Od Jenny do Hiacynta
Urodziłam się w pewnej watasze, która do dziś funkcjonuje na Hawajach. Moją matką była płowa wadera o imieniu Rosa, a ojcem błękiny basior Karlos. Moja mama, która była przywódcą polowań, pewnego dnia wyruszyła na łowy. Nie wróciła już, a reszta łowieckiej drużyny nie wiedziała co się stało. Wataha uznała więc, że Roza nie żyje. Ojciec mój przeraził się, że został sam z małą, trzymiesięczną córką, która nic nie rozumie. Uciekł więc. Ot tak mnie zostawił... Niektóre wilki w watasze mówiły, że widziały go z inną waderą w górach. Ale to tylko plotki.Trafiłam więc pod opiekę mojej babci Flavi. Wcześniej mało ją znałam, bo rodzice uważali ją za wariatkę, ale ja bardzo ją polubiłam. Spędziłam u niej 9 miesięcy. Najlepsze w moim życiu. Zdobyłam przyjaciół i szczęście. Jednak to się musiało skończyć. Babcia, która była już stara, umarła równo w moje1 urodziny. Mimo tego, że w tamtej watasze miałam przyjaciół postanowiłam odejść. I tak też zrobiłam. Błąkałam się po różnych terenach, aż któregoś dnia zachciało mi się pić. Zatszymałam się przy strumieniu. Po chwili zobaczyłam zbliżającego się wilka. Podszedł do mnie i powiedział grzecznym głosem:
- Cześć
- Witaj - odpowiedziałam
- Jestem Hiacynt.
- Ja Jenny
- Mam watahę, może dołączysz?
- Zapraszasz mnie do watahy??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz