Wilk położył uszy po sobie. Co ten... co Azair powiedział? Czy to nie zabrzmiało, hm, niejednoznacznie?
Minęła chwila złowrogiego milczenia, po upływie której zdezorientowany Ruten odwrócił pysk od przedmiotu swojego poprzedniego zajęcia i popatrzył na siedzącego pod ścianą Azaira. Ten przez cały czas uśmiechał się z odpowiednim sobie wyrazem. Przez chwilę borowemu wilkowi cisnęło się na usta pytanie "Co ty powiedziałeś...?", jednak słowa towarzysza słyszał przecież doskonale.
Przyszedł mu do głowy najbardziej klasyczny sposób wychodzenia z trudnych sytuacji. Ale jaki sens miałoby to w tym wypadku? Zaatakować, nie pozwalając zabiec jego myślom, lub, nie daj losie słowom, zbyt daleko. Odepchnąć się od stołu, doskoczyć do basiora, przydusić go do tej cholernej ściany, powiedzieć... co powiedzieć? Raczej jedynie poczuć na swoich łapach ciepło tej jego białej sierści i... nie.
Ruten westchnął bezgłośnie i wstał, porzucając swoje poprzednie zajęcie. Odłożył kartkę i polano do swojej skrytki i podszedł do wyjścia, zatrzymując się na granicy jaskini i spoglądając przez ramię nie prosto na Azaira, ale gdzieś w jego pobliże.
- Gdzie pan idzie? - zapytał ten pogodnie.
- Muszę odpocząć.Ty też chyba powinieneś.
To powiedziawszy wyszedł, dopiero kilkanaście metrów dalej odetchnąwszy z ulgą, jakby wybiegł właśnie spomiędzy stada uciekających jeleni. Przystanął, rozejrzał się. A potem poszedł na północ, do wsi, gdzie czekał na niego pewnie weterynarz z kawałkiem wieprzowej nogi, albo kaczymi żołądkami. Zawsze coś dla niego miał. Ruten oblizał się na samą myśl. Nie chodził tam jednak po jedzenie, jadł przy okazji. Wiedział, że wilk, który rozleniwi się i przestanie polować licząc na ludzkie jedzenie, przestanie mieć wartość jako osobnik. Co innego wizyty u ludzi, dzięki którym pozbywał się tych hamulców, lęku przed człowiekiem, który towarzyszył wielu innym wilkom.
* * *
Siedział samotnie w jednym z cichych pokoi, słysząc tylko tykanie drewnianego zegara. W najwyższym skupieniu przyglądał się lekko rozmytemu obrazowi, który pojawił się na małym ekraniku. Jak żałosnym wydawało mu się to, że wilki tak słabo widzą. Choćby mrużył oczy i wytężał wzrok, obraz jego dzieła i tak był rozmazany. Był tam, Ruten mógł dokładnie go obejrzeć, a jednak wirus VCQ pozostawał w pewnym sensie niedostępnym nawet dla jego oczu.
Ale to nie przeszkadzało mu w pracy. Miał to, czego szukał. Ledwie kilka dni wcześniej Achpil wręczył mu ostatnią próbkę napyloną grafitem, gotową do obserwacji pod mikroskopem. Ruten myślał o niej gdy tamtego dnia wracał do domu, obiecując sobie zobaczyć ją przy najbliższej okazji. Myśl o niej przeleciała mu przed oczyma, gdy wyciągał z piersi swojej siostry jeszcze ciepłe serce. Wreszcie, przypomniał sobie o niej, gdy stanął przed wyjściem ze swojej jaskini, gdy wychodził, aby "odpocząć".
A zatem pozostały tylko próby na żywych organizmach. Czy rzeczywiście działa tak, jak się tego spodziewali? Kształtem i konstrukcją, na tyle, na ile mógł stwierdzić wilk, ostateczna próbka przypominała wirusa VCIG. Bardziej, niż poprzednia, sprzed kilku tygodni. Tyle, że tamta nie zadziałała. Pies, któremu została podana, zmarł dzień później z wysoką gorączką. Nie można było wykluczyć, że razem z wirusem, przez źle odkażoną strzykawkę, do organizmu dostał się jakiś inny syf i przyczyna śmierci obiektu doświadczalnego leżała gdzie indziej. Ruten zaczął nawet zastanawiać się, czy przez przypadek Achpil zamiast próbki z Wirusem Świadomej Bezsilności nie wręczył mu zwykłego VCIG.
"Zobaczymy..." - wilk spode łba rzucił okiem na trzy leżące przed nim probówki. Czwarta, której zawartość oglądał właśnie pod mikroskopem elektronowym, nie nadawała się już do użytku, ale była dowodem na to, że coś kryje się w pojemniczkach. I to coś jest jego kolejnym narzędziem.
Wziął w łapy ostatnią rzecz, którą otrzymał razem z próbkami wirusa. Przez chwilę ostrożnie obracał ją i oglądał ze wszystkich stron. Lubił nowości takie jak ta. Nowe narzędzia do kolekcji. Częściowo metalowa strzykawka z uchwytem do tłoku zamontowanym po bokach. Wystarczyło tylko wcisnąć probówkę w środek, do pojemniczka z podziałką i wypróbować. Ale to jutro. Jutro. Wyjątkowo czuł potrzebę spędzenia nocy gdzieś indziej, byleby nie na swoim posłaniu. Coś obrzydło mu w tamtym miejscu. Może ostatnio robił się bardziej podejrzliwy i zaczęło przeszkadzać mu przewidywalne spanie zawsze w jednym miejscu. A może po prostu było to efektem tego, że w jaskini słychać by było chrapanie tego staruszka.
Poczuł przyjemne napięcie przechodzące przez mięśnie. Już nie mógł się doczekać. Pokaże swoje dzieło Azairowi. Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że gdy opowiadał uczniowi o potędze nowej broni, nie przemówiło to do niego dokładnie tak, jak powinno. Ale Azair nie wiedział o tym cudzie jeszcze wszystkiego.
* * *
Zadziałało. Achpil miał rację. Udało się stworzyć coś nowego.
Bezwładne ciało upadło na ziemię, wydając z siebie ostatnie, boleściwe westchnienie. Ruten podszedł do leżącego na podłodze kundla i szturchnął go nogą. Potem złapał go za pysk i potrząsnął nim lekko. Cisza i bezruch.
Słońce dawno już wstało, otaczając nowy cykl niewykorzystanych godzin następnego dnia życiodajnym światłem. Roślinki znowu zaczną fotosyntetyzować, skowronki śpiewać, a Ruten wróci do domu.
W niedużej, lnianej torbie niósł trzy probówki i strzykawkę. Azair czekał w jaskini, być może nadal, a być może już, również wszedłszy do jaskini godzinę, czy dwie wcześniej. Od razu popatrzył na przybyłego z wyrazem pyska, w którym można było doszukiwać się zamyślenia, poza tym jednak pozostającym dla drugiego basiora zupełnie niemożliwym do odczytania. A Ruten uśmiechnął się. Najbardziej przyjaznym uśmiechem, jaki był możliwy do osiągnięcia bez uczucia sztuczności. Ale nie był to sztuczny uśmiech. Bordowy wilk miał bardzo dobry humor, cieszył się nawet z tego nieodgadnionego wzroku swojego ucznia. Podszedł do niego i położył torbę na ziemi. W tamtej chwili dostrzegł także Mundusa leżącego gdzieś w kącie, zwiniętego w kłębek niczym kot. to świetnie, przyda się mu pomoc w prezentacji.
- Zaczynamy - powiedział stanowczo do Azaira - wirus, to brzmi tak odlegle, nieprawdaż? - schylił nieco głowę, a na jego pysku pojawił się niejednoznaczny uśmiech - ale nie słyszałeś jeszcze najlepszego. Świadoma bezsilność. Choroba, którą wywołuje... to - wyjął jedną z probówek wypełnioną niemal przeźroczystym płynem i podrzucił ją lekko pod nogi Azaira, w tym czasie wyciągając z torby strzykawkę.
- W skrócie, VCIG powodowało silne osłabienie organizmu, wysychanie i kurczenie się skóry na całym ciele. Zakażenie następowało przez kontakt z innym zakażonym zwierzęciem lub środowiskiem, w którym mogło pozostawić wirusy w ciągu ostatnich godzin. Objawy zaczynały być widoczne po kilku, kilkunastu godzinach od zarażenia. Wszystko zwyczajnie, choroba jak to choroba. Ktoś wyzdrowiał, ktoś się zaraził - powiedział szybko, po czym przerwał na chwilę i zmienił ton głosu na poważniejszy - wirusem świadomej bezsilności nie zarazisz się przez kontakt z innym chorym, ani nie wyzdrowiejesz, jak silny nie byłby twój organizm. Ale też nie umrzesz.
Azair przez chwilę przyglądał się leżącej przed nim probówce. W końcu ujął ją w obie łapy i zapytał:
- Zatem to działa na innej zasadzie?
- Zacznę może od opisania zarażenia, abyś dobrze zrozumiał całą istotę tego, czego właśnie staliśmy się panami. Następuje ono jedynie w wyniku przedostania się wirusa bezpośrednio do krwi. Pierwsze objawy występują bardzo szybko, nawet po kilku minutach od zarażenia. Działaniem przypomina bardziej silną neurotoksynę, niż zwykłego wirusa. Większość to podstawowe objawy śpiączki: brak spontanicznych ruchów, brak kontaktu słownego, zamknięte oczy i pozorna utrata świadomości. Tylko pozorna, bo wbrew temu co widać, organizm jest przytomny i niemal w pełni świadomy przez cały czas. To właśnie jest wyjątkowe - to mówiąc wyjął z torby drugą probówkę i podłączył ją do strzykawki. W tym samym momencie coś w kącie poruszyło się i z cienia zaczęła błyskać para czerwonawych oczu.
- Tamtą zatrzymaj, jest twoja. A teraz przejdźmy do rzeczy - wskazał na trzymany przez Azaira szklany przedmiot zakryty korkiem, po czym wstał i odwrócił się. Wolnym krokiem ruszył w kierunku drugiego końca jaskini. Usłyszał ten odgłos, krótki odgłos metalu przesuwającego się po ziemi. Tak łatwo nie dało się go zmylić. To jego mniejszy nożyk.
Kiedy zatrzymał się przed śledzącym każdy jego ruch Mundusem, był pewien, że jest przygotowany do uspokojenia ewentualnej obrony. Ty bardziej, że obrona ta miała nóż.
- Jeśli poprosiłbym cię teraz o zdrowie, oddałbyś mi je? - zapytał - nie odbiorę ci niczego, czego nie można zwrócić - schylił się, przez chwilę milcząc. Nagle usłyszał ciche słowa ptaka.
- Nie rób tego.
- Nie domyśliłeś się jeszcze, że prośby nie mają sensu? - szepnął wilk, lekko kręcąc głową.
- Ja nie proszę, ja ostrzegam - tym razem słowa były wyrazistsze. Nagle Ruten odsunął się gwałtownie, w pośpiechu odkładając strzykawkę na ziemię i dotykając jedną z łap swojego brzucha. Nożyk wbity był dokładnie pośrodku, pod żebrami, całym ostrzem i centymetrem metalowej rękojeści.
- Nie... niezłą masz parę w tych patykowatych pazurkach... nie każdemu by się to udało - zaśmiał się chrypliwie Ruten, opierając się grzbietem o przeciwległą ścianę.
- Wątroba szybko się regeneruje - odparł Mundus chłodno, wstając - nie mówiłbym ci wtedy o biologii, gdybym sam nie miał o niej pojęcia.
Basior drżącą łapą złapał narzędzie tkwiące poniżej swojego mostka i wyciągnął je jednym, szybkim ruchem. Był to tylko niewielki skalpel, za mały, żeby poważnie zranić go jednym cięciem. A więc to było ostrzeżenie.
- Mimo wszystko pozwól, że dokończę to, co zacząłem - ignorując ból i krew cieknącą na ziemię, wstał, wykrzesując z siebie resztki sił i złapał strzykawkę. Nie mógł zrezygnować. Tym razem bez uprzedzenia podszedł do ptaka i chwycił go za kark, wyciągając na środek pomieszczenia.
- Widzisz, Azair - zwrócił się do ucznia - tym działasz podobnie, jak ostrzem, albo własnymi szczękami. Nie odbiera przyjemności bezpośredniego zetknięcia się z ofiarą. Nie odbiera przyjemności patrzenia, jak traci ona kontrolę nad własnym ciałem - to mówiąc, podał drugiemu wilkowi strzykawkę, sam przygniatając przedmiot badania do ściany - ty to zrób.
Biały wilk nie namyślając się długo podszedł bliżej i bez ostrzeżenia wbił igłę w ramię ptaka.
- Teraz obserwuj - Ruten cofnął się i usiadł na ziemi - co widzisz?
Azair usiadł obok niego, w skupieniu przyglądając się Mundusowi. Minęła chwila.
- Jego oczy - syknął - Mundus, otwórz oczy...
- Ruten, powiedz mi, błagam... - ptak tymczasem oparł się o ścianę groty i mruknął, choć oczu już nie otworzył - proszę, powiedz mi tylko, czy macie na to... jakąkolwiek odtrutkę...
- Cały czas trwają badania, przyjacielu - ciemny wilk lekko przechylił głowę - będę informować cię na bieżąco - uśmiechnął się przekornie.
- Po kilku minutach od przedostanie się wirusa do krwi następuje utrata władzy w poszczególnych mięśniach - Azair przez cały czas obserwował.
- A konkretniej w mięśniach poprzecznie prążkowanych, które podtrzymują szkielet - przytaknął Ruten - jak widzisz, zaczyna się od przednich partii ciała, na początku od oczu, a kończy na nogach.
Wypowiedział to chwilę przed tym, jak zupełnie już bezwładne ciało osunęło się na podłoże jaskini.
- Mniej więcej od tego momentu możliwa jest jedynie pewna, ograniczona reakcja na bodźce - dodał jeszcze Ruten, wycierając krew z brzucha - dlatego lepiej przez przypadek nie kopnąć go zbyt mocno przechodząc, bo może ci oddać. Ale to wszystko. Nie jest w stanie wykonać żadnego skoordynowanego ruchu, a nawet otworzyć oczu. Można rzec, jest zamknięty w swoim własnym ciele, jak w klatce. To co? - zapytał po chwili - kto następny?
< Azair? >