Bleu zarumienił się z ciepła. Świeca była tuż pod jego pyskiem, a za oknem grała mu do snu noc. Jednak nie poddawał się chęci zwinięcia w kłębek. Jego łapy uporczywie zaginały kolejne metale. Jaśmina poprosiła go o drugi kolczyk, na drugie ucho. Może chociaż odrobinę podobny. Polubił tą samiczkę. Była dla niego miła, nauczyła go dokładnie jak wygląda damski układ rozrodczy i poduszyła to i owo o seksie. Skes… właśnie. Ta niezwykła nazwa, tabu wśród dorosłych i taka wielka „przyjemność”. Rozumiał doskonale co wilki w nim widzą, jednocześnie stanowił dla niego tajemnicę. I to jaką. Jaśmina nieco rozgoniła chmury jego niewiedzy, cierpliwie tłumacząc mu jak to wygląda. Nie odbyły się tamtej nocy akty, ale samiec poznał wszelkie tajemnice damskiego ciała. Ku swojemu zaskoczeniu, własnego też. Nawet nie zdawał sobie sprawy jakie to wszystko jest skomplikowane i jak medycy to wszystko pamiętają. Ale może to trochę jak z jego własną pracą. W końcu tylko on wie jak pięknie obrobić skórzaną okładkę i przyszyć strony jedna do drugiej, tak aby nie posypały się zaraz po otworzeniu książki. Tak też medyk wiedział gdzie zszyć wilka aby krew nie wypływała z niego jak woda ze źródła. Tak też polityk pisał piękne litery w pstrych przemowach. Tak też położna odbierała dzieci. Tak też zielarz znał każdego chwasta. I tak też życie płynęło sobie. W końcu w umyśle Bleu nie istniała osoba, która mogłaby wiedzieć wszystko.
Zapakował cztery książki do swojej nowej, ręcznie szytej
torby. Ta pozostała jego ze względu na zdobienia jakie uczył się robić. Trudne
to było i mozolne gdyż wszystko ręcznie naszywał kolorową nicią, która sama w
sobie była droga i czasochłonna. Na ten moment na niej widniało pół
słonecznika, a właściwie tylko pół jego zarysu. No cóż. Starał się jak mógł i
na razie mu się podobało.
—Komu w drogę, temu… —
—Chleba i soli. — przerwał mu znajomy głos. Szkliwo wkroczył do pomieszczenia i
machnął mu.
—Oh. Co tu robisz… przyjacielu? — zagadnął nieco zaskoczony. Ich lekcje miały
się dzisiaj nie odbyć ze względu na nagły przypadek rozsypanej kartoteki
ściganych w jaskini wojskowej i potrzeby złożenia jej w całość. Młodziak
spędził dwa dni segregując kartki, zszywając je i okładając w skóry. Takie to
właśnie nieszczęście go spotkało na jego drodze do szczęścia, więc nie zażył
też za wiele odpoczynku.
— Spruła mi się narzutka. Pomyślałem, że mógłbyś na to spojrzeć. —
—Pewnie. — odłożył ciężką torbę na bok. Miał odnieść tobołki na ich miejsce,
jednak jak widać los zmienił jego plany. Purpurowa tkanina została ułożona na
stoliku w zasięgu światła świecy. Bleu uważnie przejrzał każdy jej kawałek
odnajdując zepsute miejsce i sięgając po igłę. Spojrzał przy tym na kompana.
Jego pióra zdawały się być takie gołe bez jego narzutki. Takie… obce można
wręcz powiedzieć. Jakby nakrywały obcego ptaka skrytego w głębi ciała. Szybko
oderwał jednak się od tych myśli. Oczywiście, że każdy na kogo patrzysz długie
godziny i nagle zdejmie z siebie nakrycie wyglądać będzie obco. To prawie jak z
okularami.
—Gotowe. — poinformował ptaka poprawiając jeszcze tkaninę łapą i strzepując z
niej resztki kamiennego pyłu.
—Dziękuję. Gdzie się wybierasz? — zagadnął.
—Do jaskini wojskowej i jaskini Pani Jaśminy. — przyznał.
—Oh. A czegoż szukasz u tej wadery? —
—Mam dla niej jej zamówienie, gotowe wcześniej i akurat mam po drodze. —
przyznał. Nie widział w tym nic nietypowego. Przegapił może odrobinę szukanie
podtekstu w pytaniach szarego ptaka, który jednak upewniony w szczenięcej naiwności
Bleu, dalej nie wnikał w jego zamiary.
Rozeszli się w dwie różne strony, a Bleu wkrótce tez był na
miejscu. Co prawda spieszył się aby całkowity zachód słońca nie dopadł go,
jednak nie zapowiadało się na to. I także też było. Słońce słodko już spało,
chociaż świeżo i niebo jeszcze tliło się resztką jego blasku, kiedy dotarł pod
jaskinię panny Jaśminy. Ostrożnie zerknął do środka.
—Halo? Jest tu kto? — zagadnął i z wnętrza wyłoniła się pomocnica medyka.
Wyraźnie była zaskoczona jego obecnością, a jednak uśmiechnęła się. Podeszła bliżej
i łapą sięgnęła do jego ramienia. Zanim Bleu zdążył o cokolwiek zapytać zrzuciła
z jego bandany szare piórko, jakby znajome, a jednak bez swojego właściciela w
pobliżu.
—Sporo z nim spędzasz czasu, jeśli już się na tobie osadza! — zażartowała puszczając
mu oczko. — Co cię tu sprowadza o tej godzinie? —
—Kolczyk, jak to co. — mruknął marszcząc nosek.
—Tak szybko? — zaskoczona zaprosiła go łapą do środka. Niepewnie dość wszedł
tam gdzie wskazała. Był już tutaj. Jaskinia była niska i ciemna, ale przytulna.
Pachniała ziołami, a przyozdabiały ja suche rośliny, a nawet małe usypisko z
ziemi, skąd zdawały się powoli wyrastać źdźbła trawy. Jak na wiosnę, świeżość
witała w progach tego miejsca, a mimo to nie było zimno. Bleu przyznawał wobec
siebie, że sam chciałby mieć w przyszłości jaskinię podobną.
—Dziękuję ci za to. — mruknęła zadowolona kiedy podarował jej szkiełko zwinięte
w metal. Od razu umieściła ozdobę w drugim uchu, niż poprzednią. Teraz miała
dwa do pary. — Są cudowne. —
—Drobnostka. Miałem przynajmniej nad czym popracować w nudnej chwili. — pokiwał
głową.
—cudownie… A… zapłata? —
—Nic nie trzeba, tym razem. —
—Nalegam. —
—No… ale nie wiem co? Wszystko czego wilk może chcieć mam już. — uśmiechnął
się. Jaśmina podniosła jedną brew, co Bleu widział pierwszy raz w życiu, i co
wydało mu się być niezwykle intrygujące. Jej ogon opadł na jego łapy gdzie
zajrzał od razu.
—Nie masz wszystkiego i ja ci to udowodnię. Chodź. — chwyciła go. Zaskoczonego.
— Ostatnio uczyłeś się anatomii. Czas zastosować wiedzę w praktyce, wiesz… —
Bleu następnego dnia jeszcze myślał o poprzednim. Niezbyt
przejęty. Niezbyt zmartwiony. Z Tijadeą właśnie dążył powolnym krokiem na
badania. Nudziły go one zawsze, ale cóż miał poradzić. Wadera uparła się żeby
je mieć i żeby to on jej towarzyszył. Dlatego przybyli, weszli, usiedli. Tym
razem wszystko robiła Tia, a Jasmina podeszła tylko na chwilę. I to nie do jego
siostry, a do niego.
—Jak ci mija dzień? — zagadnęła jak gdyby nigdy nic. A Bleu speszył się w
pamięci ostatniej nocy.
—Dobrze. Trochę pracy się zapowiada na jutro. Ale dzisiaj spokój. —
—A jak tam spotkania z tym twoich pierzastym przyjacielem. —
—Ah. Szkliwo. Mamy się dobrze. Ostatnio przyniósł jakąś książkę co bym ćwiczył
czytanie. —
—Myhym… — zamilkła. W oddali dało słyszeć się jej imię, wołane przez
niewielkiego medyka. — Ja musze iść, ale… ty… przyjdź dzisiaj do mnie.
Dwa tygodnie minęły, a Bleu nie mógł znaleźć sobie miejsca
nigdzie w jaskini. Jego oddech był szybki, sam był zmachany, zaskoczony. Ona
nie była jego, to najgorsze. Należała do Jaśminy, a on oczarowany, jak idiota
podążał za jej rozkazem. Niedoświadczony i na wpół ślepo niczym głuchy
polegający na czyichś łapach aby mu pokazywały słowa. Przybył tu, speszony, gotowy na wciągnięcie
się w wir wydarzeń, ale nie takich.
—Coś cię męczy słodziaku. — dreszcze przebiegły przez jego plecy, kiedy
obejrzał się za siebie. Romeo otulił go dłonią i przysunął do siebie. — Nie ma
co się stresować. —
—Nie męcz dzieciaka. — Jaśmina skarciła go prychając głośno. — Wybacz za niego.
Nie chciałam go dzisiaj w mojej jaskini, ale gbur uparł się — odsunęła starego
zboka od ciała młodszego. — Przystawia się do czegokolwiek co chodzi. —
spojrzała na Bleu.
—Wiem. Zdążyłem się przekonać. — młodszy warknął nie patrząc nawet w kierunku
drugiego samca.
—No cóż. Taki już mój urok. — zaśmiał się Romeo.
—Idź już… Szmaciarz jeden. — parsknęła.
—Oi. No weźcie… tak od razu mnie wyganiać. A może trójkącik? — oboje adresaci
skrzywili się w jego kierunku, chociaż Bleu speszył się przy tym. Nadal pamiętał
swój pierwszy raz, a chciałby stracić te wspomnienia. Nie dało się jednak cofać
błędów młodości, a należało się na nich uczyć. W końcu kiedyś trzeba było, a w
jego rodzinie basiorów brak do tego. Więc kto mu miał dać tą wiedzę.
—Nie zwracaj na niego uwagi. Chodźmy. Opowiadaj. Jak tam u ciebie. —
—spotkałem dzisiaj Agresta, wiesz. Byłem zaskoczony, że zna moje imię, a tu
proszę. Widocznie Szkliwo coś mu o mnie szepnął. — Bleu kiwnął głową.
—Samego alfę. No kto by pomyślał. — zamrugała oczkami skrywając ich za winklem,
gdzie mieściła się jej sypialnia. Nawet nie zauważyli, że Romeo wkradł się za
nimi.
A następne dni były prawdziwą przejażdżką.
—Jaśmina. Do jasnej. Jak mówię tak jest. Ciąża i tyle! — Delta raczył zakończyć ten temat.
—Romeo. Nie. Zostaw mnie proszę. — ale nie zostawił. Biedny Bleu.
— Czyli co? Jedno jest martwe? — Tijadea posmutniała nieco. Jej dzieci…
—Wariatkowo… — Delta odetchnął siadając na tyłku.
—Doprawdy. Wariatkowo. — a Laponia obok. Zapłakana.
<CDN.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz