Mnóstwo zapachów docierało do mojego nosa. Wśród nich wyczułem także piękną woń zająca, który najwidoczniej przechodził tędy jakieś kilkanaście minut temu.
- Czujesz? - zapytał Max, spoglądając na mnie, równocześnie śledząc każdy ruch w lesie.
- Czuję - odpowiedziałem kiwnąwszy głową. Ruszyliśmy do przodu, cicho stąpając po wilgotnej ściółce.
Kilka kroków, po czym zatrzymaliśmy się. Jeszcze kilka kroków, i pognaliśmy za zającem, który wyskoczył nagle spośród drzew. Pogoń była długa, trochę więc się zmęczyliśmy, zanim udało nam się dogonić małą ofiarę zwinnie pokonującą krzewy, zarośla i powalone drzewa. Kiedy w końcu zjedliśmy cokolwiek sami i donieśliśmy do jaskini resztę dla Ami, było już po południu. Mundus najadł się już wcześniej trawą i kończyną rosnącą przed jaskinią (będąc uniwersalnym, wszystkożernym stworzeniem) i czekał tylko na nasze przybycie, aby nie zostawiać Ami samej. Planował znów przejść się i polatać trochę w pobliżu jaskini i dalej, po naszych terenach, w nadziei zobaczenia na nich potencjalnego wroga, którego okrojony rysopis już znaliśmy.
Usiedliśmy przy wyjściu, Ami, Max i ja. Zjedzony zając nie zaspokoił w pełni mojego głodu i już teraz zaczynałem czuć niedosyt. Nie wspominałem jednak o tym, gdyż przyzwyczajony byłem do jedzenia dosyć sporych porcji, nie spodziewałem się więc tego po Ami i Maksie. Nie wyglądali z resztą na głodnych. Słońce powoli zbliżało się do horyzontu, a cienie stawały się coraz mniej wyraźne rozciągając się w pomarańczowym świetle.
Gdy Mundus wyszedł, od razu skierował się na otwartą przestrzeń, szybkim krokiem, przez cały czas z naprężonymi mięśniami, pozostając w gotowości do obrony i odparcia ataku z którejkolwiek strony. Szybko znaleźć się poza lasem. Ale nie iść za szybko, by nie powodować hałasu, ani, by opór powietrza nie zagłuszał obcych kroków i nieznanych głosów. I w końcu, by widzieć wszystko, co dzieje się wokoło. Po dłuższej chwili znalazł się na łące. Zwolnił i odetchnął cicho, z wyrazem ulgi. Nadchodzącej nocy spodziewał się wszystkiego.
Większość z nas wolałaby być może iść lasem, pozostając niezauważonym, przedzierać się przez gałęzie. Jak najdłużej pozostać w ukryciu. Jednak Mundus ufał swoim możliwościom, ufał swoim skrzydłom i oczom. Bał się tylko zaskoczenia. A w lesie mógł zostać zaatakowany nagle, nie mając żadnej szansy na obronę. Miał świadomość, że nie łatwo było go zaskoczyć, jednak nie było to z pewnością niemożliwe. W szczerym polu nie spodziewał się niezauważonego wroga. Zdąży go zobaczyć. Zwierzęta nie zakładają sideł, nie strzelają z ukrycia, jak ludzie. Walczą i giną w otwartej walce. Gdy o tym pomyślał, nie bał się już tak jak wcześniej.
Jednak godziny mijały, a nasz przyjaciel nie wrócił.
< Max? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz