piątek, 14 czerwca 2019

Od Rutena CD Azaira Ethala - "Motyl Nocny"

Oto ogół w innej rzeczywistości
W miejscu, w którym znaleźli się, gdy zaczął się sen, słońce było niewidoczne, nieliczne jego promienie przeświecały tylko momentami przez gałęzie rosnących wokół sosen i suchych drzew. Dominowała szarość i brąz, światło było słabe, brało się jakby znikąd, lecz okrywało wszystko równym, głębokim odcieniem. Zaraz jednak ten świat zniknął, pojawił się inny, w którym Ruten nie czuł się już ani dobrze, ani bezpiecznie.
Wyszli na otwartą przestrzeń. Szeroka łąka, a nad nimi niebo, chmury. Światło nie było może ostre, lecz w porównaniu do tego, jak widzieli je chwilę wcześniej, w pierwszej chwili mogło zdawać się niemal oślepiające. Wokół roznosił się zły zapach. Nigdy nie przyprawiał Rutena o mdłości, ale wilka zaniepokoiła jego siła, która była niemal ordynarnie wyrazista.
Rozejrzał się. Czy to jego sen, czy to mogła wytworzyć jego podświadomość? Czy oby na pewno ten Azair nie jest tylko marą, złudnym tworem jawiącym mu się tej właśnie nocy z jakiegoś powodu? Jak bowiem wytłumaczyć można było ten wspólny sen? Każdy wilk dysponuje tylko jednym umysłem, każdemu dana jest ta indywidualność, jaka moc może uwiązać ją na takim łańcuchu? Przecież był przekonany, że on w ogóle   nie   istnieje.
Tymczasem zajął się rdzeniem tego miejsca. Był przekonany, że to właśnie oko, źródło, z którego wypływa istota tego, co stworzył Azair, jeśli rzeczywiście za sprawą jakiejś niezrozumiałej mocy był prawdziwym Azairem. Z wzrokiem mętnie skierowanym prosto przed siebie Ruten zbliżał się do obiektu wyróżniającego się wśród skromnej, stonowanej natury trwającej wokół, surowo niezmiennej.
Już w pierwszej chwili uderzyło go połączenie barw, jakie łączyły się w miejscu, na które patrzył. Sczerniałe i wypłowiałe, ale wyraźnie odcinające się od trawy. Zapach dawał pewność, że wszystko to było jedynie padliną.
Padliną, o zakrwawionej, bordowej sierści. Drugą padliną, na której wśród poszarzałych kości widniały zmarniałe, połamane pióra i spływająca z nich, ciemna krew. Wilk obrzucił je ledwie pobieżnym spojrzeniem. Nie musiał długo im się przyglądać, znał je przecież. Zmrużył oczy i wolno przeniósł wzrok na resztę tego tragikomicznego zbiorowiska. Widział innego trupa, z czaszką roztrzaskaną o ziemię. Połamane łapy, wystające żebra, które kiedyś przebiły skórę by wyleźć na świat zapewne pod wpływem silnych uderzeń. Gdyby Ruten bardzo się postarał, mógłby próbować prześledzić przebieg morderstwa na podstawie zadanych ran, ale stan zwłok, które gniły i od dawna żarte były przez robactwo, zapewne po wielokroć wprowadziłby go w błąd i nie dałby żadnych miarodajnych odpowiedzi na pytania, które go dręczyły.
Odwrócił się, były tam też fragmenty ciała, które zauważył dopiero teraz. Przez zaawansowany stopień rozkładu nie był pewien, czy należą one do jeszcze innego wilka. Jego wzrok przykuł szary odcień, zdawało mu się, tak dobrze znany, który przygasał i otaczał niemal czarną plamę sierści rosnącej kiedyś na czyimś żywym, cienkim pysku. W pierwszym odruchu chciał go dotknąć. Zatrzymał jednak gotowe do napięcia mięśnie i zrezygnował. Po co miałby to robić...?
Nawał bodźców i wszystkie informacje przetwarzał jakby w zwolnionym tempie. Po dłuższej chwili, którą spędził na irytującej gonitwie myśli i, jak mu się zdawało, bezcelowym wpatrywaniu się w truchła, odwrócił się ponownie do Azaira, stojącego kilka metrów dalej, przez cały czas przypatrującemu mu się w milczeniu. Popatrzyli na siebie. Bordowy wilk chciał powiedzieć choć słowo... ale nie wiedział, od czego zacząć.
- Czy to, co tam leży... - mruknął w końcu - to są nasze ciała, Azair - zaczął iść w stronę białego wilka, opuszczając głowę. Nie chciał przeciągać tej rozmowy. Liczyło się jedno pytanie, które zadał bez dłuższego namysłu. Wiedział, że jego sens był oczywisty - gdzie jest twoje- zawarczał głucho, pozwalając słowom wybrzmieć. Gwałtownie zatrzymał się naprzeciw swojego ucznia i zamarł w bezruchu.

   *   *   *
A to Mundus, który pozostał w domu
Wokół słychać było tylko szum wody i cykanie świerszczy.
Ruten. Przed oczyma miał obraz Rutena. Cały czas w pamięci, ukrywał się gdzieś obok niego i powracał w każdej chwili, w której nie było nic do roboty i można było spokojnie pomyśleć. Samo myślenie o nim dawało mu niedorzeczne, aczkolwiek przyjemne uczucie upojenia. Niezdrowe uczucie. Był tego świadom, tak samo jak tego, że wilk ma w sobie coś przyciągającego. Pomimo sygnałów, które dawał czasem jego umysł ukazując pewne oznaki odchyleń od normy, na jakie większość z przedstawicieli jego gatunku powinna zareagować negatywnie, basior ten zdawał się działać jak magnes przyciągający pewne typy osobowości. Szaremu ptakowi przyszło nawet do głowy, że mógłby posłużyć jak siatka na motyle, z oczkami na tyle dużymi, by przelatywały przez nią komary. Czy jednak wszystko to, co wpadło w siatkę można było określić mianem czegoś tak pięknego, jak motyl? Prędzej już ćma... która skrywa swój urok przed światłem dnia, urok tak nieczytelny, że niejeden nie będzie w stanie dostrzec go nawet w pełnym świetle.
Siedział nad brzegiem rzeki, wsłuchując się w jednostajny szum wody. Na tyle cichy, aby nie maskować obcych kroków, a równocześnie na tyle głośny, aby zagłuszyć to, o czym Mundus nie chciał myśleć.
A jakby tak trochę sobie pomóc? To nie wymagałoby niczego wielkiego. Wystarczyłaby... nić. Niepozorna, która być może nie zwróci niczyjej uwagi. Może być nawet ta jedwabna. Chirurgiczna.
Gdy ponownie znalazł się w jaskini, od dawna trwała już noc. Dwa wilki, wadera i szczeniak, leżały pod ścianą. Kolejne dwa, w ciemności, w pobliżu legowiska Rutena. Ptak obdarzając je tylko ponurym spojrzeniem, bezszelestnie ominął oba ciała i zajrzał do schowka. Szpulka była w środku. Nożykiem odciął kawałek nici.
Wyszedł przed jaskinię, wykorzystując swój wyjątkowo użyteczny w ciemności wzrok i słabe światło widocznego nad drzewami księżyca. Pracy nie było dużo. Sprawnymi palcami zawiązał dwa supły i zacisk na pętli. Zawiesił nitkę na swojej szyi. Pomiędzy piórami była prawie niewidoczna.
Skończywszy, wycofał się do wyjścia z jaskini i również położył na ziemi, po niedługiej chwili zapadając w jak zawsze słaby, czujny sen. Do rana zostało jeszcze kilka godzin.

< Azair? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz