niedziela, 31 grudnia 2023
Podsumowanie grudnia!
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 13
—Tato… — Rana zaczęła któregoś dnia.
—Słucham cię uważnie. — odpowiedział jej. Dzieliło ich tak niewiele lat, a Bleu czuł się już tak dorosły.
—Co jeśli chciałabym zmienić zawód? — podniosła głowę i spojrzała w jego kierunku.
—Zmienić zawód? — Bleu oderwał wzrok od czerwonej tkaniny, rozpostartej w jego łapach.
—No tak… Chciałam… Wyprowadzić się też.. Ja… — zmieszała się. Jej poliki pokryły się rumieńcem, jej oczy zaszkliły. Jego kwiatuszek zestresował się, zawijając we własne płatki.
—Rozumiem. Jak najbardziej! Zastanawiałaś się już co.. jak i gdzie? — Bleu klasnął w łapy, szeroki uśmiech na jego pysku.
—No… Tak. Myślałam już gdzie, a nawet z kim, ale … jeszcze się waham. Nie wiem czy to dobry pomysł. Jest tyle.. nieznanego.. niepokojącego.. Ja… Tak daleko od was… —
—Oi. Rana, Rana, Rana. Nawet jeśli to się nie uda, zawsze będziesz mogła tu wrócić. Tu masz swój dom i mnie. Ale wiesz.. .czasem warto spróbować. A nóż ci się spodoba! — przysiadł obok niej. Rana odetchnęła ciężko. Jej oczka wbiły się w jego duszę, takie wielkie, przestraszone, ale pełne chęci.
—spróbuję. — powiedziała po chwili zastanowienia. Bleu przetarł łapą jej oczy czując wilgoć na placach.
—Cieszy mnie to. A pochwalisz się gdzie to zamieszkasz? — zagadnął. Jego uśmiech szeroki jak wcześniej. — i z kim oczywiście. — Rana tylko zapeszyła się.
—Jutro? Może… —
—Pewnie. Przy okazji zaniesiemy twojej siostrze tą bandanę o którą mnie poprosiła dla Misunga. —
—Dobrze tato. — przytuliła się do jego futra z miłością i dozą strachu. Ten stres, który w niej tak narastał rozpływał się pod ciepłym błękitem ślepi jej taty, ale jednak nigdy nie do końca. Jednak jego zapewnienia rozdoły trochę te demony niewiedzy.
Następnego dnia Rana wstała niewyspana, wyczerpana prawie że. Kręcąc się bez sensu po jaskini w końcu odetchnęła głęboko. Bleu zaraz po niej.
—Może… Idź pogadać a alfą o zmianie stanowiska, co? To odciągnie trochę twoje myśli. — zaproponował. Nie chciał jej jeszcze brać na oprowadzanie, ponieważ musiał skończyć jeden z projektów. A Rana cierpliwie czekała, może nieco zbyt energicznie przy tym.
—Tak. Może to dobry pomysł. —
—Oderwiesz trochę myśli… — basior posłał jaj pokrzepiający uśmiech, który odwzajemniła. Zarzucając na szyję swoją ulubioną bandanę, która przez lata była jej kocykiem, ruszyła w drogę. Nie to że ta była bóg wie jak daleka, ale kawał trzeba było się przebiec. Rana wykorzystała ten czas aby rozejrzeć się po okolicy, nabrać zimowego powietrza w płuca.
—Czy ja dobrze robię, że odchodzę w zimę? — to też było coś co dręczyło jej duszę i szargało za struny głosowe. Zima była ciężka. Niby miała towarzyszkę swojej niedoli, ale jednak to nie było to samo co dobrze zagrzany warsztat taty. Będzie za nim tęskniła, ale jednak uparcie dążyła do opuszczenia jego gniazdka. I ten był ta wyrozumiały dla nich wszystkich. Atlanta odeszła niedługo po poznaniu Misunga i Bleu nawet pomógł im ozdobić norkę. Myszka nadal z nimi mieszkała, a Oli i Oliwia dostali sporo ciepłych futer. Rana też pewnie coś dostanie, tylko co? Ciekawa była. W swoich rozmyślaniach, wesołych i tych niepokojących nie zauważyła nawet, że doszła pod jaskinię alf.
—Przepraszam. — zagadnęła Szkliwo stojącego niedaleko. Ptak wyglądał na zajętego, ale Rana zbyt stresowała się aby po prostu wejść do jaskini. Wolała najpierw się spytać. A i tak to wymagało wiele odwagi.
—oh. Słucham cię. — asystent alfy odwrócił się, jego oczy mierząc wilczycę ciekawsko. Wory pod jego galami dawały wrażenie, że rubila spała bardzo źle tej nocy. Jeżeli tylko tej.
—Alfa jest może u siebie? —
—Jest, jest! Jak najbardziej. — ptak wskazał na pomieszczenie. Rana kiwnęła mu głową na pożegnanie i ruszyła w swoją stronę. Jej serce zabiło mocno w piersi. Właśnie niepotrzebnie przerwała mu pracę i teraz źle się z tym czuła. Mogła nie oddawać się swoim paranojom. Powoli weszła do środka i rzeczywiście. Agrest siedział tam gdzie alfa powinien siedzieć, z Legionem u boku czytając coś.
—Masz petenta. — głos samicy alfa odbił się od ścian, a Rana zamarła w miejscu. Poczuła się obserwowana, jak złodziej wynoszący klejnoty z muzeum. Jakby robiła coś nie tak. Nie tak jak wszyscy wokół by sobie to porządnie wyobrażali. Ale wzięła oddech, zamknęła ten stres głęboko w sobie.
—Dzień dobry. — kiwnęła głową. Jej głos załamany jeszcze nagłą paniką.
—Dzień dobry, co cię tu sprowadza? —
—A ja… chciałam zmie… zmienić stanowisko. — wydusiła z siebie, dalej stojąc prawie w progu. Czuła jakiś dziwny strach przez wejściem dalej, jednak widząc jak Alfa macha na nią łapą aby się zbliżyła nie miała lepszego wyjścia.
— Jak masz na imię? — zagadnął z uśmiechem. Rana jedynie skurczyła się bardziej w sobie.
—Rana. — szepnęła. Na szczęście cisza w jaskini pozwoliła aby jej głos rozniósł się bardziej niż pośród drzew.
—Rana….. A tak. Rzemieślnik, wraz ze swoim ojcem. Myślałem że chcesz na nim zostać wraz z tatą. —
—Ja… nie… ja… chciałam.. na swoje… pra… nie… — teraz totalnie nie wiedziała co powiedzieć. Jej słowa i zdania mieszały się w jeden zbitek sylab.
—No dobrze, skoro nie. To na co zmieniamy. —
—Aktor… — tu nie zawahała się nawet na sekundę. Jej głos zupełnie niepodobny do jej własnego, jakby przemawiała głęboko ukryta odwaga. Tego chciała. Tego właśnie chciała pomimo wszystkich oczu patrzących na jej wybory nielitościwie i komentujących raniące słowa. Jak ktoś bliski jej powiedział: „Ci którzy patrzą i się śmieją w życiu nie podążali za marzeniami”. Po czym zatrzepotał piórami i potknął się o korzeń lądując dziobem w jesiennej kałuży.
—Rozumiem. Aktor… Dobrze. Zmienione. — odparł Alfa. Rana nie umiała odczytać jego reakcji do końca ,ale podziękowała i wybyła. Nie chciała ani sekundy więcej spędzić w tym sztywnym i przerażającym miejscu. Ale za to była szczęśliwa. Jeden krok do dorosłości bliżej. Jej łapy odbiły się wesoło od ziemi kiedy tylko odeszła na większy kawałek. Pysk rozjaśnił szeroki uśmiech, a gardło rozerwał cichy pisk. Cieszyła się. W końcu coś jej. Jej własne. Łóżko zawsze dzieliła z siostrami. Ubrania, ojca, przyjaciół. Teraz miała własną wyjątkową pracę, która pozwoli rozłożyć jej skrzydła i pofRanać na nich w pamięć wszystkich dookoła. Tego właśnie chciała. Przemawiać do tłumów w spokojnym głosie. Bawić się tekstem i ciałem. Wiedziała jak wiele odwagi będzie musiała z siebie wydusić, ale była gotowa podjąć się tego wyzwania. Gotowa na zmiany. Ta decyzja spowodowała także, że wizja wyprowadzki zdawała się nieco mniej przerażająca ,a nawet kusiła. Kusiła jak mięsko na kiju.
Gdy wróciła do domu, Bleu był gotowy i spakowany.
—Tato! Udało mi się! — pochwaliła się od progu, jej ciało z delikatnym impetem wbijające się w niebieskie futro. Basior uśmiechnął się i odwzajemnił ten niespodziewany uścisk.
—Cieszę się. To co… Kim teraz jest moja Rana rzemieślnik? —
—Aktorem… —
—Aktorem? — Belu uniósł brwi zaskoczony ,ale uśmiech nie zniknął z jego pyska. Rana spojrzała w jego oczy ,ale nie było w nich ani kszty dezaprobaty. — Cudownie… — dodał po chwili. To było stanowisko takie niepodobne dla jego córeczki. Tej nieśmiałej, bojącej się drugiego wilka. Kto wie… może to nie była jego prawdziwa córeczka. Jest w końcu jeszcze młodym wilkiem, rozwija się, przetwarza się jak gąsieniczka, aby rozłożyć swoje piękne skrzydła jako motyl. Jeśli bycie aktorem jej w tym pomoże, to Bleu nawet wybuduje jej scenę. — Cieszę się. — zacmokał ponownie ją przytulając. Oboje trwali tak chwilę, aż młodsza nie odstąpiła na krok.
—To teraz co… mój nowy dom, tak? — zagadnęła. Już tej nocy miała spędzić go sama, bez taty i siostry. Sama…. Sama.
Sama
Przerażająca myśl.
—Najpierw Misung i Atlanta. — Bleu cmoknął Ranę w głowę.
—Nigdy u nich nie byłam. Ciekawe czy to po drodze. —
—Przekonajmy się. — basior uśmiechnął się.
Jak się okazuje, jej siostra wraz z lisem nie mieszkali wcale tak daleko, jak młodej mogłoby się wydawać. Prawda, Bleu znalazł sobie przytulny kąt zaraz na brzegu gór, jaskinię przestronną, z sufitem wyższym niż inne i miejscem na wszystkie swoje graty ,a także polanką na której wychowały się cztery szczeniaki. Oli i Oliwia zawędrowali znacznie głębiej w góry, w górę, ale też zupełnie blisko ojca i centrum watahy. Atlanta natomiast znalazła norkę, przyjemną, niedużą ale wystarczającą, przy Polanie Życia. Zaszli tam dość szybko.
—To tu… — Bleu zastukał łapą w ziemię. — Zastałem was w domu? — zapytał dość głośno. Z dość sporego wejścia wyłoniła się zielona głowa Alty z szerokim uśmiechem, nico zbyt błogim .— Znowu… — Bleu odetchnął ciężko.
—Nie spodziewaliśmy się was dzisiaj. — mruknęła, wychodząc ze środka. Otrzepała resztki ziemi z futra, patrząc na przybyłych. Rana nie bardzo rozumiała dlaczego nagle pysk taty tak ściemniał w dezaprobacie.
—Mam … prezent dla Misunga.. —
—Dla mnie? — lis wyskoczył z nory. Jego ogon zawirował w powietrzu, a nos w kształcie serduszka zawęszył wesoło. — O Rana! Miło cię widzieć! — przywitał się.
—Ciebie także… — przywitała się młoda wadera.
—To ta bandana, o której oboje tak mówiliście. — Bleu podał im fioletowy zwitek tkaniny. Rana domyśliła się, że to właśnie to ubranie. Lis uchylił głowy w podziękowaniu i uchwycił prezent w pyszczek znikając w środku. Atlanta roześmiała się i zliżyła do nich.
—O nie, nie. — Bleu zatrzymał ją łapą. — W tym stanie to ty nie podchodź do mnie za blisko. — odetchnął ciężko. Alta wzruszyła tylko ramionami, nadal uśmiechnięta szeroko. Jej źrenice wielkie jak słońca. — Chodź Rana. Już wiesz gdzie mieszkają, możesz odwiedzić ich jak będą trzeźwi. —
—Trzeźwi? To oni pili. Przecież nic nie czuć! — wadera zaskoczona pobiegła za ojcem, który już zaczął się oddalać.
—To grzybki, nie alkohol. Nie robia tego za często, podobno, ale i tak… Nie lubię faktu że robią w ogóle. — Bleu odetchnął.
—Okej.. Nigdy nie brać grzybów od siostry. Zrozumiałam. Ale… skoro ty nie lubisz… To czemu nadal to robią. —
—Rana, skarbie. Ja mogę być jej ojcem i mówić jej co ma robić, ale ona jest już dorosła. Posłuchała się mnie i zmniejszyła częstotliwość, ale nigdy nie przestała w całości. Nie mogę jej zakazać, niestety. Nie mogę… Co nie znaczy że nie próbowałem, ale … nie będę palił tych mostów tylko z tego powodu. Czasami dzieci robią coś czego rodzice nie lubią. I jeśli to nie psuje całkiem życia… nie ma sensu się nad tym głowić. —
—Ale.. czy grzybki go nie psują?—
—Widziałaś jak twoja siostra na nie reaguje. Poza tym Alta, jest najodpowiedzialniejszą z was. Nigdy nie poszła do pracy nietrzeźwa. Zawsze jest na czas. Wykonuje swoje obowiązki, znajduje jedzenie. Jest z nią dobrze. I dopóki tak jest nie będę interweniował. —
—Rozumiem… — Rana pokiwała głową. Rzeczywiście, jej siostra zawsze była taka dorosła. Zawsze podejmowała swoje decyzje tak szybko i rozsądnie. Wyprowadziła się pierwsza, znalazła przyjaciół, pracę którą kocha. Wszystko w jej życiu było takie poukładane, słodkie i beztroskie. Może nie beztroskie w dosłownym znaczeniu, ale z pewnością sielankowe.
Po chwili szybkiego truchtu Rana wpadła na małą polankę, nagle niemiłosiernie podekscytowana. Mało przez to nie potknęła się na śliskim kamieniu. Łapiąc równowagę przeskoczyła nad śpiącą współlokatorką, która uchyliła oko zaskoczona.
—Przepraszam! — Rana od razu roześmiała się nieco zażenowana. — przyprowadziłam tatę. Żeby mu pokazać… — powiedziała do osoby leżącej w małym dole w trawie.
—Miło poznać. — Bleu zarzucił okiem po tym dobytku. To nie było nic imponującego. Ot co, mała polanka otoczona drzewami i krzewami. Dwa wgłębienia blisko siebie wykopane dla wygody spania i minimalnego zachowania ciepła. Morze niedaleko szumiało, i bryza przynosiła miły zapach. Będzie im nieco cieplej nocami – pomyślał Bleu. Jego pysk rozjaśnił się wraz z uśmiechem. — Pięknie tu. — dodał zanim przebudzona współlokatorka podniosła się do pionu. Pióra zaszeleściły kiedy ta otrzepała się z ziemi i resztek snu.
—Mi także miło poznać. — ptak uśmiechnął się szeroko i podał mu swoje szpony. Bleu przywykł do Szkliwa, a więc uczucie dziwnej skóry na opuszkach zupełnie go nie ruszało. Niektóre osoby wręcz wzdrygały się na to przeciwne mrowienie i ciepło biegnące przez ptasie nogi.
—A więc to z tobą będzie mieszkać moja córeczka, co? — wilka zajrzą na Rubilę spode łba, bardziej zaczepnie niż wrogo.
—O tak. Sama zaproponowałam .Bardzo miło mi się z nią spędzać czas, a teraz na zimę ja zawsze sobie gdzieś przysiadam, może przysiądę i na dobre kto ich tam wie. Chociaż ja lubię latać, ale ostatnio mało się nie połamałam— powiedziała ptaszyca. Jej pióra ewidentnie powykrzywiane we wszystkie strony. — Ale od czego to ja zaczynam. Powinnam się przedstawić. Mezularia, miło mi! —
—yhymm.. Bleu. Kojarzę cię, muszę przyznać, że nawet bardzo dobrze. Często rozmaisz z moją órką, prawda? —
—Będzie już od lata jak nie dłużej. Podobno wpadłam tez na nią jak była szczeniakiem, ale teraz jak jest duża znacznie lepiej się z nią mówi i przebywa. Więcej rozumie niż taki szczeniak, prawda… — pokiwała głową, a oboje zaśmiali się cicho. Rana za to siedziała i patrzyła na nich oboje.
—mam nadzieję, że mogę ci zaufać jej dobrobytem… — Bleu nieco spoważniał, jego oczy padły na córkę. — Jeszcze tak wiele musi się nauczyć. —
—Oczywiście. Nauczę ją wszystkiego co umiem! Od spania pod gołym niebem, przez gotowanie na ogniu i śpiewanie. —
—Oi! Ty mnie lepiej śpiewania nie ucz! Ostatnio jak zaczęłaś wyć to mi mało uszy nie odpadły! — Rana westchnęła cierpiętniczo. Mezularia tylko przewróciła oczami.
—Ty po prostu nie doceniasz mojego kunsztu! —
—Kunsztu?! — Rana podparła się łapami pod biodra. I tak chwilę przepychały się słownie, z uśmiechami. Bleu odetchnął cichutko. Zrzucił z pleców swoją torbę.
—Tu macie trochę futer. Skryjcie je w jakieś norze, a najlepiej z dziupli, jakąś wyżłóbcie jak nie macie. Będziecie mieć cieplej zimą i wygodniej. —
—Oh.. Cóż my ci za to mamy oferować? — ptak zaraz obejrzał się w stronę starszego wilka. Ten tylko machnął łapą.
—Potraktuj to jako prezent na lepszy start dla domu. —
Ten dzień był pełen uśmiechów. Pełen radości…
Sama. Rana została sama. No prawie.
Ale Bleu.. Bleu powoli zostawał sam…
No prawie…
CDN.
Od Delty CD Hiekki - ,,Niedaleko Pada Jabłko od Jabłoni"
To były długie dni i jeszcze dłuższe noce, pełne spokoju i
błogości. Poza oczywiście wypadem po kartki w jaskini medycznej niewiele się
działo. Oczywiście nie obyło się bez wielkich osiągnięć. Frezja skończyła swój
piękny gabinet, może z mała pomocą Puchacza. Nawet Legion wpadł na chwilę
zobaczyć i podać siostrze jakiś kawałek kory, ładniejszej z Platanu, na ozdobę
i ładny zapach w środku. Cóż to było także za wydarzenie w życiu samego
Agresta. Jego córka odstąpiła od jego boku na dobre, podejmując się stanowiska
psychologa bez większego zawahania. Co prawda musiała nauczyć się jeszcze
wiele, ale wszystko przychodzi z czasem, a czasu to ona miała nie mało. Nie
było jednak wilka w tej watasze, który mógłby przekazać jej wiedzę.
—Nikt? Naprawdę nikt? — Frezja zapytała kiedyś Delty, jeszcze przed czasem jej
własnej dorosłości. —Nikt nie ma
psychologa? — Delta odetchnął, nieświadomy jej marzeń. W końcu to był tak
skryty w sobie szczeniak.
—Nikt. Jabłonie ledwo mają Jasinie medyczną, która i tak rozpada się w oczach.
Nadzieje nigdy go nie mieli, a my. My naszego straciliśmy na wojnie. —
—Dawno?—
—Czy ja wiem. Zdaje mi się, że jeszcze zagrzane miejsce, ledwo opuszczone. —
—To ja go znałam. —
—Niestety nie. Vitale odszedł od nas przed waszymi narodzinami. —
—O… Szkoda. — I na tym się skończyło. Teraz Delta widział ,że ona szukała po
prostu drogi do swojego marzenia. Nie miał zamiaru wiec podcinać jej skrzydeł.
Obiecał pomóc i pomoc otrzymała, tyle że nie mentora jaki by jej się przydał a
medyka, który niewiele o wilczej psychice wie. Ale do wyboru miała jeszcze
Florę, której z jakiegoś powodu odmówiła, pomimo jej większego doświadczenia.
Delta miał podejrzenia, że Frezja nie bardzo za starszą waderą przepada.
—I co? Podoba się? — Frezja przedstawiła mu swój gabinet. Delta odetchnął z
lekkością jakiej dawno w sobie nie miał. Jego oczy wbite w młodą waderę.
—Oczywiście. Jest bardzo… domowo. A w izolatce coś zmieniałaś?—
—Nie, jeszcze nie. Ale tam tylko chyba łóżko zmienić mogę prawda? —
—Prawda. Bezpieczniej dla chorego. — I na tym się urwały ich pogawędki. Delta
musiał wrócić do pracy.
Jeszcze tego samego dnia, kiedy medyk przekładał bandaże na zranionej łapie
wilka z Jabłoniowych włości przez wejście wszedł dość obcy mu wilk. Oczywiście
basior nie przejął się kontynuując pracę, gdyż do tej osoby podeszła Tia. Nie słyszał
o czy pomawiają, ale ufał młódce. Tak dobrze sobie radziła że Delta wahał się
czy nie pójść z tym do Nymerii. W końcu na co im pomocnik medyka, skoro oboje
są jak całkowicie rozwinięte kwiaty. Piękni, sprawni i medycy, a nie żadni
pomocnicy. Tia nie potrzebowała już konsultować żadnych planów leczenia z
Deltą, jak to było na początku. Sama je wykonywała i sama leczyła.
—Do ciebie Delta. — szepnęła za jego plecami. Dobrze wiedziała, że wilk skupiał
się na dokładności i nie lubi jak się mu naskakuje na uszy tak od razu.
Uśmiechnął się na myśl o tym na jakie drobnostki zwraca uwagę Tia i jak dobrze
zna wszystkie jego małe i duże nawyki.
—Zaraz do niego podejdę, dziękuję.—
I tak taż zrobił. Usiedli sobie przy wejściu do jaskini
medycznej, gdzie chłód dnia owiewał ich futra, a słońce rzucało swoje długie
promienie na ich pyski.
—Coraz zimniej, zaraz śnieg. — Delta mruknął, bardziej do siebie niż do
towarzysza. Nie oczekiwał odpowiedzi, ale otrzymał jakieś wybełkotane potwierdzenie.
— Rozumiem, co cię tu sprowadza? —
—A.. No.. — wilk tylko pokręcił oczyma, rozejrzał się po polanie. Zwlekał, a
Delcie się to nie podobało.
—Gadajcie żesz! — pospieszył go.
—No ja w sprawie taj kłótni z Agrestem. Piszę wielkie przedstawienie o tych
jabłoniach i co się stało w watasze i w ogóle to będzie moje największe dzieło!
— wilk wystawił łapy do nieba, jego oczy wędrując ku słońcu jednak nie stykając
się z nim.
—Jakiej kłótni znowu? — Delta zmarszczył pysk skonfundowany.
—No tej niedawno. Ja przypadkiem podsłuchałem, jak wychodziliście, a ja szedłem
po kartki do jaskini alf. —
—Taj kłótni… Dobra. Ale najpierw mi się przedstawcie. Z widzenia was tylko znam
towarzyszu, a bele komu tego opowiadać nie będę. —
—Hiekka, wieszcz i goniec WSC. —
—Dobrze. To słuchajcie Hiekko, jako to nie było nic ciekawego. Poszedłem po
kartki. Kartek nie było. Z Agrestem się nie lubimy, to i chłodne to było
spotkanie. Jak wychodziłem to mu jeszcze tak delikatnie pszytka z nos dałem, że
nienajlepiej sobie razi, to się naszczekał za mną, a ja musiałem do WWN po
kartki iść. —
—Rzeczywiście nic ciekawego. — goniec przyznał mu rację i odetchnął
ciężko. — A dlaczego wy się z Agrestem
tak nie lubicie? —
—O! To masz historię dopiero. Żebym ja tylko jej nie namieszał. — Delta zamilkł
na chwilę. Hiekka siedział obok niego, oczy wpatrzone w medyka z
zaciekawieniem. — Tak. Tak to było. Będziesz mieć sensację, wiesz. Zaczęło się
od wojny, jak na Nymerię, ciężarną jeszcze obył się atak. Przynieśli mi ją
tutaj na poskładanie i cudem i życiem Magnusa się udało. Nie pytam, kim był dla
niej i czemu oni wszyscy tak nad nią majaczyli, ale się udało i trójkę dzieci i
Nymerię uratować. Bliznę ma do tej pory na podbrzuszu. Ale to nie ważne. Ważne
to co potem. Agrest wyruszył sobie na samobójczą misję do WWn. Zatrzymał wojnę,
wbił nas pod okupację i mamy teraz to siano w którym siedzimy. Jeszcze nie
płonie, ale gdzieś niedaleko ktoś lata z zapałką. — Hiekka pokiwał głową dość
intensywnie, jakby notował każde jego słowo w swoim umyśle. — No. I Agrest
zniknął, a Nymeria w bandażach. Trójka dzieci w jaskini medycznej i nigdzie
ojca nie widać. Podobno wtedy w więzieniu politycznym siedział, nie wiem jak to
tam wygląda ani za co, ale póki stary Sekretarz nie umarł to tam był zamknięty.
A w tym czasie jego dzieci mi tu
dorosły. Puchacz, Frezja i Legion, który pewno będzie następcą Agresta. Frezja
i Puchacz mówią mi tato. Nie Agrestowi wyobraź sobie, bo ten wrócił do domu jak
te szczeniaki miały już prawie rok. Pół miesiąca im wtedy brakowało chyba, nie
pamiętam. W każdym razie, duże. I Agrest zaskoczony, że jego dzieci to nagle
nie do końca jego. I do tej pory Frezja i Puchacz mówią mi tato. Tylko Legion mi
wujkuje, co wcale nie znaczy że mam z nim gorszą relację. Nadal czasem
przychodzi jak ma chwilę pogadać. Ja nie mam na co narzekać, prawda. Ale
Agrest. Jego duma boli i kole żem mu dzieci odchował, ha! Cożci dlatego on nie
lubi mnie. Ja go nie lubię bo ta wojnę zaczął i potem musiał zakończyć … tak…
Ale to najwidoczniej tylko ja mu jeszcze pamiętam te zawinienia, bo wszyscy się
jakoś dziwnie cieszą na jego , nie jego pomysły. —
—Jego nie jego?—
—Te jabłonie, to WWN zapoczątkowało. Ba! Sekretarz ichni nowy, też sadzić będzie
i WSC tylko nasiona od nich niby kupiło. Ale dobrze wiadomo, że Agrest nie lubi
zmiany. Sam by Jabłoni nie sadził. —
—Rozumiem. —
—Z mojej strony to wszystko. Tą historię wiele osób zna, więc żadna tajemnica.
Zdrowia. Ja muszę wracać do pracy. — i Delta zostawił wieszcza samego ze swoimi
myślami, wgapionego w słońce. Zdało mu się nawet że nieco zaćpanego, ale nie
kwestionował. Nie jego sprawa.
Tej nocy do jego łóżka wpakowała się Frezja.
—Nie zrobiłaś sobie swojego w gabinecie? — Delta dopytał zaskoczony. Ona tylko
odetchnęła ciężko.
—Niby tak. Świeże jest, z ładnymi piórami i futrem. Ale… — ciemność jaka
panowała w tym kątku dla medyka była nieprzejrzana, więc jej pysk nic Delcie
powiedzieć nie mógł. Więc wilk mógł zdać się tylko na słuch.
—Ale z kimś lepiej? —
—Można tak powiedzieć. Po prostu… — i zamilkła znowu. Jej ciało otuliło się
wokół Delty, głowa opadła na bok mniejszego wilka. — Ojciec kiepsko zareagował
na wieść, że się wyprowadzam. Najpierw mówił że za młoda jestem. Potem … że
zdrajca. —
—Myślałem, że … jak to było.. nie obchodzi mnie już zdanie tego starego dziada…
tak mi powiedziałaś to jak przyszłaś z rzeczami?—
—Tak. Ale tu chodzi o mamę i Legiona. Puchacz się trochę nafuczył na ojca po
tych słowach. —
—To dlatego tyle godzin spędził tutaj… —
—Tak. Ale no… mama nie powiedziała nic, Legion tak samo. Odwrócił tylko wzrok
jak szukałam wsparcia. To boli. Zwłaszcza mama. — Frezja wtuliła się mocniej,
jej pysk szukając ciepła drugiego ciała. — Mam dość tej rodziny. Czasami życzę
sobie, żebyśmy to byli tylko ty i ja. Było by o wiele prościej… — Delta czuł
jak łzy spływają po jej polikach i w jego futro.
—Wiem… Ale nic w życiu nie Est proste i uczymy się tego dość szybko. Każdy na swój
sposób. Ale… to co musisz pamiętać, że chociaż to nie jesteśmy tylko ty i ja,
Ja zawsze jestem z tobą. Nie ważne co Agrest mówi i jak zachowuje się
rodzeństwo. Ja wam kocham jak swoje i tu zawsze mnie znajdziecie. — przytulił
ją. Jego łapa dotykając jej mokrego nosa. Poczuł jak zaśmiała się, cichutko,
prawie niesłyszalnie.
—Dziękuję… —
Zapadła noc. Głucha, cicha, pełna niedopowiedzeń noc. Ale za t jaka chłodna i
jaka piękna, przyniosła ze sobą pierwsze przymrozki.
Niedługo będzie sadzenie.
<Hiekka?>
Od Kawki - „Rdzeń. Za odpowiedzią, po odpowiedź”, cz. 3.18
środa, 27 grudnia 2023
Od Hiekki - ,,Niedaleko Pada Jabłko od Jabłoni"
Występowanie: rzadkie, rosną tylko na południowych
Wygląd: owocniki o płaskim, szerokim kapeluszu o zgniło-zielonkawym
Działanie: Wyostrzenie zmysłów, synestezja, możliwe halucynacje,
Zastosowanie: Nieużywane w medycynie powszechnej.
Cichutkie kapanie wody wybijało rytm w umyśle poety tak drażniący, jakby milion drobnych robaczków chodziła po jego skórze. Nie wytrzymał długo w bezruchu. A może to od chłodu. Od zeszłego tygodnia zapominał rozpalić ogniska. Albo nazbierać chrustu. I znaleźć krzesiwo. Ehh, po co komu ogień, pomyślał.
Pół przytomna towarzyszka seansu przeturlała się w jego stronę, niszcząc wyrysowywane na piasku kołtuny.
- Co kolego, masz nowe genialne pomysły?
Nie był pewien czy kiedykolwiek się jej przedstawił. Po prostu znalazła go w jednej z jaskiniowych odnóg, zbierającego dziwnie wyglądające narośle skalne. Pierwsze pytanie: Co robisz? Drugie pytanie: A po co ci one? Trzecie: Mogę spróbować?
Myślę, że więcej wyjaśniać nie trzeba.
-Chciałbym napisać swoje magnum opus.-Zaczął.- Coś, co rzeczywiście poruszy wilkami, niezależnie od wieku. Coś, za co może mógłbym, no nie wiem, być szanowany może.
Wrona Zarechotała figlarnie, ale jej reakcje niepasujące do sytuacji poeta przypisał grzybom.
Myślam o swoim wielkim dziele od dawien dawna. Jednak nigdy nie zasiadł rzeczywiście do kartki żeby je spisać. Teraz czuł, jak w jego wnętrzu piekli się i buzuje, jak nie może usiedzieć, a jego łapy same rwą się do działania, nieważne do jakiego.
- Napiszę historię o nas wszystkich.
- To będzie trudne.
- Ale warte.
- A wiesz, co się dzieje w świecie aktualnie? Nie widziałam cię w towarzystwie ani razu, więc skąd mógłbyś wiedzieć, na uczcie również. Żebyś Ty widział co się tam działo!- Rozłożyła łapy do góry jakby próbowała złapać ogrom jej przeżyć w jednym objęciu.
- Opowiedz więc.
I opowiadała. O wielkiej zabawie, o stu daniach, o tysiącu trunków, o magicznych skrzypkach które grały same z siebie, o wielkiej kuli ognia która spadła z nieba i zniszczyła całą zabawę. O dzielnych ratownikach, którzy musieli gasić płonące, biegające w popłochu wilki, o niebieskim bocianie z dalekich stron, który pomimo iż wilkiem nie był to jego największym pragnieniem było żeby się nim stać. I który to zawalczył z potworem zrodzonym z tej spadającej gwiazdy jego własną bronią wbitą mu w serce. A później wszyscy byli uratowani, brawa, kurtyna.
- Och...-Hiekka nie wiedział co odpowiedzieć.- Masz może więcej takich historii?
Więc opowiadała mu, ile przeżyła i widziała w swoim 8-letnim życiu. Ile było w tym prawdy, poeta nie mógł stwierdzić, ale podobało mu się jak barwne i niesamowite to były historie. Słuchał o buncie, o zamachu, w którym to wcześniej wspomniany niebieski bocian stracił życie, o tchórzliwym królu i o jego bracie i odwiecznym wrogu, przywódcy buntu. O tym jak pokój został zniszczony, jak trup ścielił ścieżki królestwa. O wielkiej bitwie w której zginął waleczny książę, o klątwie za przelaną krew jaka spadła na lud i niszczyła ich od środka.
O złotej czapli, która przybyła z jeszcze bardziej dalekich stron niż niebieski bocian i pomógł zmartwychwstać swojego pobratymca. Trzeciego dnia dokładnie. I ten ów wybraniec boży zniszczył wojnę swoim słowem i pazurem, aż wszystko wróciło do normy.
- Świetne.- Jego oczy iskrzyły się teraz złotem.- Trzeba stworzyć historię inspirowaną tymi wydarzeniami, ale należałoby zmienić to i owo, bo zbytnia dokładność szkodzi sztuce.
- Jestem za! Tylko by się chciało to czytać.- Parsknęła.
- Jak to komu? Wyedukowanym indywiduum. Śmietance społeczeństwa
-Eee.- Skrzywiła się.- Czyli nikomu.
Hiekka zmieszał się, ale nie zabijał myśli, że ta wadera mogła mieć rację.
- Ach, wiem!- Pstryknął palcami po chwili namysłu.- Trzeba im to przeczytać na głos. Wystawimy sztukę.
- Uuu!- Zawyła.- A ty obsadzisz mnie w głównej roli!
- Cóż, em...O ile chcesz być bocianem.
-Ach to nie.- Przewróciła się na drugi bok. - Weź ten węgielek wreszcie w łapę bo ci weny nie starczy, tak paplasz.
Hiekka biegał oszalały po jaskini, ale ani papieru ani węgielka nie mógł znaleźć.
- Wrócę za chwilę.- Rzucił w progu, zanim nie pognał w dół zbocza.
- Szukam węgielka.
- Było tak od razu.- Uśmiechnęła się wesoło i podreptała do starem komody sklejonej dla niej przez męża.- Tu coś powinnam mieć, poczekaj ino momencik.
Wygrzebała z dolnej szafki ołówek, możliwe że zdobyty dawno temu, kiedy była jeszcze młoda, skrzętnie schowany na czarną godzinę. Zawinięty był w jedną kartkę papieru, już pożółkłego ze starości.
- Proszę.- Podała mu zawiniątko.- Niech ci służy.
- Dziękuję dobra kobieto.- Złapała ją za boki i ucałował 3 razy w policzki.
- Może herbaty?- Zaproponowała, ale tylko wiatr zawiał w miejscu,w którym przed chwilą stał, zdaniem Konstancji, ów uroczy jegomość.
Mam tylko jedną stronę, pomyślał. Nie mogę jej zmarnować, muszę mieć stuprocentową pewność, że chcę napisać to co właśnie napiszę. Jaki tytuł? Powstanie WSC? Niee, zbyt proste. Może historia o dwóch królestwach? Jakbym to już gdzieś słyszał. Może nawiązać do tych plakatów reklamowych które spotkałem po drodze. Sporo ich było, coś i jabłoniach, jabłkach i przyszłości. Możliwe że to jakaś promocja sąsiada, może szuka nowych członków z naszych ziem. Tylko dlaczego nikt z nich nie sprecyzował o co dokładnie chodzi? Naprawdę dziwne. Ale skorzystać z fali popularności to nie głupi ruch.
Zastukał parę pary czubkiem ołówka w pysk, polizał go na szczęście po czym już przekonany nabazgrał
"Niedaleko pada jabłko od jabłoni"
Tak, to dobry tytuł. Na tyle enigmatyczny, żeby nie zdradzał ważnych momentów w sztuce, ale na tyle tematyczny, że wpasuje się w rosnącą popularność sadownictwa bądź sąsiadów rodaków.
Spojrzał jeszcze raz na kartkę. Napisał tytuł idealnie na środku. Bez żadnego miejsca dla reszty sztuki. Szybko odwrócił kartkę by zobaczyć że jest czymś poplamiona.
- Tak nie można pracować.- Zawył sfrustrowany. - Potrzeba mi więcej papieru.
Znał tylko jedno miejsce, gdzie produkuje się niepotrzebne dokumenty na potęgę. Do jaskini alf nie było nawet tak daleko. Wychylił łeb z jaskini i spostrzegł że już zmierzcha. Dałby sobie łapę uciąć, że jak wchodził, słońce dopiero świtało.
Już z daleka słyszał krzyki jakie dobiegały z wnętrza siedliska alfy, zwolnił więc kroku i zaczął nasłuchiwać. Krzyki o tak potrzebnym mu papierze spotęgowały się, a po chwili, z wnętrza wybiegł granatowy, kulejący wilk. Popędził, mamrocząc coś pod nosem o niewysłowionej wielkości tyłów alfy po czym znikł między cieniami drzew. Hiekka nawet nie zdążył zwrócić na siebie jego uwagi, ale domyślił się że o papier nie ma co sam prosić.Przysiadł zmarnowany pod drzewem i wlepił ślepia jeszcze raz w swoją kartkę. Miał mgliste wyobrażenie swojego dzieła. Jego mierna znajomość polityki nie pozwalała mu na wtłoczenie w nią takiej ilości słów o publice dla publiki jaką by chciał, nawet z całym stosem kartek gotowych do zapisania. Wyjął zza ucha ołówek i naskrobał
wtorek, 26 grudnia 2023
Od Delty - "Na Dobre dni i Spokojne noce" cz. 3
Delta odetchnął głęboko. Zima powoli się zbliżała, ususzone zioła leżały w pięknych kupeczkach krusząc się na kamienne blaty i czekając na swoją kolej. Te które jeszcze dogorywały na linkach nie były w lepszym stanie, oczekując na ulżenie swoim oschłym cierpieniom. Jaskinia medyczna miała wszystko czegoby mogła potrzebować na zbliżające się, odmrażające tyłki opady śniegu. Medyk już marszczył swój siwiejący pysk na samą myśl od zbliżających się zaspach pochłaniających jego niewielkie rozmiary w swoje zimne objęcia. Na szczęście do tego jeszcze chwila. Świeże powiewy wiatru ledwo co zapowiadały pierwsze przymrozki, które wielkimi krokami wpaść miały do watahy.
—Co? — Delta spytał zatrzymując składanie bandażów w eleganckie zwitki. Jego
oczy powędrowały na swojego rozmówcę. Zamrugał dwa razy nieco skonfundowany.
—No… tak.. Sadzenie drzew. — Tia zmarszczyła swój nos. — Też w to
niedowierzałam, ale czytać umiem! Wszędzie wiszą plakaty! — odparła. Jej łapki
układając kolejne miseczki z utartymi maściami.
— Kto by pomyślał, że Agrest będzie się w ziemi chciał grzebać. Na stare lata
mu się zachciało… — pokręcił głową odkładając kolejny zwitek potrzebnego im
opatrunku.
—Mi się tam podoba ten pomysł. To podobno jabłonie, patrząc na jeden ze
sloganów. —
—Czyli? —
— Głodnemu daj drzewo nie owoc. I nad tym jabłonka. Swoją droga trochę
nabazgrolona. — Tia pokręciła głową. Jej łapy mimo rozmowy ciągle coś
poprawiały. Przygotowania do zimy nadal trwały, a medycy znajdowali sobie
dodatkowe zajęcia do roboty.
—Ah. Jabłonka. — Delta zacmokał. Jego oczy zwróciły się ku wazie, jaką Domino
zrobiła im już lata temu, niedługo po dołączeniu Delty w ryzy jaskini
medycznej. Uchylił jej wieko aby zajrzeć do środka. — Przydałyby nam się
jabłka, prawda. Brakuje nam już suszonych racji na maści przeciwbólowe i do
wywaru wzmacniającego. Jeszcze może dwie zimy pociągniemy na tym co mamy, jeśli
nie policzymy pozostałych pór roku. —
—Ty jak zwykle myślisz o praktycznym zastosowaniu. — Tia zaśmiała się pod
nosem. — Ja to bardziej myślałam, że fajne zajęcie dla całej watahy taka
jabłoń. Pielęgnowanie tego i doglądanie, żeby potem patrzeć jak rośnie. Bardzo
fajny pomysł. —
—Z praktycznym rezultatem. — Delta dodał, wywołując cichy chichot u swojej
towarzyszki praktyki medycznej. — Chociaż mam podejrzenia, że to niekoniecznie
pomysł tego alfy. —
—A kogo innego? —
—Nie wiem. Ale taka inicjatywa jest strasznie nieagrestowa. —
—W sensie? —
—A w takim sensie, że ten starzec nie przepada za zmianą, jakąkolwiek. Trochę
jak taki dąb. Niby stoi hardo, ale jak większa wichura przyjdzie to i ten dąb z
korzeniami z dziury wyjmie. Nie wydaje mi się aby jemu chciało się bez powodu
sadzić drzewa. A i bez zgody Sekretarza gówno zrobi. I coś mi się wydaje, że
właśnie WSC podpięło się pod ideę tego okupanta, właśnie. —
—Ale czy to źle? —
—Nie mówię że źle. Jabłka zawsze się przydadzą. Nawet jeśli za parę lat
dopiero. Po prostu podejrzanie to wszystko brzmi. Jakby propaganda. — Delta
uśmiechnął się.
—Propaganda… Może. Kto ich tam wie. Polityka jest strasznie trudna. — Tia
odetchnęła. Jej nos marszcząc się nad miętowymi wydzielinami tartej przez niej
maści.
—Oj, coś o tym wiem… coś o tym wiem. — i temat się urwał na myślach Delty o
niebyt przyjemnej przeszłości, która nadal doskwierała mu w tylnej łapie, na
którą tak długo już kulał.
poniedziałek, 25 grudnia 2023
Nasz Głos nr.45 - "Życzękuję"
Życzenia!
Witajcie, kochani czytelnicy czasopisma "Nasz Głos". Choć ten numer pojawia się przez pierwszym dniem miesiąca, pozwolę sobie nadać mu normalną numerację, by przywrócić porządek po tym, jak chaniebnie zaniedbałam obowiązki Redaktora. Chociaż czy było to chaniebne - decydujcie sami. Ja wiem, że miałam swoje powody, choć z początku nie traktowałam ich jak powodów. Teraz znowu jestem spóźniona, ale tym razem nie było najmniejszych szans, żebym się wyrobiła, więc no, musicie przeżyć.
Życzenia oraz podziękowania będą krótkie i proste, i niestety bardzo ogólne, zarówno przez opóźnienie, jak i problemy w prawdziwym życiu. A więc...
Oczywiście wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, i tak dalej, z pewnością wszyscy znają już formułkę. Ale życzę też, żebyście nigdy nie czuli się na tyle źle, że stracicie widok na świat dookoła Was. Żebyście nie przestali zauważać nawet takich najmniejszych, najgłupszych pozytywów, żeby żarty nie przestały być dla Was śmieszne, a codzienne życie nie wycieńczało. Nie "nie męczyło", bo tego nie idzie uniknąć, ale nie wycieńczało.
Dziękuję Wam za obecność, zarówno tym, którzy bezpośrednio mnie wspierali, jak i tym, którzy po prostu byli. Taka głupota, prawda? Wymieniliśmy kilka zdań, może rzuciliśmy żartem, ale takie drobne interakcje są właśnie tym, co zazwyczaj ciągnie to całe bagno do przodu. Dziękuję regularnym czytelnikom Naszego Głosu, którzy pomimo upadku czasopisma wciąż oczekują kolejnych numerów. Wspomniałam już to niejeden raz i wspomnę ponownie - Nasz Głos jest jednym z moich ulubionych dzieł. Jeśli wystarczy jeden komiks, żeby go pociągnąć, z chęcią będę rysować ten jeden komiks, aż będę mieć siły na więcej.
Dziękuję, że WSC jest taką społecznością, jaką jest, że pomimo wzlotów i upadków jesteśmy w stanie ciągnąć to do przodu. Każdy tu znajdzie kąt dla siebie i jest to najpiękniejsza cecha Watahy Srebrnego Chabra, nie tylko jako bloga rp o magicznych wilczkach, ale przede wszystkim jako grupy, która codziennie ze sobą rozmawia, a nawet miała okazję się spotkać. Jest tu miejsce na marudy, ponuraki, sadystów, masochistów, głuptasów, śmieszków, lisków, pozytywnie zakręconych, filozofów, a nawet i na osoby nieobecne, które przyjdą raz na ruski rok się przywitać i napisać parę słów. Mało która społeczność może pochwalić się taką różnorodnością osób i jednocześnie być dla nich bezpieczną przystanią.
No, myślę, że to by było na tyle. To i tak więcej, niż się spodziewałam... Do zobaczenia w Nowym Roku!
Autorem tego numeru Naszego Głosu jest
Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka