- Mundek - syknąłem, kładąc uszy po sobie - natychmiast przestań...
Ptak wbił we mnie swój wesoły wzrok. Zamilkł. Odetchnąłem z ulgą. Miałem szczęście być jedną z niewielu osób, których słowa Mundus w ogóle bierze pod uwagę.
- Nie idź, jeśli nie chcesz... - w końcu nie wytrzymałem. Wadera odwróciła się szybko.
- Może... poczekajmy aż wyschnie - zakończyłem cicho - a ty, przyjacielu - uśmiechnąłem się złośliwie - możesz wyjść. Nic nie stoi na przeszkodzie.
- Nie jesteś przecież z cukru - dodała niewinnie Kasai.
- Ty, ma się rozumieć, jesteś - ziewnął ptak - Z wielką chęcią wyjdę i zostawię was samych.
To powiedziawszy, wyszedł z jaskini. Rozwinął skrzydła i z gracją wzbił się w powietrze znikając w lesie. Warknąłem cicho. Mundus był moim najbliższym przyjacielem, tak, jak był przyjacielem mojej matki. Mimo to, zdarzały się między nami krótkie wymiany poglądów.
- Chyba... niedawno dołączyłaś do Watahy Srebrnego Chabra? - zapytałem, niepewnie spoglądając na waderę.
- Już jakiś czas temu - odpowiedziała.
- Ja też należę do WSC - uśmiechnąłem się - moja matka też... ale ojciec jest samcem alfa Watahy Wielkich nadziei. A ty? Skąd pochodzisz? Jeśli można spytać, oczywiście.
< Kasai? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz