Powoli zbliżaliśmy się do celu naszej wyprawy. Mimo wszystko, Izaya wyglądała już lepiej.
Zbliżyliśmy się do granicy lasu. Widać było już zabudowania pobliskiej wsi.
Na łące pojawił się traktor w wozem, do którego po chwili ludzie zaczęli wkładać suchą trawę. Niemal obok nas, przejechał kolejny wóz zaprzężony w konia - niepomyślny dla nas przebieg wydarzeń. Niestety. Wolałbym uniknął spotkania z tymi ludźmi. Koń się spłoszy i nieszczęście gotowe. Dopóki nie wchodzimy im w drogę, nic nam nie grozi.
- Jednak trochę się boję... - Izaya cofnęła się o krok.
- Nie martw się - starałem się przełamać jej strach - ludzie tu są dobrzy i pokojowi. Nigdy nie widziałem wśród nich myśliwego. Poza tym, szukamy weterynarza. Znam go... trochę. Niedawno pomógł mojemu przyjacielowi.
- I co?
- I ten przyjaciel wyzdrowiał - uśmiechnąłem się. Przezornie pominąłem wzmiankę o wywiezieniu Mundusa do miasta i dziwnych ludziach polujących na niego jeszcze u weterynarza.
< Izaya? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz