poniedziałek, 20 marca 2023

Od Oxide CD. Aidena - "Początek" - cz. 5

 — Oxide. — Usłyszawszy znajomy już głos, zwróciła łeb w jego stronę. —  Dam Ci radę. Nie próbuj uciekać stąd sama. — Wadera zastrzygła uchem. — A wiem, że będziesz chciała to zrobić któregoś dnia. Każdy kogo tutaj sprowadzaliśmy próbował. Przetrwali silniejsi. Reszta ginęła w męczarniach. 

Parsknęła cicho, lekceważąco...  Ba, nawet bardziej niż lekceważąco. Najwidoczniej basior puścił to mimo uszu.

— Zapamiętaj to. — dodał do swojej wcześniejszej wypowiedzi. 

— Nie potrzebuję niczyich rad. — Burknęła wreszcie.

Woń drugiego kawału mięsa oddalonego od niej o kilka stóp, dotarła prędko do jej nosa. Ale przecież swoją porcję już dostała. Usiadła więc na chłodnym podłożu i zgarbiona poczęła obserwować otchłań, która spowiła korytarze widoczne przez wejście. Zastanawiała się ciągle, dokąd prowadzą te wszystkie drogi, wyglądało jak jedno wielkie mrowisko. Do jej uszu dotarł również jakże irytujący dźwięk kropel zderzających się o którąś ze skalnych powłok, wydając przy tym rytmiczny, a za razem niezwykle wkurwiający pośród całej tej ciszy i napięcia odgłos. 

Kap... Kap... Kap...

Położyła po sobie uszy, nie mogąc dłużej już tego słuchać, chociaż czynność ta miała się znikomo do zniwelowania tego dźwięku. Jedynie co to wyrażała wyraźną irytację. W tejże chwili nie mogła słyszeć nawet tego przyjaznego głosu w jej głowie, który towarzyszył jej w ciężkich sytuacjach i zawsze podsuwał jakiś ciekawy pomysł na rozwiązanie. Czasami jednak... Obracał się przeciwko niej samej i działał nieracjonalnie, prowadząc ją przez same mroczne ścieżki.

Kap... Kap... Kap...

Wreszcie warknęła głośno, kątem oka zauważyła nawet, że wilk obserwujący ją z pewnej odległości podniósł nieco głowę, jakby chcąc się bardziej przyjrzeć i wyłapać, o co do cholery może jej chodzić. Oxide z kolei ruszyła za dźwiękiem, który okazał się być wcale niedaleko od jej osoby i zauważywszy średniej wielkości stalaktyt zwisający z sufitu, usiadła zaraz pod nim, a krople, które dotychczas rozbijały się o podłogę, teraz upadały na jej głowę i sunęły gdzieś wzdłuż ciała, całkowicie niwelując drażniący odgłos. Odetchnęła z niezwykłą ulgą. Miała dziwne wrażenie, jakby jakaś część charakteru, lub do tej pory po prostu bliżej nieokreślona znajdywała swoje połączenie pomiędzy nią, a jej nowo poznanym kolegą. Ciężko było stwierdzić, czym była ta siła, jednak nie mogła dać się zwieźć własnemu umysłowi, dlatego też postanowiła pozostać w bardziej bojowym nastroju. Nie mogła już chyba nikomu zaufać. 

— Będziesz tam tak sterczeć i moknąć? 

— Co cię to obchodzi? — Zerknęła na niego krótko.

Była ciekawa, kiedy ten zrezygnuje z dalszych prób komunikacji z nią, chyba, że jest masochistą i postanowi uparcie ciągnąć gadkę. W takim przypadku Oxide będzie w stanie otworzyć się nieco bardziej. Chciała tylko sprawdzić, czy warto, a do tego potrzeba trochę cierpliwości. 

— Skoro mamy podsunąć cię naszemu Alfie, nie powinnaś...

— Wyglądać i pachnieć jak zmokły pies? Doprawdy, bardzo mi przykro... — Przewróciła oczami. — A co jak pokażę mu się w takiej odsłonie? 

— Zgaduję, że wtedy albo zabije nas, których wysłał na obchód, a potem ciebie, albo odwrotnie. — Z głębokim westchnieniem podniósł się z miejsca, w którym wcześniej spoczął i otrzepując się, zbliżył się powolnym krokiem w jej kierunku.

Wadera zdawała się być tym niewzruszona, choć wewnątrz serce przyspieszyło jej panicznie, a łapy zadygotały niepewnie. Uparcie wpatrywała się w niego, do momentu kiedy nie znalazł się jedynie parę centymetrów od niej, spoglądając na nią z góry. Jej ego nie pozwalało jej na takie psychologiczne gierki, postanowiła sobie, że od tamtego dnia nie ugnie się przed byle kim. Zadarła łeb nieco wyżej, krzyżując ich wzajemne spojrzenia.

— Taki jesteś groźny? — Na jej pysk wkradł się pewny siebie uśmieszek, który, ku jej wielkiemu zdziwieniu, został prędko odwzajemniony.

— Nadajesz się tutaj idealnie. Kto by pomyślał, że taka drobna istotka będzie mieć w sobie tyle władczej energii. 

Wilk obszedł ją naokoło, przeszywając wzrokiem każdy mięsień, każdą kość widoczną spod cienkiej, poobijanej skóry i cienkiego futra. Siedziała do pewnej chwili spokojnie, jednak gdy ten znów pojawił się w jej polu widzenia, praktycznie naprzeciwko, sięgnęła zwinnie, nieco podobnie do kota, swoją łapą ozdobioną pięknie ostrymi niczym szpileczki pazurami, przyozdabiając pysk Aidena intensywnie krwistą raną niewiele nad jego zielonym okiem. Wyliczać nie potrafiła nigdy, ale czy chciała pozbawić go całkowicie tego szmaragdowego ślepia? Niekoniecznie. Basior syknął, zatrzymując się na krótką chwilę, którą ona z kolei zdążyła wykorzystać na wybicie się z podłoża i przeskoczeniem nad jego na ten moment siedzącym ciałem. Adrenalina w jej żyłach zwycięsko zawrzała, jednak nadzieje prysnęły ogromnie szybko, gdy to Aiden odwrócił się w stronę uciekającej samiczki i doskakując do niej prędko, całą swoją siłą przydepnął jej ogon, sprawiając, iż ta z ogromnym łomotem uderzyła w kamienną posadzkę.

— Taki potencjał, a za razem tyle głupoty...


<Aiden?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz