Cofnąłem się. Nastąpi ten moment, w którym straciłem całą pewność siebie. Odwróciłem się do Izayi. Potem do staruszka.
W końcu, postanowiłem uczepić się najprostszych sposobów. Podszedłem do wilczycy i szepnąłem:
- Wchodź.
- Tam?! - wadera cofnęła się o krok.
- Tam. Będzie dobrze. Widzisz? On nawet nie ma broni. Inaczej nie zrozumie.
Usiadłem pod drzwiami. Izaya niechętnie wsunęła się do środka. Staruszek, niewiele rozumiejąc, zniknął wewnątrz chaty i zamknął drzwi. W przeciągu kilku sekund znalazłem się pod oknem. Nie zamierzałem stracić Izayi z oczu. Zajrzałem.
Nagle, coś kolorowego przysłoniło mi widok. Odskoczyłem jak oparzony od okna.
To łaciata kotka weterynarza wskoczyła na parapet.
- Co chcesz? - zapytała mało przyjemnie.
- Izaya... - wskazałem głową na waderę - jest ranna. Chcę ją wyleczyć! - wyprostowałem się.
Kotka odwróciła się, z niechęcią spoglądając na chore zwierzęta zgromadzone w chacie. Izaya siedziała w kącie. Weterynarz niepewnie się jej przyglądał.
- Aha... - kotka kiwnęła głową - a jak tam Mundek? Zdrowy? - rozjaśniła się.
- Yy... - to zbiło mnie z tropu - zdrowy. Ma narzeczoną - odrzekłem stanowczo.
- Narzeczoną...? - kotka skrzywiła się ze smutkiem - szkoda. Chodź, otworzę drzwi.
Zrobiło mi się jej żal i zacząłem wyrzucać sobie, że wspomniałem o Matyldzie.
- Może mam go poprosić, żeby cię odwiedził? - spuściłem wzrok - niedawno nawet miło wspominał pobyt u weterynarza...
Może niepotrzebnie skłamałem, jednak dało to zamierzony efekt. Kotka uśmiechnęła się.
- Poproś. Chodź, otworzę.
Skierowałem się ku drzwiom. Po chwili, stanęły otworem.
< Izaya? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz