piątek, 31 marca 2023
Podsumowanie marca!
środa, 29 marca 2023
Od Oxide CD. Aidena - "Początek" - cz. 11
Early this morning when you knocked upon my door
Spotkanie z Alfą zapamiętała jak przez mgłę. Nigdy wcześniej nie czuła tego rodzaju lęku, choć był on porównywalny do stanu, jaki wywołały u niej krople spadającej wody. Czyżby to właśnie one miały zwiastować zbliżający się wtedy ogromnymi krokami atak lęku? Ach, gdyby tylko wiedziała... Obraz masywnego, starszego basiora utkwił w jej głowie na dobre.
— Dwa dni? — fuknęła nagle — Na co ty masz dwa dni? O co z tym chodzi?
— Żeby doprowadzić Cię do stanu używalności. — Aiden zerknął na nią kątem oka.
Oxide zdawało się przez chwilę, że się przesłyszała, dlatego potrząsnęła głową i z wrażenia zatrzymała się w miejscu, z niemałym oburzeniem i jeszcze większym zdziwieniem.
— Słucham?! Dlaczego wyrażasz się o mnie jak o jakimś prz...
W mgnieniu oka Basior zbliżył się do niej i położył jej swoją łapę na pysku, lekko pochylając się tak, aby ich oczy znalazły się na równi. Teraz oboje wpatrywali się w siebie z bliżej nieokreślonym napięciem.
— Chyba nie myślisz, że się do tego zastosuję. — szepnął do niej, a jego łapa powędrowała z powrotem na podłoże. — Pogadamy o tym potem, chodź i nie krzycz, Echo cię usłyszy.
— Kim do kurwy jest Echo? — odpowiedziała mu już równie cicho, ze sporym zakłopotaniem w głosie.
Teraz to już w ogóle niczego nie zrozumiała. Była przekonana, że chodziło o dosłownie odbijające się wśród ścian zbyt głośne odgłosy. W odpowiedzi na swoje pytanie otrzymała jedynie krótkie warknięcie, na co zirytowana położyła po sobie uszy i w milczeniu ruszyła za towarzyszem. Ku jej zdziwieniu, nie wędrowali drogą powrotną do odwiertu, w którym wcześniej spędzali czas. Basior prowadził ją teraz naprawdę bardzo długo, ba, nawet niżej, po kamiennych schodach zawijających się w ślimaka u samego dołu, chyba nie wszyscy mogli korzystać z tego miejsca.
— Echo to chłopiec na posyłki. — odparł nagle, wciąż utrzymując dość cichy ton głosu, jednakże doskonale dla niej słyszalny. — Nadworny kabel.
— Jasne. — kiwnęła głową, rozglądając się wokół. — A teraz jesteśmy..?
And I say
Oxide mogła przysiąc, że zauważyła cień uśmiechu na jego pysku, jednakże w tym świetle mogło wydawać się to jakąś głupią halucynacją.Wilk wskazał jej w międzyczasie głową nieco mniejsze przejście, wciąż jednak pięknie wyrzeźbione, które zasłaniały zwisające z sufitu różnego rodzaju zielone rośliny. Niepewnie zbliżyła się i przesunęła nosem długie paprocie. Jej oczom ukazało się jedno z najładniejszych miejsc, jakie do tej pory widziała. Była wręcz przekonana, że nie każdy wilk z bractwa ma tu przyzwolenie na wstęp. W porównaniu do warunków, które widziała, te były doprawdy luksusowe. W niedużym pomieszczeniu znajdywały się trzy źródełka krystalicznej wody, każde osadzone zupełnie inaczej, bowiem dwa z nich były podwyższone o kilka stopni, tworząc nawet malutki wodospadzik, za którym również znajdywała się tafla wody, wcale nie takiej głębokiej. Wokół było sporo mchu, paprotek i innych małych, skalnych roślinek. Znad wody unosiła się leniwie para, co jedynie mogło zwiastować przyjemną temperaturę.
— To chyba ostatnia rzecz, jakiej mogłam się tu spodziewać. — zerknęła na niego przez ramię.
— Uważam, że dobrze Ci to zrobi. Śmiało.
Zastrzygła uchem, po czym bez zwłoki ruszyła w kierunku gorących baseników, wdrapując się na półkę utrzymującą najwyższy z nich. Aiden przysiadł pod ścianą na zamszonym kamieniu i począł po prostu obserwować ją. Oxide zanużywszy przednie łapy w ciepłej wodzie, wzdrygnęła się i runęła jak długa na sam środek źródła. Chwilę siedziała pod wodą, po czym z głośnym chlustem wynurzyła z niej swój łeb, otrzepując go.
— Bez wątpienia. — zawołała do niego z góry, a krople wody radośnie spływały po jej głowie, wyglądała teraz o wiele drobniej, gdy wilgotne futro od nadmiaru wody przylgnęło do jej wychudzonego ciała.
— To źródła lecznicze. — odparł, ostatecznie ruszając się z miejsca.
Powoli kierował się w kierunku źródełka, w którym teraz siedziała biała wadera, korzystając z jej zdaniem zasłużonego odpoczynku. Gdy znalazł się przy brzegu, zastanowił się chwilę i sam postanowił do niej dołączyć, zanurzając się powoli niczym potwór morski.
— Wody termalne zazwyczaj znajdują się na terenach wulkanicznych, jednak położenie zrobiło swoją robotę.
Przytaknęła, przyglądając mu się uważnie. Brodzik, w którym siedzieli nie był za bardzo rozległy, na tle wszystkich trzech ten prezentował się jako najmniejszy, dlatego też teraz siedzieli naprzeciw siebie, wymieniając się zaciekawionymi spojrzeniami. Oxide wciąż była zafascynowana przypadkiem związanym z ich mocami, dotąd niespotykanym. Poza tym, odniosła nawet wrażenie, że w jakimś stopniu tutaj pasuje.
— Aż tak Ci tu źle? — zapytała nagle, a wilk wydał się nieco zbity z tropu.
— Jesteś tu dopiero parę godzin. — zaczął. — Rozumiem koncept tego miejsca, ale panuje tu czysty totalitaryzm. Mniej odporne na taką manipulację jednostki bardzo szybko stają się tutaj jedynie bandą kukiełek tego przyjeba.
— Jasne, czaję.
Poczuła się niespokojnie. Prawdopodobnie wcześniejsze słowa towarzysza o uszatych ścianach również zrobiły swoją robotę. Mogła przysiąc, że przez moment poczuła się jakby co najmniej słuchał ich ktoś jeszcze.
Ale... Możliwe, że jej głowa po raz kolejny tego dnia robiła sobie z niej srogie żarty.
— Chciałbym wyjść na zewnątrz. — z rozmyśleń wyrwał ją nagle głos Aidena, tym razem jego ton brzmiał zupełnie inaczej. Zaczynał jej ufać?
— Dwa dni. — zamyśliła się znów na chwilę. — Wyciągnę Cię.
— Ty mnie? — parsknął śmiechem, po czym zbliżył się do niej z cwanym uśmieszkiem i spojrzał na nią z góry. — Cóz taka mała istotka może zrobić, żeby wyciągnąć stąd takie bydlę jak ja?
Oxide wyszczerzyła kły w podobnym uśmiechu, wpatrując się teraz w jego zielone ślepia.
— Jeszcze się zdziwisz.
Czas zatrzymał się na moment, szum wody ucichł i zastąpiły go jedynie dwa ciche oddechy. Wiedziała już, że we dwoje stanowiliby coś przepotężnego, nie do zatrzymania. Znów przeszył ją dreszcz, ale ten był... Inny. Niemożliwy dla niej w tej chwili do zdefiniowania.
Szelest wyrwał nagle ich dwójkę z tego jakże dziwnego momentu, nastawili uszy, zamierając na parę sekund. Kątem oka dało się jedynie dostrzec mniejszy, ciemnorudy ogon, który przemknął gdzieś pomiędzy roślinną zasłonką, pozostawiając ją w ruchu, natomiast po swoim posiadaczu nie pozostawiwszy ani śladu.
<Aiden?>
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 9
Bleu odetchnął ciężko. Jego łapy przesunęły po perłowo różowym materiale. Jego delikatność przynosiła na myśl chmurki, które nieskalane zatępioną wodą układały się z przyjemnością w kształty nadane przez łapy boga. Cóż to był za cudowny materiał. Zesłane z niebios okrycie śpiącego księżyca. A jego kolor. Jakby największe perły tego świata uchyliły głów ku lądowi blaknąc na rzecz tego kawałka tkaniny, oddając mu swoje życie i piękność. A zapach. Słodkie, chociaż cierpkie róże zmieszane z wiatrem himalajskich szczytów przyozdobionych odrobiną woni miodu. Cóż to za cudowny materiał.
Po jaskini rozległo się rwanie, zakłócając błogą i przyjemną ciszę. Bleu zaraz potem sięgnął po nożyce. Ciął w największym skupieniu z uśmiechem na pysku. Od śmierci jego siostry nie minęło wiele czasu i jego serce nadal nieco tęskniło, ale przynajmniej miał jak wziąć już pełen oddech. Przywiązał się do niej, jednak przeszłość mieszała się w nim jak burza nad morzem, burząc wodę i mącąc spokój. Pogodził się więc z faktem jej śmierci wystarczająco szybko, aby stwierdzić, że może jednak wcale mu tak nie żal jakby mogło zdawać się wszystkim wokół. Jego łapa sięgnęła po nitkę, która niemrawo udawała kolor pięknej tkaniny, teraz pociętej według planów. Igła przeszła przez tkaninę z łatwością śmigając prowadzona sprawną łapą. I po chwili w jego palcach była ta mała niespodzianka. Dwie kokardy, śliczne i pachnące specjalnie na dwie małe główki. Zawiązał je na swojej własnej fryzurze, aby w podróży nie zgubiły się. Chwilę jeszcze zajęło mu posprzątanie po pracy, a potem mógł wyjść.
Kiedy zabierał się za robotę słońce ledwie wstawało ponad szczyty drzew. Teraz jego oblicze cofało się w kierunku swojego snu, jednak jeszcze oświadczając światu swoją obecność. Bleu odetchnął. Nie spodziewał się takiego poślizgu przy tym swoim małym transie. Czasem przeklinał go, czasem kochał. Prawda, pomagał mu bez zmęczenia przebrnąć przez kupy pracy i zleceń, a jednocześnie młodzik miewał wtedy tendencje do zapominania o bożym świecie.
—Tak, tak. — odetchnął. — Już idę, idę. — jakby do kogoś, a jednak mówił wyłącznie do słońca, które świeciło mu w oko., poganiając go.
Do swojego dawnego domu wkroczył z uśmiechem, który prawie od razu zniknął. Pelasza warczała i krążyła po jaskini. Ciężko jej było pogodzić się z losem jej ukochanej siostry. Kto wie, może nawet dręczyło ją sumienie. Laponia i Simone wrzeszczały na siebie w głos, powodując, że Bleu miał ochotę zakryć swoje uszy. Odetchnął ciężko.
—A ty tu czego?— jego siostra doskoczyła do niego. Zmierzyli się wzrokiem, wrogo jak nigdy przedtem. Najprawdopodobniej w swoim skomplikowanym myśleniu wadera nadal obwiniała go za śmierć drogiej Tijadeii. Jednak jakim cudem to miałoby to być jego działanie?
—Ciebie to najmniej powinno obchodzić. — parsknął. Jego nos zmarszczył się kiedy ją ominął. Jego ogon po drodze trzepnął ją intensywnie w nos, jakby przypadkiem, podburzając jej uczucia. Matki nie zwróciły się w jego stronę nawet na sekundę. Miały niedługo brać oficjalny ślub, tylko czy to przejdzie? Przy ich problemach Bleu miał wrażenie, że ich związek niedługo się rozpadnie.
—Co masz na myśli na noc?— Laponia wydarła pysk.
—I co w związku z tym?! — wyglądało to jakby zaraz ich kły miały pójść w akcję. Spokój zauroczonych miłością początków powoli sypał się jak kruchy zamek z piasku przy najmniejszym podmuchu. Bo w końcu te ściany z mokrego budulca uschną i powrócą do swojego stanu przed staniem się majestatycznym domem dla królów miłości. A pozostanie tylko nędzna kupka i wspomnienie gorzkiego rozstania. No cóż. Obie były dorosłe i z tego założenia wyszedł Bleu, omijając je. Zbliżył się do miejsca gdzie spać miał najnowszy nabytek rodziny. Jednak nikogo nie było na małym posłanku z mchu i futer. Zaskoczony rozejrzał się po jaskini w poszukiwaniu tej kulki futra. Gdzie mogła sobie pójść.
—Pela… gdzie dzieciarnia? — zadarł głowę. Wadera nawet na niego nie spojrzała wzruszając ramionami. Wywołało to u niego wściekłość. Prawie od razu zbliżył się do mam, ale nie był w stanie przedrzeć się przez ich wrzaski. Niezadowolony wyszedł poza jaskinię. Stres powoli go łapał.
Pierwszym miejscem w jakim się zjawił była jaskinia medyczna. Jednak od wejścia wiedział, że ich tutaj nie znajdzie.
—Oh. Bleu. Co cie sprowadza? — przywitała go Tia, od progu rozpromieniona niczym małe słoneczko.
—Są u was może Oli i Oliwia? — zagadnął z krzywym uśmiechem. Spotkał się jedynie z pokręceniem głową.
—A coś nie tak? — zagadnęła, samej chyba zaczynając się niepokoić.
—Nie. To nic istotnego, po prostu pomyślałem, że po drodze spytam, żeby nie musieć się wracać potem! —
—Oh.. Okej, chociaż wasze mamy wzięły je ze sobą. Poza tym, czy ty nie mieszkasz…—
—Dzięki wielkie! — wyszedł nie słuchając jej już dłużej. Adrenalina podskoczyła mu do gardła.
Sporo się naszukał i przeszedł sporo kilometrów w panicznym poszukiwaniu tych kulek sierści. Po czasie do niego dołączył Ry, poproszony o to w jaskini wojskowej, po tym jak wyszło na jaw, że ich matki też nie wiedziały gdzie ta dwójka się podziała.
—No przecież nie rozpłynęli się w powietrzu! — zagrzmiał śledczy węsząc przy ziemi.
—Mi się nie chce wierzyć, że ktoś tak dorosły może być tak nieodpowiedzialny! — Bleu westchnął ciężko. Dwie różowe kokardy nadal były wplecione w jego włosy, chociaż już trochę opadły, w swojej godności i piękności pozostały tylko wspomnieniem. Niebieskie oczka basiora zachodziły co chwilę łzami. Jak można zgubić tak małe dzieci?! Może zaczynały się już podnosić, szczekać cichutko, ale nadal, same daleko by nie zaszły!
Był środek nocy kiedy wściekły, nie, wkurwiony Bleu wszedł do jaskini rodziców. Jego pysk był przyozdobiony we wszystkie kły. Jego matki kłócące się w kącie umilkły, Pelasza parsknęła, prawdopodobnie zaskoczona. Oli i Oliwka jakimś paskudnym cudem znalazły się pod opieką Romeo. Tego paskudnego potwora, który pewnie gdyby mógł to by je zjadł. Wypierał się, że je chciał, ale ktoś mu je kazał wziąć. Kiedy je znaleźli Romeo właśnie zabierał się za stosunek z jakąś waderą z WSJ.
—Czyj , idiotyczny, parszywy, zryty pomysł to był?! — głos Bleu był cichy, jednak odbił się nieprzyjemnym echem po jaskini.
—Nawet nie zauważyłyśmy, że ich nie ma. — Simone zawiesiła głowę przerażona tym faktem.
—Oczywiście, bo nieustannie się kłócicie. — skomentował. Laponia chciała zaprzeczać, ale jedynie fuknęła. Bleu przetarł łapą czoło. Jego łapy przesunęły w kierunku Pelaszy. Jego kły obnażyły się. —Ciekawe czyją winą jest ich zniknięcie. — wycedził. Jego siostra zmrużyła oczy i sama pokazała zęby.
—Oskarżasz mnie? —
—Oh… A czego innego się spodziewałaś? Tamta dwójka jest trochę zbyt zajęta swoją miłością.—
—I co w związku z tym, że je oddałam. Jest ojcem. Niech się nimi zajmie. Nie potrzeba nam tu szkodników! Dziwaków. Wybryków natury.— Bleu warknął na jej słowa. Był niewiele większy od niedużej samicy, ale i tak zgrabnie pochwycił jej kark przyciskając do ziemi.
—Ey! Nie kłóćcie się! — Laponia postąpiła krok do przodu, ale zęby wściekłego Bleu zanurzyły się już w skórze na tyle głęboko aby potem pozostawić po sobie ślad. Pelasza zawyła krótko po czym rzuciła się wyrywając spod ucisku brata. Oboje zawarczeli na siebie. W pysku basiora zostało odrobinę sierści.
—Dobra. Stop. Starczy. — Ry pojawił się pomiędzy nimi. Jego biała sierść zasłoniła Bleu Pelaszę, która głośno szczeknęła. Jak szczenię. Samiec wypluł błękitne włoski na ziemię i usiadł prosto odwracając wzrok.
Cała ta sytuacja była po prostu irytująca. Nie dość że siostra umarła, jeszcze druga raczyła sprawiać coraz większe problemy. Oli i Oliwka koniec końców musieli trafić do jaskini medycznej, za względu na wychłodzenie i głód jaki spowodowany został pobytem w jaskini ich ojca. Młody samiec miał dość swojej rodziny. Łzy zacisnęły na jego powieki, a on pozwolił im płynąć jak się im marzyło.
—Pieprzona Pelasza. — zacisnął zęby mocno, aż zazgrzytały. Ułożył się w łóżku. Malce miały być odebrane rano, więc nie zostawał tam nawet. Potrzebował odpocząć.
Jednak długo nie pospał. Jego ucho zastrzygło niespokojnie, wyrywając go z niespokojnego, lekkiego snu. Podniósł głowę. Jego umysł od razu wyostrzył się po zobaczeniu smukłego cienia ustawionego w wejściu jego jaskini. Podniósł się powoli mało nie wprawiając postaci w bieg. Jednak po samym zapachu domyślił się kto to.
Po co przyszła? Dosypać soli do rany? Wetrzeć gorzkość w płuca?
—Czego chcesz? — spytał. Cichutko, jakby nie chciał jej przestraszyć. Jaśmina spojrzała w jego oczy z niesmakiem.
—Nie wiem… Czego mogę chcieć? —
—Zemsty za nic. Może poczuwasz się odpowiedzialna, w końcu. Kto wie, może nawet naszło się na przeprosiny. — wysyczał przez zęby. Ona tylko prychnęła przewracając oczyma.
—Jeszcze czego. Odpoczęłam w WWN i powiem ci… przymilam się tam do kogoś znacznie lepszego od ciebie. Przynajmniej nie jest jakimś .. rzemieślnikiem.— jej ton był pobłażliwy, niechętny, obraźliwy wręcz.
—Nie ważne. Po co tu jesteś? —
—Cóż. Nie będę ich niańczyć. — łapą przysunęła pod jego nos zawijąto z koca. To ruszało się niespokojnie, wydając paniczne dźwięki. Bleu odetchnął ciężko. Czy świat zrzuci na niego więcej kłopotów.
—Mają już tydzień. Małe darmozjady. Ciesz się, że w ogóle je przyniosłam. — jej głos zadrżał z jakiegoś powodu. Może to podmuch zimnego wiatru jaki objął tą dwójkę w swoje ramiona.
—A co? Wielka mości pani nie chce bachorów? — sarkastycznie palnął.
—Nie chcę. Miałam kiedyś swoje, starczy mi. Bierz je, porzuć, oddaj, obojętne mi. Do niezobaczenia.—
—najlepiej nigdy… — odpowiedział jej . Jeszcze chwilę obserwował jak jej ogon się oddala.— Nie wracasz już? Delta się pytał.— zawołał jeszcze za nią.
—Wyprowadzam się do WWN. Nie uraczycie mnie tu już! —
I odeszła. I dobrze. Bleu miał dość, serdecznie dość. Świata, rodziny, Jaśminy. Był za młody żeby opanować dobrze swoje emocje. Łatwo płakał, unosił się, a to i tak cud że był taki łagodny przy całej tej sytuacji. Ostrożnie przeniósł kocyk do jaskini, w ciepłe posłanie i rozłożył go. Trzy szczeniaki rozluźniły się gdy zrobiło się im więcej miejsca. Bleu odetchnął. Nie wiedział nawet czy mają imiona.
A zatem z rana, w jego błogiej jaskini, po wszelkich wizytach i błąkaniach się siedziała czwórka szczeniąt. Piątka w pewnym sensie. Oli i Oliwka, dzieci jego zmarłej siostry, nieco starsze, bo wcześniaki, Atlanta, Myszka oraz Rana. Pięć pysków do wykarmienia i cztery ciała do przytulenia. Teraz jednak położył łapę na kawałku jedwabnej tkaniny unosząc jej resztki na blat kamienia roboczego. Jeszcze mógł coś z niego poskładać.
<CDN>
wtorek, 28 marca 2023
Od Aidena CD. Oxide - "Początek" - cz. 10
Po poprzednich paru szybkich, dosyć nieprzyjemnych doświadczeniach tej dwójki, nagle nastąpiła spora odskocznia. Wadera nie przypominała już chodzącej śmierci, ba, wydawało mu się, że nawet poprawiło się jej samopoczucie, ale nie wiedział ile jest prawdy w jego przekonaniu. Ciekawy widok, a poza tym... Oxide chyba próbowała mu się przypodobać, albo podlizać. Wyczuwał w tym jakby nutkę manipulacji, tym bardziej, że przecież jeszcze niedawno wilczyca zdzieliła go pazurem nad okiem. Nie ufał jej do końca, nawet mimo, że uspokoiła go podczas koszmaru, co sam uważał jako jakiś dziwny znak, omen. Podczas tej podróży obserwował ją, pilnował jej nawet kiedy nie patrzył w jej stronę, może i ona była zwinniejsza i lekko szybsza, ale Aiden i tak nadrabiał swoją wielkością i siłą. Właśnie byli na głównej hali, gdy nagle po pomieszczeniu rozszedł się znany mu głos. O ściany obiło się wyraźne echo, które przez krótką chwilę niosło się dalej. Głos Alfy był okropnie charakterystyczny, każdy go znał. A nawet można być pewnym, że niektórym śnił się po nocach. Słysząc zdanie o "ulubieńcu", skrzywił się lekko w duszy, poczuł jak przewraca mu się w żołądku, a to dlatego, bo była to chyba ostatnia rzecz jakiej chciał. Bycie ulubieńcem alfy i to jeszcze tego sortu. Okropne. Z drugiej strony myślał, że ten go tylko tak nazwał jako, że sprowadził tutaj kandydatkę do związku. A mimo to, że sprowadził ją dla niego, to Aiden i tak celowo stanął przed Oxide, przysłaniając ją sobą, jakby nagle miało coś się jej stać. Sam nie do końca zwrócił na to uwagę, a jeśli tak - nie wiedział, dlaczego zrobił to tak odruchowo. — Witaj Alfo. — powiedział, skinając głową. Nie będzie mu się kłaniał, za nic na świecie. Już podczas samego witania się z nim powstrzymywał się od wielu przykrych słów, które cisnęły mu się na usta, a których nie mógł powiedzieć. — Młody mówił, że mnie szukałeś. Alfa jakby uśmiechnął się pod nosem. Na pierwszy rzut oka nie sprawiał wrażenia wrodzonego zła, wręcz przeciwnie, pomijając tą okropną bliznę po lewej stronie twarzy wilka, przez którą stracił oko to wyglądał całkiem normalnie i wręcz sympatycznie. Nawet mimo fakt, że wyglądał już na styranego życiem i lekko zniedołężniałego, wciąż byłby w stanie zabić. Jego cała sierść była we wszelakich odcieniach szarości, posturę miał zgarbioną, przez co wyglądał na niższego niż Aiden, ale za to widać było jego potęgę, był masywny, a jego łapy wyglądały na ciężkie. Sierść basiora prezentowała się na grubą, średniej długości a w okolicach górnej części kręgosłupa zaraz przy karku była ona dużo dłuższa i opadała na łopatki wilka, co sprawiało wrażenie jakby miał grzywę. Natomiast na około jego uszu były zawinięte jasne rogi, przypominające budową jelenie poroże, jednak w takiej wersji wyglądały prawie jak naturalna korona. Oxide zwróciła uwagi na tą koronę, częściowo zaczynała wierzyć, że wcale nie jest jakąś anomalią, a przynajmniej nie jedyną. Aiden też miał rogi, teraz widzi niedaleko przed sobą kolejnego, dużo starszego od niej wilka który też posiada takowe. Dalej pamiętała to co mówili o niej rodzice, te historyjki o tym, że ona sama jest przepowiednią końca świata, szatanem zesłanym na ziemię, aby zniszczyć świat, ale im dłużej słyszała o sytuacji panującej tutaj pod ziemią, w tym przeklętym bractwie wojowników odnosiła wrażenie, że to nie ona jest tym wcieleniem zła, a właśnie basior który z każdą chwilą zbliżał się do niej i do jej.. no właśnie, strażnika, towarzysza? Sama nie wiedziała już jak może go nazwać, a starała się unikać w swojej głowie określania go jako wroga.
Aiden nie chciał chyba dla niej źle.
Ciemnoszary podszedł do Oxide i mruknął do niej jedynie ciche "chodź", po czym oboje opuścili halę. Skierowali się w dalszą podróż po korytarzach. Wadera podbiegła do jej strażnika, tak aby wyrównać im kroku. — Dwa dni? — fuknęła — Na co ty masz dwa dni? O co z tym chodzi? Aiden zerknął na nią kątem oka. Dosłownie na chwilę. — Żeby doprowadzić Cię do stanu używalności. — powiedział niewzruszony, ale Oxide za to zareagowała zarówno za siebie jak i za niego. — Słucham?! — uniosła głos, zatrzymując się w miejscu. — Dlaczego wyrażasz się o mnie jak o jakimś prz... Basior zbliżył się do niej i położył jej swoją łapę na pysku, lekko pochylając się tak, aby ich oczy znalazły się na równi. — Chyba nie myślisz, że się do tego zastosuję. — szepnął do niej. — Pogadamy o tym potem, chodź i nie krzycz, Echo cię usłyszy. Tak, Echo. W końcu to echo niesie wieści dalej a ten wilk o którym wspomniał przed chwilą Aiden to wyjątkowy kabel, plotkarz, skarży na wszystkich i wszystko a dodatkowo to przez niego ma się tutaj wrażenie, że ściany mają uszy. Natura obdarowała Echo wyjątkowo bardzo wyostrzonym słuchem a od kiedy nauczył się nim odpowiednio posługiwać, to zrobił się z niego nadwyraz irytujący donosiciel, którego mało kto właściwie lubi. To dodatkowa para uszu dla Alfy. Szpieg. Bić się nie potrafi ino postury też nie ma, jako, że z gatunku to wilk grzywiasty, to jest tutaj tylko i wyłącznie dlatego, bo idealnie spisuje się w roli szpiega. A dodatkowo Alfa go lubi i dostał jedną z lepszych kwater. Istny paradoks, wilk którego wszyscy nie lubią, akurat znalazł miejsce w sercu samego alfy...
czwartek, 23 marca 2023
Od Oxide CD. Aidena - "Początek" - cz. 9
Gdy temat snu Aidena urwał się bez śladu, Oxide nie pozostało nic innego jak przytaknąć na propozycję basiora i ruszyć za nim na wycieczkę krajozapoznawczą. Gdy tylko wyszli z nory, w której spędzili ostatnie godziny, przed oczami wadery pojawił się piekielnie długi korytarz. Stąpali teraz leniwie po starych, drewnianych torach przybitych metalowymi gwoździami do kamiennego podłoża. Wokół unosił się zapach wilgoci i mokrych skał, z sufitu patrzyły na nich stalaktyty, a ściany podparte były wraz nimi ogromnymi belami, zapewne mającymi za zadanie zapobiec ewentualnym zawaleniom. Co jakiś czas widoczne były spore kałuże, które prawdopodobnie zbierały się przez te uporczywe krople wody.
Kap... Kap... Kap...
Warknęła pod nosem, zaczynało jej to poważnie działać na nerwy. Od tego dnia dźwięk kropli zderzających się z podłożem już nigdy nie będzie taki sam.
— Chcesz coś zjeść?
Nie miała pojęcia dlaczego odgłos ten był teraz tak irytujący, a za razem... Dziwnie niepokojący. Sprawiał on bowiem, że jej serce przyspieszało z chwili na chwile, a jego dudnienie kompletnie zagłuszało jej własny umysł. Ten głos znów nawiedził jej głowę, napędzając tylko koło natrętnych myśli, których zawsze tak panicznie się bała. Poczuła się przez moment jakby pod wodą, zupełnie oderwana od otaczającej jej rzeczywistości. A był to dopiero początek tych jakże dziwnych i przerażających doświadczeń.
— Oxide? — Ponowne zapytanie postawiło ją z powrotem na twardy grunt.
Spojrzała jakby zdziwiona w kierunku towarzysza idącego przed nią, potrząsnęła łbem i odetchnęła ciężko.
— Mówiłeś coś?
Basior zastrzygł uchem, nagle wyraźnie zmieszany.
— Jesteś głodna?
— Och, nie. Dzięki.
Przytaknął i wrócił do wędrówki.
— Raczej niewiele dzieje się na korytarzach. — Zaczął nagle.
Nie odpowiedziała mu, tylko rozglądała się dalej. Ciekawe dlaczego ludzie to zostawili.
— Tutaj mieszkają pozostali.
Jej oczom ukazały się ogromne odwierty, jakby otwarte kapsuły, coś, w czym sama już miała okazję się znaleźć. Kilka par oczu zwróciło się ku nim, obserwując ich ruchy, jednak nikt nie wyszedł się przywitać. Gdzie niegdzie były również skalne półki, na których odpoczywały pokaźnej budowy wilczury.
— Myślę, że powinniście mnie bardziej docenić. — Rzuciła nagle, doskakując do Aidena. — Jestem mniejsza, ale krzepy mam sporo. No i, cóż... — Zachichotała cicho. — Uważam, że moje zdolności byłyby wam bardzo przydatne. — Wypowiedziała ostatnie zdanie z takim przekonaniem, ba, nawet na zwieńczenie tych słów zarzuciła swoim puchatym ogonem, zahaczając nim o jego brodę.
Zauważyła, że chyba zbiła go z tropu kompletnie, biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia. Coś podpowiadało jej, że warto rozwinąć tę znajomość. Oxide od zawsze miała nosa do kontaktów z benefitami.
— Niestety, to nie zależy ode mnie. — Mruknął nagle, zdawając się nie ulegać jej urokowi.
Choćby chciała, nie mogła sprawdzić, o czym on myśli. I to było...
Czymś nowym.
Czymś, co sprawiało, że od niepewności przez jej kark aż do samego czubka ogona przebiegały dziwne dreszcze.
Zrezygnowała z dalszej konwersacji, a nawet i całe szczęście, ponieważ za moment pospiesznie podbiegł do nich nieco mniejszy, wyraźnie młodszy wilk.
— Patrz pod nogi, Młody. — Aiden odezwał się do niego, na co ten pospiesznie przytaknął.
— Alfa Cię szuka. — Odpowiedział, po czym wychylił się zza niego i zilustrował wzrokiem wilczycę. — Jacie! Wygląda prawie jak ty.
Oxide uśmiechnęła się dumnie.
— Powiedzmy, że jesteśmy prawie jak dwie krople wody.
Uśmiechnęła się do niego, zanim tamten odskoczył od nich i pognał gdzieś dalej, stukając pazurkami o drewniane tory.
— Macie tu nawet nadwornego błazna, myślałam, że takie gildie już dawno wyszły z mody.
Basior przewrócił oczami i bez komentarza ruszył dalej. Szli tak jeszcze chwilę, wśród wielkich odwiertów, aż wreszcie dotarli do dwóch, naprawdę imponująco rzeźbionych, kamiennych kolumn, imitujących zapewne przejście do jednego z ważniejszych pomieszczeń. Aiden zatrzymał się nagle i odwróciwszy w stronę wadery, uśmiechnął się przelotnie.
— Też uważam, że możesz się przydać.
W jego uśmiechu było coś, co mocno zaintrygowało Oxide. Wiedziała, że ten wcale nie chciał tu być. Czuła, że będzie tu większa zabawa, niż myślała na początku.
— Rzadko zawodzę.
Po tych słowach odwrócił się z powrotem i skierował w stronę ogromnej sali.
— Tutaj raz na jakiś czas odbywają się jakieś ważne uczty, spotkania, głosowania... Z reguły tutaj wszyscy się zbieramy, jak pojawi się ważny apel ze strony Alfy.
Rozejrzawszy się wokół, można było dostrzec drewniane, długie stoły i okrągłe, płaskie kamienie imitujące miejsca siedzące. Znajdywały się one po ich prawej i lewej stronie, a środkiem wciąż biegły tory... Na których końcu widoczny był wielki, rozbity pociąg górniczy. Oxide powoli zaczęła układać sobie w głowie puzzle. Ludzie nie zostawili tej kopalni celowo.
Całość była oświetlona o wiele bardziej niż korytarze, którymi wcześniej szli, było tu też o wiele cieplej, jednak zdawało się, że w tym pomieszczeniu prócz nich nikogo więcej nie było.
— W mordę, nieźle urządzone. — Rzuciła, rozglądając się, nieco śmielej wychodząc przed towarzysza.
Znalazła się teraz na środku, pomiędzy lokomotywą, a ławami. Kątem oka dostrzegła na skalnej półce blisko ziemi drewniane kufle i parę beczek z pozłacanymi kanikami.
— Macie tu piwo?! — Pomerdała radośnie ogonem, doskakując do wcześniej zauważonego miejsca, ażeby dokładnie je zbadać.
Niesamowite.
— Owszem. — Aiden podszedł trochę bliżej, wciąż mając ją na oku. — Jest tu dość sporo udogodnień, których w tamtejszej części brakuje...
Wielce zadowolona, przytaknęła na jego słowa i zawróciła, powoli się do niego zbliżając.
— Ach! Kogoż widzą moje piękne oczy. — Po sali rozniósł się donośny, niski głos, jeżący futro na plecach Oxide. Dochodził zza niej, dlatego też powoli odwróciła łeb, a jej ogon zwrócił się ku ziemi. — Toż to mój ulubieniec...
Masywny wilk o grubym futrze w każdym możliwym odcieniu szarości, wyłonił się z jednego z dość dobrze zachowanych wagonów i zeskoczył niżej, na resztki metalu pozostałe z pociągu. Spoglądał teraz na nich z góry.
Z deszczu pod rynnę.
<Aiden?> DYMYYYYYY
wtorek, 21 marca 2023
Od Aidena CD. Oxide - "Początek" - cz. 8
~ Jak mucha w smole...
~ Co tu robisz, już Cię gdzieś widziałem... nie jesteś stąd.
~ Nie, ale podoba mi się tutaj, chętnie przedstawię Ci mój świat.
~ Nie potrzebuję cię. Idź stąd. Wyjdź.
~ Chyba żartujesz...
~ WYJDŹ.
Głosy w głowie. Szmery, niezrozumiałe szepty. Ciemność, smród stęchlizny i gnijącego mięsa unoszący się w powietrzu. Czuł wzrok stworzeń, zwierząt, potworów, ludzi, ale wokół nie było niczego. Był całkowicie sam. Czuł jak się dusi, by chwilę potem spadać w nieznaną mu otchłań. Czuł się mały. Bardzo mały, jak nigdy. Nie rozumiał dlaczego znalazł się w tym miejscu.
~ Jesteś bezużyteczny.
~ Zamknij się.
Mrok przeszywający jego ciało. Miał wrażenie, że w jego łapy wbijają się odłamki szkła, a gwoździe były wbijane prosto w gardło. Jednocześnie pomijając ten okropny ból, odczuwał w sercu pustkę jakiej nigdy nie doznał osobiście. Wiedział, że śnił, ale nie mógł tego kontrolować. Nie mógł się wybudzić. Znowu wszystko się nawarstwiło, znowu te zasrane skutki uboczne. Poczuł jak krew podchodzi mu z... z żołądka? Metaliczny smak wymieszany z kwasem sprawiał, że chciało mu się zwrócić całą jego zawartość. Zaczęły się zawroty głowy i niesamowity ból. Próbował uciekać.
~ Jesteś zbyt wolny Aiden.
Ten głos znał. Pamiętał go jak przez mgłę. To był głos jego ojca. Chociaż sam nie chciał go nazywać w ten sposób. Nigdy nie potraktuje tego wilka jako kogoś z kim jest spokrewniony.
~ Jesteś do niczego... mogliśmy cię zabić.
Tym razem była to jego matka.
~ Przestańcie. ~ usłyszał nienaturalne piszczenie w uszach.
Czuł się słaby. Do niczego. Może wylewają się z niego emocje które ukrywa na codzień? W końcu już od dawna był zmęczony ciągłym noszeniem maski odważnego, pewnego siebie basiora. Może to dlatego, że nie czuł się bezpiecznie? Nie wszystkie te wizje należały do niego, nie były to jego koszmary. Widział je u innych wilków, ale jego rodzice... to znaczy, przeklęte omegi, które się tutaj pojawiły? Co one tu robią? Przecież zazwyczaj nie śnią mu się jego własne koszmary. Może dlatego czuł się tak bardzo przerażony tym co się działo? Zapewne tak. Nie chciał tu być. Ale nie było tu ucieczki. Żadnej.
~ Hej... ~ nagle piski, szmery, szepty, niezrozumiałe gadki wokół niego ucichły.
Ten głos... słyszał go już na pewno. Może nie w tym tonie ale teraz, w jego głowie brzmiał tak spokojnie. Zrobiło się tak cicho, że mógł słyszeć łomotanie własnego serca, a nawet i powietrze wydmuchiwane z nozdrzy. Uczucie przebijanych łap, smak także kwasu ustąpiły.
Poczuł przyjemne ciepło na karku. Serce powoli zwolniło. Nie widział żadnej postaci blisko siebie, ale poczuł się ciut lepiej niż parę chwil przedtem.
~ Mów do mnie, błagam. ~ szepnął, zaciskając powieki, skupiając się na tym cieple. Aiden... rzadko prosił o cokolwiek. Rzadko błagał o pomoc.
Zamiast słów, usłyszał za sobą tylko ciche "Ćśśś", gdzie obrócił łeb. Otworzył oczy a ostatnim co zobaczył był fioletowy błysk jakby obojga obcych oczu. A przynajmniej tak pierw pomyślał.
Potem... potem świat wokół niego zaczął przybierać konkretnych kształtów i kolorów. Wydostał się. Albo raczej ta istota wyciągnęła go z tego.
---
Obudził się jakiś czas potem. Nie wiedział ile spał, ani nie pamiętał tego co śniło mu się po tamtych wizjach. Był tym trochę zmieszany, a przede wszystkim zmęczony. Nie wyspał się, i gdy myślał o tych snach, miał wrażenie, że krew z kwasem znowu podchodzą mu do gardła, mimo, że tak naprawdę nic się nie działo. Zaklął cicho pod nosem i podniósł powieki, a gdy dostrzegł, że obok niego leży, a właściwie śpi szara wilczyca, otworzył oczy nieco szerzej. Dlaczego ona jest tak blisko i co ją do tego skłoniło? Był zaskoczony, nie przeszkadzało mu to oczywiście, ale rodziły się w jego głowie pewne pytania. Nie ruszył się jednak z miejsca, po prostu położył łeb z powrotem na ziemi, zerkając na nią kątem oka. Westchnął cicho. Mógł wykorzystać moment, że ta śpi i spróbować znowu wejść do jej głowy, ale.. ale w sumie to po co?
Poczuł, że dalej ma zaschniętą krew na swoim pysku. Nie lubił tego uczucia i mimo, że próbował je ignorować to nie potrafił tak długo. Wstał z ziemi, a ogon Oxide osunął się z jego karku. Nie skojarzył faktów, ani nie powiązał tego ze swoimi snami.
Podszedł do wiadra z wodą, z którego przedtem piła wilczyca i oczyścił swój pysk, lekko się przy tym trudząc. Świat byłby piękniejszy, gdyby wilki miały kciuki.
Usiadł w końcu, a gdy chciał zerknąć na waderę, ta już nie spała. Siedziała i obserwowała Aidena tymi fioletowymi oczyskami... I dopiero teraz zaczął się domyślać, kto tak właściwie wyciągnął go z koszmaru. Pewnie nieświadomie, ale wciąż, to właśnie ona to zrobiła. Poczuł znowu to dziwne ciepło na karku.
— Co ci się śniło? — zapytała nagle. Nie spodziewał się tego pytania.
Basior zmarszczył brwi i obrócił łeb, zerkając w wiadro.
— Nieistotne. — napił się resztek wody w międzyczasie zastanawiając się nad jedną, dość ważną rzeczą, a potem podszedł do niej. — Chodź, oprowadzę Cię. — mruknął, zachowując ten swój neutralny, chłodny ton głosu. — Ale nie rób numerów, wystarczy mi ran na pysku. — i teraz lekko się uśmiechnął, było to widoczne, ale bardzo krótko, bo Aiden niemalże od razu skierował się w stronę korytarza, który prowadzić do zewsząd.
Oxide patrzyła na niego chwilę, nie ruszając się z miejsca. Sama nie do końca wiedziała, czy może mu zaufać, a poza tym, było to trochę dla niej dziwne, jako, że - zdaje się - wczoraj, oboje by się pozabijali przy odrobinie chęci. W końcu wstała, niepewnie i dość wolno, a potem poszła za nim.
Miał nadzieję, że nie będzie kombinować, a przy okazji chyba chciał chociaż trochę odwdzięczyć się za tamten gest. Aiden sny przeżywa dużo mocniej niż przeciętny wilk i widzi oraz czuje w nich wiele rzeczy, które na zwykłych istotach może nie zrobiłyby wrażenia, albo nawet by tego nie odczuły. To coś jak świadome sny, tylko, że dużo bardziej... świadome. Tak, jakby jakiś człowiek próbował podgłośnić muzykę bardziej niż pozwala na to system telewizora czy komputera.
— Chcesz coś zjeść? — zapytał, obracając łeb tak, aby móc na nią zerknąć, jako, że wciąż szła za nim.
Oxide wyglądała na lekko zamyśloną i przez chwile basiorowi wydawało się, że nawet nie usłyszała jego pytania.
<Oxide?>
MYSLALAM ZE DAM RADE DLUZSZE
Od Oxide CD. Aidena - "Początek" - cz. 7
— Co zrobiłeś...
— Mógłbym zapytać Cię o to samo.
Negatywne wibracje ustały wraz z cichym powarkiwaniem z obu stron. Uszy wadery wyprostowały się z pozycji przytulonej do rogów z tyłu jej głowy, a z oczu poczęło bić nagle ogromne zaciekawienie. Dało się zresztą zauważyć, że to uczucie nie towarzyszyło tylko i wyłącznie jej. Była święcie przekonana, że kiedyś ktoś zdążył ostrzec ją o możliwości takiego zjawiska, ale uznała to wówczas za jakąś głupią gadkę, straszenie? Legendę? Coś w rodzaju historyjki dla głupich szczeniąt.
Korzystając z chwili rozkojarzenia, wysunęła się spod Aidena i podniosła się prędko, otrzepując z pyłu, kurzu i reszty piasku, która wysypała się gdzieś z odmętów jej futra. Dokładnie ilustrując go wzrokiem, doszła wreszcie do wniosku, że dalsze próby toczenia jakiejkolwiek walki z nim nie będą miały najmniejszego sensu. A nuż może basior jej się do czegoś przyda...
— Intrygujące... — Uśmiechnęła się słabo w jego kierunku, tym razem jednak trochę bardziej szczerze.
W końcu... Są z tej samej branży.
Aiden jedyne co zrobił to przechylił odrobinę swoją głowę, wyrażając równie duże zainteresowanie zaistniałą sytuacją. Nie odpowiedział jej w żaden sposób, ale słowa były raczej zbędne. Przysiadł w miejscu, w którym wcześniej stał i zaczął najzwyczajniej w świecie wodzić za nią wzrokiem. Oxide odetchnęła głęboko, wpuszczając do swoich płuc wilgotne, zimne powietrze. Kroczyła leniwie wokół miejsca, w którym aktualnie się znajdywali, szurając pazurami i podłoże. Gdyby ktoś miał zdefiniować wizualnie pojęcie śmierci, zapewne w tej chwili byłaby to właśnie ona.
— Miałeś się za jedynaka w kwestii tej mocy? — Odezwała się po czasie, zerkając na niego.
— Oczywiście, że nie. — Odparł niemal od razu. — Ale nigdy nie przydarzyła mi się podobna sytuacja.
Przytaknęła, jej łapy były zmęczone, a jednak w sytuacji pobudzającej jej nerwy nie była w stanie usiedzieć w miejscu.
— Wybacz.
Basior zastrzygł jednym uchem i rzucił jej pytające spojrzenie. Oxide nie była najlepsza w przepraszaniu i okazywaniu skruchy, połowicznie była pewna, że postąpiła dobrze. Druga strona natomiast uparcie twierdziła, że cios ten był kompletnie zbędny i można było rozegrać to inaczej. Wilk był widocznie zagubiony przez parę następnych sekund, zanim doszedł do sedna sprawy i uświadomił sobie, o co dokładnie mogłoby jej chodzić.
— Nie szkodzi.
Szczerze, odechciało jej się podejmować następnych prób ucieczki. Jeżeli ktokolwiek nad nią czuwa, nie przyszykował dla niej tychże atrakcji bez powodu. Zauważywszy, że jej towarzysz teraz ułożył się spokojnie w miejscu, zwolniła tempa chodu. W jej głowie rodziło się coraz więcej pytań odnośnie tego miejsca. Chociażby to, jak tu funkcjonowano bez wiedzy tak potrzebnej i prostej jak chociażby o porze dnia. Skąd też sama miała wiedzieć, kiedy powinna była iść spać? Czy może nie miało to tutaj w ogóle znaczenia...
Przysiadła w miejscu, a chwilę potem przylgnęła do podłoża, okrywając swój bok ogonem. Czy się poddała? Nie odbierała tak tego, miała plan.
Choć jeszcze sama nie do końca wiedziała jak go rozegrać.
Wrażenia dnia dzisiejszego ostatecznie odbiły na białej waderze swoje piętno i zanim się obejrzała, jej powieki opadły, mięśnie rozluźniły się, otrzymując wreszcie upragniony odpoczynek po całej pracy, jaką dziś wykonały. Owszem, straciła przytomność parę godzin wcześniej ale raczej nie mogła nazwać tego drzemką. Po bliżej nieokreślonym czasie wybudziło ją ciche powarkiwanie, jakby co najmniej wydarzyć się miała za moment jakaś afera. Oxide otworzyła niechętnie swoje fioletowe ślepia, badając sytuację póki co leżąc w bezruchu, jednak gdy dostrzegła, że w okolicy wciąż nie ma nikogo nowego oprócz Aidena, podniosła się do wpół siedzącej pozycji i ziewnęła głośno. Zdawać się mogło, że ten miał jakieś koszmary, albo po prostu śniło mu się teraz coś doprawdy ciężkiego. Wadera otrzepała swój łeb i podniosła się, powoli zbliżając do leżącego kawałek dalej wilczura. Dychał ciężko, ale dość szybko, a końcówki jego łap jakby delikatnie podrygiwały.
— Hej? — Zagadnęła nieco niepewnie, po czym przewróciła oczami jakoby na samą siebie.
Nie uzyskawszy odpowiedzi, przysiadła obok, ułożyła się, a swój puchaty ogon zarzuciła na jego kark. Skrzyżowała przednie łapy i opierając na nich łeb jeszcze przez moment obserwowała go, a gdy niespokojne odgłosy ustały, postanowiła kontynuować swoją drzemkę.
<Aiden?>
Totalny gniot, przespałam wenę... Następny będzie lepszy
poniedziałek, 20 marca 2023
Od Aidena CD. Oxide - "Początek" - cz. 6
Od Oxide CD. Aidena - "Początek" - cz. 5
— Oxide. — Usłyszawszy znajomy już głos, zwróciła łeb w jego stronę. — Dam Ci radę. Nie próbuj uciekać stąd sama. — Wadera zastrzygła uchem. — A wiem, że będziesz chciała to zrobić któregoś dnia. Każdy kogo tutaj sprowadzaliśmy próbował. Przetrwali silniejsi. Reszta ginęła w męczarniach.
Parsknęła cicho, lekceważąco... Ba, nawet bardziej niż lekceważąco. Najwidoczniej basior puścił to mimo uszu.
— Zapamiętaj to. — dodał do swojej wcześniejszej wypowiedzi.
— Nie potrzebuję niczyich rad. — Burknęła wreszcie.
Woń drugiego kawału mięsa oddalonego od niej o kilka stóp, dotarła prędko do jej nosa. Ale przecież swoją porcję już dostała. Usiadła więc na chłodnym podłożu i zgarbiona poczęła obserwować otchłań, która spowiła korytarze widoczne przez wejście. Zastanawiała się ciągle, dokąd prowadzą te wszystkie drogi, wyglądało jak jedno wielkie mrowisko. Do jej uszu dotarł również jakże irytujący dźwięk kropel zderzających się o którąś ze skalnych powłok, wydając przy tym rytmiczny, a za razem niezwykle wkurwiający pośród całej tej ciszy i napięcia odgłos.
Kap... Kap... Kap...
Położyła po sobie uszy, nie mogąc dłużej już tego słuchać, chociaż czynność ta miała się znikomo do zniwelowania tego dźwięku. Jedynie co to wyrażała wyraźną irytację. W tejże chwili nie mogła słyszeć nawet tego przyjaznego głosu w jej głowie, który towarzyszył jej w ciężkich sytuacjach i zawsze podsuwał jakiś ciekawy pomysł na rozwiązanie. Czasami jednak... Obracał się przeciwko niej samej i działał nieracjonalnie, prowadząc ją przez same mroczne ścieżki.
Kap... Kap... Kap...
Wreszcie warknęła głośno, kątem oka zauważyła nawet, że wilk obserwujący ją z pewnej odległości podniósł nieco głowę, jakby chcąc się bardziej przyjrzeć i wyłapać, o co do cholery może jej chodzić. Oxide z kolei ruszyła za dźwiękiem, który okazał się być wcale niedaleko od jej osoby i zauważywszy średniej wielkości stalaktyt zwisający z sufitu, usiadła zaraz pod nim, a krople, które dotychczas rozbijały się o podłogę, teraz upadały na jej głowę i sunęły gdzieś wzdłuż ciała, całkowicie niwelując drażniący odgłos. Odetchnęła z niezwykłą ulgą. Miała dziwne wrażenie, jakby jakaś część charakteru, lub do tej pory po prostu bliżej nieokreślona znajdywała swoje połączenie pomiędzy nią, a jej nowo poznanym kolegą. Ciężko było stwierdzić, czym była ta siła, jednak nie mogła dać się zwieźć własnemu umysłowi, dlatego też postanowiła pozostać w bardziej bojowym nastroju. Nie mogła już chyba nikomu zaufać.
— Będziesz tam tak sterczeć i moknąć?
— Co cię to obchodzi? — Zerknęła na niego krótko.
Była ciekawa, kiedy ten zrezygnuje z dalszych prób komunikacji z nią, chyba, że jest masochistą i postanowi uparcie ciągnąć gadkę. W takim przypadku Oxide będzie w stanie otworzyć się nieco bardziej. Chciała tylko sprawdzić, czy warto, a do tego potrzeba trochę cierpliwości.
— Skoro mamy podsunąć cię naszemu Alfie, nie powinnaś...
— Wyglądać i pachnieć jak zmokły pies? Doprawdy, bardzo mi przykro... — Przewróciła oczami. — A co jak pokażę mu się w takiej odsłonie?
— Zgaduję, że wtedy albo zabije nas, których wysłał na obchód, a potem ciebie, albo odwrotnie. — Z głębokim westchnieniem podniósł się z miejsca, w którym wcześniej spoczął i otrzepując się, zbliżył się powolnym krokiem w jej kierunku.
Wadera zdawała się być tym niewzruszona, choć wewnątrz serce przyspieszyło jej panicznie, a łapy zadygotały niepewnie. Uparcie wpatrywała się w niego, do momentu kiedy nie znalazł się jedynie parę centymetrów od niej, spoglądając na nią z góry. Jej ego nie pozwalało jej na takie psychologiczne gierki, postanowiła sobie, że od tamtego dnia nie ugnie się przed byle kim. Zadarła łeb nieco wyżej, krzyżując ich wzajemne spojrzenia.
— Taki jesteś groźny? — Na jej pysk wkradł się pewny siebie uśmieszek, który, ku jej wielkiemu zdziwieniu, został prędko odwzajemniony.
— Nadajesz się tutaj idealnie. Kto by pomyślał, że taka drobna istotka będzie mieć w sobie tyle władczej energii.
Wilk obszedł ją naokoło, przeszywając wzrokiem każdy mięsień, każdą kość widoczną spod cienkiej, poobijanej skóry i cienkiego futra. Siedziała do pewnej chwili spokojnie, jednak gdy ten znów pojawił się w jej polu widzenia, praktycznie naprzeciwko, sięgnęła zwinnie, nieco podobnie do kota, swoją łapą ozdobioną pięknie ostrymi niczym szpileczki pazurami, przyozdabiając pysk Aidena intensywnie krwistą raną niewiele nad jego zielonym okiem. Wyliczać nie potrafiła nigdy, ale czy chciała pozbawić go całkowicie tego szmaragdowego ślepia? Niekoniecznie. Basior syknął, zatrzymując się na krótką chwilę, którą ona z kolei zdążyła wykorzystać na wybicie się z podłoża i przeskoczeniem nad jego na ten moment siedzącym ciałem. Adrenalina w jej żyłach zwycięsko zawrzała, jednak nadzieje prysnęły ogromnie szybko, gdy to Aiden odwrócił się w stronę uciekającej samiczki i doskakując do niej prędko, całą swoją siłą przydepnął jej ogon, sprawiając, iż ta z ogromnym łomotem uderzyła w kamienną posadzkę.
— Taki potencjał, a za razem tyle głupoty...
<Aiden?>
piątek, 17 marca 2023
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 8
Bleu odłożył kartki na blat. Jego wzrok przesunął po
pracowni. Ta założona była tkaninami po brzegi. Wylewały się z toreb i z
wyrytych w skale półek. Deski, gwoździe, a nawet narzędzie zalegały przy
wejściu, jednak skryte przed najmniejszą kroplą deszczu. Tygodnie temu podłoga
była chłodnym kamieniem, a teraz mieniła się kolorami ciepłych skór i dywanów.
Bleu urządził sobie niesamowity kącik, zaiste przytulny. Wchodząc do tego
miejsca wręcz czuło się jak w domu, jak w pracowni. Zapach futer i farb mieszał
się w delikatną nutę przyjemnej woni. Oko wieszało się na wzorach materiałów.
Łapy zanurzały się w miękkich dywanikach. Bleu uwielbiał to miejsce każdego
dnia coraz mocniej. Było to jego małe
sanktuarium. Oaza wytchnienia od świata. Bańka, bezpieczne łoże na godziny
przesypianych nocy. Teraz często dzielił
je. Jaśmina nadal przymilała się do jego boku robiąc się coraz bardziej
natarczywą, a Bleu nie do końca wiedział co mu nie odpowiada. W końcu jego mama
mówiła, że porządna wadera. Śliczna, a jednak… Bleu spoglądał na nią i widział
tylko Jaśminę. Ciężko ująć jak czuł się kiedy na nią spoglądał. Zaokrąglającą
się od malców, które przypadkowo spłodził. Chociaż jego Mama Laponia uważała,
że to nie jego wina. Simone akceptowała samicę, Laponia jej nienawidziła, ale
Bleu uważał, że stało się, a więc należało wziąć odpowiedzialność za kreujące
się życie. Nie do końca wiedział jak sobie poradzi, ale miał wsparcie.
Uśmiechnął się na samą myśl o rodzinie. Tijadea kichnęła niedaleko niego
wyrywając go z myśli. Samiczka pogodziła się w końcu z całą tą sytuacją,
chociaż nie wróciła już do domu.
Obie mamy dość szybko się dowiedziały o całej sprawie. A Pelasza? Ona miała
więcej wątów do basiora niż siostry o całą tą sytuację. Może i dobrze. Tija
ominęła punkt, którego najbardziej się obawiała. Porzucenia. Jednak czuła się
bezpieczniej tutaj, a więc na czas ciąży wprowadziła się do pracowni Bleu. I
samczyk musiał przyznać, że spanie we dwójkę sprawiało mu przyjemność. Ciepło
drugiego ciała w nocy było przyjemniejsze niż nakrywanie się kocami.
—Na zdrowie. — dzięki temu też jego kontakt z siostrą poprawił się znacznie.
—Dziękuję. — jej uśmiech poprawiał mu humor co rano. Zwłaszcza, że nawet teraz
pokazywała przy tym grymasie wszystkie ząbki, a jej oczka znikały zamieniając
się w małe łuki księżyców. Był przekonany, że jeśli zostanie z małymi tutaj, na
pewno będzie dobrą matką. Jednak jeśli wróci… Pelasza moje przejąć pałeczkę
drygowania tymi małymi duszami. Kto wie, może i to też nie jest najgorszą
opcją.
Jego partnerka weszła do jaskini wieczorem machając ogonem
na boki. Poruszała się zarzucając biodrami. Bleu widział, że robiła to dość
często. Tijadea mówiła, że próbuje używać swoich kobiecych wdzięków, jednak
Bleu jakoś tego nie dostrzegał. Nie interesowało go to na razie. Ważniejsze
były dzieci, które Jaśmina nosiła pod
sercem.
—Jak się dzisiaj czujesz? — zarzuciła swoje łapy na jego ramiona zaciskając je.
Jej pazurki wbiły się w jego skórę, ale nie na tyle żeby go to bolało.
—Bardzo dobrze, a ty? — przyjrzał się jej. Zaokrąglała się.
—Bardzo dobrze. Słyszałam, że byłaś dzisiaj u Agresta. — zamrugała. Jej rzęsy
zatrzepotały. Tijadea odetchnęła zirytowana gdzieś w tyle i powoli wyszła z
jaskini. Podobnie jak Laponia nie mogła zdzierżyć tej samicy w swoim otoczeniu,
ale Bleu zwalał to na hormony.
—Tak. Miał do mnie sprawę z dokumentacją. Mam ją odebrać jutro. — pokiwał
głową. Jego partnerka klasnęła w łapy.
—Widzę, że jesteście dobrymi przyjaciółmi. —
—Hymm… Czy ja wiem. Właściwie, Agrest mógłby być moim dziadkiem, niż przyjacielem.
— odetchnął młodszy drapiąc się łapą po tyle głowy. — Właściwie tylko dla niego
pracuję. —
—No właśnie.. Dlatego mam prośbę… mógłbyś poprosić go o przysługę? —
Bleu zamilkł. Nie wiedział czy mógł.
—Widzisz… chciałabym … — jej głos urwał się, a szept dotarł do jego ucha.
Młodzik skrzywił się mocno.
—Nie wiem czy mogę o to poprosić. To… nietypowa prośba… — odsapnął. Speszył
się. Robił dla Jaśminy wszystko, ponieważ była w ciąży, ale takie chodzenie do
samego alfy o cokolwiek stresowało go. Nie chciał robić tego dopóki nie musiał.
Asystent Agresta to co innego. Jakoś łatwiej Bleu się z nim rozmawiało. Szkliwo
był jakiś taki… mniej przerażający. Może to była raczej kwestia pozycji
społecznej samczyka. W każdym razie.
—Spytałeś? —
—Nie. Jaśmina. Nie pytałem. Przestań o to nalegać. Nie spytam. Nie jestem
przyjacielem Agresta, Szkliwo znam parę tylko tygodni. Nie mam mocy aby o
cokolwiek ich prosić. Już i tak ten ptak uczy mnie pisać za prawie darmo. —
książka, którą Bleu miał w łapach łupnęła o blat. Jego partnerka skrzywiła się
opuszczając uszy po sobie. Ten maluch jeszcze się jej tak nie stawiał. Zawsze
był takim posłusznym pachołkiem. Zmrużyła oczy i odsłoniła kły niezadowolona
obrotem spraw.
—Mogłam lepiej wybadać grunt. — sama sobie szepnęła, tak że nawet wiatr nie
usłyszał.
—Co mówiłaś?— basior był na skraju łez. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić.
—Nie, nie. Idę do siebie. Muszę odsapnąć. — ledwie weszła i już wyszła. Tyle ją
Bleu widział tego dnia. I co dziwne także tygodnia.
—Bleu… Mam dla ciebie złe…—
—Świetne wieści — Simone została zagłuszona przez Laponię.
—lapi, przestań. — zganiła ją drobniejsza. Wcielenie ognia na chwilę zamilkło
posłusznie. Mogło się wydawać, że to Laponia jest tą bardziej stanowczą, jednak
Simone miała zaskakująco więcej władzy nad nią. Bleu czasami słyszał jak
porównywane były do ognia i wody. Ogień może i niebezpieczny i dziki, ale wody
nie pokona i morza nie spali.
—Co się stało? — uśmiechnął się. Przegapił słowo „złe”, więc nie zmartwił się
za bardzo.
—Widzisz.. skrabie… Jaśmina zniknęła. — Simone przysiadła przy nim.
—CO?— pierwsza jednak odezwała się Tijadea, podnosząc głowę z posłania.
—Myślałam, że śpisz. — Laponia podeszła do córki i przytuliła ją. Siostra Bleu
dostawała wiele wsparcia ze wszystkich stron.
—Jak to uciekła? — basior nie pozwolił im zejść z tematu. Jego serce zabiło
mocno w stresie i strachu Co jeśli stało się jej coś. Jej i dzieciom.
—Spokojnie. Zostawiła za sobą wiadomość, że… cóż… — mama wręczyła mu zmiętą
kartkę. Jego łapy nerwowo rozwinęły papier delikatnie rwąc go od góry. Litery
zapisane na nim były niewyraźne jednak dało się rozczytać. Ewidentnie
wskazywały na Jaśminę. W końcu zapoznał się już z jej stylem liter, czasem
pomagała mu z zapiskami na książkach, bo pisała pewniej niż on.
Drodzy kochani i Bleu,
Stwierdziłam, że nie ma sensu już siedzenia w tym zapchlonym miejscu
jakim jest WSC. Zostałam oszukana. Liczyłam na fortunę, dostałam jakiegoś
rzezimieszka brudzącego się w śluzie. Chciałam jakiegokolwiek wpływu i mam
konsekwencje w postaci bachorów.
Bleu, mój drogi, jesteś niczym innym jak kłamcą i jednym wielkim gównem. Nie
pokazujcie mi się żadne na oczy i nie szukajcie mnie.
Wróciłam do WWN. Tan przynajmniej ktoś o mnie zadba, a nie… obieca jakieś nudne
życie w zapachu smaru i farby.
Jaśmina
Bleu odetchnął ciężko. Jego oczy spoglądały na literki od paru dobrych minut. Łzy pociekły po jego pysku skapując po nosie. Wszystkie trzy samice w pomieszczeniu przyszły go pocieszać, jednak nie to go smuciło. Co z dziećmi? Czy Jaśmina zajmie się nimi? Jego łapy zatrzęsły się w spazmie żalu. Załkał. Nie żal mu było tej wadery. Znaczyła tyle co mgliste przywiązanie do jej głosu i obecności. Szło się bez tego obyć. Ale… zdążył już przywiązać się do myśli zostania ojcem, wychowaniem małych szczeniąt, rozbójników. Szyci małych kokardek i plecenia włosków rudych jak u matki. Cóż. Tylko dlatego serce jego krajało się nad tą kartką, mocząc ją kolejnymi smutnymi łzami.
W cztery dni później nadal chodził przygnębiony. Jego łapy powłóczyły
po ziemi i błocie. Pomimo, że wokół wszystko zaczynało kwitnąć i pachnąć, on w
ogóle nie czuł się dobrze. Brakowało mu siły i chęci. Jednak mimo to, miał
jeszcze dla kogo się starać. Tijadea leżała w jaskini medycznej. Poczuła się
źle parę wieczorów temu i od tamtej pory Delta nie wypuszczał jej poza zasięg
swojego wzroku. Zwłaszcza, że teraz mieli jedną parę łap mniej. Bleu zagryzł
wargę czując jak jego gardło zaciska się na samą myśl o Jaśminie. Należało
wyrzucić ją z Glowy, jednak miał wrażenie, że gdzie by nie poszedł idą za nim
małe łapki. Łapki dzieci, których może nigdy nie zobaczyć.
—Jak się czujesz? — zagadnął siostrę. Jej oczy były podkrążone i czerwone,
prawdopodobnie od łez.
—Podobno jedno rzeczywiście jest martwe… — odetchnęła. Jej głowa spoczęła na
łapach Bleu, który usiadł bardzo blisko.
—Będzie dobrze… Nawet jeśli jest jedno mniej, zawsze pozostaje jeszcze trójka
do kochania. — uśmiechnął się. Sam doskonale ją teraz rozumiał. Jaki to był żal
mieć świadomość, że życie na które mogłeś patrzeć i cieszyć się wzrostem i
rozwojem, nagle przepada. W niepamięć. Nicość. Żal.
—Zostaniesz ze mną na noc? —
—Zostanę. — położył łapę pod jej broda i delikatnie przysunął do siebie.
W nocy Tijadea kopnęła go zaskakująco mocno. Przebudził się
zaskoczony i zaniepokojony. Chwilę potem budził już Deltę i mało nie przewracał
się o własne łapy kiedy gonił przez watahę po Domino. Zaczęło się nieco
przedwcześnie. Poród znaczy się. Tijadea zaczęła rodzić. Do Bleu jeszcze chwilę
to nie docierało. Oddychał ciężko po tak szaleńczym biegu, a jednak zjawił się u
jej boku ponownie. Kosztowało go to wiele siły, ale był w stanie podać jej
swoją łapę. Złapała ją, twardo, mało nie zgniatając mu palców.
—Będzie dobrze. — szepnął jej na ucho, zanim piekło rozpętało się na dobre.
Najpierw wyszła martwa samiczka. To samo dzieciątko, które powtarzano, że od początku nie rozwijało się prawidłowo. Delta mruknął coś o zaburzeniach z wątrobą i płucami w jednej z faz. Bleu nie za bardzo rozumiał jaka to faza i o co chodzi. Widział tylko obwisłe ciałko o jasnych kolorach. Kompletnie bezwładne zostało odłożone na boku, aby można było zakopać go potem, jak każdy zasługuje.
Potem urodził się samczyk. Jednak był to przedziwny
szczeniak. Wyglądał… źle. Jego sierść była krwawo czerwona, a czaszka dziwnie
wgięta do wewnątrz. Jego klatka piersiowa podnosiła się opadała nierytmicznie,
jakby reszta sił łapał wdechy.
—Delta… — Domino spojrzała na medyka, który przełknął ciężko ślinę.
—Martwy. —
—Ale oddycha. — Bleu zaprotestował.
Medyk spojrzał na niego smutnymi oczami.
—Oddech nie zawsze świadczy o życiu. — pokręcił głową. I jak na zawołanie
jedyna łapka, nieco zdeformowana, która ruszała się zawisła bezwiednie.
—Nie… nie ratujecie go? —
—Nie ma czego ratować. Dzieciak urodził się ze śmiertelną deformacją czaszki.
Jeśli nie odszedł by bezboleśnie teraz, przez resztę życia nie ruszyłby łapą,
głową i jadłby papki prędko zapadając na kolejne i kolejne choroby. Cierpienia
czasem lepiej oszczędzić takim malcom. — Medyk odetchnął ciężko. — Przynajmniej
odszedł sam…
Potem urodziła się samiczka. Oddana w łapy medyka ledwo dychała. Jej małe paluszki zaciskały się w spazmach, kiedy niewielki basior uporczywie uciskał jej klatkę piersiową i rozgrzewał oddechem. Szybko jednak musiał przekazać je Tii i podejść do Domino.
Ponieważ na świat chciałby przyjść dwa szczeniaki na raz.
—Co masz na myśli na raz. To zrobi jej krzywdę, cholera! — Delta prychnął
sięgając po ostrze. Chwile potem przecinał ścianki wokół wyjścia Tijadei. Nie
mógł wiele więcej poradzić jak pozwolić naturze działać.
—Nie udało mi się. — Tia załkała z tyłu. Trójka z pięciu malców umarła niewiele
później niż się urodziła.
—Nie szkodzi… PRZYJ. — Delta wydarł się na samicę. Wtedy też Bleu poczuł, że
ucisk na jego łapie zelżał i teraz to on trzymał ją. — Cholera! TIA! — Delta nie panikował. Bleu
był tym zaskoczony, jak sprawnie im to tu szło. Przekazał panowanie ad
rodzącymi się malcami i pojawił się obok samca. Stojąc obok niego wydał się być
mniejszy niż z daleka. Wytrącił jej łapę z tej jego.
—FLORO! — zawył. Wielka wadera wyłoniła się niczym duch podbiegając do nich.
Bleu za to oglądał to w kompletnym szoku, jak oboje kombinowali nad jego
siostrą. Przeklinali pod nosami. W końcu nawet te drobne medyczne łapy zaczęły
uciskać jej klatkę. Ale chwila…
uderzyło to w niego całkowicie nagle. Jego siostra leżała bez ruchu na posłaniu,
bez oddechu, bez…
Życia.
Zatrząsł się i popłakał. Co innego mógł zrobić. Płakał do rana. Płakał bo było mu żal. Nawet
kiedy Delta pocieszał go. Nic nie pomagało. Dopóki w łapy nie otrzymał jedynego
żywego szczeniaka… szczeniaków?
—Tylko … oni przeżyli. — medyk poklepał go po plecach. — Laponia i Simone
przyjdą tu niedługo.
Spojrzął w te niewinne oczęta. Wszystkie cztery ślepia były tak słodko przymknięte.
Klatka piersiowa unosiła się powoli. Cóż to za stworzenie trzymał w łapach.
—Ale… dlaczego? — wydusił z siebie. Przybliżył do swojego futra to niewiadome
stworzonko, które wtuliło się z cichym westchnieniem zadowolenia.
—Prawdopodobnie Tijadea miała… wadliwe geny. Każde z malców urodziło się z
deformacją, tylko… niektóre tego nie przeżyły. Mutacje bywają niebezpieczne.
Ale… z ni.. nimi, wszystko jest w jak najlepszym porządku, wiesz. Tylko…
wyglądają specyficznie. —
—przydałoby się nadać im imię. — Flora przysiadła się niedaleko. Nakrywała
jeszcze jego siostrę białym prześcieradłem, aby jej ciało spokojnie odpoczywało
do rana, kiedy to grabarz wykopie grób, dla niej… i dla jej dzieci. Bleu załkał.
—Albo imiona…—
—Oli… i Oliwia? — odetchnął ciężko.
—Oli i Oliwia… — Delta kiwnął głową i odszedł przygotować dla nich formułę. — ciekawe
czy żołądki też mają dwa. — zastanowił się na głos. A o czym mówił? Otóż te
rozrabiaki urodziły się na jednym ciele. Złączone na zawsze jeszcze w łonie
matki. Na zawsze nierozłączne.
<CDN>
czwartek, 16 marca 2023
Od Aidena CD. Oxide - "Początek" - cz. 4
Oxide swoim charakterkiem przyprawiała go o naprawdę dziwne uczucia już od samego początku tej rozmowy. Irytowała go, to fakt. Rzucała dziwnymi, gryzącymi go porównaniami i jej ton głosu był taki... sam nie wiedział jak go opisać, prowokujący? Całe szczęście, że życie uzbroiło go w stalowe nerwy.