Obudziłem się gwałtownie, szargany niepokojem, drżący z zimna, przerażony jak nigdy. Nie pamiętam już, kiedy ostatnio miałem tak wyraźny sen. Mogę przysiąc, że czułem na swoim wilczym ciele podmuchy wiatru, jaki przeczesywał niczym ogromne palce me futro, pod łapami łamały mi się kruche źdźbła przymrożonej trawy, a na języku czułem gorzki posmak żółci. Z drugiej jednak strony, zupełnie nie mogłem przywołać z odmętów stopniowo rozbudzającego się umysłu szczegółów nocnej wizji. Jedyne, co widziałem pod powiekami, to barwne plamy, przemykające i zmieniające się jak światła w kalejdoskopie.
— Wszystko jest w porządku — wyszeptałem do siebie, chcąc tym podnieść się na duchu. Podniosłem ręce, chcąc odgarnąć z twarzy włosy. Czekaj. Co chciałem zrobić?
Rzeczywistość nagle uderzyła mnie i sprawiła, że panicznie zacząłem oglądać swoje ciało. Z każdą sekundą zauważałem coraz więcej szczegółów nie pasujących do wizji świata, do jakiej przywykłem. Futro zniknęło, łapy stałe się jakieś takie … inne, chude, a dodatkowo blade, jaskinia, w której ostatnio spałem, zmieniła się w sam nie wiedziałem nawet w co, a dodatkowo zmysły odbierały tak wiele sygnałów, że trudno było skupić się na jakimkolwiek na dłuższą chwilę. Podciągnąłem nogi do piersi, nie zwracając uwagi na materiał, jaki zsunął się z całkiem miękkiego kamienia na drewniane podłoże. Zadrżałem, czując szorstkość na bezwłosej skórze, lecz spróbowałem to zignorować. Z całych sił zacisnąłem powieki, licząc na to, że jak ponownie spojrzę na otoczenie, okaże się, iż wszystko wróciło do normy. Nic z tego.
— Cholera. Co się dzieje? Dlaczego to się dzieje? — zadawałem te pytania samemu sobie, żywiąc się słabą nadzieją, że ktoś lub coś rozwieje moje wątpliwości. Walcząc ze zbliżającym się atakiem paniki, zacząłem p o j m o w a ć. Nie jestem w stanie tego dokładnie opisać. Po prostu zrozumiałem, na co patrzę. Te dziwne wyrostki to ręce oraz dłonie. Kuliłem się na łóżku, a pościel spadła na panele. Przez przybrudzone okno wpadały promienie światła, objawiając się jako jasne plamy na stercie książek, leżących na biurku zaraz obok … Nie, określenia tej rzeczy nadal nie znałem.
Podskoczyłem gwałtownie na łóżku, gdy ktoś załomotał w drzwi. Spojrzałem od razu w tamtym kierunku. Gdybym miał taką możliwość, pewnie zastrzygłbym uszami. Mogłem jednak tylko nasłuchiwać, czekać, aż źródło dźwięku samo się ujawni. I nie okaże się być zagrożeniem.
— Żyjesz jeszcze? — Męski, znany głos rozległ się po pewnym czasie, będąc zapewne reakcją na brak mojej odpowiedzi. Nim zdążyłem otrząsnąć się z szoku i odpowiedzieć, że tak, żyję, ale za dobrze to się nie mam, klamka opadła, a w progu stanął ludzki przedstawiciel płci męskiej. Zmierzyłem go szybko wzrokiem, chłonąc pobieżny wygląd ciemnowłosego osobnika. Wtedy instynkt przejął górę, a ja jak ostatni idiota warknąłem głucho, odsuwając się w róg łóżka. Brunet uniósł brew i skrzyżował ręce. Następnie ni to prychnął, ni to zaśmiał się.
— A ty co? Znowu wypiłeś jakieś podejrzane mieszanki od Kurahy? Wiedziałem, że zabieranie cię na tamtą integrację jest bez sensu. Powinieneś zostać z Mundurkiem.
— Kim jesteś? — odburknąłem, patrząc spode łba na ciemnowłosego. Dopiero w momencie, kiedy zobaczyłem, że nieznajomy przewraca oczami i spogląda znacząco na moje ciało, sięgnąłem po pościel i speszony zakryłem nieodpowiednie do pokazywania światu rejony kołdrą.
— Twoim współlokatorem, debilu — Samiec prychnął po raz kolejny. Wyczułem, że zaczyna tracić cierpliwość. Chyba trudno mu panować nad emocjami. Przypomina mi pod tym względem pewną personę, tak bliską memu sercu.
— Mówią na mnie Wrotycz. Naprawdę nic nie pamiętasz?
C. D. N.
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz