piątek, 5 października 2018

Od Haruhiko - "Po drugiej stronie", cz. 2

— Zacznijmy od początku — powiedziałem słabym szeptem, poruszając beznamiętnie łyżką w czymś, co Wrotycz określił mianem budyniu. Ciało, w jakim się znalazłem, nadal było dla mnie obce. W czasie drogi do kuchni, upadłem prawie na podłogę, kiedy okazało się, że nogi funkcjonują podobnie jak łapy, lecz jest między nimi subtelna różnica. Nie wspominając już o ubieraniu. Ta sprawa powinna zostać przemilczana i zapomniana w otchłaniach przeszłości. Ciemnowłosy usiadł naprzeciwko mnie, opierając policzek o swoją rękę. Palcami obracał irytująco dzwoniące, metalowe koło. 
— Byliśmy wczoraj na imprezie integracyjnej — zacząłem, na co Wrotycz skinął delikatnie głową — I Kuraha … wyciągnął... Jak to określiłeś? 
— Zielsko. 
— Wyciągnął zielsko — podjąłem przerwany wątek, wracając tym do bawienia się zawartością plastikowej miski — Przez co miałem, eh, schizę, tak? A ty jako dobry przyjaciel zaniosłeś mnie do jas... To znaczy, mieszkania. 
— Powiedzmy, że tak było — Wrotycz zaśmiał się pod nosem na wspomnienie czegoś, co nagle pojawiło mu się w głowie. Wrócił jednak szybko do chyba typowego dla siebie wyrazu twarzy, odepchnął się od blatu stołu i podniósł. Chwilę krążył po niewielkiej kuchni, przesuwając pudełka na blatach, coś niby układając, aby ostatecznie oprzeć się o jedną z szafek. 
— Ty za to twierdzisz, że jesteś … wilkiem. Takim prawdziwym. Z jakiegoś stada srebrnego tulipana. 
— Srebrnego Chabra — poprawiłem go odruchowo, po czym włożyłem do ust łyżkę budyniu. Był całkiem smaczny jak na coś o podobnej konsystencji. 
— Wiem, że jest to dla ciebie dziwne. Jednak ty też jesteś wilkiem. Kurahy to akurat nie znam jakoś specjalnie dobrze, ale za to rozmawiałem z Mundusem. Wiem, kim on jest, na pewno mnie kojarzy. 
Zapadła długa cisza między nami. Wrotycz spoglądał przez okno, muskając palcami swój kształtny podbródek. Wpatrywałem się w niego wyczekująco jak skazaniec w sędziego, który może jedną decyzją przypieczętować los danej osoby. Może brunet takowej władzy nie posiadał, jednak to od niego zależało, czy uda mi się spotkać z ptakiem, który to mógłby wyciągnąć mnie z tego niepokojącego świata. Po długiej chwili, potrząsnął z lekka głową. 
— Dobra, kończ to jeść. Pójdziemy do Mundurka, niech on ci wyjaśni to wszystko na spokojnie, bo mnie to zaraz coś chyba trafi. 



Wyszliśmy na zewnątrz akademika. Między nim a głównym budynkiem, gdzie, jak to powiedział Wrotycz, odbywały się wykłady, rozciągał się park. Gdzieś z centrum skweru dobiegał przyjemny szum wody w fontannie, a co jakiś czas docierały do mnie dźwięki rozmów. To miejsce tętniło życiem. Szkoda tylko, że nie było tu na pierwszy rzut oka nikogo, kto by mógł mi pomóc w tej całej sytuacji. Musiałem zdać się na Wrotycza. Spojrzałem na jego plecy, gdyż te jedynie widziałem, kiedy snułem się za brunetem. Wyglądał na rozluźnionego, a w dodatku zdawał się ignorować ludzi wokół. Po prostu kierował się w tylko sobie znanym kierunku, z dłońmi w kieszeniach, od czasu do czasu obdarzając pobieżnym spojrzeniem kogoś, kogo znał. Nie było tych osób zbyt wiele, ale odniosłem wrażenie, że wiele kobiet ogląda się za moim przewodnikiem. Z każdym kolejnym ich chichotem denerwowałem się w głębi coraz bardziej, aż nie wytrzymałem. 
— Nie patrz się na niego! — krzyknąłem nagle, zaciskając dłonie w pięści i mierząc wściekłym spojrzeniem dziewczynę. Ta jedynie zaśmiała się cicho, mrugnęła porozumiewawczo do Wrotycza i odeszła, zostawiając nas w końcu samych. Odwróciłem się ponownie do młodzieńca, chcąc ruszyć dalej. Lecz Wrotycz nawet się nie ruszył. 
— Będziesz robił mi sceny przy każdej dziewczynie, jaką spotkamy? Nibiela przecież nic nie zrobiła. 
— Ale mogła — burknąłem nieco urażony brakiem pomyślunku ze strony towarzysza — Obcym nie wolno ufać. Są niebezpieczni. Stanowią potencjalne zagrożenie. Jak nie masz zamiaru tego pilnować, to ja to zrobię, czy tego chcesz, czy nie! 
Brunet rozmasował palcami swoje skronie. Kilkukrotnie zabierał się do odpowiedzi, lecz ostatecznie machnął ręką i po prostu podjął przerwaną drogę. Przyspieszył zauważalnie, przez co musiałem podbiec, aby w ogóle nadążyć za Wrotyczem. Wyczuwałem napięcie z jego strony. Tym razem jednak uznałem, że lepiej będzie, jak zamilknę. Przynajmniej raz. 
Dotarliśmy do miejsca, które, według napisu nad dużymi drzwiami, było biblioteką uniwersytecką. Młodzieniec nacisnął łokciem na klamkę, aby później pchnąć wrota barkiem. Przemknąłem szybko przez szczelinę, nie chcąc zostać zmiażdżonym przez ciężki kawał drewna. Rozejrzałem się wokół, obserwując wysokie półki, wypełnione książkami. Musiało być ich setki, jak nie tysiące. A może miliony? 
— Mundus pewnie siedzi w czytelni. — wyjaśnił Wrotycz, na co przytaknąłem w pełnym zachwytu milczeniu. Towarzysz pozwolił mi cierpliwie nacieszyć się widokiem, lecz kiedy chwila zaczęła się przedłużać, chwycił mnie za łokieć i pociągnął w odpowiednią stronę. Na początku nie mogłem rozpoznać osoby siedzącej przy stole, lecz w miarę jak się zbliżaliśmy, poznawałem coraz więcej cech, odnajdywałem znane niuanse w obcej twarzy. Ten sam błysk w oku, zaczesane do tyłu włosy miały podobną barwę do upierzenia ptasiego mentora? Nauczyciela? Przywódcy? Kto go tam wie. Nawet kiedy Mundus podniósł się, zobaczyłem, że stoi w iście mundusowej manierze. 
— Witaj, Wrotycz. Widzę, że przyprowadziłeś ze sobą Haru, prawda? 
— M-Mundus — jęknąłem żałośnie, wyrywając się brunetowi i podbiegając do drugiego osobnika. Bezpardonowo przywarłem do jego klatki piersiowej — Zabierz mnie stąd. Błagam. Zrób te swoje mądre rzeczy i mnie stąd zabierz! 

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz