czwartek, 2 lutego 2023

Od Apollo Anubisa Aina CD. Oxide - "Ślepy traf"

Zapach mrozu o poranku rozsiał się po polanie. Śnieg prószył sobie z nieba powoli osadzając się na mokrej ziemi i pewnym zaspanym wilczym ciele. Anubis musiał starać się wiele godzin w poszukiwaniu miejsca na sen, aż w końcu zmęczony przysiadł pod kamieniem. Biała pierzyna ciążyła na jego plecach, jednak nos skryty pod skałą oddychał miarowo i spokojnie, jakby niewzruszony przeszywającym chłodem poranka. Dopiero słońce, którego promiennie przedarły się do jego świadomości, rzucając ciepłe kropeczki na całych plecach, dobudziło go z głębokiego snu. Jego długie łapy wyprostowały się z trudem, a śnieg powoli osunął się ku ziemi. Niczym obsypana bielą góra, wzrósł ponad kamień, pod którym jeszcze przed chwilą słodko drzemał. Oddech z jego płucach na sekundę zadrżał kiedy musiał otrzepać się ze swojego nakrycia. Nie raz czuł na skórze zimno mokrego futra. Nie raz spał pod gołym niebem i budził się zaspą, zapewne nie inną od tysiąca zasp na tym świecie. Nie raz i nie dwa zdarzyło się że jego sierść oszkliła się w chłodne zbitki lodu, wydające słodki stukot przy uderzaniu się o siebie. Jednak kto wie, czy jakikolwiek wilk, kiedykolwiek przywyknie do tego zjawiska. Apollo odetchnął i zwrócił pysk w kierunku wiatru, ocierając ciałem o pień najbliższego drzewa. Szron na jego plecach zaskrzypiał, opadając, kawałek po kawałku. Nie był w stanie zdjąć z siebie wszystkiego, jednak zrobiło mu się o niebo lżej. Zanim wyruszył w swoją drogę, której celem było wszystko i nic, przesunął łapą po pysku. Łapał się bowiem ostatnimi czasy na zamykaniu prawego oka, bezwiednie, przez co straszył hukowi winne wilki.

Powoli przesuwał się przed siebie. Słońce było na jego kark, mocząc go roztapiającym się lodem. Śnieg chrupał pod poduszkami łap, kiedy małe kręgosłupy śnieżynek pękały pod naciskiem wilczego ciężaru. Jednak bezświadomość ich istnienia, ułatwiała wielce wyciąganie największej przyjemności z tego dźwięku. Anubisowi właściwie tylko to przynosiło jeszcze kojącą ulgę, gdyż ilość ptaków jaką miał szansę słyszeć, była znikoma. Zwierzęta odlatywały na zimę, pozostawiając go w ciszy i bezruchu. Samotności, która tak doskwierała mu niekiedy, pomimo jego natury stroniącej od świata. W końcu kiedy  orzeł traci skrzydła, pikuje ku ziemi. I Anubis bez cienia, do którego można by rozchylić pysk czuł jakby wiatr z niezwykła prędkością osadzał się na jego pysku. W końcu tak niedaleko było mu do ziemi.
jego uszy stały na baczność, szukając ukojenia w zamarłej w czasie naturze. Gdzieś pod ziemią zamarły myszy, przerażone jego stąpaniem. Gdzieś wśród gałęzi zaćwierkał samotny ptak, a z oddali dobiegało niespokojne skubanie kory. Wilk mimowolnie uśmiechnął się. Jego ciało poruszało się rytmicznie w kierunku wiatru. W jego duszy na chwilę zagrzał się niepokój. Ogon zamachał, uszy zastrzygły, jednak szum jedynie przybrał na swojej sile. I nieświadomy wilk, powoli brnący przez śnieżne pościele, nie zdążył się zbytnio zorientować w świecie, zanim ten raczył usunąć mu się spod nóg.  Jego łapy wykonały dziwny przewrót, plecy zanurzyły się w śniegu, prawie sięgając samych korzeni drzew, gdyż jakiś raczył delikatnie odbijać się na tle miękkiego puchu, pod kręgosłupem. Anubis stęknął i tylnymi łapami wsparł się o, prawdopodobnie, brzuch przeciwnika. Poczuł ciepły oddech drugiego stworzenia i z samego zapachu tego, udało mu się wywnioskować, że padł ofiarą własnego gatunku. Odetchnął ciężko, jednak zanim słowa wyrwały się z jego zmarzniętego gardła, słowa obcego raczyły dotrzeć do niego pierwsze.

—Nie jesteś sarną? — zdziwiony ton nieco uspokoił bijące w gardle serce ślepego wilka.

—Jak widzisz. — raczył odrzec krótko. Nacisk na jego ciało zniknął tak samo niespodziewanie, jak raczył się pojawić. Anubis jeszcze ułamki sekund leżał plecami na ziemi, uśmiechając się delikatnie. Ulga uspokoiła jego serce do końca. Przecież nie został zjedzony tak od razu, i to było jakieś osiągnięcie. Powoli wstał na równe nogi otrzepując się z puchu. Jego duszy na chwilę przypomniało się o tym słodkim dźwięku lodu, którego niestety już nie zastał. Kto wie. Może zimowe słońce też nie pozwala odpocząć od ciepła tego giganta. Anubis zastrzygł uszami i zawęszył przy ziemi. Zapach nieznajomego wilka nie zmienił się zbytnio, a zatem stworzenie stało jeszcze niedaleko. Towarzyszyła mu jednak nuta zaśniedziałego futra, tak typowego dla zimowego odzienia saren. Czyżby wilk polował? Tłumaczyłoby to tak zawistną pomyłkę, pewnie zrobioną żartem wiatru wzbijającego tony śnieżynek z ziemi w niebo. Nie tam gdzie ich miejsce, w końcu świat wygnał je ze swojego spokojnego królestwa w górze. O ile jakieś istniało.

—Wszystko dobrze? Wybacz. — w końcu drugi wilk odezwał się. Ain w końcu mógł skupić się na jego osobie.  Po tonie zasugerował się, że do czynienia miał z waderą, a taką przynajmniej miał nadzieję, bo w przeciwnym wypadku mogło zrobić się onieśmielająco.

—Nic nie szkodzi. — odchrząknął. Nie bardzo wiedział co innego powiedzieć. Interakcje międzywilcze nie były jego mocną stroną, a nawet dziecko, które odchował było przerażająco podobne do niego samego.  — Goniłaś za sarną. — mruknął, jakby nie było to oczywistością. — Uciekła ci …. — raczył nastawić ucho. — Tam. — wskazał nieśmiało kierunek. Od drugiego wilka dotarło tylko ciężkie westchnięcie, a zanim ledwo słyszalny dźwięk głodu. Basior nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu i przymknięcia powiek. Słyszał ten dźwięk bowiem całkiem często, kiedy u jego boku jeszcze przebywała Szklaneczka, i uparcie twierdziła, że nie jest głodna! Ani trochę. Słodkie wspomnienia jednak musiały zostać przerwane przez niego samego. Wadera niedaleko chyba postanowiła ruszyć w dalszą drogę, kto wie, może i zniesmaczona swoją pomyłką. Jednak w Ainie obudziła się stara, dobra potrzeba poprowadzenia zagubionej duszy w jej miejsce spoczynku. Mało trafne porównanie dla wilka patrzącego oczami nie duchem, jednak dla ślepego wilka w sam raz.

—Zaczekaj. — zagadnął. Jego łapy zgrabnie przesunęły się po zimowej ziemi. — Słyszę, że jesteś głodna. — uniósł głowę w górę.  W końcu nie musiał spoglądać przed siebie aby wiedzieć dokąd ma zmierzać.

—Może trochę. — odpowiedź była krótka i zdecydowanie w temperaturze powietrza wokół.

—Polowanie na sarny w takiej pogodzie jest zaprawdę skomplikowane. — odetchnął. — Jeszcze chwila, a twój własny żołądek spróbuje zjeść cię od środka. Chodź. Wataha ma swoje zapasy zimowe. Dla każdego znajdzie się porcja. Członek czy nie, zagubione dusze także są mile widziane w progach tego przybytku. — zagadnął. Jednak jego ucho było w stanie usłyszeć tylko szybkie bicie serca, niechętny warkot i żal kwasów żołądkowych chcących posłuchać się propozycji.

—Nie dziękuję. — parsknęła w końcu. Jej krok nie zaprzestawał błądzenia pośród drzew, jakby szukała powrotu na i tak słabo znane trasy. Anubis miał problem z rozgryzieniem jej tożsamości, jednak nie był pewien niczego. Zwłaszcza imienia, w końcu tak rzadko mijał swoje ścieżki z kimkolwiek innym. Samotny wilk, pośród pól pełnych rozmów, siedzący na skraju lasu, z dala od tłumu i tłoku. Zapomniany nawet w czasie wojny.

—Zatem może zapolujmy we dwoje. — zaproponował. Jego ucho zastrzygło. Nie przepadał za dokonywaniem tej czynności. W końcu polegać mógł wyłącznie na swoich instynktach, a na ich bazie niekiedy ciężko określić dokładne położenie zwierząt nad ziemią. Chociaż zimą było to znacznie prostsze, gdyż śnieg łamał się pod kopytami.

—No nie wiem. — migała się.

—Na tym świecie nie ma przypadków. — Anubis rzucił w eter swoje słowa. — Nie ma przypadków, tak samo jak nie ma niczego co by do natury w postaci takiej czy innej nie wróciło. Spotkałaś nieznajomego, który oferuje ci pomoc. Nie ma nic piękniejszego niż na swojej drodze spotkać obcego, ponieważ szanse przetarcia z nim dróg ponownie są minimalne. Najbliżej spotkacie się po śmierci, o ile to będzie wam dane. Więc nie ma w tym nawet ujmy dla imienia, ponieważ go nie znamy. — jego ogon zaczepił o jej pysk kiedy ją wyprzedził. Jego ucho szukało zajęczej nory. Stworzenia pewnie nie były za grubiutkie, ale na pewno sycące. Słyszał jak śnieg za jego plecami rozdziera się pod drugim ciężarem.

—Wiesz. Przypominasz mi zagubioną duszę. — szepnął w końcu, przystając. Jego łapa poszukała przeszkód, jednak nie znalazła żadnego drzewa.

—Co? — jej skonfundowany głos odbił się po polanie nieco za głośno, więc nakazał jej być cicho, ruchem swojej łapy. Powoli naprężył mięśnie. Przyłożył ucho do ziemi i odetchnął. Wielokrotnie polował jak lisy, tak było mu prościej. W końcu jego uważny słuch słyszał drobne bicie serc pod glebą, poruszanie uszu, skrobanie zębów i pazurków. Naskoczył na śnieg przebijając się z łatwością przez jego warstwy i wbijając pyskiem w sprytnie schowaną norę. Jego kły zacisnęły się na ślepo, a tylne łapy szarpnęły ku górze. Z rozmachem wydobył się ponad warstwy puchu z średnim zającem jeszcze rzucającym się w jego pysku.

—Chętna? — mruknął przez zaciśnięte zęby.

 

<Oxide?> gee… wyszedłem trochę z wprawy pisania Anubisem XD on zazwyczaj jak się rozkręci to gada jak filozof jak coś XDDD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz