piątek, 3 marca 2023

Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 7

Bleu zarumienił się z ciepła. Świeca była tuż pod jego pyskiem, a za oknem grała mu do snu noc. Jednak nie poddawał się chęci zwinięcia w kłębek. Jego łapy uporczywie zaginały kolejne metale. Jaśmina poprosiła go o drugi kolczyk, na drugie ucho. Może chociaż odrobinę podobny. Polubił tą samiczkę. Była dla niego miła, nauczyła go dokładnie jak wygląda damski układ rozrodczy i poduszyła to i owo o seksie. Skes… właśnie. Ta niezwykła nazwa, tabu wśród dorosłych i taka wielka „przyjemność”. Rozumiał doskonale co wilki w nim widzą, jednocześnie stanowił dla niego tajemnicę. I to jaką. Jaśmina nieco rozgoniła chmury jego niewiedzy, cierpliwie tłumacząc mu jak to wygląda. Nie odbyły się tamtej nocy akty, ale samiec poznał wszelkie tajemnice damskiego ciała. Ku swojemu zaskoczeniu, własnego też. Nawet nie zdawał sobie sprawy jakie to wszystko jest skomplikowane i jak medycy to wszystko pamiętają. Ale może to trochę jak z jego własną pracą. W końcu tylko on wie jak pięknie obrobić skórzaną okładkę i przyszyć strony jedna do drugiej, tak aby nie posypały się zaraz po otworzeniu książki. Tak też medyk wiedział gdzie zszyć wilka aby krew nie wypływała z niego jak woda ze źródła. Tak też polityk pisał piękne litery w pstrych przemowach. Tak też położna odbierała dzieci. Tak też zielarz znał każdego chwasta. I tak też życie płynęło sobie. W końcu w umyśle Bleu nie istniała osoba, która mogłaby wiedzieć wszystko.

Zapakował cztery książki do swojej nowej, ręcznie szytej torby. Ta pozostała jego ze względu na zdobienia jakie uczył się robić. Trudne to było i mozolne gdyż wszystko ręcznie naszywał kolorową nicią, która sama w sobie była droga i czasochłonna. Na ten moment na niej widniało pół słonecznika, a właściwie tylko pół jego zarysu. No cóż. Starał się jak mógł i na razie mu się podobało.
—Komu w drogę, temu… —
—Chleba i soli. — przerwał mu znajomy głos. Szkliwo wkroczył do pomieszczenia i machnął mu.
—Oh. Co tu robisz… przyjacielu? — zagadnął nieco zaskoczony. Ich lekcje miały się dzisiaj nie odbyć ze względu na nagły przypadek rozsypanej kartoteki ściganych w jaskini wojskowej i potrzeby złożenia jej w całość. Młodziak spędził dwa dni segregując kartki, zszywając je i okładając w skóry. Takie to właśnie nieszczęście go spotkało na jego drodze do szczęścia, więc nie zażył też za wiele odpoczynku.
— Spruła mi się narzutka. Pomyślałem, że mógłbyś na to spojrzeć. —
—Pewnie. — odłożył ciężką torbę na bok. Miał odnieść tobołki na ich miejsce, jednak jak widać los zmienił jego plany. Purpurowa tkanina została ułożona na stoliku w zasięgu światła świecy. Bleu uważnie przejrzał każdy jej kawałek odnajdując zepsute miejsce i sięgając po igłę. Spojrzał przy tym na kompana. Jego pióra zdawały się być takie gołe bez jego narzutki. Takie… obce można wręcz powiedzieć. Jakby nakrywały obcego ptaka skrytego w głębi ciała. Szybko oderwał jednak się od tych myśli. Oczywiście, że każdy na kogo patrzysz długie godziny i nagle zdejmie z siebie nakrycie wyglądać będzie obco. To prawie jak z okularami.
—Gotowe. — poinformował ptaka poprawiając jeszcze tkaninę łapą i strzepując z niej resztki kamiennego pyłu.
—Dziękuję. Gdzie się wybierasz? — zagadnął.
—Do jaskini wojskowej i jaskini Pani Jaśminy. — przyznał.
—Oh. A czegoż szukasz u tej wadery? —
—Mam dla niej jej zamówienie, gotowe wcześniej i akurat mam po drodze. — przyznał. Nie widział w tym nic nietypowego. Przegapił może odrobinę szukanie podtekstu w pytaniach szarego ptaka, który jednak upewniony w szczenięcej naiwności Bleu, dalej nie wnikał w jego zamiary.

Rozeszli się w dwie różne strony, a Bleu wkrótce tez był na miejscu. Co prawda spieszył się aby całkowity zachód słońca nie dopadł go, jednak nie zapowiadało się na to. I także też było. Słońce słodko już spało, chociaż świeżo i niebo jeszcze tliło się resztką jego blasku, kiedy dotarł pod jaskinię panny Jaśminy. Ostrożnie zerknął do środka.
—Halo? Jest tu kto? — zagadnął i z wnętrza wyłoniła się pomocnica medyka. Wyraźnie była zaskoczona jego obecnością, a jednak uśmiechnęła się. Podeszła bliżej i łapą sięgnęła do jego ramienia. Zanim Bleu zdążył o cokolwiek zapytać zrzuciła z jego bandany szare piórko, jakby znajome, a jednak bez swojego właściciela w pobliżu.
—Sporo z nim spędzasz czasu, jeśli już się na tobie osadza! — zażartowała puszczając mu oczko. — Co cię tu sprowadza o tej godzinie? —
—Kolczyk, jak to co. — mruknął marszcząc nosek.
—Tak szybko? — zaskoczona zaprosiła go łapą do środka. Niepewnie dość wszedł tam gdzie wskazała. Był już tutaj. Jaskinia była niska i ciemna, ale przytulna. Pachniała ziołami, a przyozdabiały ja suche rośliny, a nawet małe usypisko z ziemi, skąd zdawały się powoli wyrastać źdźbła trawy. Jak na wiosnę, świeżość witała w progach tego miejsca, a mimo to nie było zimno. Bleu przyznawał wobec siebie, że sam chciałby mieć w przyszłości jaskinię podobną.
—Dziękuję ci za to. — mruknęła zadowolona kiedy podarował jej szkiełko zwinięte w metal. Od razu umieściła ozdobę w drugim uchu, niż poprzednią. Teraz miała dwa do pary. — Są cudowne. —
—Drobnostka. Miałem przynajmniej nad czym popracować w nudnej chwili. — pokiwał głową.
—cudownie… A… zapłata? —
—Nic nie trzeba, tym razem. —
—Nalegam. —
—No… ale nie wiem co? Wszystko czego wilk może chcieć mam już. — uśmiechnął się. Jaśmina podniosła jedną brew, co Bleu widział pierwszy raz w życiu, i co wydało mu się być niezwykle intrygujące. Jej ogon opadł na jego łapy gdzie zajrzał od razu.
—Nie masz wszystkiego i ja ci to udowodnię. Chodź. — chwyciła go. Zaskoczonego. — Ostatnio uczyłeś się anatomii. Czas zastosować wiedzę w praktyce, wiesz… —

Bleu następnego dnia jeszcze myślał o poprzednim. Niezbyt przejęty. Niezbyt zmartwiony. Z Tijadeą właśnie dążył powolnym krokiem na badania. Nudziły go one zawsze, ale cóż miał poradzić. Wadera uparła się żeby je mieć i żeby to on jej towarzyszył. Dlatego przybyli, weszli, usiedli. Tym razem wszystko robiła Tia, a Jasmina podeszła tylko na chwilę. I to nie do jego siostry, a do niego.
—Jak ci mija dzień? — zagadnęła jak gdyby nigdy nic. A Bleu speszył się w pamięci ostatniej nocy.
—Dobrze. Trochę pracy się zapowiada na jutro. Ale dzisiaj spokój. —
—A jak tam spotkania z tym twoich pierzastym przyjacielem. —
—Ah. Szkliwo. Mamy się dobrze. Ostatnio przyniósł jakąś książkę co bym ćwiczył czytanie. —
—Myhym… — zamilkła. W oddali dało słyszeć się jej imię, wołane przez niewielkiego medyka. — Ja musze iść, ale… ty… przyjdź dzisiaj do mnie.

Dwa tygodnie minęły, a Bleu nie mógł znaleźć sobie miejsca nigdzie w jaskini. Jego oddech był szybki, sam był zmachany, zaskoczony. Ona nie była jego, to najgorsze. Należała do Jaśminy, a on oczarowany, jak idiota podążał za jej rozkazem. Niedoświadczony i na wpół ślepo niczym głuchy polegający na czyichś łapach aby mu pokazywały słowa.  Przybył tu, speszony, gotowy na wciągnięcie się w wir wydarzeń, ale nie takich.
—Coś cię męczy słodziaku. — dreszcze przebiegły przez jego plecy, kiedy obejrzał się za siebie. Romeo otulił go dłonią i przysunął do siebie. — Nie ma co się stresować. —
—Nie męcz dzieciaka. — Jaśmina skarciła go prychając głośno. — Wybacz za niego. Nie chciałam go dzisiaj w mojej jaskini, ale gbur uparł się — odsunęła starego zboka od ciała młodszego. — Przystawia się do czegokolwiek co chodzi. — spojrzała na Bleu.
—Wiem. Zdążyłem się przekonać. — młodszy warknął nie patrząc nawet w kierunku drugiego samca.
—No cóż. Taki już mój urok. — zaśmiał się Romeo.
—Idź już… Szmaciarz jeden. — parsknęła.
—Oi. No weźcie… tak od razu mnie wyganiać. A może trójkącik? — oboje adresaci skrzywili się w jego kierunku, chociaż Bleu speszył się przy tym. Nadal pamiętał swój pierwszy raz, a chciałby stracić te wspomnienia. Nie dało się jednak cofać błędów młodości, a należało się na nich uczyć. W końcu kiedyś trzeba było, a w jego rodzinie basiorów brak do tego. Więc kto mu miał dać tą wiedzę.
—Nie zwracaj na niego uwagi. Chodźmy. Opowiadaj. Jak tam u ciebie. —
—spotkałem dzisiaj Agresta, wiesz. Byłem zaskoczony, że zna moje imię, a tu proszę. Widocznie Szkliwo coś mu o mnie szepnął. — Bleu kiwnął głową.
—Samego alfę. No kto by pomyślał. — zamrugała oczkami skrywając ich za winklem, gdzie mieściła się jej sypialnia. Nawet nie zauważyli, że Romeo wkradł się za nimi.

A następne dni były prawdziwą przejażdżką.

               —Jaśmina. Do jasnej. Jak mówię tak jest. Ciąża i tyle! — Delta raczył zakończyć ten temat.

                              —Romeo. Nie. Zostaw mnie proszę. — ale nie zostawił. Biedny Bleu.

                                            — Czyli co? Jedno jest martwe? — Tijadea posmutniała nieco. Jej dzieci…

                                                           —Wariatkowo… — Delta odetchnął siadając na tyłku.

                                                                          —Doprawdy. Wariatkowo. — a Laponia obok. Zapłakana.

<CDN.>                             


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz