Jeden z ośnieżonych szczytów
majaczył w oddali, skrywając w swym cieniu całą rozległą
dolinę. Słońce schowało się już za cielskiem potężnej góry,
która nawet z tej odległości wyglądała trochę przerażająco.
Jej zbocze porośnięte było dywanem sosen, co z daleka nie było
takie oczywiste – ciemnozielone korony ciężko było odróżnić
od ziemi, która w cieniu przybrała podobny odcień. Różowo-złota
poświata zawisła w powietrzu, ubierając cały świat w bajeczne
kolory. Więc tak patrzy się na świat przez różowe okulary?
Wysoko na niebie można było dostrzec blady jeszcze cień księżyca
w trzeciej kwadrze. W złotych oczach Hyarina ten cień odbijał się
bardzo wyraźnie. Zerknął w bok, gdzie siedział trochę mniejszy,
płowy wilk z wzrokiem utkwionym w oddali. Na jego wargach błąkał
się lekki uśmiech. Pierwszy basior także uśmiechnął się
nieznacznie i przekrzywił głowę.
- Coś cię męczy – zaczął
mimochodem, bezwiednie kreśląc kółko w piasku. Czy po tym
wszystkim, co się stało, mógł go nazwać przyjacielem? Nie
chciał, by Szkło czuł do niego szacunek tylko ze względu na
pozycję, którą zajmował. Hyarin nie wiedział czy została mu
wybaczona ucieczka z Kali. Miał poczucie, jakby zdradził zaufanie
ojca swojej ukochanej. Ale wrócił. Wrócił gnany przeczuciem i
przyzwoitością. Jakąś dziwną, niezrozumianą troską. Takie
rozterki nie były do niego podobne, gryzło go sumienie, wyżerało
dziurę w mózgu jak kornik.
- Słuchaj... - odezwał się
ponownie, ale nie zdążył dokończyć, bo towarzysz przerwał mu
znienacka.
- Czy to się kiedyś skończy? -
Czuł, że Szkło nie zwraca się bezpośrednio do niego, a pyta
wszystko wokół. To połamane drzewo, wypaloną przez ognisko dziurę
w ziemi, wydeptaną z ziemi ścieżkę, którą przyszli. Wszystkich
bogów. Hyarin widział jak jego uśmiech zamienia się w pełen bólu
grymas, a w oczach zaszkliły się łzy. Skierował pysk w stronę
horyzontu. Nie wiedział, kiedy. Nie wiedział czy w ogóle nadejdzie
koniec. Każdego już to przytłaczało. Każdemu posiwiało, choć
parę włosów na grzbiecie z powodu tej wojny.
- Nie chciałem, by moje dzieci
musiały przeżywać coś takiego. Patrzeć jak... - głos uwiązł
mu w gardle, nie dokończył. Nie musiał. Hyarin doskonale wiedział,
o co chodzi. Martwili się przecież o tę samą osobę.
- Żadne z nas tego nie chciało. Może
oprócz tych, którzy do tego doprowadzili. Płacimy tego najwyższą
cenę.
- Nie pozwalam Ci tego robić. – Stanowczy głos odbił się echem od ścian jaskini. Hyarin patrzył
na płowego basiora, a jego pysk wykrzywiał się coraz bardziej w
niemym gniewie. Uszy położył po sobie, zjeżona na karku sierść
wskazywała jak silne targały nim emocje. Szkło stał spokojnie w
progu, gotów do opuszczenia groty.
- Jako twój generał, zabraniam ci. -
Jego głos zabrzmiał zbyt rozpaczliwie. Wciąż miał przed oczami
mglisty obraz niedawnej wizji. Oczy po raz kolejny zasnuł całun
krwawej czerwieni.
- Muszę, Hyarin. Ta wataha... to
wszystko, co mi pozostało. - Odwrócił się. Wyszedł. Jego
sylwetka zniknęła za rogiem. Tak, jakby nigdy go tutaj nie było,
jakby był tylko snem na jawie.
Osamotniony generał stał pośrodku
jaskini wojskowej. Jak pionek króla, który jako jedyny pozostał na
szachownicy, niezdolny do żadnego ruchu, choć wokół nie było
żadnego przeciwnika. Tym razem szach mat wypowiedział on
sam.
Chciał się mylić. Chciał, aby tym
razem to był tylko objaw jego paranoi albo jakiejś choroby
psychicznej. Jednak ciężko mu było oszukać samego siebie. Znowu
tam był, czuł mokrą od krwi trawę pod łapami i drażniący w nos
zapach krwi. W jego ślepiach odbiły się rozpalone piekielnym
ogniem pochodnie, które dzierżył opętany nienawiścią tłum. Ta
wizja sprzed kilku godzin obudziła w nim wspomnienia, tamten widok
mieszał się z makabrycznym obrazem poszarpanych zwłok leżących,
gdzieś w trawie jak szmaciana lalka. Jak nigdy chciał się mylić.
Czy już wtedy wiedział, że widzi go
żywego po raz ostatni? Jego zdezorientowane spojrzenie, szukające w
jego twarzy potwierdzenia, wyznaczenia mu drogi, jakiegokolwiek
autorytetu. Jednym tylko nieznacznym skinieniem łba, błyskiem
niepewnych oczu, skazał go na wyrok śmierci. Powiedział mu: Idź.
Idź i czyń, co należy. Ruszaj, Szkło i nie oglądaj się za
siebie.
Głuchy tupot dziesiątek par łap brzmiał jak żałobny
marsz. Dostrzegł to krótkie spojrzenie na jego osobę, gdzie stał na
wzniesieniu, a przy jego lewej łapie Hiekka. To ty powinieneś tu
stać, Szkło. Wiedział, że brzemię tego uczynku, będzie ciążyć
na nim aż do śmierci i jeszcze dłużej. Kolejna strona jego
kroniki zapisana czerwonym atramentem. Ach, żeby tylko. Powinien
paść na kolana jak Rejtan, który zamiast koszuli rozrywa sobie
żyły, by własną krwią spisać akt zgonu swojego plutonowego.
Żołnierza. Przyjaciela.
Leżał tam. Pokryty krwią, poszarpany
i zagryziony jak ofiara polowania, którą psy gończe potraktowały
zbyt brutalnie. Hyarin ponownie poczuł pod łapami nasiąkniętą
krwią trawę. Coś ścisnęło go w środku aż cały zadrżał.
Starał się nie patrzeć w zasnute mgłą, puste oko płowego wilka.
Z trudem przełknął ślinę, ale nie czuł się na siłach, by się
poruszyć i odejść. Widok martwego Szkła odebrał mu władzę w
nogach. Czy już zawsze będzie musiał być odpowiedzialny za czyjąś
śmierć? Czy w ten sposób okrutny los postanowił go katować,
zrobić z niego mesjasza, którego zadaniem jest
zbawienie każdego z kim ma styczność? Nie czuł się na siłach,
by to uczynić. Zacisnął powieki, a jego ciałem wstrząsnął
kolejny dreszcz. Nigdy nie poprosił go o wybaczenie. Nie zdążył zebrać się na odwagę, a teraz patrzył na jego ciało. Ten mizerny wrak wilka, którym się stał. Już mu nie odpowie. Nie dowie się czy chował do niego urazę. Nie pobłogosławi związku jego córki. Kali. Kali wybacz mi. Odebrałem ci kolejną rzecz, być może jedyną, dla której warto było tu wrócić. Mam krew na rękach. To ja... To ja zabiłem Szkła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz