Anubis odetchnął ciężko. Jego oddech uciekł wraz z chłodem z płuc. Śnieg zachrupał pod jego łapami. Wysokie zaspy ocierały się o jego boki parząc go niczym wrzątek, jakby słońce oddalonej pustyni przygrzewało jego kark. W rzeczywistości nawet najdrobniejszego światełka na tym świecie nie było. Młodziutki basior nie pierwszy raz spotkał się z pogodą tak parszywą, jednak nie był to też komfortowy przypadek. Im dalej szedł tym zimniej się robiło, do tego stopnia, że jego łapy odmarzały z każdym krokiem mocniej i mocnej. Zimno kłuło jego płuca, a ciało wyczekiwało nocy i chwili spokoju. Wędrowcza dusza w jego ciele ostatkiem zaparcia przedzierała się przez zimny puch ze zgubną świadomością, że przystanki mogą zakończyć się odpoczynkiem ponad wiecznym. A Anubisowi wystarczało, że nocami zaczynał widywać zjawy, które niczym płomyki tliły się na tle czerni odwiecznej ślepoty.
Zmęczony, obolały szedł trzy di bez ustanku. Ledwo powłóczył
już łapkami, które niby młode, a jednak jeszcze średnio wyrobione w podróżach.
Przywykłe do ciepłego piachu teraz zmagały się ze zmianami niegodnymi
przetrwania bez większego oswojenia się z gruntem. A Anubis nie miał czasu na
oswajanie się. Z nadzieją przysłuchiwał się naturze. Ta pogoda była doprawdy
druzgocząca. Wszystko tak głucho milczało, a świat nie pachniał niczym oprócz
dręczącej nos wilgocią. Od czasu do czasu odzywały się jakieś pojedyncze ptaki.
Bez jedzenia, bez ciepła, bez domu. Został sobie taki mały, niepotrzebny
nikomu. A po co szedł? A dokąd? Gdyby sam to wiedział, może by nie szedł. Ale przez
to, że jego cel nieznany był nawet jego pustemu umysłowi, usilnie próbował
jakiś odnaleźć. Jednak czas mijał, a kolejna noc zawiesiła się ponad światem. Cienie
wyszły spomiędzy drzew aby bawić się na zboczach gór w chowanego z blaskiem księżyca.
Anubis zamrugał dwa razy, potem kolejne dwa. Dawno nie otwierał oczy, gdyż
chłód drażnił jego nieprzywykłe narządy. Jednak zaskoczony był możliwością
widzenia, nie ważne jakim kosztem. Zakosztował odrobinę i można powiedzieć, że uzależnił
się od obserwowania tych stworzeń, które tak jak on, bez celu przebywały świat.
Zapuszczał się czasem za nimi, jakby w
nadziei że ich kroki prowadzą w miejsce lepsze, cieplejsze niż biały puch
wokoło. Raz tylko nie pomylił się bardzo. Fascynujące to było zjawisko, z jakim
nigdy wcześniej nie miał do czynienia. Stwór podobny budową do wilka, tak
przynajmniej się Apollo zdawało, prowadził go w kierunku szumu. A ten szum
zdawał się być przytłaczający. Wiatr przedzierał się między drzewami,
utrudniając oddychanie, gdyż chłód nie odpuszczał tego świata na krok. Gorszy
niż pustynne noce. Jednak ciekawy basior nie odpuszczał. Brnął, przez łzy ledwo
widząc daleką postać. I czuł jak przechodzi przez granicę drew, jego łapa
zanurza się w teksturze tak znanej jego osobie, gdyż na niej wychował się i
urodził, i po niej stąpał ostatnie tygodnie. Piasek delikatnie pomiział go po
opuszkach. Wilk odetchnął. Powietrze nadal starało się wyżreć jego wnętrzności,
jednak wiatr zdawał się być znacznie spokojniejszy. Wokół jednak panował huk,
szum i ogólne dźwięki życia, jednak nieznośne do słuchania. Anubis z obawą
zbliżył się i mało nie podskoczył kiedy nagle jego łapki zalała zimna woda. Chociaż
czy była taka zimna jak mogło się zdawać? Krok. Krok. Krok za krokiem zbliżał
się do nieznanego sobie świata. Woda była coraz wyżej i wyżej. Spotykał oazy.
Spotykał jeziora. Spotykał rzeki. Jednak ten ruch wody był taki obcy. Taki
dziwny. W przód i w tył. A woda jakby ciągnęła go do siebie, do głębi. Jednak
jak głęboko było? Jak daleko?
—Chryste panie! Dzieciaku, wyłaź z tej wody! — od brzegu zaciągnęło obcym
głosem. Anubis zaskoczony obrócił się w jego kierunku, aby odkryć ogień tlący
się na tle czarnego nieba. Takich kolorów nigdy nie widział i nikt w sumie nie
nauczył go odróżniać ich w widzący sposób. Ciężko więc było opisać je słowami.
Przypominały mu jednak słodki, poranny śpiew słowika. Niczym struny targane
delikatną dłonią, z najmilszą nutą spokoju. Powoli poruszały się w dwóch
ogniwach mącąc i przeplatając niczym woda. — kompletnie cię już pogrzało?
Wyłaź! — głos niby nie znosił sprzeciwu, jednak nie obrażał umysłu swoim tonem.
Był bardziej paniczny niż wściekły. Może i Anubis nie wiedział dlaczego, ale
szybko przyszło mu się przekonać. Woda nakryła jego kark i gdyby nie łapy
wprawione w boju, przewaliła by go na bok, posyłając ciało do przodu. Ledwo
ustał w miejscu, a więc zaraz po tym wyskoczył spomiędzy cieczy wypadając na
ląd i otrzepując się. Woda była słona, co także go zaskoczyło.
—Młodziku. Czy ciebie do reszty pogrzało? — ktoś doskoczył do niego. Za blisko.
Basior cofnął się o parę kroków, ponownie wbijając swoje zamglone ślepia w
osobę przed sobą. — fala cię nakryła. Idiota. No idiota. Nie wiesz, że morze
jest niebezpieczne? — pokręcił głową.
—Skąd pochodzę nie ma morza. Jest tylko piach i nieskończony upał. — odparł.
Ich języki różniły się od siebie, jednak w miarę rozumieli woje słowa.
—Makio… Oh dobry Makio miej że litość nad tym dzieckiem. Chodź... Zagrzejesz
się. Odpoczniesz.. —
Jakbyście spytali siebie. Dlaczego lubicie morze?
Bo możecie odpocząć?
Bo szumi tak przyjemnie?
Bo woda zawsze jest miło ochładzająca ciało?
Anubis pokochał morze, bo tam i tylko tam zawsze spotykał dusze warte poznania. Jedynie nad skrajem morza nikt nigdy nie przegonił jego osoby.
I może też dlatego, że odmęt ten traktował każdego po równi. Nie dbał o nic i o nikogo, brutalnie pogłębiając wszystkich pod swoimi masami. Pod falami chłodu, odbierając powietrze z płuc.
Anubis przeciągnął się. Jego oczy pozostały zamknięte
jeszcze chwilę. Świadomość powracała do jego głowy, kiedy na jej czubek spadała
kropelka po kropelce, spływając niżej na pysk aby potem wchłonąć się w ziemię. Nie
był to deszcz. To śnieg topniał w najlepsze. Temperatury podniosły się pond
mrozy. Nadal było chłodno, jednak wiatr już nie próbował wyżreć płuc od środka
na każdym kroku. Anubisowi zdawało się też, że przybywało głosów w lesie.
Budził się do świergotu ptaków, zapachu kwiatów i mokrej trawy. Nawet jeśli czasem
jeszcze zdarzało się, że kałuże pokrywały się lodem, ten umierał tak szybko jak
tylko o poranku słońce wznosiło się ponad leśne czuby. Wilk odetchnął i
uśmiechnął się pod nosem. Tuż przy jego nozdrzu rano rozłożyła się stokrotka.
Jedna z pierwszych, jednak jakiż dobry zwiastun wiosny, która tliła się już
pełną piersią w świecie. Jej słodki, miodowy zapaszek został zaciągnięty w
zaspane płuca. Apollo chwilę potem musiał się unieść i kichnąć.
—Zbliżają się noce bez snu, a w towarzystwie. — z radością mruknął do siebie.
Miał tendencję do spania za dnia, kiedy tylko przychodziły ciepłe dni wiosenne.
Tak aby zażyć odrobinę dnia i nocy, gdyż wszystko poszerzało teraz swoją ofertę
miłego akompaniamentu.
—Już tak niedaleko. — szepnął czując pod łapą, że nastąpił na sasankę. Skąd
wiedział, że sasankę? Cóż. Każdy kwiatek, nawet jeśli jeszcze w pełni nie
rozkwitł, miał swój zapach. A kto mógł znać je lepiej, niż wilk całe życie węszący
i słuchający aby móc się poruszać. — Zaraz zakwitną liście. Zaraz zakwitną
kwiaty. Zaraz zakwitnę i ja. — zanucił cichutko. Tak, że huczący u chmur wiatr
zagłuszył jego wywody. Mimo to, że było wietrznie, było przyjemnie. Powiewy nadchodziły
bowiem znad morza, niosąc zwiastun pięknej pogody, gdyż burzą to nie pachniało.
Wilk otrzepał się. Jego łapy przeskoczyły nad korzeniem, zahaczając tylko
pazurkiem. Znał tą ścieżkę. Bywał w tej okolicy. Znał tą watahę. Bywał w niej
często, co było nieco ironiczne. Przywiązał się, czy to może już starość? A
może po prostu cieszył się że nikt jakoś nie zwraca uwagi na tego dziwaka z
cienia, ale też nie przegania go w siną dal. W końcu i dla bezdomnego można
znaleźć kawałek kamienia. Zwłaszcza, że ciepełko i słoneczno, nagrzewać będą je
coraz mocniej. Aż Anubis zawahał się, czy aby na pewno żadnego gadziego genu
nie miał. Skoro tak uwielbiał swoje słoneczne kąpiele. Zwłaszcza przy morzu.
Jago łapy zanurzyły się w wodzie. Ta omyła je spokojnie.
Szumiała i wierciła dziurę w brzuchu swoim rykiem. Jej fale obijały się z
impetem o oddalone klify, jednak czujne ucho słyszało nawet tu. Nieprzejęty
pozwalał się moczyć. Przymknął oczy, podszedł bliżej. Od czasu do czasu większa
fala zalewała jego czoło, zakrywając psyk i urywając na chwilę oddech. Jednak
nie odsuwał się. Przywykł, a woda ustępowała po ułamkach sekundy. A kiedy
poznał rytm, zatrzymywał powietrze dla siebie, rozkoszując się tą kąpielą. I
nawet słyszał jak od lasu zbliża się wilk, a po kroku nawet nie zawahał się
ocenić kto to. Powoli odwrócił się i uśmiechnął.
—Witaj Szklaneczko. — Jego ogon zmachał na boki. Miło było bowiem spotkać od
czasu do czasu własnego wychowanka.
—Hej. O nie… Nie podchodź! Jesteś cały mokry! — wydarła się. Jednak nie uchroniło
jej to za bardzo. Jego mokre ciało otrzepało się niedaleko niej wyrywając pisk
z jej płuc. — Musiałeś? — parsknęła niby niezadowolona. Jednak Anubis w jej
głosie czul nutę rozbawienia.
—Musiałem. — przyznał bez większego zawahania. Jego ucho zastrzygło. Z uwagę chwilę
słuchało po czum powróciło do Szklaneczki.
—Spacer? — zagadnął.
—Znasz mnie doskonale. Spacer, nic innego. Praktykuję nasze stare nawyki i
przyznaję, że może w końcu znajdę jakiś dom. —
—Nadal nic nie znalazłaś po tym jak ci jaskinię zawaliło? —
—Nie. Nie żeby mi to jakoś przeszkadzało. Nawet lubię spędzać zimy pod
kamieniami. Przypomina mi to o dobrych starych czasach, kiedy futro w futro
leżeliśmy w małych szparach, żeby nie zmarznąć. —
—Pamiętam też, jaka ruchliwa byłaś. I jak kopałaś przez sen… — zacmokał Anubis.
Wadera westchnęła.
—W każdym razie… — zmieniła temat. — Mam nadzieję, że się nie przeziębisz. A
teraz wybacz.. ale spacer spacerem. Mam też trochę pracy, niestety. Miło cie
było zobaczyć. — mogło zdawać się, że ich spotkania były takie oschłe. A jednak
samiczka przytuliła się do jego boku na odchodne, aby przytruchtać plażą w
kierunku w którym podążała wcześniej. Rzadkość w ich życiu, a jednak jaka
przyjemność. Taka, że oboje bali się od niej uzależnić.
—Możesz wyjść. Przede mną się nie schowasz. — Anubis chwilę zaglądał za Szklanką,
a kiedy jej krok się urwał, gdyż morze go zagłuszyło, odwrócił się w stronę
lasu. — Oxide.
Wadera wysunęła się niczym widmo, szurając pazurami między
ziarenkami piasku.
—Miałam nadzieję, że zagłuszy mnie morze. — przyznała. Anubis uśmiechnął się.
Zimą ich drogi spotkały się jeszcze dwa razy, a Apollo widywał jej duszę w dole
góry dość często, kiedy przemierzał swoje ulubione ścieżki. Jednak nie zawsze
podchodził. Czasem chciał być tylko sam. Sam ze sobą. Sam z myślami i tym
jednym słowikiem, którego śpiew sobie zapamiętał zanim upłynęło lato.
—Nie ukryjesz bicia serca. Nie przed moim uważnym uchem. — przyznał siadając.
Jego osoba poczekała, aż samica przysiadzie sobie obok. Oboje zamilkli na
chwilę, wsłuchując się jedynie w szum morza.
Jakaż to była przyjemna wiosna.
<Oxide?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz