— Wrotycz, powiedz mi proszę — Dotruchtałem do basiora, który wyrwał do przodu, nawet nie oglądając się za siebie. Postanowiłem utrzymać odpowiednią odległość od wilka, aby, prewencyjnie rzecz jasna, nie narazić się na jakiekolwiek uszczerbki na zdrowiu. Do idiotów, moim skromnym zdaniem, które osobiście popierałem, nie należałem, a i do person wypełnionych brawurą również było mi daleko. Wrotycz zdawał się być czymś albo poddenerwowany, albo zaniepokojone. Nie było mi dane zapytać o to przed wybyciem z siedziby tej arcyciekawej organizacji, znanej jako Ligia Beżowej Ziemi, na podobno normalny o tej porze dnia patrol okolicy. Z resztą, po nocy nie miałem ochoty na rozmowy. Dopiero powrót na łono natury sprawił, że odzyskałem część straconych sił, wróciłem do życia.
— Czy kiedykolwiek... Zrobiłeś coś, czego później żałowałeś?
Za najlepszą część polowań od zawsze uważał moment, kiedy ofiara orientowała się, że za nią podąża. Szkoda tylko, że najczęściej w takich chwilach było już za późno na jakiekolwiek zmiany. Na przejście w pobliże watahy. Na oddalenie od siebie nieuchronnego wyroku. Na odkupienie.
Bo za takowe swoją pracę uważał. Niósł odkupienie tym biednym duszom, co zgrzeszyły swymi czynami bądź po prostu narodziły się, biorąc tym dług, jaki pomagał wilkom spłacić. Czy tego chciały czy nie. Tak było również w tym przypadku.
Podążał za waderą prawie przez cały dzień. Chłonął wzrokiem jej ciało, zapamiętywał ruchy, drobne gesty, jakie wykonywała. Wiedział, że nim się rozpędzi, musi chwilę się rozruszać, zapewne z powodu dawnego uszczerbku na zdrowiu. Wilczyca również oglądała się za siebie. Robiła to jednak szybko. I rzadko. Za rzadko.
Dlatego nie zorientowała się, że nie jest w lesie sama. Zaprowadziła go do swojego ulubionego miejsca na terenie watahy — kwiecistego gaju, gdzie zwierzęta wiły swe gniazda, a z dala dobiegał szum wody w rzece. Specjalnie stanął na samotnej gałązce. Wadera odwróciła się momentalnie.
— Haruhiko, nie spodziewałam się ciebie... — zachwiała się, kiedy odebrał jej energię. Wbrew sobie, uniósł kąciki pyska i zeskoczył w dół niewielkiego pagórka. Ujrzał w zielonych oczach samicy strach.
— Nie bój się, Kyo — wyszeptał spokojnym tonem, jakby miało to wpłynąć na waderę — To nie potrwa długo. Obiecuję.
Opuściłem nieco uszy, kiedy wiatr zerwał się i przeczesał nasze futra, uwalniając nowe zapachy. Przyłapałem się na nieco głębszym niż typowo wdechu, kiedy woń Wrotycza do mnie dotarła. Dziwne. Nigdy się tak nie zachowywałem. Czy to dlatego, że ten tajemniczy basior jako jedyny od dawna okazał mi … zrozumienie? Zainteresowanie? Poświęcił uwagę? Czy może za wiele sobie wyobrażam?
Jedno było pewne. Nadal mi nie odpowiedział.
Przyspieszyłem więc, aby kosztem zmęczenia wyprzedzić milczącego wilka i zmusić go tym do zatrzymania. Opuściłem nieco łeb, nie chcąc, żeby Wrotycz pomyślał, że chcę rzucić mu wyzwanie. Przyglądałem się mu jednak, czekając na odpowiedź.
< Wrotycz? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz