środa, 29 marca 2023
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 9
Bleu odetchnął ciężko. Jego łapy przesunęły po perłowo różowym materiale. Jego delikatność przynosiła na myśl chmurki, które nieskalane zatępioną wodą układały się z przyjemnością w kształty nadane przez łapy boga. Cóż to był za cudowny materiał. Zesłane z niebios okrycie śpiącego księżyca. A jego kolor. Jakby największe perły tego świata uchyliły głów ku lądowi blaknąc na rzecz tego kawałka tkaniny, oddając mu swoje życie i piękność. A zapach. Słodkie, chociaż cierpkie róże zmieszane z wiatrem himalajskich szczytów przyozdobionych odrobiną woni miodu. Cóż to za cudowny materiał.
Po jaskini rozległo się rwanie, zakłócając błogą i przyjemną ciszę. Bleu zaraz potem sięgnął po nożyce. Ciął w największym skupieniu z uśmiechem na pysku. Od śmierci jego siostry nie minęło wiele czasu i jego serce nadal nieco tęskniło, ale przynajmniej miał jak wziąć już pełen oddech. Przywiązał się do niej, jednak przeszłość mieszała się w nim jak burza nad morzem, burząc wodę i mącąc spokój. Pogodził się więc z faktem jej śmierci wystarczająco szybko, aby stwierdzić, że może jednak wcale mu tak nie żal jakby mogło zdawać się wszystkim wokół. Jego łapa sięgnęła po nitkę, która niemrawo udawała kolor pięknej tkaniny, teraz pociętej według planów. Igła przeszła przez tkaninę z łatwością śmigając prowadzona sprawną łapą. I po chwili w jego palcach była ta mała niespodzianka. Dwie kokardy, śliczne i pachnące specjalnie na dwie małe główki. Zawiązał je na swojej własnej fryzurze, aby w podróży nie zgubiły się. Chwilę jeszcze zajęło mu posprzątanie po pracy, a potem mógł wyjść.
Kiedy zabierał się za robotę słońce ledwie wstawało ponad szczyty drzew. Teraz jego oblicze cofało się w kierunku swojego snu, jednak jeszcze oświadczając światu swoją obecność. Bleu odetchnął. Nie spodziewał się takiego poślizgu przy tym swoim małym transie. Czasem przeklinał go, czasem kochał. Prawda, pomagał mu bez zmęczenia przebrnąć przez kupy pracy i zleceń, a jednocześnie młodzik miewał wtedy tendencje do zapominania o bożym świecie.
—Tak, tak. — odetchnął. — Już idę, idę. — jakby do kogoś, a jednak mówił wyłącznie do słońca, które świeciło mu w oko., poganiając go.
Do swojego dawnego domu wkroczył z uśmiechem, który prawie od razu zniknął. Pelasza warczała i krążyła po jaskini. Ciężko jej było pogodzić się z losem jej ukochanej siostry. Kto wie, może nawet dręczyło ją sumienie. Laponia i Simone wrzeszczały na siebie w głos, powodując, że Bleu miał ochotę zakryć swoje uszy. Odetchnął ciężko.
—A ty tu czego?— jego siostra doskoczyła do niego. Zmierzyli się wzrokiem, wrogo jak nigdy przedtem. Najprawdopodobniej w swoim skomplikowanym myśleniu wadera nadal obwiniała go za śmierć drogiej Tijadeii. Jednak jakim cudem to miałoby to być jego działanie?
—Ciebie to najmniej powinno obchodzić. — parsknął. Jego nos zmarszczył się kiedy ją ominął. Jego ogon po drodze trzepnął ją intensywnie w nos, jakby przypadkiem, podburzając jej uczucia. Matki nie zwróciły się w jego stronę nawet na sekundę. Miały niedługo brać oficjalny ślub, tylko czy to przejdzie? Przy ich problemach Bleu miał wrażenie, że ich związek niedługo się rozpadnie.
—Co masz na myśli na noc?— Laponia wydarła pysk.
—I co w związku z tym?! — wyglądało to jakby zaraz ich kły miały pójść w akcję. Spokój zauroczonych miłością początków powoli sypał się jak kruchy zamek z piasku przy najmniejszym podmuchu. Bo w końcu te ściany z mokrego budulca uschną i powrócą do swojego stanu przed staniem się majestatycznym domem dla królów miłości. A pozostanie tylko nędzna kupka i wspomnienie gorzkiego rozstania. No cóż. Obie były dorosłe i z tego założenia wyszedł Bleu, omijając je. Zbliżył się do miejsca gdzie spać miał najnowszy nabytek rodziny. Jednak nikogo nie było na małym posłanku z mchu i futer. Zaskoczony rozejrzał się po jaskini w poszukiwaniu tej kulki futra. Gdzie mogła sobie pójść.
—Pela… gdzie dzieciarnia? — zadarł głowę. Wadera nawet na niego nie spojrzała wzruszając ramionami. Wywołało to u niego wściekłość. Prawie od razu zbliżył się do mam, ale nie był w stanie przedrzeć się przez ich wrzaski. Niezadowolony wyszedł poza jaskinię. Stres powoli go łapał.
Pierwszym miejscem w jakim się zjawił była jaskinia medyczna. Jednak od wejścia wiedział, że ich tutaj nie znajdzie.
—Oh. Bleu. Co cie sprowadza? — przywitała go Tia, od progu rozpromieniona niczym małe słoneczko.
—Są u was może Oli i Oliwia? — zagadnął z krzywym uśmiechem. Spotkał się jedynie z pokręceniem głową.
—A coś nie tak? — zagadnęła, samej chyba zaczynając się niepokoić.
—Nie. To nic istotnego, po prostu pomyślałem, że po drodze spytam, żeby nie musieć się wracać potem! —
—Oh.. Okej, chociaż wasze mamy wzięły je ze sobą. Poza tym, czy ty nie mieszkasz…—
—Dzięki wielkie! — wyszedł nie słuchając jej już dłużej. Adrenalina podskoczyła mu do gardła.
Sporo się naszukał i przeszedł sporo kilometrów w panicznym poszukiwaniu tych kulek sierści. Po czasie do niego dołączył Ry, poproszony o to w jaskini wojskowej, po tym jak wyszło na jaw, że ich matki też nie wiedziały gdzie ta dwójka się podziała.
—No przecież nie rozpłynęli się w powietrzu! — zagrzmiał śledczy węsząc przy ziemi.
—Mi się nie chce wierzyć, że ktoś tak dorosły może być tak nieodpowiedzialny! — Bleu westchnął ciężko. Dwie różowe kokardy nadal były wplecione w jego włosy, chociaż już trochę opadły, w swojej godności i piękności pozostały tylko wspomnieniem. Niebieskie oczka basiora zachodziły co chwilę łzami. Jak można zgubić tak małe dzieci?! Może zaczynały się już podnosić, szczekać cichutko, ale nadal, same daleko by nie zaszły!
Był środek nocy kiedy wściekły, nie, wkurwiony Bleu wszedł do jaskini rodziców. Jego pysk był przyozdobiony we wszystkie kły. Jego matki kłócące się w kącie umilkły, Pelasza parsknęła, prawdopodobnie zaskoczona. Oli i Oliwka jakimś paskudnym cudem znalazły się pod opieką Romeo. Tego paskudnego potwora, który pewnie gdyby mógł to by je zjadł. Wypierał się, że je chciał, ale ktoś mu je kazał wziąć. Kiedy je znaleźli Romeo właśnie zabierał się za stosunek z jakąś waderą z WSJ.
—Czyj , idiotyczny, parszywy, zryty pomysł to był?! — głos Bleu był cichy, jednak odbił się nieprzyjemnym echem po jaskini.
—Nawet nie zauważyłyśmy, że ich nie ma. — Simone zawiesiła głowę przerażona tym faktem.
—Oczywiście, bo nieustannie się kłócicie. — skomentował. Laponia chciała zaprzeczać, ale jedynie fuknęła. Bleu przetarł łapą czoło. Jego łapy przesunęły w kierunku Pelaszy. Jego kły obnażyły się. —Ciekawe czyją winą jest ich zniknięcie. — wycedził. Jego siostra zmrużyła oczy i sama pokazała zęby.
—Oskarżasz mnie? —
—Oh… A czego innego się spodziewałaś? Tamta dwójka jest trochę zbyt zajęta swoją miłością.—
—I co w związku z tym, że je oddałam. Jest ojcem. Niech się nimi zajmie. Nie potrzeba nam tu szkodników! Dziwaków. Wybryków natury.— Bleu warknął na jej słowa. Był niewiele większy od niedużej samicy, ale i tak zgrabnie pochwycił jej kark przyciskając do ziemi.
—Ey! Nie kłóćcie się! — Laponia postąpiła krok do przodu, ale zęby wściekłego Bleu zanurzyły się już w skórze na tyle głęboko aby potem pozostawić po sobie ślad. Pelasza zawyła krótko po czym rzuciła się wyrywając spod ucisku brata. Oboje zawarczeli na siebie. W pysku basiora zostało odrobinę sierści.
—Dobra. Stop. Starczy. — Ry pojawił się pomiędzy nimi. Jego biała sierść zasłoniła Bleu Pelaszę, która głośno szczeknęła. Jak szczenię. Samiec wypluł błękitne włoski na ziemię i usiadł prosto odwracając wzrok.
Cała ta sytuacja była po prostu irytująca. Nie dość że siostra umarła, jeszcze druga raczyła sprawiać coraz większe problemy. Oli i Oliwka koniec końców musieli trafić do jaskini medycznej, za względu na wychłodzenie i głód jaki spowodowany został pobytem w jaskini ich ojca. Młody samiec miał dość swojej rodziny. Łzy zacisnęły na jego powieki, a on pozwolił im płynąć jak się im marzyło.
—Pieprzona Pelasza. — zacisnął zęby mocno, aż zazgrzytały. Ułożył się w łóżku. Malce miały być odebrane rano, więc nie zostawał tam nawet. Potrzebował odpocząć.
Jednak długo nie pospał. Jego ucho zastrzygło niespokojnie, wyrywając go z niespokojnego, lekkiego snu. Podniósł głowę. Jego umysł od razu wyostrzył się po zobaczeniu smukłego cienia ustawionego w wejściu jego jaskini. Podniósł się powoli mało nie wprawiając postaci w bieg. Jednak po samym zapachu domyślił się kto to.
Po co przyszła? Dosypać soli do rany? Wetrzeć gorzkość w płuca?
—Czego chcesz? — spytał. Cichutko, jakby nie chciał jej przestraszyć. Jaśmina spojrzała w jego oczy z niesmakiem.
—Nie wiem… Czego mogę chcieć? —
—Zemsty za nic. Może poczuwasz się odpowiedzialna, w końcu. Kto wie, może nawet naszło się na przeprosiny. — wysyczał przez zęby. Ona tylko prychnęła przewracając oczyma.
—Jeszcze czego. Odpoczęłam w WWN i powiem ci… przymilam się tam do kogoś znacznie lepszego od ciebie. Przynajmniej nie jest jakimś .. rzemieślnikiem.— jej ton był pobłażliwy, niechętny, obraźliwy wręcz.
—Nie ważne. Po co tu jesteś? —
—Cóż. Nie będę ich niańczyć. — łapą przysunęła pod jego nos zawijąto z koca. To ruszało się niespokojnie, wydając paniczne dźwięki. Bleu odetchnął ciężko. Czy świat zrzuci na niego więcej kłopotów.
—Mają już tydzień. Małe darmozjady. Ciesz się, że w ogóle je przyniosłam. — jej głos zadrżał z jakiegoś powodu. Może to podmuch zimnego wiatru jaki objął tą dwójkę w swoje ramiona.
—A co? Wielka mości pani nie chce bachorów? — sarkastycznie palnął.
—Nie chcę. Miałam kiedyś swoje, starczy mi. Bierz je, porzuć, oddaj, obojętne mi. Do niezobaczenia.—
—najlepiej nigdy… — odpowiedział jej . Jeszcze chwilę obserwował jak jej ogon się oddala.— Nie wracasz już? Delta się pytał.— zawołał jeszcze za nią.
—Wyprowadzam się do WWN. Nie uraczycie mnie tu już! —
I odeszła. I dobrze. Bleu miał dość, serdecznie dość. Świata, rodziny, Jaśminy. Był za młody żeby opanować dobrze swoje emocje. Łatwo płakał, unosił się, a to i tak cud że był taki łagodny przy całej tej sytuacji. Ostrożnie przeniósł kocyk do jaskini, w ciepłe posłanie i rozłożył go. Trzy szczeniaki rozluźniły się gdy zrobiło się im więcej miejsca. Bleu odetchnął. Nie wiedział nawet czy mają imiona.
A zatem z rana, w jego błogiej jaskini, po wszelkich wizytach i błąkaniach się siedziała czwórka szczeniąt. Piątka w pewnym sensie. Oli i Oliwka, dzieci jego zmarłej siostry, nieco starsze, bo wcześniaki, Atlanta, Myszka oraz Rana. Pięć pysków do wykarmienia i cztery ciała do przytulenia. Teraz jednak położył łapę na kawałku jedwabnej tkaniny unosząc jej resztki na blat kamienia roboczego. Jeszcze mógł coś z niego poskładać.
<CDN>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz