Bleu malsnął niezadowolony. Jego łapy z trudem przekładały
igłę przez twardą masę skóry. Kartki papieru latały nieokiełznane wokół, niczym
poruszone wichrem wściekłości w sercu młodego. Jego projekt wisiał z jego
zębów. Uporczywa była ta praca, a jeszcze uporczywsze użeranie się z wilkami z
jaskini wojskowej. Chociaż tym razem była to alfa, która przekazała Księgę Praw
w jego łapy. Stara jak świat okładka, pomimo że nałożona na nowe kartki z nowym
tekstem, była nieźle rozdarta. Czas raczył zjeść ją do koloru szarości, tracąc
całkowicie wzór dawnych skór oprawiających istotne informacje. Dlatego teraz
trwała ta męczarnia dla młodego wilka. Koniec końców było to istotne zadanie.
Wielka odpowiedzialność spadała na jego barki, dlatego też był taki
sfrustrowany, że musi to robić na wczoraj.
Towarzyszyła mu niechętnie pewna wadera, wysłanniczka alfy do pilnowania całego
procesu. Podobno umiała pisać, ale młody basior nie znał jej z widzenia. Kawka
było jej imię i z rana wraz z księga przebudziła go z błogiego snu. Obok jej
boku jakiś czas stał znajomy Szkliwo, którego Bleu poznawał coraz lepiej i
darzył coraz to większą sympatią, niekoniecznie świadomy jego poprzedniego
wcielenia. Słyszał plotki, ale kto by oceniał książki po okładce prawda? W
końcu taka ważna lektura jak prawo oprawiona była przez długi czas w największe
łachmany. Basior sięgnął po wyszlifowaną deskę. Piękna, cienka podstawa dębowa,
którą należało obić przygotowanym materiałem.
Basior walczył ze swoim dziełem przez wiele godzin. Sprytnie zrobiony młotek,
parę skradzionych gwoździ, nić zrobiona z lnianych rdzeni, igły różnych
rozmiarów i wszystkie jego siły. Nawet odrobina czerwonej farby. Jednak Bleu na
nic się zdała gdyż nie umiał pisać.
—Skończyłem. — westchnął ciężko siadając w końcu. Jego oczy dostawały oczopląsu
od ciągłego skupienia na jednym obiekcie. Nieprzyjemne to było uczucie, ale
towarzyszyła temu także ulga.
—W końcu. — odetchnęła wadera. Niebieskie oczy młodego dorosłego spojrzały na
nią w wyrzutem. — A napis? — nachyliła się nad pracą basiora.
—Nie umiem pisać. —odparł jakoś bardzo niewzruszony. Machnął ogonem i wstał.
Jego krok poprowadził go do bajzlu jaki zostawił przy okazji pracy. Nie
zauważył kiedy Kawka sama wykonała zgrabny napis.
—A jak go zabezpieczyć? —
—Żywicą. — odparł. Sięgnął po zardzewiałe metalowe wiaderko. Podszedł do niej i
zerknął na piękne czerwone litery. „Księga praw” zostało zakryte cienką warstwą
błyszczącego się drzewnego soku, nieco przysłaniając czerwienie i zmieniając je
w pomarańcze i żółcie. — Zaschnie za sekundy, więc niech posiedzi jeszcze na
stołku. — mruknął. Wadera ciężko westchnęła widocznie wstrzymując się od
komentarza, zapewne pełnego irytacji.
—Długo? —
—Nie. Siadaj i mi nie przeszkadzaj. — mruknął. Wywarła na nim nieprzyjemne
wrażenie. Irytowała go samym swoim głosem, pełnym arogancji i znudzenia,
sposobem bycia. Tak z pozoru nonszalanckim. Bleu był za młody aby rozumieć
rozterki dorosłych wader, w końcu ani mu blisko do porządnego dorosłego ani do
wadery. Złamał łapą łodygę lnu i z igłą z łapie zaczął wygrzebywać ze środka
cienkie linki gotowego przetkania na nici. Jakaż to czasem była męczarnia robić
wszystko samemu, aby móc robić z tego cokolwiek innego. Nici jeszcze miał dużo,
ale nie chciał zabawiać niechcianego gościa swoimi słówkami i nędzną rozmową.
—Jest tu kto? — Bleu z podkulonym ogonem zajrzał do wnętrza
jaskini medycznej. Cisza panowała wokoło, pacjenci cichutko polegiwali sobie, a
światło porannego słońca zaglądało pomiędzy drzewami, wdzierając się długimi
promieniami w progi. Basior przekroczył wejście podchodząc do jednego z łóżek.
Na nim leżała całkowicie przytomna Tijadea, zaglądając na niego. Był pierwszym
po którego wysłała. Prawdopodobnie bała się reakcji kogokolwiek innego.
—Oh. Odwiedziny? O tej porze? — podeszła do nich wadera. Była wyższa od młodego
dorosłego, zielona i usiana piegami.
—No tak. Znaczy… — speszył się nieco. Nadal był nieśmiały kiedy starsi zbliżali
się do jego osoby na niebezpieczne odległości.
—Spokojnie. — poklepała go po plecach uśmiechając się. — Zawołam zaraz podam
leki. — i odeszła.
—Kto to? — zagadnął Bleu zaglądając jeszcze za znikającym
zielonym ogonem.
—Jaśmina. Pomocnica medyka. — Tijadea miała cichutki głosik. Smutny, załamany
może nawet. Bleu z ciężkim westchnieniem położył się obok niej, aby miała na
kim oprzeć głowę.
—Co się stało? — trącił ją nosem. Może za nią nie przepadał, ale nadal była
jego rodziną.
—Wiesz… Chyba popełniłam błąd. — załkała. Poczuł jak jej łzy powoli skapują na
jego niebieską sierść. Zgrabnie zdjął z siebie swoją chustę i zarzucił pod jej
nos. Ona przyciągnęła ją do serca i zerknęła na niego swoimi oczkami.
—Jaki? —
—Bo ja… nie powinnam. Ale… zaszłam w ciążę — pisnęła. Bleu zaciął się na jej
słowach, nigdy nie nauczony poprawnej waderze anatomii.
—Jak? W sensie… wybacz, że tak… kolokwialnie. Ale… jak to ma niby działać? —
zdezorientowany sapnął w jej kierunku. Nie był z tych dzieci, które obchodziło
jak dzieci się tak właściwie rodzą.
—Oh… Nie wiem. Bo ja… Romeo mnie odwiedził jak Pelaszy nie było. No i… no… —
speszyła się. Schowała głowę pod swoje łapy, a Bleu chwilę myślał nad tą
sytuacją. Roemo, wadera i dzieci. Była tylko jedna opcja, której raczył nauczyć
się w praktyce, za sprawą tego samego zboczeńca. Teraz na samą myśl o nim
skakało mu ciśnienie.
—Proszę. Oto leki! Do dna! — Jasmina przyszła do nich z szerokim uśmiechem.
Tijadea posłusznie wypiła podane jej preparaty. Skrzywiła się nieco kiedy smak
cieczy podrażnił jej kupki smakowe.
—Dziękuję. — sapnęła w odpowiedzi. Ta cała Jaśmina odeszła na parę kroków, niby
to coś mieszając i zagadując do innych, ale tak coś na skórze Bleu czuł, że
nadal przysłuchiwała się ich rozmowie. Dlatego ściszył głos.
—I co zamierzasz z tym zrobić? Dlaczego mówisz to akurat mi? — sapnął.
—Nie chcę mówić nikomu innemu, a Pelasza nie dotrzyma tajemnicy! Poza ty, wstyd
mi i się boję. Nie chcę być z tym sama. — odparła. Ich oczy spotkały się. Bleu
na chwilę zapomniał jak milcząca bywała jego siostra kiedy trzecia z ich rodzeństwa
rzucała obelgami w jego kierunku.
—No dobrze. Ale co chcesz żebym zrobił? —
—Chcę je urodzić w tajemnicy… — przyznała. — I może… udać, że je znalazłam.
Albo oddać. Ja… nie będę dobrą matką. Nie. Ja nie chcę być matką. — pokręciła
głową. — Pelasza mnie znienawidzi, mamy będą zawiedzone. Nie mam ochoty słuchać
ich pouczeń o moralności, że one je wychowają, bo ja ich nie chcę widzieć. Nie
chcę ich mieć. — kręciła głową. Pomocniczka medyka niedaleko zacmokała.
—Coś nie tak? — Bleu rzucił jej nieprzychylne spojrzenie.
—Nie. Po prostu tak słucham i doskonale rozumiem twoją siostrę. Więc powiedzmy, że mogę… pogadać z Deltą i…
załatwić tą sprawę trochę… potajemnie. Wiesz, żeby się nie rozeszło. I tak
muszę nauczyć się odbierać porody!— zawołała. Na szczęście nikt nie zwracał na
nią uwagi. Jakby była niewidocznym duchem. Bleu też wydawała się jakaś taka…
dziwna.
—Można tak? — zapytała z nadzieją naiwna Tijadea. Jej oczka zerknęły na zielono
nogą.
—Oczywiście. A przynajmniej warto spróbować. — uśmiechnęła się.
—Ti… Będzie po tobie widać. Dasz radę w ogóle to ukryć? — Bleu rzucił swoją
wątpliwością. Jego młody umysł nie był w stanie pojąć dlaczego zamiast raz
przeżyć zgorszenia i uzyskać pomoc i święty spokój, jego siostra tak upiera się
przy chowaniu swojej nowej dolegliwości.
—Nawet jeśli to będę więcej jeść. Czy coś. Poudaję. Wyjadę na dodatkowy trening
tygodniowy. Zaszyję się gdzieś. Nie będą wiedzieć. Nie chcę żeby wiedzieli. —
kręciła głową, a Jaśmina przytakiwała. Bleu na chwilę pomyślał, że wadery to
jednak dziwna odmiana wilka, ale potem przypomniał sobie, że jego siostra nie
jest za mądra i boi się o relacje w domu.
—Eh. Dobra. Ale co do tego mam ja? — spytał wstając. Jego siostra spojrzała w
jego zdezorientowane oczy.
—Ah. Mężczyźni. — Pomocnica medyka westchnęła głośno, ale Bleu nie mógł pojąć dlaczego.
—Żeby… mi pomóc? Proszę .— błagalne ślepia wbiły się w jego czaszkę.
—Jak? —
—Nie mów nic mamie. Ani mamie. Ani Pelaszy proszę, ale… przychodź tu ze mną, ok?
—jej łapy i ogon poruszyły się w geście niemego stresu. Bleu mógł w tamtym
momencie jedynie odetchnąć i zgodzić się na jej układ. W końcu dalej była jego
siostrą, a on kochał swoje siostry, pomimo tego wszystkiego co raczyły mu
uczynić. Głupi szczeniak.
<CDN.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz