niedziela, 30 czerwca 2019

Podsumowanie czerwca!

Moi mili,
oto nasze skromne, przyjemne podsumowanie miesiąca. Dzisiaj tak króciutko z przyczyn technicznych, ale nie zapominajcie, że nadal kocham Was tak samo, jak wcześniej.
Mam także wyjątkowo dobrą wiadomość, którą pragnę się z Wami podzielić: w tym pięknym czerwcu osiągnęliśmy liczbę 553 postów z tego roku, co oficjalnie czyni rok 2019 (Już w czerwcu) najbogatszym pod względem liczby postów, a co za tym idzie, opowiadań, że wszystkich poprzednich lat, od początku działania WSC!

Wilkiem trudnym do pokonania był w tym miesiącu Szkło, który napisał aż 19 opowiadań,
Z godnym podziwu zawzięciem pisała Etain, którą ma na sumieniu 14 opowiadań,
Trzecie miejsce natomiast zajmuje zasłużenie Notte z 11 opowiadaniami na koncie.

Innymi postaciami, które miały epizody w naszych opowiadaniach, były w tym miesiącu:
RaitoRêve de NuitWegaSzczurekRysioUrsalGothShino, Mundurek.
Gratulacje, Kochani!

                                                                              Wasz samiec alfa,
                                                                                  Zawilec

Od Lucasa

Wadera wraz z Lucasem lecieli już dosyć długo. Gdy się obudzili widząc siebie nawzajem po wspólnym śnie w objęciach, zarumienili się. Lucas nakazał smoczych wylądować pod lasem. To właśnie w nim mieszkał przyjaciel basiora. Tam mogli się ukryć. Idąc lasem Lucas czuł dziwny zapach. Był dziwnie znajomy. W pewnym momencie Lucas zatrzymał się gwałtownie.
- Stój.- nakazał. Joena złożyła uszy.
- Co się dzieje?- spytała cicho. Lucas nie odpowiedział. Nasłuchiwał otoczenia. Nagle zza krzaków wyskoczył Ryan. Lucas sprawnie uniknął ataku. Spojrzał na uśmiechniętego brata.
- Czego chcesz?!- warknął Lucas. Ryan zaśmiał się.
- Wiesz czego chcemy. Nie udawaj głupiego.- odparł. Zaraz za nim wyszły inne wilki. Rêve niestety nie mogła im pomóc gdyż odleciała. Wega był gotów do ataku. Wzbił się w powietrze i już miał zaatakować, lecz został zaatakowany. Runął na ziemię. Z jego karku leciała krew, a czarny smok o czerwonych oczach spoglądał na ranę z uśmiechem. On był sprawcą ataku. Smok podleciał do Joeny i Lucasa. Spojrzał na nich swoimi czerwonymi ślepiami.
- Lucas, daj spokój.- powiedział. Basior skrzywił się słysząc jego głos.
- Nigdy nie będę taki jak wy!- warknął. Smok syknął.
- Nie będę się z tobą bawił.- odparł. Wzbił się w powietrze i zniknął, by po chwili pojawić się niespodziewanie za Joeną. Złapał ją, a wadera pisnęła. Lucas spojrzał na to przerażony. Smok poleciał wysoko i po chwili puścił waderę. Ta leciała z niebywałą szybkością w dół. Na szczęście po chwili z zarośli wyleciała Rêve. Złapała ją. Wylądowała i położyła samicę na ziemi. Ta położyła się z szoku. Rêve ryknęła, w kierunku czarnego smoka. Ten wziął głęboki wdech i zaczął ziać ogniem. Ta osłoniła się skrzydłem. Lucas nie mógł na to patrzeć. Chciał pomóc, ale został przykuty do ziemi przez braci.
- Poście mnie!
- To dla twojego dobra Lucas. - odparł Bryan. Rêve spojrzała na Lucasa. Basior zrozumiał, że nie mają szans.
- Uciekaj z Joeną!- krzyknął. Smoczyca przytaknęła. Wzięła waderę i odleciała. Czarny smok nie leciał za nimi. Wylądował na przeciwko Lucasa.
- Nareszcie.- odparł i zmienił się w wilka.- Będziemy mogli cię naprawić synu.
- To ty jesteś zepsuty!- warknął Lucas do ojca. Diablo prychnął.
- Nie tak cię chowałem. Przyprowadźcie mi Sangre.- odparł. Lucas słysząc imię demona wzdrygnął się. Sangre był demonem bezlitosnym. Jest jakby inną częścią Lucasa, którą on usunął. Bynajmniej tak myślał. Wilki przyprowadziły starszego wilka. Ten wyciągnął z płaszcza amulet. Lucas przeraził się. Nie chciał znów być jak wcześniej. Nie po to usuwał Sangre.

Nie chciał tego. Zaczął się miotać. Niestety Ryan i Bryan byli dla niego za silni. Starszy wilk podszedł do niego i zaczął szeptać dziwne słowa. Lucas poczuł dziwne uczucie, które jakby oplotło jego ciało. Poczuł ścisk. Jęknął, czując go. Opadł bezwładnie na ziemię. Ryan i Bryan odeszli. Lucas chciał się poderwać, lecz nie miał na to siły. Leżał bezwładnie. Z amuletu wyleciał czarny dym, który wydawał się mieć czerwone ślepia. Po chwili przybrał postać czarnego wilka ze smoczymi skrzydłami oraz rogami. Lucas dobrze go znał. Sangre, demon cierpienia i bólu. Bezlitosnym i gotowy zabić wszystkich.
- Ni.......e- wyjąkał Lucas.
- Nie dajesz nam innego wyboru.- odparł Diablo. Sangre uśmiechnął się przerażająco.
- Nie bój się. Dobrze zajmę się naszym ciałem.
- Dlaczego mi to robisz ojcze.- wyszeptał, a Diablo wzdrygnął się. Spojrzał na syna. Leżał bezbronnie przed nim.
- Sangre.- odparł  beznamiętnie Diablo. - Rób swoje. - dodał. Demon zaśmiał się.
- Jak sobie życzysz. - odparł. Z jego skrzydle poleciała ogromna ilość dymu w kierunku leżącego Lucasa. Biały basior poczuł ból. Stracił oddech. Nie mógł nabrać powietrza. Czuł jak coś go rozrywa. Sangre skoczył w jego kierunku.
- Teraz pora na mnie. - odparł wcielając się w Lucasa. W głowie Lucasa działo się naprawdę dużo. Sangre osłabiał go z każdą chwilą coraz mocniej. W końcu Lucas był zmuszony się poddać. Opadł i wydał z siebie ostatnie tchnienie. Sangre przejął jego ciało i zmienił jego wygląd.
- Miałeś go zmienić, a nie zabijać!- krzyknął Diablo.
- Z tego co pamiętam twój rozkaz brzmiał ”Pozbądź się dobra z Lucasa.” Okazało się, że on był dobrem. - zaśmiał się Sangre. Diablo zmienił się w smoka i chciał zaatakować demona. Ten jednak sprawnie unieruchomił go.
- Mnie się tak łatwo nie pozbędziecie.- wyszeptał do ucha Diablo. Następnie zniknął. Diablo nie mógł w to uwierzyć. Zabił własne dziecko. Może i miał kiedyś taki plan, ale przecież.... on był jego synem...

Koniec 

Od Notte CD Rutena ,,Nocny włóczęga"

Przyglądałam się pracy wilka z mieszanymi uczuciami, próbując zorientować się, w jaki sposób żółta maź ze zwłok może być na tyle interesująca. Rzecz jasna nie miałam żadnych pomysłów. Ruten puścił tłok i zaczął już wyciągać igłę.
— Możesz nie patrzyć w ten sposób? Peszysz mnie. - szepnął, zupełnie innym tonem niż zwykle. 
— Możesz mi wyjaśnić, co ty do jasnej... - zamierzałam się odgryźć, kiedy uniósł łapę w geście ciszy. Posłuchałam go odruchowo, ale była to dobra decyzja z logicznego punktu widzenia. Mogłabym mówić dalej, ale podniesiony głos, a nawet krzyki, nie poprawiłyby z pewnością tej delikatnej sytuacji.
— Posłuchaj. - basior podszedł do mnie na odległość ledwie kilku centymetrów. - Wypadałoby troszkę się uspokoić...zwłaszcza, jak jesteśmy tu sami... - jeszcze bardziej ściszył głos, w którym dało się wyczuć nutkę groźby. W moich mięśniach pojawiało się coraz większe napięcie. Uspokój się. Nie teraz... - rozpaczliwie próbowałam odegnać wizje, ale nagłe palące, bolesne pragnienie pokazania, "kto tu jest górą", nie ustawało. Ostatecznie odskoczyłam i przytuliłam się do ściany. Po tym, jak zniknęła bliskość bordowego osobnika, mogłam okiełznać emocje, a wraz z nimi żądze niemalże z łatwością. Będę ja i tylko ja.
— Czy ty się mnie boisz? Czy co, bo trochę dziwnie to wygląda. - mruknął, siedząc w tym samym miejscu ze strzykawką między łapami. Bać się? To raczej on powinien się mnie bać. Mogłam w każdej chwili zakończyć jego żywot albo uciec stąd i wygadać się pierwszemu napotkanemu wilkowi, co Ruten porabia w wolnym czasie. 
Nie odpowiedziałam, przesunęłam się tylko bliżej korytarza i usiadłam. Basior wzruszył "ramionami", po czym przeszedł do pierwszej jaskini i podszedł do torby. Wolno wsunął do niej napełniony żółtą cieczą przedmiot i zakrył wszystko górnym kawałkiem skóry. Na szczęście przyzwyczaił się już do tego, że śledzę każdy jego ruch. Zerwałam się nieoczekiwanie, bez żadnego ostrzeżenia, i zaczepiłam pazurami o materiał, przyciągając ekwipunek do siebie. Wilk zareagował równie szybko, ale element zaskoczenia dał mi przewagę i zdołałam wyrwać mu torbę spod łap. Przy okazji rozległ się trzask, aczkolwiek nie wyglądało na to, by coś wylało się w środku. Trzymając już mocno przedmiot, wyprostowałam się i spojrzałam Rutenowi prosto w oczy. Sam jego wzrok i obnażone kły wystarczyły za oznaki wściekłości.
— Skoro prowadzisz te szczegółowe badania, to pewnie będziesz w stanie powiedzieć mi, ile czasu wykrwawia się wilk? Albo jakie są poszczególne kości kończyn? - uśmiechnęłam się lekko. 
— Jak bardzo cenisz swój czas? - rzekł z tym drapieżnym rodzajem spokoju. - Możemy jeszcze rozejść się po dobroci.  
— Zapewniam cię, że dobra opowieść będzie dla mnie cenniejsza od tych gratów. 
<Ruten? Mam już przynieść kiełbaski na wspólne ognisko? Czy raczej noże? XD>

Od Zawilca CD Etain

Etain. Powinienem jakoś jej pomóc. Powinienem. Teraz strażnik kopnął ją, co biorąc pod uwagę wszystkie jej rany wyglądało wyjątkowo boleśnie. A ja? Co robiłem? Stałem jak słup w tym samym miejscu, tyłem przyklejony do drzewa, trzęsąc się jak średniej jakości galareta. Fakt, mój kark nadal krwawił, ale nie była to rana na tyle duża, by chociaż utrudnić mi znacząco poruszanie się i atak.
- ...Zaczniesz w końcu gadać? Zaczniesz? - zawołał jeden z wilków zaraz po tym, jak jego noga trafiła w wyczerpaną waderę. Z kolejnymi słowami zwrócił się do mnie - a może ty? - nie czekając jednak na odpowiedź, skoczył ku mnie i wyszczerzył kły, na co struchlałem, w pierwszej chwili zupełnie nieprzygotowany na następny atak. Nim jego szczęka doleciała do celu i zaczęła szarpać mnie za dosyć luźną skórę na szyi, do akcji włączyli się również jego koledzy. Usatysfakcjonowany biegiem wydarzeń Grek obserwował całą scenę z boku, rozsiadłszy się wygodnie pod jakimś krzewem, beztrosko machając w powietrzu jedną stopą i nadal trzymając łapę z ostrym kamieniem pod gardłem Mundusa.
Zająłem się walką. Tym razem nie zamierzałem się poddać. Zrobię to dla nas wszystkich, wygram z całą zgrają tych patałachów. Zacząłem nawet warczeć, po chwili orientując się jednak, że połączenie tej czynności z praniem wrogów było zbyt męczące dla mojego pyska. Co mnie powstrzymuje? Że niby jestem od nich w jakikolwiek sposób słabszy? Jestem silny! Dobrze zbudowany... mój ojciec niejedną walkę wygrał. Tak przynajmniej podejrzewałem. Wilk jako stworzenie stadne raczej przed wszystkimi walkami w życiu nie ucieknie. Kiedyś jakiś konflikt przerodzi się w bójkę, czy to alfa, czy omega, czy strażnik, czy łowca, czy medyk.
Tymczasem, kiedy jeden z nich dopadł mojego grzbietu i wbił kły gdzieś w okolicy nerek, nerwowymi kłapnięciami próbując przenosić się wyżej, dwa inne już dobierały się do mojego nieszczęsnego karku. Początkowo powstrzymywałem je jeszcze i trzymałem na odległość, strasząc zębami, ale nie na długo to starczyło. Było ich chyba trzech, czwarty skakał dookoła i wyglądał, jakby pilnował, aby walka nie przeniosła się w inne miejsce.
Nabrałem wielkiej ochoty, na poddanie się. Naprawdę. Chociaż nie byłoby to oczywiście coś wyjątkowo przyjemnego, wizja zaprzestania bycia szarpanym wydawała się nader kusząca. Tym bardziej, że nogi pode mną uginały się już, a ja sam dawno przestałem działać ofensywnie, skupiając się teraz już tylko na nieudolnej obronie.
W pewnej chwili coś z boku podskoczyło z krzykiem przerażenia. Basiory zamarły w bezruchu.
- A ten czego znowu? - jęknął strażnik, który wcześniej biegał w kółko. Oczy wszystkich zwróciły się na Greka, leżącego teraz na pysku z dziwnie wykręconą nad grzbietem łapą, w której nadal ściskał ostry kamień, z którego kapała rdzawa posoka. Znałem tę krew, nie należała do wilka. Nad nim, chwiejąc się lekko stał Mundurek, wciskając coś w sierść wilka, tuż za jego uchem. Przyjrzałem się lepiej, dostrzegając w jego szponach niepozorną, kościaną rękojeść. Ptak schylił się lekko, słabym głosem mówiąc do basiora zalegającego w piasku.
- Czujesz swój puls? Ja czuję. Mam go pod ostrzem. Powiedz swoim, żeby poczekali na ciebie w jaskini.
- Co? Mam pozwolić się zabić? - warknął basior - chłopcy, wiecie co rob...
Nagle zaskomlał, a zza jego ucha popłynęła cienka stróżka czerwonego płynu, dosyć szybko tworząc pod jego pyskiem brudną kałużę.
- Przestań natychmiast! Czekaj!
- Powiedz im.
- Wynosić się stąd... do środka! Zaraz do was dołączę.
- Pani i pan chcą odejść.
- A niech idą! Po co mamy trzymać ich u siebie...
- Daj mi to - Mundus szybkim ruchem wyrwał ostry kamień spomiędzy palców wilka i odrzucił gdzieś w bok - Tętnica szyjna. Masz jakieś piętnaście minut na dotarcie do medyka, zanim zaczniesz tracić przytomność. Postaraj się dobrze je wykorzystać - to mówiąc podniósł się pozwalając Grekowi podnieść się i podszedł do nas, wycierając krew z noża, który zostawił obok leżącej na ziemi Etain.
- To chyba... - położyłem uszy po sobie, jeszcze raz zerkając w stronę jaskini by sprawdzić, czy strażnicy nie wybiegną z niej ponownie - możemy iść?

< Etain? >

Od Tiski CD Naoru - "Ktoś nowy"

Gdy Naoru odszedł, było już całkiem ciemno. Zabrałam się, więc do wybierania jaskini. Sprawdziłam każdą po kolei, ale w żadnej nie czułam się dobrze. Wszędzie panował mało przyjemny chłód. Kto by się spodziewał, że skały mogą być aż tak nieprzyjazne. Mimo późnej pory wybrałam się do lasu. Ze sporego liścia i kilku patyków zrobiłam prowizoryczne nosze. Ruszyłam w stronę sosn. Wiedziałam, że znajdę tam coś co pozwoli uczynić z zimnego kamienia mój dom. Szyszek było w bród, ale podczas szukania okazów do nowego mieszkania trzeba było przeprowadzić dokładne oględziny. Szyszka szyszce nie równa, zapamiętajcie to sobie. Jedna była za mała, druga połamana, w innej brakowało pachnących nasion. Przechadzałam się pomiędzy starymi drzewami, odrzucając kolejne wybrakowane egzemplarze. Te idealne trafiały do moich noszy, które ciągnęłam za sobą. Nagle zobaczyłam TĄ. Piękną, dużą i rozłożystą. Leżała pięć metrów ode mnie, a gdy podeszłam i trąciłam ją nosem jej piękny zapach wypełnił moje nozdrza. Była cudowna. Popatrzyłam dookoła, by sprawdzić czy gdzieś nie kryje się podobna. Nie zauważyłam. Stwierdziłam, że moje polowanie zakończyło się ogromnym sukcesem. Ostrożnie zabrałam moje cudeńko wraz z innymi i zawróciłam do jaskiń. Byłam już bardzo zmęczona, zostawiłam więc dalsze urządzanie na następny dzień.
Rano poukładałam szyszki według wielkości. W grocie nadal panowała pustka, powinnam, więc znaleźć jakieś ozdoby, ale w ogóle nie miałam do tego głowy. W zamian ruszyłam zwiedzić najbliższą okolicę. Skierowałam się na wschód, gdzie kręta dróżka przechodziła przez las. Wąchałam ściółkę, zapamiętywałam charakterystyczne punkty. Z uśmiechem wędrowałam pomiędzy wielkimi dębami i delikatnymi lipami. Chłonęłam dźwięki i zapachy. Wreszcie powoli dotarłam nad rzekę. Była dość szeroka, ale jej wody poruszały się leniwie. Nie mogłam ocenić głębokości, ale z pewnością można by w niej pływać. Położyłam się wygodnie na brzegu. Mój pysk niemal dotykał powierzchni. Jak zaczarowana patrzyłam w trącane prądem odbicie szarej wadery. W tamtym momencie liczył się tylko szum rzeki i jej ruch. Widziałam ptaki latające po niebie, mimo, że na nie nie patrzyłam. Już nic więcej nie było dla mnie ważne. Odpłynęłam w krainę myśli.
- Hej Tiska- usłyszałam nagle. Odruchowo z pozycji leżącej skoczyłam ponad stopę od ziemi. Wtem, ujrzałam Naoru.
- Hej, przestraszyłeś mnie! - zawołałam z wyrzutem. Dzieliła nas kilkustopowa odległość. 
- Przepraszam, nie chciałem - wcale mu nie było przykro, właściwie to powstrzymywał śmiech. Jego oczy były przyjazne, widać w nich było energię. Zaproponowałam wspólne zwiedzanie okolicy. Basior chętnie poprowadził mnie na obszerną polanę. O tej porze była wypełniona kwiatami. Często większymi od nas samych. Oddychałam głęboko, by lepiej poczuć niebieskie chabry, czerwone maki i zieloną koniczynkę.
- Ale tu pięknie - zawołałam. Samiec popatrzył na mnie przyjaźnie. Wyczuwałam, że poważnie podchodził do całej sprawy. Chciał, żebym zakochała się w tym miejscu. Udało mu się.
Z czasem poznałam z basiorem wszystkie zakamarki mojego sąsiedztwa. Wędrowaliśmy długo pogrążeni w rozmowie. Naoru opowiedział mi o WSC, o sąsiednich watahach. Słuchałam zainteresowana. Nawet nie zauważyłam, że słońce coraz bardziej robiło się pomarańczowe, sygnalizując koniec dnia. 
- Dziękuję ci bardzo - podziwiałam, że wytrzymał cały dzień na oprowadzeniu nowej wadery. Miałam nadzieję, że to tylko początek zdobywania znajomych. Naoru pożegnał się i obiecał, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. Ja natomiast, nie wróciłam do siebie, tylko kontynuowałam spacer po ciemnym lesie. Chodząc, szukałam mglistych przyjaciół. Czekałam, aż będę mogła z nimi pogadać. W sumie, "mgliści przyjaciele" to bardzo długa nazwa - pomyślałam - a może nazwać ich "mgłasiami"? Z pewnością nie było to łatwe słowo, ale w pełni oddawali to, jak bardzo ich cenię. Z rozmyślań wybudził mnie malutki obłoczek unoszący się tuż przede mną. Uśmiechnęłam się, zastanawiając się jaki dzisiaj przybiorą kształt moje kochane Mgłasie. Obłoczek podleciał do szerokiego dębu. Z kilku innych miejsc przypłynęły kolejne, tworząc sporawą kulkę. Mgła zawirowała i ukazała kota. Ten pieczołowicie ocierał się o drzewa. Zafascynowana obserwowałam jego działania. Mglisty zwierzak położył się pod dębem i zaczął czyścić futerko. Pomyślałam o swoim, zaniedbanym przez długie, przepełnione wydarzeniami dni. Po skończonej pracy ułożył się wygodnie i zamknął zmęczone oczka, nie troszcząc się więcej o nic. Przekaz był jasny. Odnaleźliśmy nasz nowy dom. 

< Dzięki Naoru za wspólną przygodę >

sobota, 29 czerwca 2019

Od Etain CD Zawilca

Choć wszystkie zdarzenia, które miały miejsce mniej więcej od czasu zapadnięcia zmroku, były nadzwyczaj nieprawdopodobne i osobliwe, to jednak widok walczącego Zawilca przebił wszystko, sprawiając, że na chwilę zapomniałam o minionych momentach naszego pobytu na terenach,  wszystko na to wskazywało, wroga. Wiedziałam, że powinnam się przejąć, może jakoś zmartwić, ale jednocześnie nie mogłam odwrócić wzroku, tak mnie to zdarzenie zaabsorbowało. Uświadomiłam sobie, że choć byliśmy w trasie już dobre parę dni, chyba nigdy nawet nie widziałam, jak biały samiec poluje. Przeczesałam umysł, by się co do tego upewnić. Nie przypomniałam sobie żadnych takich zdarzeń.
Egoistycznie byłoby użyć zwrotu ,,niestety’’, powiem więc zwyczajnie,  że nie zdążyłam się napatrzeć na niezwykły widok, bo, jak powinnam przewidzieć, zaraz na ratunek koledze ruszył Mundus. Omal się nie cofnęłam, patrząc, jak szybkimi ruchami wbija dziób w kolejne fragmenty ciała przeciwnika. Tak czułam, że od tej jego trąby należało trzymać się z daleka.
Mogło wydawać się, że wysiłki ptaka okazały się bezskuteczne, a jednak, gdy starcie się skończyło, Zawilec nadal stał prosto, względnie nienaruszony. Z tego szarego był oddany przyjaciel, chyba naprawdę lubił białego wilka. Cóż, ciężko było mi zrozumieć taką decyzję, ale jednak należała w całości do niego. Następna była jeszcze dziwniejsza, bo kiedy okazało się, że banda przechodzi teraz do mnie, przypominający mokrą plamę samiec próbował jeszcze rzucać groźbami.
Dwa wilki znalazły się bliżej, a ja zaczęłam warczeć. Odsunęłam się, kiedy jeden z nich skoczył do ataku. Ujrzałam jego kły zbliżające się do mojej szyi i w pierwszym odruchu zniżyłam łeb, by dopaść karku napastnika, bolesne ugryzienie jednak nie nadeszło, a zamiast tego samiec brutalnie zerwał spoczywający nad moją łapą skórzany pakunek. Spojrzałam na niego z wściekłością i urazą, walcząc z chęcią rozmasowania draśniętych mięśni.
- Spokojnie, trzymaj ją. Najpierw przejrzymy bagaże.
Wysypał zawartość na trawę, rozrzucił niedbale zioła i resztki opatrunków, lecz należało się spodziewać, że jego uwagę szybko przykuje piękny  nóż. Podniósł go i zaprezentował wszystkim.
- O, a to co? – obrócił ostrze w łapie – Ciężko zgadnąć, na co ci taka zabawka, ale nie sposób zaprzeczyć, że to broń, a to nie świadczy dobrze o waszej trójce. Coś do powiedzenia w tej sprawie?
Przegryzłam wargę. Cała ta banda wyglądała na agresywnych prymitywów, nie oczekiwałam więc, że zrozumieją, gdy powiem, że używam noża do oprawiania zwierzyny, dzielenia mięsa, zdejmowania skór i oczyszczania kości. Nawet wśród bardziej pokojowo nastawionych istot usłyszenie o takim zajęciu budziło najczęściej zdziwienie i mnóstwo pytań. Jaką więc mogłam dać odpowiedź? Że jestem medykiem i używam narzędzi do przeprowadzania operacji? Spojrzałam na Zawilca, którego wyraz twarzy mówił bardzo niewiele. Nie wiedziałam, kogo decydujemy się grać, przeczuwałam jednak, że takie słowa wzbudzą tylko lawinę pytań o watahę, z jakieś przybyliśmy. Mogą nas wtedy trzymać tu w nieskończoność. Już chyba wolałabym, żeby mnie zmasakrowali.
- Dobra, ktoś to chce? – nie doczekawszy się mojej odpowiedzi, samiec rozejrzał się po twarzach zebranych.
Daj Grekowi, pomyślałam. Będzie mógł przestać grozić ofiarom za pomocą kamienia. Oczywiście cieszyłam się jednak, kiedy z braku chętnych na przygarnięcie sztyletu, został on rzucony gdzieś w krzaki. Pomyślałam, że jeśli z tego wyjdziemy, łatwiej będzie go odzyskać.
- Dobra, coś jeszcze? – przejrzał torbę w poszukiwaniu dodatkowych kieszeni.
Kiedy to nie przyniosło rezultatu, wrócił jeszcze do ziół. Powąchał je, a potem zapytał:
- Trujące?
- Lecznicze – odpowiedziałam ostrożnie.
- O, a skąd taka wiedza?
- Kiedy jest się samemu na świecie, trzeba umieć sobie poradzić – rzekłam obojętnie.
Poniekąd było to prawdą. Miałam taki moment w życiu i właśnie stąd pochodziła część mojej wiedzy.
- W porządku, coś jeszcze do wyznania? – tym razem odezwał się Grek, antypatyczna postać przypominająca starego generała w jakimś okrutnym reżimie.
Pokręciłam głową:
- Nie wydaje mi się.
- A więc do roboty, chłopaki.
Tym razem atak nadchodzący z boku był jak najbardziej prawdziwy. Instynktownie chciałam odskoczyć, jednak powstrzymało mnie uderzenie z drugiej strony. Zachwiałam się, ledwo powstrzymując  się od upadku. Rzuciłam się do szyi samca atakującego z lewej strony, lecz podobny manewr przeprowadził na mnie drugi przeciwnik, przenosząc kły wyżej. Zadrżałam z bólu, szarpiąc mocniej gardło wilka, na którym trzymałam zęby, podczas gdy jego kompana odepchnęłam tylnymi łapami. Wyczarowałam pnącza, które owinęły się wokół jego kończyn, a w odpowiedzi dojrzałam kątem oka podmuch ognia. Moment później czarny basior był już wolny. Płomienie uderzyły tuż przy mojej twarzy. Czując ich żar, odchyliłam głowę, niestety chyba zbyt mocno, bowiem straciłam równowagę i padłam na plecy. Próbowałam się podnieść, jednak zasypał się grad ugryzień. Odwołując się jeszcze do mocy, chciałam rozsunąć nieco ziemię pod naszymi łapami, jednak w całym tym chaosie nic nawet dobrze nie widziałam, więc jedyne, co udało mi się zrobić, to trochę bałaganu, kiedy kilka garści czarnej ziemi podleciało do góry. Zbierałam się jeszcze na wiele ataków i czasem udało mi się zranić stojące nade mną wilki, lecz to nie zmniejszało w znaczący sposób ich przewagi. W dodatku, choć nie chciałam tego przyznać, zaczęłam opadać z sił. Ból utrudniał mi myślenie.
- Zaczniesz w końcu gadać? – jeden z napastników kopnął mnie, na co zareagowałam cichym jękiem – Zaczniesz? A może ty? – spojrzał na Zawilca, ponawiając atak.


<Zawilec?>

Od Etain CD Norii Wari'yel

Byłam niezwykle uradowana nadejściem ciepłych, letnich dni. Zawsze w okolicach tej pory roku, gdy słońce pierwszy raz po zimowej przerwie pojawiało się na niebie w pełnej krasie, by przyjemnie ogrzewać grzbiet i przedłużać w nieskończoność bajkowe, wielobarwne wieczory, wstępowała we mnie dziwna radość i beztroska. Każdego kolejnego dnia wypatrywałam nowych przygód, wyzwań, zabaw i spotkań, niedziwne więc, że szybko wpadł mi do głowy pomysł odwiedzenia tutejszego morza. Choć mogło to się wydawać dziwne, jeszcze nie było mi dane usłyszeć śpiewu jego fal, lecz czy straciłam wiele, gdy dotychczas na tamtejszej plaży leżał śnieg, a woda była mroźna jak piekło? Teraz gdy można będzie nawet popływać, wartość wycieczki wzrośnie kilkukrotnie.
Nietrudno się domyślić, że odległość dzieląca mnie od wspaniałego błękitu nie należała do najmniejszych. Według dokonanych przed podróżą obliczeń, pokonanie trasy miało mi zająć mniej więcej dwa dni. I tak jak pierwszy z nich minął mi spokojnie i w miarę przyjemnie, tak drugiego entuzjazm powoli zaczął mnie już opuszczać. Zaczęło się od tego, że trochę zabłądziłam w lesie i trafiłam na dość nieciekawy jego odcinek. Poharatałam całe ciało, pokonując nieskończone zarośla, a potem niemal mnie szlag trafił, gdy kręciłam się w kółko, próbując na powrót obrać dobry kierunek. Już od rana dokuczało mi burczenie w brzuchu i choć w pewnym momencie udało mi się wyśledzić piękną sarnę, polowanie zakończyło się fiaskiem. Skończyłam bez zdobyczy, a w dodatku miał miejsce mały wypadek, w wyniku którego zraniłam się w przednią łapę. Teraz trzymałam ją w powietrzu, poruszając się mniej zgrabnie, niż bym tego chciała. I nawet jakby słońce zaczęło trochę mniej przygrzewać…
Nic dziwnego, że gdy poczułam w okolicy obcy zapach i gdy udało mi się dojść do jego źródła, zdecydowałam się wyładować trochę złości na przypadkowym przechodniu. Nawet wyrzuciłam się z siebie to nieoryginalne ,,Kim jesteś i czego chcesz?’’, choć w rzeczywistości wcale mnie nie obchodziło, co nowo przybyła tu robiła, dobrze pamiętałam natomiast, jak irytujące jest bycie postawionym przed takim pytaniem, gdy tylko zechce ruszyć się gdzieś dalej. Na moje nieszczęście wadera była dobrze przygotowana, podała mi absolutnie wyczerpującą odpowiedź. Odwróciłam głowę gdzieś na bok, zastanawiając się, czy mogę ją jeszcze o coś oskarżyć, szybko jednak się poddałam.
- Ano, jak oczekuje, to lepiej się pospiesz – rzuciłam.
Wadera skinęła głową i stawiła pierwsze kroki przed siebie. Powstrzymałam ją, wołając:
- Czy się przypadkiem nie zgubiłaś?
- Nie, nie wydaje mi się – odrzekła Noria, która zdążyła już ponownie obrócić się w moim kierunku, a nawet przysiąść lekko na ziemi.
- Sąsiednie watahy mamy na południu i na wschodzie, kawał drogi stąd. Jeśli przybywasz z północy, z terenów ludzi, to jednak za bardzo zboczyłaś ze ścieżki. Dalej jest tylko morze. Las bardziej na południe.
- Pochodzę z północy, jednak nie przebyłam drogi, którą opisałaś. Przybyłam na te tereny statkiem.
- Statkiem?


<Noria Wari’yel>

Od Notte - 7 trening mocy i siły

— O matko boska jelenia... - jęknęłam, podkurczając ponownie nogę. Po intensywnych dniach ćwiczeń na terenach WSJ wszystkie moje mięśnie błagały o litość. Ursal chyba to wyczuł, bo leżał spokojnie w kącie, dopóki nie zebrałam się w sobie i nie stanęłam na nogi. Powoli wykonywałam wszystkie czynności, z jakimś namaszczeniem spowodowanym w rzeczywistości potwornymi zakwasami. Po treningu mocy przyszedł czas na to, by coś upolować. Młody nie krył się już ze swym pustym żołądkiem i patrzył na mnie wyczekująco. Stawał się coraz śmielszy, ale wciąż wychodził z jaskini tylko za mną. 
Na zewnątrz niedźwiadek zabrał się za ogryzanie roślinności, a ja porządnie i długo się rozciągałam, by chociaż trochę odciążyć mięśnie. Ruszyłam do lasu, nie mogłam jednak złapać żadnego tropu. Jedynym, na co się w końcu natknęłam w bardziej podmokłej części, była samotna klępa. No dobra...raz kozie śmierć. Ustawiłam się i w najbardziej odpowiednim momencie wyskoczyłam na samicę. Na szczęście udało mi się wylądować na jej grzbiecie. Łoś zaraz zafundował mi dzikie rodeo, podczas gdy ja pazurami i zębami szarpałam skórę i znajdujące się pod nią mięśnie. Ostatecznie spadłam, lecz rzuciłam się ponownie, z całych sił ignorując ból. Po paru minutach zakończyłam walkę celnym ciosem w krtań. Stałam przez dłuższą chwilę nad cielskiem, dysząc. 
Tak, to jest to.

Gratulacje!

Od Notte - 6 trening mocy i siły

Przespałam się w jednej z jaskiń. Nie była zbyt sucha, ale za to przytulna i mało widoczna. Cały ranek poświęciłam na trening. W górach łatwo było o przedmioty do ćwiczeń; kamienie, trasy wyjątkowo silnie testujące wytrzymałość wilka, a nawet takie koziorożce, skore do zapasów. Później wyruszyłam w drogę powrotną.
Znajdowałam się już z kilka kilometrów od granicy, kiedy stało się nieuniknione - natknęłam się na straż. Dwójka młodych, rosłych basiorów, dyskutujących między sobą po cichu, nagle zamilkła, nasłuchując. Zdążyli już mnie zauważyć, nie było więc sensu się ukrywać. Wyszłam im z krzaków naprzeciw, otrzepując się z liści dla lepszego efektu. Jeden z nich, o ciemno-szarej sierści, odezwał się pierwszy:
— Co taka młoda dama porabia sama w leśnych ostępach? - zrobili parę kroków w moją stronę. Powstrzymałam się od wywrócenia oczami i przybrałam jak najbardziej niewinny wyraz pyska.
— Ach...Nie widzieli może panowie w okolicy rudego szczeniaka, mniej więcej takiego? - pokazałam dla podkreślenia łapą wielkość przeciętnego szczenięcia. Wilki pokręciły głowami. - Ten mały łobuz... - westchnęłam teatralnie z nutką zmartwienia.
— Och, niech się pani nie martwi. Jak tylko się pojawi, od razu damy znać. - odparł śmielszy. Podziałało. - A skąd przybywacie?
— Z WSC. - odrzekłam prosto, bez jakichkolwiek emocji.
— Świetnie. - basior uśmiechnął się. - A tymczasem, nie miałaby pani może ochoty na wspólne polowanie? Takie poszukiwania muszą być wyczerpujące...
— Obawiam się, że muszę odmówić. - oznajmiłam z rezygnacją. - Ale jeżeli się jeszcze spotkamy, z pewnością sobie nie odpuszczę. Do zobaczenia, chłopcy. - dodałam z uśmiechem.
— Zatem do zobaczenia. - puścił oczko.
Kiedy już znalazłam się w dość sporej odległości, mogłam wreszcie dać upust swemu zażenowaniu. Za dużo debili biega po tym świecie...Z ulgą powitałam znajomą ziemię.

Od Notte - 5 trening mocy i siły

Poranek był całkiem zwyczajny. Obudziły mnie pierwsze promienie słońca, kłujące bezlitośnie w oczy. Lekko zaspana porozgrzewałam się nieco, poćwiczyłam z mocą i wyruszyłam na polowanie. Wróciłam z niego do swojej kryjówki z dwoma cherlawymi zającami. Po posiłku czas było ustalić plan działania. 
Postanowiłam iść w kierunku przeciwnym do biegu rzeki, mówiąc prościej, ku jej źródłu, dopóty, dopóki nie znajdę luki w straży. Trochę to trwało, ale w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że od dłuższego czasu nikogo nie widziałam w okolicy, aż po horyzont. Uśmiechnęłam się lekko. Najbardziej ryzykowna była szybka przeprawa przez rzekę. Dalej, pod osłoną roślinności, czułam się już swobodniej. Jak na szpiega przystało, w ciszy wspięłam się do połowy zbocza. Tam już puściłam się biegiem, z rozkoszą wdychając górskie, rześkie powietrze. Obeszłam jednak szczyt i dopiero tam zaczęłam trenować, podciągając się na skałach. Na deser zepchnęłam z trudem , ale i z satysfakcją największy głaz w przepaść. Ćwiczenia zaczynały przynosić efekty. Czas na powrót do swoich.

Od Notte - 4 trening mocy i siły

Rano obudziłam się cała obolała, w końcu angażowałam przy ostatnich ćwiczeniach wszystkie mięśnie. Nie był to jednak ból nie do zniesienia, zapewne dopiero początek. Po śniadaniu wspięłam się na swoją ulubioną skałę i poświęciłam pół godziny na trening mocy. Później zgodnie z zasadą, iż jedne zakwasy zabija się kolejnymi, zaczęłam myśleć nad zajęciami siłowymi. Przy okazji zamierzałam ponownie dostać się na tereny sąsiadów.
Kawałek drogi przeleciałam, aż do pobliża leśnej granicy. Było to najbezpieczniejsze ze strategicznego punktu widzenia miejsce do przekroczenia: północ była pilnowana ze względu na zewnętrzne zagrożenia, a na południu dodatkowo WSJ graniczyło z WWN. Członkowie Watahy Srebrnego Chabra mieli opinię rozsądnych, a także przyjaźnie nastawionych, więc nawet przypadkowe spotkania kończyły się przeważnie bezboleśnie. Wkrótce postawiłam łapę na ziemiach Watahy Szarych Jabłoni - ciekawe, skąd się wzięła nazwa? - co mogłam poznać po zmieniającym się zapachu. Poruszałam się ostrożnie, ale w miarę swobodnie. Przemieszczanie się drogą lądową miało dwie zasadnicze zalety: w locie byłam widoczna z promienia wielu kilometrów, tu zaś najwyżej kilkuset metrów. Na ziemi znajdowało się również wiele kryjówek, do których w każdej chwili mogłam się udać. 
Treningiem siłowo-wytrzymałościowym była dziś dla mnie wędrówka na zachód, w głąb terytorium WSJ. Cały czas poruszałam się po lesie, graniczącym z borem. Step skończył się w którymś momencie, dość wcześnie. Po południu, klucząc, dotarłam do rzeki, graniczącej z jakimiś górami. Wyglądało na to, że płynie ona przez całą zachodnią granicę. Upolowałam kolację i umościłam sobie legowisko na najbardziej zarośniętym miejscu przy brzegu w starej, zwierzęcej norze. Wolałam nie ryzykować omijania straży po drugiej stronie, gęsto rozstawionej.

Od Notte - 3 trening mocy i siły

Po upolowaniu młodego jelonka i zakopaniu resztek posiłku przeciągnęłam się z rozkoszą i rozejrzałam po okolicy. Mocowanie się z kolejną kłodą było zbyt proste, a w cichym, układającym się do odpoczynku w skwarze dnia lesie nie mogłam liczyć na więcej możliwości treningu. Wzruszyłam "ramionami" i wzbiłam się w powietrze. Postanowiłam zaliczyć przy okazji codzienne kiełznanie mocy. Obrałam sobie konkretny, liniowy kierunek lotu, po czym skupiłam się na spenetrowaniu swojego wnętrza i zobrazowaniu tego w rzeczywistości. 
Po pewnym czasie, dość już zmęczona zarówno machaniem skrzydłami, jak i samym myśleniem o tych rzeczach, zatrzymałam się w powietrzu. Wtedy zauważyłam też, całe szczęście, swoją bliskość w stosunku do granicy z WSJ. Zawróciłam, przeleciałam kawałek w kierunku rzeki, po czym lekko opadłam ku ziemi. Wylądowałam na gałęzi drzewa i dopiero stamtąd zeszłam na stabilny grunt. Obróciłam się znów ku obcym terenom i ruszyłam tam raźnym krokiem. Nawet jeżeli ktoś mnie w tamtym momencie zauważył, nagły odwrót w przeciwnym kierunku musiał rozwiać jego obawy.
Dobry szpieg powinien w końcu znać swojego wroga. Pierwszym miejscem, do którego dotarłam an tych terenach były pola uprawne, aktualnie pełne ludzi żnących zboże. Robiło się już dosyć późno, więc zrezygnowałam z dalszej wycieczki i w ramach treningu...o ironio, znów przeciąganie. Tyle że tym razem ciężar stanowił jakiś większy głaz leżący niedaleko, może przytargany przez lodowiec.

Od Szkła

Był to jeden z wielu bardzo podobnych do siebie dni, kiedy to wczesnym rankiem wyszedłem z jaskini i udałem się na polowanie. Co mogłem złapać samotnie? Najwyżej jakąś mysz, albo kulawego zająca. Na nic więcej też nie liczyłem, ale byłem przyzwyczajony do jedzenia "prawie niczego", więc możliwość żywienia się myszami przez następny dzień nie była niczym, co by mnie przerażało. Ot, takie życie włóczęgi. Bo niczym więcej, jak na razie, nie można było mnie nazwać. Mundurek obiecał porozmawiać o mnie z samcem alfa Watahy Srebrnego Chabra i w najbliższym czasie miałem dostać odpowiedź, czy moja obecność na tych słonecznych, żyznych terytoriach jest chociaż trochę pożądaną, czy raczej mogę zacząć się pakować. Pakować? Co pakować, skórę na karku? Mógłbym odejść nawet i tamtego dnia. Jednego z wielu, bardzo podobnych do siebie dni, kiedy to... nieważne.
Tak mniej więcej wlokło się moje życie. Rano jakieś śniadanie, które często ograniczało się do jedzenia szczątków jakichś padłych wystarczająco niedawno zwierząt lub dojadania resztek po innych wilkach, potem ćwiczenia sprawnościowe, które wciągały mnie bez reszty aż do wieczora. A wieczorem znów wizyta w siedzibie śledczych w WWN. Nie wiem, dlaczego tamten niebieski ptak nie chciał przedstawić mi najpierw śledczych z watahy, w której miałem mieszkać. Byli przecież bliżej i niewykluczone, że będą moimi przyszłymi kolegami po fachu. Jeśli oczywiście nie stanę się buraczanym dzieckiem, nazywając tak starsze od siebie wilki. Czy jednak wiek jest tym, co nas definiuje? Wierzyłem, że jest to raczej doświadczenie i mądrość życiowa (na którą rzeczywiście musiałem jeszcze kilka lat popracować) ale i rozsądek, którego, według mnie, miałem trochę. Trochę.

Zanim jeszcze w zasięgu mojego wzroku pojawił się całkiem świeży trup jelenia, poczułem zapach innych wilków. Trzy, lub cztery... hm, całkiem przyjemny zapach, który mieszał się z czytelnym sygnałem o leżącym w pobliżu jedzeniu. Ponieważ tego dnia nie udało mi się znaleźć nawet zdechłej myszy, nogi same zaczęły kierować mnie w tamtą stronę. Nawet pomimo cząstki włóczęgowskiej duszy, którą miałem w sobie, przymieranie głodem nie leżało w kręgu moich zainteresowań. A ponieważ wyznawałem zasadę, że trzeba radzić sobie w życiu, postanowiłem mimo pewnych obaw podejść do świeżej zwierzyny, upolowanej przez tamte wilki.
Ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, nikogo nie było w pobliżu. A więc nie musiałem pytać o zgodę i mogłem po prostu ugryźć kawałeczek...
Zanim się obejrzałem, jeden, drugi i kilka kolejnych zniknęło w moim pysku. Widocznie jelenie mięso już nie było im potrzebne. Może kiedyś coś upoluję i im oddam? Ale chwila, komu? Rozejrzałem się i jeszcze raz zacząłem węszyć, by chociaż zapamiętać zapach moich nieświadomych niczego dobroczyńców. Ponieważ znów nie dostrzegłem nikogo, usiadłem trochę spokojniej i odetchnąłem z ulgą. Trzeba będzie jeszcze dotrzeć nad rzekę, na pływanie. A potem z kolei na południe. Ech, nie wiem, czy zdążę do wieczora, a jeśli nie dotrę do jaskini wojskowej WWN przed zmrokiem, Brus będzie się denerwował...
Nagle w oddali dał się słyszeć jakiś trzask. Zastrzygłem uszami, wstając i rozglądając się z zaniepokojeniem. Jeśli to oni wracają i będą mieć pretensję o tego jelenia? Dużo nie zjadłem... ach, to tylko jeden wilk. Mały, o ciemnej sierści i złotych oczach.
- Dzień... dzień dobry - uśmiechnąłem się niepewnie, widząc stojącego przed sobą osobnika. Choć nigdy nie byłem specjalnie biegły w określaniu wieku, ten bez dwóch zdań wyglądał na młodszego ode mnie.
- Dzień dobry - odpowiedział, a jego wzrok uciekł gdzieś w bok.
- Niech zgadnę, to twoje mięso?
W milczeniu pokiwał głową.
- Przepraszam... poczęstowałem się.

< Vinys? >

piątek, 28 czerwca 2019

Od Etain - Siódmy trening szybkości

Chcąc się bezzwłocznie dowiedzieć, jak poprawiły się moje wyniki po kilku dniach codziennych, intensywnych ćwiczeń, ciągnęłam przyjaciółkę przez las, co chwilę nalegając, by spróbowała się pospieszyć, na co ta reagowała żartobliwymi groźbami i złośliwymi komentarzami. Po dotarciu na miejsce bezzwłocznie ustawiłam się na linii startu, posyłając mającej mierzyć czas biegu waderze, która bez pośpiechu udawała się na swoje miejsce, wymowne spojrzenie. Pochyliłam się lekko i opuściłam łeb, czekając na komendę, a kiedy padła, wystartowałam pędem jak wiele dni przedtem.
Trasa nie była mi obca. Znałam każde wybrzuszenie, każdą najmniejszą przeszkodę. Wiedziałam, kiedy oczekiwać zmęczenia i jak rozłożyć siły. Śpiew ptaków gdzieś nad głową, stukanie dzięcioła, światło układające się między koronami drzew, to wszystko wydawało mi się teraz takie znajome. Skupiłam się na tych dźwiękach, oczyszczając umysł z myśli. Po prostu biegłam. Do końca, szybki obrót i z powrotem. Ostatnia prosta, na której zyskałam jakby nowe siły. Przemknęłam przez metę z podniesioną głową.
- Dwadzieścia osiem sekund! - usłyszałam od koleżanki - Jest sukces.
Jest sukces, powtórzyłam w myślach, biorąc głęboki wdech. Bieganie to świetny sport.

Gratulacje!

Od Etain - Szósty trening szybkości

Tego dnia wstałam już punktualnie i bez większych problemów. Lekkim krokiem, mając równie nieważkie serce, udałam się do przyjaciółki, by zabrać ją na miejsce ćwiczeń. Nim jednak udało nam się tam dotrzeć, gdzieś pośrodku lasu wpadł mi do głowy nagły, ale w mojej opinii naprawdę dobry pomysł. Stanęłam, by z szerokim uśmiechem na pysku powiedzieć:
- W cholerę z tym.
- Słucham? - towarzyszka, która najpierw patrzyła na mnie ze zdziwieniem, parsknęła nagle śmiechem.
- Wpadłam na coś lepszego. Mały wyścig, ja kontra ty. Zainteresowana?
- Nie ostrzegałaś, że ja też będę musiała biegać - uśmiechała się delikatnie - Na to się nie pisałam.
- Nie powiesz mi chyba, że za szczeniaka nie lubiłaś się ścigać? Dalej, będzie zabawnie.
- Zgoda - uległa w końcu - Gdzie meta?
Okręciłam się dookoła, lustrując okolicę.
- Właśnie z tym może być problem, bo tu wszystkie drzewa wyglądają tak samo. Ale jeśli się nie mylę, to gdzieś w tamtym kierunku znajduje się Różany Wodospad. Mylę się? - pokręciła głową - Kto pierwszy, ten lepszy.
- No dobra - rzekła poważniejszym tonem - To na miejsca, gotowi... Start!
Pomknęłyśmy do przodu. Już po kilku chwilach mogłam pochwalić się wysunięciem na prowadzenie, choć przewaga była nieznaczna, a moja przeciwniczka nie zamierzała odpuszczać. Po jakimś czasie pojawiły się przed nami zarośla. Rozdzieliłyśmy się, gdy jeszcze były niewielkie - każda z nas biegła teraz po innej ich stronie. Wkrótce jednak obszar zajęty przez ciernistą roślinność zaczął się poszerzać, odpychając nas daleko od siebie, aż straciłam przyjaciółkę z oczu. Uznając, że to nic wielkiego, całkowicie skupiłam się na trasie, wkładając we wcale nie najkrótszy bieg wszystkie swoje siły.
W końcu wybiegłam. Z lasu prosto między krzewy róży, a z nich w zimną wodę. Jęknęłam z rozkoszy, czując nagłe ochłodzenie. Co lepsze, mojej przeciwniczki jeszcze tu nie było.
- Wygrałam - obwieściłam, gdy jakiś czas później zdyszana wypadła spomiędzy drzew.
Spojrzała na mnie, jakby chciała się odgryźć złośliwym komentarzem, koniec końców wybuchła tylko śmiechem i dołączyła do mnie w zbiorniku wodnym.
Czułam się szczęśliwa, uznając to zwycięstwo za pierwszy efekt kilkudniowych ćwiczeń.

Od Etain - Piąty trening szybkości

Trochę zaspałam po wczorajszym wieczornym biegu i to przyjaciółka musiała mnie dziś obudzić. Pojawiwszy się w mojej jaskini, kilkukrotnie wołała mnie po imieniu, z każdym razem zresztą mniej spokojnie i przyjaźnie, opisywała, jak wysoko zdążyło już wzejść słońce i jak to udało jej się już pokonać drogę aż do mojej jaskini, choć umówiłyśmy się, że to ja przyjdę po nią.
Przykryłam twarz łapą i zaklęłam cicho, w dalszym ciągu niechętna rozpoczęciu kolejnego dnia, w gruncie rzeczy wiedziałam jednak, że argumenty wilczycy były prawdziwe i bardzo wartościowe, a poza tym, widząc całe jej zaangażowanie, nie mogłam jej teraz po prostu zbyć. Takie są plusy zapraszania do treningu przyjaciół, pomyślałam gorzko, wstając na równe łapy. Przynajmniej zadbają, byś nigdy żadnego nie ominął.
Idąc przez oświetlony złotym słońcem las, szybko zdołałam pogodzić się z całą sytuacją. Pocieszał mnie fakt, że treningi skupiały się na rozwijaniu prędkości, a nie wytrzymałości, dlatego nie musiałam biec przez zbyt długi czas. Jeden moment i z głowy.
Po poprawieniu konstrukcji toru, zabrałam się za zadanie. Z determinacją parłam przed siebie, czując na sobie wzrok skupionej koleżanki. Raz, dwa trzy - bieg wydawał mi się wyjątkowo równy. Dobrze trzymałam równowagę, zdawało mi się też, że nie traciłam wyraźnie na prędkości.
- Jak wynik? - zapytałam, gdy było już po wszystkim, a ja zbliżałam się do koleżanki.
- Trzydzieści jeden.
Zawahałam się na moment.
- To dobrze - stwierdziłam wreszcie - Dzięki za pomoc.
- Drobiazg - rzuciła.
Milczałyśmy przez chwilę. Podmuch wiatru zachwiał gałęziami drzew.
- Chodźmy nad jeziorko. Dzisiaj jest taki ciepły dzień, a mnie przyda się chwila relaksu. I kąpieli - zaproponowałam z uśmiechem, a towarzyszka bez wahania wyraziła zgodę.

Od Etain - Czwarty trening szybkości

Ostatni bieg odbyłam rankiem, więc już gdzieś w okolicach popołudnia czułam się w pełni wypoczęta i gotowa, nawet jak najbardziej chętna, na nowe wyzwania. Przez jakiś czas organizowałam sobie jedno po drugim różnorakie zajęcia, wkładając na chwilę łapy to tu, to tam, by wreszcie wieczorem podjąć szybką decyzję i udać się na kolejną przebieżkę. Tym razem zwyczajną. Bez większych planów i zaangażowania.
Wyszłam więc z jaskini i potrząsnęłam od niechcenia łapą, potem drugą. Zaczerpnąwszy w płuca powietrza, ruszyłam przed siebie. Mój dom ze wszystkich stron otaczał las, więc zapowiadało się, że właśnie takie, znajome widoki będą mi dziś towarzyszyć. Biegłam po leśnej ściółce, omijając większe patyki i gałęzie, z rozpędu przeskakując nierówności i manewrując między ciemnymi pniami drzew. Gdyby to ode mnie zależało, wolałabym cały czas poruszać się sprintem lub przynajmniej prędkością mocno do takiej zbliżoną, niestety już wkrótce zostałam zmuszona do przybrania rozsądnego tempa i równego oddechu.
Zdążyło się ściemnić, nim zdążyłam poczuć zmęczenie, gdy jednak ten nieunikniony moment nadszedł, spokojne zmieniłam tor ruchu i po zaokrąglonej ścieżce ruszyłam z powrotem w stronę legowiska. Dotarłam tam w dobrym momencie, gdy ledwo już mogłam się poruszać. Czas na sen, pomyślałam radośnie, znikając w kamiennym wejściu.

Od Etain - Trzeci trening szybkości

Chcąc dowiedzieć się, czy ostatnio regularnie odbywane przeze mnie ćwiczenia przynosiły jakiekolwiek efekty, zaangażowałam w całe przedsięwzięcie swoją przyjaciółkę. Zaprowadziłam ją do nakreślonego przeze mnie toru w lesie, przy którym umówiłyśmy się, że ja przebiegnę zaznaczoną odległość trzy razy z rzędu, a ona, w miarę możliwości, będzie liczyła czas.
Stanęłam na starcie w pełnej gotowości, skupiona na celu. Rozweselona wadera stojąca z boku wykrzyczała klasyczną formułę ,,Do startu, gotowi...'', a ja wraz z jej ostatnim słowem wyleciałam jak strzała. Uszy wypełniał mi dźwięk własnego, przyspieszonego oddechu. Czułam się tak, jakbym leciała, tylko na ułamek sekundy przykładając łapy do ziemi, choć pełna praca mięśni uniemożliwiała nazwanie tego doznania przyjemnym i beztroskim.
Pisnęłam radośnie, dotarłszy do drugiej linii. Ledwo się nie wywróciłam, dokonując błyskawicznego obrotu, by mknąć dalej, tym razem po własnych śladach. Słyszałam doping towarzyszącej mi wadery i jakoś rzeczywiście czułam, że pozwala mi on biec szybciej.
Ostatni odcinek, jak to zawsze bywało, był najgorszy, z pewnością nieprzyjemny. Pot spływał mi po czole, a mięśnie powoli zaczynały płonąć, ale to tylko powiększyło radość i ulgę, jaką poczułam na mecie.
- Ile? - zdyszana i lekko pochylona, spytałam towarzyszki.
- Równo trzydzieści. Dobry wynik?
Wzruszyłam głową.
- Kto wie. Za jakiś czas na pewno musi być lepiej - urwałam na chwilę - Drugie podejście?
- Ja tu tylko liczę - zaśmiała się.
Skinęłam głową, biorąc jeszcze chwilę na złapanie oddechu, by potem wykonać krótki zestaw rozciągających ćwiczeń. Szybko powróciłam na tor, a wadera o ciemnej sierści wydała komendę startu.
Odległość była zbyt mała, by gdzieś po drodze się poddać, dlatego bez większych nieprzyjemności ukończyłam bieg.
- Trzydzieści pięć - poinformowała mnie samica.
- Logiczne - przyjęłam wiadomość - Przyjdziemy też jutro?
Zgodziła się bez najmniejszych oporów, a po chwili maszerowałyśmy już niespiesznie gdzieś w stronę centrum watahy.

Od Etain - Drugi trening szybkości

Obudziwszy się dzień po treningu, nie mogłam narzekać na żadne bóle mięśni ani najmniejsze nawet uczucie zmęczenia. Chwilę zastanawiałam się, czy wziąć to za powód do zadowolenia i dumy nad własną sprawnością, czy może uczucia porażki po zaplanowaniu i odbyciu zbyt lekkich ćwiczeń, swoistym zmarnowaniu czasu i wysiłku? Rozważania szybko urwałam, uznając oznaki, a raczej ich brak, jedynie za sprzyjającą okoliczność do powtórzenia wczorajszego wysiłku. Wybrałam się do miejsca, w którym wspomniane przedsięwzięcie miało miejsce, po drodze odbywając krótkie, zakończone sukcesem polowanie. Moim śniadaniem został nieostrożny zając.
Po dotarciu do celu zdziwiłam się trochę, widząc, że prowizoryczne oznaczenia startu i mety mojej własnej roboty przetrwały noc. Ustawiwszy się przed jednym z nich, rozpoczęłam bieg. Być może to zasługa sytego posiłku, jaki trafił mi się chwilę przedtem, być może silnej motywacji, na pewno też nie bez znaczenia okazał się fakt, że z powodu wczesnej godziny nie można było jeszcze narzekać na upał, tak czy inaczej czułam się pełna sił, zdolna do osiągnięcia rekordowych dla siebie prędkości.
Kiedy wreszcie stanęłam, wypełniało mnie zadowolenie, satysfakcja i duma. Zdawało mi się, że tego dnia osiągnęłam wynik lepszy niż przed upływem doby, ale skąd mogłam mieć pewność?

Od Etain - Pierwszy trening szybkości

Zawsze tak było, że upalne dni mijały szybko. Od jakiegoś czasu zdawało mi się jednak, że daty zmieniały się, nim zdążyłam nawet jakkolwiek to zauważyć. Miałam wrażenie, że w okolicy pojawiły się gdzieś jakieś nowe twarze. Czasem widywałam je na spacerze, przez moment tak krótki, że choć zdążyłam, nawet i podświadomie, zarejestrować fakt spotkania, żaden układ rysów, a co dopiero imię, nie zapisało się w mojej pamięci. Mimo tego zdawała się mnie nachodzić myśl, może jakaś pozostałość pierwotnego instynktu, że przy zwiększeniu liczby nieznajomych pałętających się wokół, należało przygotować się na ewentualną potyczkę i zadbać o własną tężyznę oraz praktyczne umiejętności. Nigdy nie miałam nic przeciwko ćwiczeniom, dlatego nie oddaliłam tych myśli jako coś niedorzecznego, a zamiast tego bez szczególnej zwłoki udałam się do lasu, by tam, w odludnym miejscu, przeprowadzić trening.
Kierowana kolejnym pomysłem powstałym całkowicie pod wpływem chwili, zebrałam kilka patyków i ułożyłam z nich w prostą linię. Podobna konstrukcja stanęła jakieś kilkadziesiąt metrów dalej. Wystartowałam zza jednej, by sprintem dobiec do drugiej, a gdy już jej dosięgłam, nie zatrzymałam się, tylko obróciłam, by kontynuować bieg. Pokonałam tor kilka razy, a trening zakończyłam, kiedy nie mogłam już złapać oddechu. Wróciłam do domu, po drodze jeszcze kilkukrotnie zrywając się do krótkiego sprintu.

Palette urodziła!


Blue Dream - elew

Vinys - elew

Od Notte - 2 trening mocy i siły

Obudziły mnie dwie myszy, baraszkujące po jaskini, a po pewnym czasie zdecydowane zbadać również moją osobę. Właściwie byłam im wdzięczna, bo w przeciwnym razie pewnie zmogłoby mnie lenistwo. Słońce dopiero lizało horyzont. Była to najlepsza pora na aktywność, kiedy nie prażyło jeszcze bezlitośnie ziemi. Zauważyłam ostatnio dziwną zależność, wedle której najlepiej wstawać od razu, bez kolejnej drzemki, po której wilk czuł się bardziej senny, niż gdyby zerwał się do działania za pierwszym razem. 
Nauczona wczorajszymi doświadczeniami, zdecydowałam się zamienić kolejność ćwiczeń. Podczas upału łatwiej jednak było siedzieć w bezruchu. Większość członków watahy jeszcze spała, ale do grupowego przebudzenia nie zostało wiele czasu. Lato przestawiło zegar biologiczny stworzeń, nastawiając naturę na wykorzystanie chłodnego, rześkiego poranka i odpoczynek w ciągu parnego dnia. Wzbiłam się w powietrze, szukając czegoś do treningu. Za cel obrałam sobie rzekę. Wkrótce wylądowałam na brzegu w linii prostej do Różanego Wodospadu i z rozkoszą zamoczyłam łapy w chłodnej wodzie. Po chwili zanurzyłam się cała i zaczęłam płynąć, tyle że pod prąd. To zadanie wymagało użycia niemalże wszystkich mięśni, było zatem świetną opcją dla ćwiczeń siłowych. Skończyłam przy moście, a na deser potrenowałam trochę z mocą.

Od Zawilca CD Etain

Gdybym mógł, pewnie na znak zrezygnowania walnąłbym głową w najbliższe drzewo. Nie wypadało jednak przecież, nawet pomimo faktu, że nie zamierzałem ujawniać swojej pozycji w rodzinnej watasze.
Czego oni chcą się jeszcze od nas dowiedzieć? O co zapytać? Gdybyśmy działali jako szpiedzy, czy jakikolwiek inny syf, byłoby to bez wątpienia ostatnie, co by usłyszeli.
Spacer po śladach idącego dwa kroki przed nami basiora o ciemnej sierści zakończył się u wejścia do jakiejś pokaźnej groty, równie mrocznej, jak całe to towarzystwo.
- No, chłopaki, wstajemy! - krzyknął, zanim jeszcze weszliśmy do środka. Z wewnątrz doszły nas znudzone pomruki.
- Czego chcesz? - kolejny już obudzony tej nocy odpowiedział zaspanym głosem - jeszcze za wcześnie...
- Robota jest! - uświadomił go basior, wyciągając łapę, aby popchnąć nas do środka. Etain zawarczała, a ja cofnąłem się niepewnie. Z groty wyszły trzy basiory zbudowane niemal tak samo dobrze, ale znacznie młodsze, niż przewodnik naszej wycieczki.
- Co jest? - rzucił jeden z nich - mamy ich przesłuchać?
- Mniej... - tu chrząknął - mniej więcej. Ilu was tam teraz siedzi?
- Pięciu.
- No, to dacie sobie radę - basior poklepał swojego rozmówcę po ramieniu - to jakieś lichoty.
- Nie będzie, jak poprzednio... - jeden ze strażników zniżył głos i zerknął na nas ukradkiem.
- Nie - odrzekł z ojcowskim uśmiechem wilk i wycofał się - przyślę wam tutaj Greka. Ja mam wartę. Cześć!
- Cze... - jeden z basiorów podrapał się za uchem. Popatrzył na nas i zawołał do reszty - w środku jest za mało miejsca, wyłaźcie.
Tak jak mówił wcześniej, w sumie zebrało się pięciu. Przeciwko naszej trójce. Szybko odrzuciłem możliwość walki. Rozejrzałem się jeszcze raz, czy któryś z osobników miał jakieś narzędzia, którymi mogliby robić krzywdę bliźnim, ale z ulgą dostrzegłem, że w nic takiego nie są uzbrojeni. Zresztą wilki? Używające narzędzi? Jakże by to było...
- Dobra, to kochani, co was sprowadza na nasze ziemie? - cała piątka w zwartej grupie usiadła w odległości kilku kroków od nas.
- Nic konkretnego. Najwyraźniej macie ładne krajobrazy - odpowiedziała szybko Etain.
- Aaa, widzicie - wilk, który zadał poprzednie pytanie, teraz z szerokim uśmiechem ulgi zwrócił się do reszty - czyli nic złego, można powiedzieć. Tak, bardzo ładne, bardzo ładne. I nie planowaliście jakiegoś zamachu? Czy coś?
- Absolutnie - wtrąciłem szybko.
- No, tak myślałem - przytaknął z ulgą - to co, Olferik - zwrócił się do jednego ze swoich znajomych - pójdziemy chyba upolować jakąś sarenkę, żeby tu o suchym pysku nie siedzieć. Koledzy zaopiekują się gośćmi, czyż nie?
W grupie zapanowało poruszenie. Nie byłem pewien, czy większość popiera ten pomysł, czy jest mu wyjątkowo przeciwna, ale zanim wszyscy uspokoili się, zjawił się jeszcze jeden wilk. Ten nie wyglądał na siłacza. Był niski, miał cienki pysk, nieco wyliniałą sierść, która niegdyś prawdopodobnie mogła zostać określona mianem czarnej i jakiś wredny błysk w oczach. Interweniował może nazbyt gwałtownie.
- Co to za wrzawa? Zamknąć ryje, wszyscy! Żadnego rozłażenia się, dopóki nie będą przesłuchani!
- Ale oni już powiedzieli, Grek - jęknął jeden ze strażników - nic złego nie chcą zrobić.
- Taaak? A jak okaże się, że to sekta? Jak zaczną burzyć morale w naszej watasze? To kto będzie za to odpowiadał, jak myślisz, kto?! A może nad wami już zaczynają pracować...
Prychnąłem w duchu. Bardziej bezsensownego zarzutu jeszcze w życiu nikt mi nie postawił. Ale fakt faktem, na tamtych zadziałało.
- To co my mamy zrobić, jak oni do niczego się nie przyznają? - jęczał dalej strażnik.
- A czego was uczyłem? Pytać do tej pory, aż się przyznają? Pewnie kolejni, którzy nawciskali wam bajeczek o przypadkach? A zapamiętajcie sobie, strażniku, że przy przekraczaniu granic naszej watahy, przypadki nie istnieją - mruknął, podkreślając ostatnie słowa - tak jest postanowione i tak ma być.
- A jeśli skasujemy jakichś niewinnych?
- Niewinnych? Byli na naszym terytorium. A zresztą nikt spoza niego nigdy nie pozna ich losu. Chcesz ryzykować?
- No, nie - ten drugi zaśmiał się głupkowato. 
Uważnie przysłuchiwałem się całej rozmowie, na chwilę chyba lekko otwierając pyk. Z zadumy wyrwał mnie cichy głos Mundusa.
- Z a w i l e c!
- Co? - otrząsnąłem się.
- Żyjesz?
- Ta... tak.
- Nie chcemy w tym momencie kolejnego twojego napadu.
- Ja tylko... uważnie słucham.
- Takie to ciekawe? Chyba muszę zapisać się u tego typa na jakieś korepetycje, bo u nas zupełnie inaczej to działa.
- Nie no, przestań - przeraziłem się - my chyba jesteśmy gościnni?
Niech Żyje Chabrowy Reżim, Zawisiu - oparł się o drzewo i, zdawało mi się, przewrócił oczami - zajmij się lepiej tym, co tam na co dzień robisz, a sprawy bezpieczeństwa wewnętrznego zostaw mi.
- Już i tak są całe twoje.
- E... - uciął krótko. Z braku lepszego pomysłu znów zainteresowałem się rozmową strażników.
- No, proszę - mówił ciemny, wyliniały wilk - najpierw ten biały. Ten biały wygląda mi na szpiega. Kto  mi tu wczoraj sprzątnął sprzed nosa kawałek przepiórki... a, Olferik! Proszę, jeśli tak lubisz jeść, poćwicz trochę, żebyś się zbytnio nie utuczył na tym naszym uczciwym wikcie.
- Ale - strażnik położył uszy po sobie - to było przez przypadek! Bo ta przepiórka jeszcze żywa... by uciekła...
- Ty mi się teraz nie tłumacz, weź sobie kogoś do pomocy, reszta niech pilnuje wilczycy, bo gotowa nam jeszcze przeszkodzić. A zresztą - tu podniósł z ziemi jakiś ostry kamień i ku mojemu przerażeniu przyłożył go Etain do szyi - wy, dwoje, nadal uważacie, że to wszystko był tylko przypadek? Zaraz się przekonamy.
Dwa basiory wstały niechętnie i podeszły do mnie. Odruchowo zacząłem szukać drogi ucieczki, lecz gdzie mógłbym ujrzeć tę drogę, gdy wokół pełno wrogów? Zamiast tego cofnąłem się, po kilku krokach napotykając na swej drodze drzewo. Zadrżałem niepewnie, oglądając się za siebie. Jeden ze strażników postanowił wykorzystać tę chwilę, rzucając się na mnie. Drugi podążył za nim.
Pomimo szczerych chęci podyktowanych zbierającą się w mięśniach adrenaliną, nie zdołałem skutecznie odeprzeć pierwszego ataku. Kiedy moje kły napotkały przeszkodę w postaci policzka jednego z napastników, jego kolega już chwytał zębami skórę na moim karku. Z mojego gardła wydobyło się głuche szczeknięcie. Zacząłem gryźć na oślep, przestając myśleć zupełnie racjonalnie i próbując trafić obu za jednym razem. Nagle coś mignęło mi przed oczyma i zorientowałem się, że został mi tylko jeden przeciwnik. Zdezorientowany pisk drugiego dosłyszałem gdzieś z boku. Przerwałem walkę, gdy i ten, który wcześniej mnie atakował, porzucił tę czynność i zaczął odciągać jakąś niespodziewaną przeszkodę od swojego kompana.
- Łaaaaa, przestań, przestań - nagle zaczął panikować, próbując uciekać przed dziobem mojego niebieskiego towarzysza, który zmienił właśnie obiekt swojego zainteresowania i zaczął polować na jego przednie łapy. Basior szybko odsuwając się do tyłu stracił równowagę, a otrzymawszy jeszcze jedno, silne uderzenie skrzydłem w pysk został odepchnięty o trzy kroki i przysiadł chwiejnie, nadal starając się ochronić swoje pokrwawione kończyny.
Mundus cofnął się i zatrzymał obok mnie, szybko łapiąc oddech.
- No, co się tam do pioruna dzieje - warknął ów wrednooki wilk, nazwany przez nich wcześniej imieniem Grek - nie potraficie sobie poradzić... ach - dopiero teraz zauważył, że przy rozdzielaniu nadzoru pominął jedno z nas.
- To gryzie - wybełkotał jeden z wilków, wycierając krew spod nosa.
- Zatem unieszkodliwcie najpierw jego i będzie po kłopocie. Czy się boicie? - zaśmiał się pobłażliwie.
- Nie, no gdzież - basior wstał - tylko niech jeszcze ktoś... ja nigdy nie walczyłem z ptakiem. Wiesz, że łabędzie potrafią jednym skrzydłem złamać nogę... a jak leci harpia, to trzeba uciekać, bo potrafi...
- To mi ani na łabędzia, ani na harpię nie wygląda - żachnął się Grek - Ochra, idź z nimi i załatwcie to szybko, bo mamy jeszcze panią do obsłużenia.
Tym razem było ich trzech, a fala agresji nie była skierowana na mnie. I choć czułem, że powinienem jakoś im przeszkodzić, jakoś się wtrącić, strach sparaliżował mnie zupełnie, a rana na karku nadal trochę krwawiła. Nie ruszyłem się z miejsca. Zawilec, jesteś tchórz. Mogliby przecież nie jego, a ciebie teraz tłuc. Ale... jesteś żywy tchórz. A Mundurka przecież nie zabili, dołożyli mu tylko jeszcze parę razy, żeby móc się spokojnie zająć mną... i Etain, której każdy ruch kontrolował Grek. Dopiero gdy strażnicy przywlekli mu mojego półprzytomnego przyjaciela, zdjął ostrze z jej gardła, by w ramach odwagi i poświęcenia przyłożyć go teraz z kolei do szyi ptaka, na tą chwilę niezdolnego choćby podnieść się z ziemi. Równocześnie jednak ponownie oddelegował dwa wilki do pilnowania Etain, co uczyniło sytuację dosyć podobną do tej na początku.
- No, na co czekacie? - warknął Grek - jeśli wolicie, możecie najpierw zająć się nią.
- Nawet... się nie waż... - Mundus oparł się na jednym ze skrzydeł, jednak został pchnięty przez wilka z powrotem do poziomu.
- Przykro mi, że przepadnie ci w tym miesiącu zapłata za bycie skutecznym ochroniarzem - odparł wyliniały basior i wskazał na wilczycę - może ta podróżniczka będzie bardziej rozmowna, niż jej partner.

< Etain? Rozpisałem się troszku, ale przynajmniej coś się dzieje xD >

Od Norii Wari'yel

Był już późny wieczór, gdy nasz niewielki stateczek osiadł w końcu na piasku u brzegu Południowych Krain – jak zwykliśmy nazywać te tereny w naszych stronach. Niewiele o nich wiedzieliśmy, co było głównym powodem mojego podniecenia, wzrastającego wraz z każdym kolejnym uderzeniem dziobu statku o falę. Kolejnym uderzeniem, które zbliżało mnie do tego miejsca. 
Jeden z żeglarzy wykonał przesadnie zamaszysty gest ręką w kierunku lądu, mający jednoznacznie wskazywać, że dotarliśmy na miejsce. Skinęłam mu głową z wdzięcznością i lekkim rozbawieniem, po czym nie oglądając się wstecz, jednym skokiem znalazłam się na plaży i weszłam pomiędzy drzewa. Dumanie nad nieznanym lądem nie zapowiadało się tak ciekawie, jak jego eksplorowanie. Ale to również musiało poczekać. Tereny te należały do innej watahy, której uwadze z pewnością nie umknęłaby taka wędrowniczka, jak ja. Ponadto miałam przecież do niej dołączyć... 
Z zamyślenia powoli wyciągnęła mnie przepiękna woń, nasilająca się z każdym krokiem. Jeleń. Czułam, że ślinka niemal wypływa mi oczami. Nie byłam co prawda bardzo wygłodniała, jednak wiele tygodni spędziłam na diecie, złożonej głównie z ryb morskich i soczyste, krwawe mięso śniło mi się po nocach.
~ Będę musiała koniecznie zapolować, gdy już załatwię formalności ~ pomyślałam, rozmarzona.
Jak na zawołanie, gdzieś pomiędzy jeleniem, a zapachem prażonej słońcem jeszcze parę godzin wcześniej leśnej ściółki, wyczułam wyraźny, wilczy zapach. Zatrzymałam się i na wyprostowanych jak struny łapach - bardziej z podniecenia, niż jak nakazywała etykieta - oczekiwałam, aż wilk podejdzie. 
- Kim jesteś i czego chcesz? - usłyszałam zamiast tego głos, gdzieś zza bujnej w tych stronach roślinności.
Obruszyłam się trochę na ten bezpośredni zwrot. Byłam jednak świadoma z całą pewnością sporych różnic kulturowych. Odparłam więc:
- Nazywam się Noria Wari'yel, pochodzę z Północnych Krain – wzięłam spokojny wdech, nadający głosowi odpowiednią lekkość – Wybrałam tą watahę, jako miejsce nowego domu rodu Wari'yel. Moja podróż została poprzedzona wymianą wiadomości. Alfa Zawilec z pewnością oczekuje na moje przybycie.
W krzakach coś zaszumiało i po chwili zgrabnie wyskoczył z nich wilk, stając tuż na wprost mnie. Nie byłam w stanie powstrzymać lekkiego zjeżenia sierści na grzbiecie. Postawa wilka była nad wyraz niechętna.

< Ktoś? >

Nowy członek!


Noria Wari'yel - odkrywca

czwartek, 27 czerwca 2019

Od Kou CD Sikorki

Byłam pewna, że zabawa z Sikorką pomoże jej się lepiej poczuć. Weszłyśmy trochę głębiej. Skakałam w koło i rozchlapywałam wodę w koło. W niektórych miejscach mogłam dostrzec zrobioną przeze mnie tęczę, lecz po chwili ona znikała. Stanęłam przed nią z uśmiechem. 
- Zabawa w wodzie jest bardzo orzeźwiająca w tak gorące dni.- oznajmiłam. 
- Masz rację. - odparła. Po zabawie wyszłyśmy na brzeg. Otrzepałyśmy się i ruszyliśmy dalej. 
- Teraz możemy pójść do Wodospadu Tysiąca Twarzy. Uwierz mi, że jego piękno powala każdego. Podobnie jest z Różanym Wodospadem, do którego później zajdziemy. - odparłam. Zwiedzanie wodospadów minęło nam dosyć szybko. Postanowiłam, że po wszystkim mogłabym dodatkowo pomóc Sikorce w znalezieniu jaskini, która posłużyłaby jej jako nowy dom. Po wszystkim, tak jak wcześniej zadecydowałam postanowiłam zaproponować nowopoznanej waderze, że jej pomogę. Stanęłam przed nią. 
- Może pomogę ci na dodatek z jaskinią? Powiedz mi jaką sobie wymarzyłaś, a ja postaram się znaleźć taką, która będzie w stu procentach zgodna z twoimi wymaganiami. No może trochę będzie się różnić, ale nie dużo.- zaśmiałam się ciepło. 

<Sikorka?>

Od Etain CD Zawilca

Byłam rozczarowana i głęboko niechętna takiemu rozwojowi wydarzeń, a że w moim charakterze nie leżało bezmyślne poddawanie się ciężkim uczuciom irytacji i bezsilności, do palety przeżywanych w tym momencie uczuć zaraz dołączył palący mnie od serca płomienny gniew. Przeklęłam w duchu i splunęłam pod... a raczej za łapy idącego przed nami pokaźnego basiora. Być może tego nie usłyszał, być może postanowił zignorować manifestację niepochlebnej, najpewniej niewiele obchodzącej go opinii jakiejś przybłędy, lecz mnie to jak najbardziej przyniosło odrobinę ulgi. Pomyślałam sobie, że ta nasza wycieczka stanowiła ucieczkę od nudnych formalności związanych z goszczeniem u Sekretarza czy innego Prezydenta, a jednak co się odwlecze, to nie uciecze, bo zaraz przyjdzie nam odbyć tę przydługą rozmowę z Alfą. I po co? Czy trójka wędrowców mogłaby w jakiś rzeczywisty sposób zaszkodzić stadu? Nawet to tak często pojawiające się tłumaczenie zatrzymań na granicy obawą o szpiegostwo nie miało zbyt dużego sensu, bo jakie niby informacje moglibyśmy im wykraść? Przeklęte watahy i cholerne Alfy, którym chyba chodzi tylko o zademonstrowanie tym wszystkim swojej rzekomej potęgi. Świat powinien być bardziej wolny.
Zerknęłam ukradkiem na czaplę, która pomimo faktu posiadania skrzydeł grzecznie dreptała za przedstawicielem władzy. Żałosne. Czemu nie ucieka? Czemu wszyscy nie uciekniemy, skoro mamy przewagę liczebną? Możliwe, że Zawilec nie dałby rady... Może w takim razie powinnam zabić czarnego wilka? Wyglądał na pokaźnego i nie ujawnił jeszcze żadnej mocy, przeczuwałam więc, że taki pojedynek mógłby mnie sporo kosztować. Z drugiej strony, czy to najgorsza opcja? Jakoś nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że wataha nazwana po krwawym zachodzie, która wystawiała na straż tak nieprzyjemnych osiłków, już nie raz rozlewała krew pod płonącym na czerwono niebem i w naszym przypadku mogło nie być inaczej. Nie, skarciłam siebie. To jeszcze nie był moment na samobójczą śmierć, choć niewykluczone, że miał pojawić się on już niedługo. Jedyne co mi na tę chwilę pozostało to westchnięcie, które pozwoliło oczyścić trochę myśli, przybrać na twarz kamienną maskę i rzucić w czasie trwania pochodu kilka ostrych zdań, które znaczyły dla obcego mniej więcej tyle, co wcześniejsze splunięcie.
Przymusowy spacer zakończyliśmy przy pokaźnej skale. Oburzony i zaspany głos wyrwanego ze snu przywódcy, który tam usłyszeliśmy, zabrzmiał dla mnie dość komicznie i rozegnał nieco moje obawy.
- Czego chcą? - zapytał swojego podwładnego, przecierając oczy.
- Chcieliśmy tędy przejść - uprzedziłam strażnika.
- W jakim celu? - miałam trudność z odgadnięciem, czy tym razem samiec zwrócił się już do mnie, czy może nadal rozmawiał z naszą eskortą, lecz w gruncie rzeczy i tak nie powstrzymałoby mnie to przed odpowiedzią.
- W żadnym - burknęłam - Po prostu przejść.
- Ach tak? - władca zeskoczył na ziemię, gdzie przeciągnął się niedbale - Niestety czasy są ciężkie, a w okolicy pełno wrogów, nie jestem więc w stanie tak po prostu uwierzyć wam na słowo - skierował wzrok na swojego pracownika - Zabierz ich do jaskini i dokładnie przesłuchaj. Nie zapominaj, że by powiedzieć całą prawdę, mogą potrzebować dodatkowej motywacji.

<Zawilec?>

Od Zawilca CD Etain

Na otwartej przestrzeni nie było widać o wiele więcej, niż w wąwozie przez który przechodziliśmy wcześniej, ale nie napotykające żadnych przeszkód światło księżyca wystarczyło, aby z łatwością rozróżniać kontury poszczególnych obiektów. Obiektów?
- Co to ma być? - zapytałem, a może raczej rzuciłem w przestrzeń, bo na jakąkolwiek odpowiedź nie liczyłem - macie jakieś pojęcie, czy to może być, tak teoretycznie, na przykład wilk?
- Warto się przekonać, zanim zdąży zobaczyć trzy widma czające się za krzakami - zauważyła Etain - to mogłoby nam by sporo utrudnić.
- Allle... to znaczy, że chcesz stąd wyjść? - w moim głosie słychać było chyba ciut zbyt dużo przerażenia, bo gdy sam usłyszałem swoje słowa, jeszcze bardziej się zaniepokoiłem.
- Nie uważasz, że to byłoby znacznie bardziej logiczne, niż siedzenie tutaj przez resztę nocy i czekanie, aż to coś się poruszy?
Przełknąłem ślinę. Może i tak, choć w naszej kryjówce wciąż było bezpieczniej. Nie powinienem się chyba dziwić, jeśli już dawno zauważyłem, że Etain lubi przede wszystkim działać.
- Wychodzimy? - szepnąłem jeszcze, uzyskując w ramach odpowiedzi jedynie milczące kiwnięcie głową. Chrząknąłem, na chwilę odwracając się do stojącego obok, drugiego towarzysza - Mundurek, posłuchaj, a jakbyście poszli tam... wy, a ja stąd obserwowałbym sytuację, wiesz, na w razie czego? Ich może być więcej!
- A, to słusznie zauważyłeś - mruknął, lecz zanim zdążyłem ucieszyć się z przyznania mi racji, dodał jeszcze - to duża odpowiedzialność, zostawić nam tego jednego, a całą resztę wziąć na siebie.
- Całą resztę? - położyłem uszy po sobie - a wiesz co... może jak będziemy przemieszczać wszyscy razem, to nasze szanse będą większe... - szerzej otworzyłem oczy, niemal dumny że swojej refleksji. Brakowało w niej tylko jakiegoś morał o przyjaźni i doniosłego podkładu muzycznego. Ech, no właśnie, muzycznego. Ze strony, po której stał Mundus, dosłyszałem tylko ciche westchnienie. Dopiero po chwili odezwał się półgłosem:
- Na pewno to żyje? Stoi w zupełnym bezruchu od kilku minut.
- Podejrzewam, że się nie dowiemy, stojąc tutaj - odrzekła Etain - ej, nie będziemy chyba bać się tego stracha na wróble. W końcu wróbla mamy tylko jednego...
Na moment chyba znów odpłynąłem, powracając do rozmowy, zdaje się, w mało odpowiednim momencie.
- Nie wiem, czy powinienem czuć się urażony...? - chrząknąłem, szerzej otwierając oczy, przez co mój kamienny pysk przyjął lekko zdumiony wyraz.
- Mam wrażenie, że panienka nie mówiła o tobie - wyjaśnił życzliwie ptak. Żadne z nich nie powiedziało chyba nic więcej, a i ja dla ratowania resztek swojego honoru wolałem zamknąć się na dłuższą chwilę. Wyszliśmy na łąkę, coraz bardziej zbliżając się do nieznajomego. Jeszcze przez moment nie ruszał się. Gdy jednak znaleźliśmy się w odległości, z której łatwo mógł usłyszeć nasze kroki, drgnął niespodziewanie i zwrócił oczy ku nam. Teraz już wyraźnie było widać, że to wilk i że stał wcześniej częściowo odwrócony do nas tyłem. Z jednej strony poczułem coś w rodzaju ulgi, z drugiej zrobiło mi się strasznie nieswojo.
- Stać! Kto wy? - rzucił w naszą stronę - zatrzymać się, łapska w górę...
- Trudno będzie - szepnąłem, ale posłusznie usiadłem w trawienie zbliżając się nawet o krok. Moi towarzysze również się zatrzymali. Obcy okryty ciemnością wyglądał niepokojąco, ale stanowczo mniej tajemniczo, odzywając się do nas.
- Skąd przybywacie? Nie wyglądacie na armię wroga - oczy basiora po raz pierwszy błysnęły w ciemności. Podszedł do nas, zdawał się przypatrywać każdemu z osobna.
- A to co? - nieznajomy wskazał na Mundurka - to nie wilk.
- No... nie - zawahałem się, po czym lekko kiwnąłem głową.
- Z wami?
- Z nami - przytaknąłem powolnie i zapytałem nieśmiało - a ty? To kto?
- Strażnik. Ktokolwiek jesteście, dziwni goście, właśnie przełazicie naszą granicę.
- Wybacz, nie zmierzaliśmy do żadnej konkretnej watahy. Ot tak, wędrujemy - poczułem, że zaczyna robić mi się gorąco. Spotkania ze strażnikami jakiejkolwiek watahy poza WWN zazwyczaj nie należały do przyjemnych, a jeśli podczas rozmowy przewinął się temat przekraczania granic, można było od razu przewidzieć niezbyt szczęśliwe zakończenie.
- Aaa, aaach - demonstracyjnie i chyba trochę porozumiewawczo skinął głową. Nieświadomie powtórzyłem ten ruch, oczekując idących za jego gestem wyjaśnień.
- Przepraszam, robimy coś złego? - wtrąciła Etain - ja tu nie widzę słupka z zaznaczoną granicą, nie wiedzieliśmy, że biegnie akurat tędy.
- Ach tak, no to wyjaśnimy. Wyjaśnimy - mówił dobitnie - proszę za mną.
- Dokąd? - zapytała alarmującym głosem wilczyca.
- Samiec alfa Watahy Krwawego Zachodu z chęcią się z wami zobaczy.
- O, jak ładnie się zapowiada - szepnąłem do wadery - myślisz, że lubią tu gości?
- Ten typ nie wygląda na gościnnego. I szczerze mówiąc nie łudziłabym się, że jego szef przywita nas serdeczniej. Zwłaszcza w środku nocy - chrząknęła i popatrzyła przed siebie.
Szybciej, niż myśleliśmy (a przynajmniej ja myślałem) znaleźliśmy się na miejscu. Ku mojemu zdziwieniu, nie była to nawet jaskinia, a szeroka półka skalna niewysoko nad ziemią. Strażnik, który nas tam przyprowadził, zawołał jakieś niewyraźne słowa, z których zrozumiałem tylko, że zapowiedział gości. Po chwili z góry odpowiedział mu zaspany głos.
- Czemu budzisz mnie w nocy?! Nie mogłeś zabrać ich do którejś jaskini? Jutro bym się etym zajął... - w tym momencie właściciel oburzonego głosu zaczął zsuwać się ze swojego piętra i spojrzał na nas, nadal stojąc nieznacznie od nas wyżej. Za jego plecami dostrzegłem pierwsze promienie słońca. Zatem musiało być już około czwartej.

< Etain? >

Od Notte - 1 trening mocy i siły

Postanowiłam wrócić do regularnych treningów. Przez pewien okres ćwiczyłam od czasu do czasu, a po prawdzie mówiąc wtedy, kiedy miałam na to ochotę. Nie mówię, że robiłam to rzadko, ale to jednak nie było to samo. Taka aktywność fizyczna była rozwijająca w stopniu tak nikłym, że efekty zauważyłabym pewnie za rok czy dwa. Nie skłaniałam się również w drugą stronę - przeforsowania - lecz żeby utrzymać dobrą kondycję, najpierw trzeba ją zdobyć; ciało samo tak nie urośnie.
Rano, jak co dzień, wspięłam się na pobliską skałę i pomedytowałam trochę nad swoją mocą. Medytacja to chyba najlepsze określenie na to, co robiłam. Z rzadka udawało mi się przywołać substancję mroku, lecz gdy próbowałam zapanować nad fragmentem choćby wielkości łapy, pojawiały się mroczki przed oczami i zdecydowany opór, ku niepodległości. Mimo wszystko nie było to do końca bezcelowe. Dzięki tym porannym sesjom czułam się trochę lepiej na co dzień, bardziej...lekko.
Na potrzeby fizycznego treningu wybrałam jakąś kłodę, jeszcze niespróchniałą, sosnową. Przewiązałam ją wierzbowymi witkami, po czym chwyciłam je w zęby z obu stron i zaczęłam ciągnąć. Najgorszy był fakt, że przez temperaturę pot lał się ze mnie strumieniami, dobrnęłam jednak do wyznaczonego sobie punktu przed południem.

środa, 26 czerwca 2019

Od Etain CD Zawilca

- Wystarczy, bo się jeszcze spocisz - uśmiechnęłam się, widząc wysiłki niedoszłego śpiewaka, który usilnie starał przypomnieć sobie tekst utworu, rzekomo jedynego, jaki przychodził mu do głowy na trzeźwo - Rzeczywiście nie wyglądacie na zbyt muzykalną społeczność.
Ptak rozłożył skrzydła w geście przypominającym troszeczkę wzruszenie ramionami, a mnie uderzyła nagła myśl, że w przeciwieństwie do wielu watach, które odwiedzałam, ta konkretna nie posiadała żadnych stanowisk odpowiedzialnych za rozrywkę, nawet głupiego śpiewaka.
- Chyba naprawdę będę musiała poczekać ze swoim życzeniem do następnej popijawy - zakończyłam przemyślenia - Zawilec, kiedy masz urodziny?
- W grudniu - odrzekł krótko zestresowany jak zazwyczaj basior.
Skrzywiłam pysk.
- Kawał czasu. A ty, Mundus?
- Jesienią - ptak sprawiał wrażenie w jakiś sposób zadowolonego z faktu, że w najbliższym czasie nie pojawię się jednak na jego przyjęciu.
- Beznadzieja - skwitowałam - Chyba trzeba będzie częściej robić sobie nocne wypady do sąsiadów i szukać tam płonących ognisk.
W ten sposób moje nadzieje na poszerzenie repertuaru znanych mi utworów umarły i przez kolejny odcinek drogi skazana byłam na machanie ogonem w takt przewijających się co jakiś czas w mojej głowie naprawdę starych piosenek, które zresztą szybko się urywały, kiedy akurat uderzyła mnie jakaś inna myśl, albo gdy odezwałam się do któregoś z towarzyszy.
Po jakimś czasie dotarliśmy do wąwozu. Zgodnie z tym, co widziałam wcześniej, był niewielki i właściwie nie było powodu, dla którego nie moglibyśmy obejść go dookoła, zwłaszcza że zaczęło się już ściemniać, więc zbyt wysoka temperatura i nadmiar promieni słonecznych nie stanowiły żadnego problemu. Może to jakaś namiastka tej rozrywki, na którą miałam wcześniej nadzieję?
Poruszaliśmy się między piaskowymi ścianami. Rzeczywiście dało się odczuć całkiem przyjemny spadek temperatury, lecz zmiana perspektywy wzbudzała we mnie jednak jakiś niechciany niepokój. Odwracałam łeb na dźwięk szelestów wydawanych przez ptaki buszujące w roślinności nad naszymi głowami. Raz dojrzałam kątem oka jakiś cień mknący nad nami. Nie powiem, żebym się wystraszyła, aczkolwiek przyjęłam wtedy pełną gotowość do obrony. Zawilec skomentował raz osobliwość tego miejsca.
Opuszczając korytarz, wyszliśmy na rozległą polanę. Kępy trawy i kwiaty przykryte były narzutą mroku, lecz to sylwetka czarnowłosego zwierzęcia stojącego po środku idealnie mieszała się z nocą.

<Zawilec?>

Zmiany w umiejętnościach!

Moi Mili,
na stronie Kroniki Taktyki WSC pojawił się post o drobnych zmianach w systemie umiejętności naszych wilków. Będę wdzięczny, jeśli każdy z członków WSC przeczyta go i wypowie się na ten temat. Nie pozwólcie, aby decyzję podjęto bez Waszego udziału! (A tak serio, Kochani, to tylko spróbujcie tego nie zrobić, a będziecie mieli przechlapaneee).
Miłego czytania, Moi Drodzy Przyjaciele, życzę Wam wielu konstruktywnych opinii i pomysłów, którymi możecie podzielić się pod tamtym postem na stronie Kronik Taktyk!

                                                                                     Wasz samiec alfa,
                                                                                          Zawilec

Od Szkła - 4 trening siły i zwinności

Tamtego dnia ponownie wybrałem się na północ, aby trochę przybliżyć sobie znajomość terenów mojej watahy graniczących z ziemiami ludzi. Poznawanie ich szło mi już całkiem dobrze, nie wątpiłem, że niebawem poznam je równie dobrze, jak całą resztę. Eksploracja i poznawanie były motorem napędowym dla mojej chęci ćwiczenia. Codzienne treningi były tym przyjemniejsze, im więcej pięknych miejsc mogłem przy tym poznać, nacieszyć wzrok zielenią i brązem, barwami lasu, a czasem i innymi, wyjątkowo pięknymi. Jednym z takich miejsc był Różany Wodospad, akurat zakwitający dziesiątkami przepięknie pachnących kwiatów.
Od pewnego czasu obowiązkowym punktem codziennych ćwiczeń stało się pływanie. Było przyjemne, zwłaszcza przy wysokich temperaturach, a ponadto dawało wyśmienite rezultaty. Już po kilkunastu dniach poczułem znaczącą różnicę w pracy nie tylko moich mięśni, ale też i stawów przed i po treningu z użyciem rzecznego nurtu. W głębi duszy cieszyłem się też, że udało mi się tak wcześnie go zacząć.
Największą radość jednak sprawiło mi puszczenie się po raz pierwszy trzciny rosnącej przy brzegu, którą wcześniej zawsze trzymałem w pysku, płynąc pod prąd. Puściłem... i płynąłem nadal. Nawet silny, rzeczny prąd mnie nie pokonał.
Był to też przełomowy moment, który upewnił mnie w przekonaniu o własnej, może jeszcze nie ogromnej, ale jednak sile.

Gratulacje!

Od Szkła - 3 trening siły i zwinności

Gdy zbliżyłem się do ludzkiej wsi, mój wzrok przykuła płynąca w oddali rzeka. Najpierw usłyszałem jej miarowy, uspokajający szum, a potem ujrzałem przebłyskujące przez gałęzie pobliskich drzew refleksy promieni słonecznych odbitych od  delikatnie zielonkawej od zgromadzonych w niej glonów, acz stosunkowo czystej toni. Przypomniałem sobie, że od dawna nie piłem.
Podszedłem bliżej i ostrożnie schyliłem się nad brzegiem, wcześniej sprawdzając, czy w pobliżu nie ma żadnego niebezpieczeństwa, ani żartownisia, który postanowiłby wepchnąć szczeniaka do wody. A jakby tak... popływać? Było bardzo gorąco, i choć byłem już stosunkowo przyzwyczajony wielotygodniowym treningiem do ciężkiego wysiłku fizycznego w upale, w czym dodatkowo pomagała mi względnie jasna sierść, zawsze przyjemniej było poćwiczyć w przyjemnym chłodzie, ze świadomością, że przy prawie plus trzydziestu stopniach sierść szybko wyschnie.
Wskoczyłem do chłodnej wody. Uczucie było nieziemskie, nie czas był jednak na przyjemności, czekał mnie jeszcze intensywny trening. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, zmęczone bieganiem mięśnie i stawy rozluźniły się w wodzie, w czym nie przeszkodził nawet silny nurt. Kilka razy przepłynąłem kilkadziesiąt metrów z prądem, za każdym razem wracając w miejsce, w którym zaczynałem, a potem chwyciłem zębami rosnącą przy brzegu trzcinę i trzymając się jej zacząłem płynąć pod prąd.
Trochę to trwało, ale warto było. To był jeden z tych dni, które mogłem uznać za doskonale wykorzystane i czułem, że mój trening wodny dopiero się zaczyna.

Od Szkła - 2 trening siły i zwinności

To był dzień, w którym jak zwykle biegałem po lesie, starając się oddychać miarowo i rozglądając się na boki, aby sprawdzić, czy w pobliżu jest ktokolwiek, komu można by powiedzieć "Dzień dobry". To nie tak, że jakoś wyjątkowo lubiłem to robić. Ale co by o mnie inne wilki pomyślały, gdybym nie przywitał się z sąsiadami?
Oddychałem szybko, z każdą minutą coraz wyraźniej czując, że zbliża się moment, w którym będę musiał chociaż na chwilę przerwać bieg. Znalazłem się już na północy terenów WSC. Nieczęsto się tam zapuszczałem, bliższymi mi stronami były raczej okolice Stepów, południowej części lasu i Borów Dworkowych. Tym razem jednak nabrałem ochoty na poznanie lepiej nowych okolic. Tak, na wszelki wypadek, jakby kiedyś mogło mi się to na coś przydać, a nie wątpiłem, że taki dzień nadejdzie. Na "swoich" ziemiach w WSC mogłem poruszać się niemal z zamkniętymi oczami, znałem ten teren jak własną kieszeń. Nad terytoriami zbliżonymi do siedlisk ludzi musiałem jeszcze trochę popracować, mimo, że moja orientacja w terenie nie zwykła mnie zawodzić.
Gdy w oddali ujrzałem most biegnący przez rzekę, a za nim ludzkie domy i podwórza, zwolniłem kroku. Tam też powinienem się kiedyś wybrać. Żeby pokonywać w sobie lęk przed ludźmi. Do tej pory niemal nigdy niczego jakoś specjalnie się nie bałem, ale te łyse ssaki wywierały na mnie jakieś nieprzyjemne wrażenie...

Od Szkła - 1 trening siły i zwinności

Znów nadszedł czas na kolejny trening. Długo nie wytrzymałem bez ćwiczeń. Raptem dwa, może trzy dni. Nie można przecież przerywać czegoś, co powinno trwać przez dłuuugi czas, dopóki tylko wilka nie opuszczą wszystkie niezbędne siły. A jeśli dobrze pójdzie, mnie osobiście czeka to dopiero w magiczny dzień śmierci. A dokąd nie ma jeszcze o niej mowy, póki jestem młody i silny, a WSC to bezpieczne miejsce, w którym mogę żyć bez obaw o dzień następny, mogę bez reszty poświęcić się kształceniu. Na płaszczyźnie intelektualnej, jak i fizycznej.
Pieniek drzewa już czekał. Ostatnio w pobliżu wsi znalazłem kilka sznurków, które wykorzystałem do prowizorycznego obwiązania mojego obciążenia. To sprawiło, że mogłem przeciągać większe ciężary.
Może to zabrzmieć dziwnie, ale lubiłem wyciskać ze swoich mięśni ile tylko się dawało, bez wyrzutów sumienia, że zrobiłem zbyt mało. Biec do utraty tchu i ciągnąć większe i dłuższe od siebie gałęzie po lezie dopóki nogi nie zaczynały uginać mi się same z siebie.
Do przodu, wciąż do przodu, do tego właśnie byłem stworzony. To też było zajęciem najbardziej odpowiadającym mi od czasu, gdy znalazłem się w WSC. Bo co innego może robić trochę bezdomny dzieciak pozbawiony nawet przyjaciół w swoim wieku?

wtorek, 25 czerwca 2019

Od Naoru CD Serenity

Naoru czuł się głupio. Nie wiedział, że jego przyjaciółka boi się wody. Miał przez to wyrzuty sumienia. 
- Wybacz Serenity. Nie wiedziałem. - odparł. 
- Nie przejmuj się. Nie wiedziałeś o tym.- odparła. 
- Może ci to jakoś wynagrodzę? 
- Naprawdę nie trzeba. - odparła wadera z delikatnym uśmiechem. Naoru postanowił, że będzie w tajemnicy przygotowywał dla niej niespodziankę. Dziś już się raczej nie wyrobi, ale jutro weźmie się ostro do pracy. Pospaceriwali jeszcze trochę razem, aż Serenity tak jak zawsze musiała odlecieć. Za każdym razem wyglądała dla Naoru jak anielica. Piękna anielica, która z nastaniem nowego dnia musiała wracać do nieba. Gdy się pożegnali Naoru pognał na polanę, którą utrzymywał w tajemnicy przed całym światem. Zaczął pracę nad niespodziankami dla Serka. Zaczął zbierać przeróżne kwiaty, które mocą lodu zamrażał tak, by się trzymały siebie nawzajem. Chciał zrobić niewielki pomnik Serenity. Miał już wizję w głowę, więc reszta szła dosyć gładko. Przy tworzeniu towarzyszyła mu Aisu. Ciągle ciepło się uśmiechała. Dziś jednak nic mu nie powiedziała, a on jej. Był zbyt zajęty, a matka wiedziała o tym. Noc zbliżała się dosyć szybko, a pomnik był coraz bliżej końca. Gdy skończył idealnie nastała noc. Użył mocy by zasłonić pomnik i pobiegł do jeziora. Zdążył w ostatniej chwili. Serenity wylądowała na ziemi. 
- Witaj Nao.
- Witaj Serku. Mam coś dla ciebie.- odparł. Wadera spojrzała na niego zaciekawiona. 
- Co takiego? - spytała, a Nao się uśmiechnął. 
- To niespodzianka. Choć za mną. - odparł. Prowadził waderę w kierunku polany. Gdy się na niej znaleźli użył mocy i odsłonił pomnik. 
- Niespodzianka!- zawołał radośnie.

<Serenity?>Naoś się postarał C:

Od Naoru CD Tiski - ”Ktoś Nowy”

Naoru uśmiechnął się do wadery.
- Oczywiście, że tak.- odparł. - Dziś już niestety muszę uciekać, ale jutro z pewnością się zobaczymy.- dodał. Wadera przytaknęła z uśmiechem.
- Cieszę się. W takim razie do jutra Naoru.
- Do jutra Tiska. - pożegnał się i pognał w kierunku jeziora, w którym miał spotkać się z Serenity. Po spotkaniu z Serkiem, Nao był znacznie zmęczony. W końcu nie spał od dłuższego czasu. Obiecał jednak, że spotka się z Tiską. Najpierw spotkał się jeszcze ze swoją zmarłą matką, Aisu.
*Widzę, że żyjesz na całego Nao*
- Nigdy nie byłem tak zmęczony.- oznajmił Naoru.
*Powinieneś odpocząć*- odparła czule Aisu.
- Nie mogę obiecałem Tisce, że się z nią spotkam. - odparł basior. Matka spojrzała na niego czule. Wzięła jeden z kwiatów i nasypała sobie na łapę trochę jego pyłku. Podeszła do Nao. Wyszeptała jakieś nieznane mu słowa. Gdy pyłek spadł na basiora poczuł, że jego zmęczenie znika. Zaskoczony spojrzał na matkę. Ta uśmiechała się ciepło. 
*Pamiętaj, że na mnie zawsze możesz liczyć*
- Coś mi mamo nie gra.
*Co takiego?*
- Czy ty już zawsze będziesz przy mnie?
*Gdy znajdzie się wadera na moje miejsce zniknę*
- Chodzi o to, że gdy tata znajdzie inną znikniesz?! - spytał Naoru niedowierzając.
*Źle mnie zrozumiałeś.*- odparła jednak Naoru nie zrozumiał o co może chodzić. Gdy skończył rozmawiać z matką, pognał w kierunku jaskini Tiski. Jednak nie zastał tam jej. Musiał więc ją wytropić. Postanowił, że najpierw się napije. Strasznie się zmęczył podczas biegu. Gdy dotarł do rzeki zobaczył Tiskę. Uśmiechnął się. Podszedł do niej od tyłu.
- Witaj Tiska.- powiedział z uśmiechem.

<Tiska?>