Ognista bogini stała tuż przed nic nie znaczącą Małą Mildredfiri, przypatrując się jej uważnie. Mi wciąż nie potrafiła pojąć, w jaki sposób stoi przed wilczą personifikacją najgroźniejszego żywiołu ani jak się znalazła w jej królestwie. Ostatnimi wspomnieniami wadery było parzące ciepło wywołane nadmiernym uwolnieniem jej mocy. Nie wiedziała, ile czasu była nieprzytomna, ani czy w ogóle straciła przytomność. Być może zdołała się zabić i teraz czekał na nią sąd ostateczny. Być może tak właśnie wyglądały zaświaty. Ciekawe, czy przyjdzie jej spotkać obu jej ojców.
Stojąca w płomieniach boska wilczyca przekręciła głowę, uśmiechając się delikatnie w stronę rudej. Jej oczy, choć świeciły białym żarem, patrzyły łagodnie i delikatnie, sprawiając, że przypominały domowe ognisko, przy którym grzeje się łapy i pije ziołową herbatę. Pomimo żywiołu, z którym obcowała, Mi czuła się bezpiecznie, jak w domowej norce. Przypatrywała się bogini z niecierpliwością, oczekując ruchu, jakiegoś słowa, czegokolwiek, co wytłumaczyło by jej, co tu robi. Ale nie zamierzała pospieszać ognia, wiedziała, że on ma całą wieczność tylko dla siebie. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
– Jak się nazywasz, drogie dziecko? – odezwała się płonąca pani. Jej głos był miękki, jednak słychać w nim było skwierczenie ognia, jakby w jej strunach głosowych paliło się drewno. Mi powinna się prawdopodobnie wystraszyć, jednak czuła się bezpiecznie jak jeszcze nigdy. Z wyjątkiem czasów, kiedy jako malusia kulka wtulała się w ciepłe ogony swojego taty.
– Mildredfiri.
– Mildredfiri – bogini powtórzyła imię wadery, smakując je na języku. – Pasuje do ciebie, powinnaś być z niego dumna.
– Ale to lisie imię... – Mi za późno uszczypnęła się w policzek. Położyła po sobie uszy w zawstydzeniu, wędrując wzrokiem na swoje przednie łapy. Dopiero co usłyszała od bóstwa, że ma być ze swojego imienia dumna, a już zaczęła narzekać.
– Nic nie szkodzi. Pochodzenie imienia nie ma znaczenia, jeżeli do ciebie pasuje. Ja, widzisz, nazywam się Fotia, to znaczy ogień po grecku, mimo że nie jestem w żaden sposób związana z Grecją. Twoje imię również znaczy ogień.
Nagła myśl przebiegła po głowie Mildredfiri, lekka jak żuczek wiosenny i tak samo wciąż wyczuwalna mimo swojej wagi. Była to myśl głupia i naiwna, jednak wadera z pewnością nie byłaby jedyną, która pomyślałaby z cichą nadzieją, ale również silnym poczuciem winy narzuconym przez zdrowy rozsądek, że sama jest częściowo boginią. Nie czystym bóstwem, ale może potomkiem, może odłamkiem potężnego bytu rządzącego światem. Ruda strząsnęła ze swojej głowy tego niemiłego żuczka, mając szczerą nadzieję, że już do niej nie wróci. Nie miała prawa porównywać się do bogini tylko ze względu na imiona o tym samym znaczeniu. I żywioł, którym obie władały.
Milczenie wypełniło salę, w której obie wilczyce przebywały. Mi nie miała jak się obejrzeć, by swoją ciekawością nie urazić bogini, więc jedynie była świadoma czerwonego tronu, na którym zasiadała Fotia. Po bokach stały wielkie, kamienne, okrągłe znicze, w których płonął mocny i wysoki ogień, oświetlający bóstwo. Gdyby stał tam zwyczajny wilk, z pewnością byłby już usmażony jak kiełbaska. Podobne znicze, jednakże mniejsze, rozstawione były pod ścianą w równych odległościach, dzieląc się swoją porcją światła. Wszystkie przypominałyby najzwyklejsze misy, jednak uniknęły tego losu dzięki złotym zdobieniom na krawędziach, przedstawiających różne stworzenia powiązane z ogniem. Feniksy, salamandry, okazjonalnie smoki, choć było ich zadziwiająco mało jak na najbardziej kojarzone z płomieniami stworzenia. Podłoga w sali tronowej również była kamienna ze złotymi wzorami, ale te wzory były po prostu żyłami, takimi jak się znajdzie pod skórą. Nawet pulsowały delikatnym światłem, jakby gdzieś pod powierzchnią znajdowało się złote serce. Najprawdopodobniej w całej sali panował upał, kamień wydawał się rozgrzany, a ogień buchał ze wszystkich stron, ale istoty należące do Fotii, jak i sama Fotia, nie odczuwały tego gorąca. Z ukłuciem strachu Mi zdała sobie sprawę, że czuje się tu jak w domu, bezpiecznie i na miejscu.
– Wybacz pani moją śmiałość, ale... Z jakiego powodu tu jestem? – odważyła się w końcu zapytać szeregowa. W głębi czuła, że niezależnie od odpowiedzi byłaby zadowolona.
– Nie przepraszaj za ciekawość, moja droga! Przepraszaj tylko za konsekwencje, jakie może ona przynieść. – Fotia przekręciła głowię w drugą stronę, uśmiechając się jeszcze bardziej. Delikatne, smukłe ciało, pokryte płomieniami zamiast futra, uszy wyjątkowo długie, z wąskimi końcówkami, ogon będący ognikiem odczepionym od ciała, lewitującym tuż za plecami. A może było tam dziewięć ogników? – Jesteś tu, ponieważ pozwoliła na to twoja moc. Nie zabiła cię, a ujawniła tajniki ognia, które zazwyczaj przychodzi poznać feniksom i salamandrom, oraz ćwiczącym przez wiele lat czarownikom. Ty również ćwiczyłaś, prawda? Ćwiczyłaś, jak opanować swoją własną moc. Wiedz, że twoje starania są doceniane, a teraz, gdy odwiedziłaś moje królestwo, mogę ci podarować swoje błogosławieństwo.
Oczy Mildredfiri dostały kształtu spodków. Miała dostać błogosławieństwo od samej Fotii, bogini ognia, personifikacji żywiołu, którym władała, a na który przez długi czas narzekała. Bo ogień jest taki zwyczajny. Nagle zrobiło jej się tak strasznie głupio, że miała ochotę schować się pod ziemię, usiąść tam, gdzie bije złote serce i nigdy więcej nie pokazywać się nikomu na oczy. Ogień był jednym z żywiołów, był światłem i ciepłem, ale także piekącym żarem i destrukcją. Mógł zapewniać życiu bezpieczeństwo, a potem je niszczyć. Zapomniany przypominał o sobie w ogromnym gniewie, gotowy unicestwić wszystko na drodze swojej zemsty. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Niezaprzeczalna prawda.
– Dodatkowo poza swoim błogosławieństwem chciałabym cię obdarzyć czymś więcej. Posiadam przyjaciela, który zawsze chciał zwiedzić świat, jednak nie było mu to dane ze względu na jego naturę. Gdy przejmował pochodnię na własność, była ona wygaszana, gdy próbował zamieszkać płomień świecy, wypalała się ona jeszcze tego samego dnia. Twój ogień nie gaśnie, ani nie rani, a mój przyjaciel z pewnością z ogromną ochotą będzie cię wspierał oraz pomoże ci opanować żywioł do niemal perfekcji. Zechcesz go przyjąć?
Bez zbędnego namysłu Mi skinęła głową. Była zainteresowana nowym towarzyszem, kimkolwiek by miał on być. Jeżeli przyjaźni się z boginią Fotią, nie ma sensu dyskutować ani nad tym myśleć.
Spod łap Fotii wymknął się smok, niewiele większy od wilczej łapy. Miał złotą skórę, taką, jakiej się spodziewa u smoków. Z jego nozdrzy wylatywały cieniutkie stróżki dymu, przerywane wraz z wdechem i pojawiające się na nowo przy wydechu. Skrzydła były zadziwiająco wielkie w stosunku do ciała, co prawdopodobnie w praktyce pozwalało na bezpieczne, dalekie loty. Duże, okrągłe oczy o barwie bezchmurnego, letniego nieba spoglądały inteligentnie na czerwoną waderę, przeszywając ją na wskroś. Nie potrzeba było żadnych słów, Ahi podbiegł do Mi w stylu podobnym do nietoperza poruszającego się na ziemi i wspiął się po jej nodze, chowając następnie między oczy. Fotia podziękowała za przysługę skłaniając głowę ku Mildredfiri, przez co szeregowa poczuła się jeszcze ważniejsza.
Wilczyca przebudziła się na polanie z rozpuszczonymi włosami, które przybrały formę płomieni. Gdzieś w tych płomieniach kręcił się mały, złoty smok.
<Koniec>
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz