wtorek, 14 lutego 2023

Od Apollo Anubisa Aina CD. Oxide– „Ślepy traf”

Uśmiechnął się gorzko. Jego oczy powoli się przymknęły w tak niepotrzebnym dla niego ruchu. Przestąpił z łapy na łapę. Przywykł do  lodowej pościeli położonej na świecie, wiec nie przeszkadzała mu ona tak bardzo. Jednak od strony wadery słyszał rytmiczne uklepywanie śniegu pod jej poduszkami.
—Pozwól, że opowiem ci historię. — wyminął ją. Jego ogon zahaczył o jej brodę. — Był kiedyś na tym świecie nie jeden szczeniak, którego dusza zagubiła się wśród mgieł, nie mogła trafić do domu. Pozornie samotna, tak ślepo zapatrzona we własne niedoskonałości, że zupełnie zapomniała, że nie jest wcale taka sama. Mgła lubi przysłaniać oczy i utrudniać widoczność, jednak nie jest ciemnością nieprzebrniętą. Na końcu każdego tunelu jest światło, chociaż nie każdy je do końca widzi. — raczył pomachać swoją łapą przed oczyma. — Nie ważne jaką drogą się tam idzie. W każdym razie. Mówiłaś, że będą mnie szukać. Połowa tej watahy raczy nie znać mojego imienia, dla drugiej jestem tylko cieniem, dziwakiem krążącym po watasze. Bez domu. Bez mienia. Bez mniemania. Milczący. Jedynymi duszyczkami, które cenią moją obecność są zmarli oraz szczenięta. — odetchnął. — Czasami tylko ktoś słucha z oddali moich słów, pomimo że nie do nich są kierowane. Nie myśl jednak, że mi z tego powodu smutno. W żadnym wypadku. Moja babcia, jedyne słowa dobrze wypowiadała zanim ją straciłem, że nie warto zakrzątać sobie głowy tymi, których nawet nasza dusza nie zna. — jego ogon zawinął się wokół jego łap. Odpowiedziało mu milczenie, dość długie i niesłuchanie ciężkie.
—Zimno ? — zagadnął rozganiając napięcie. Przynajmniej na swoim karku. Powoli wstał. Jego płuca napełniły się chłodnym powietrzem. — Im bliżej centrum tym więcej nor, zagrzanych, gotowych Ewentualnie w jaskini medycznej zawsze mają miejsce na parę nocy. No. Prawie zawsze. — odetchnął na wspomnienie czasów ciemnej zagłady.  Jego łapy przesunęły po śniegu. Gdzie szedł? Kto wie, skoro sam nie do końca wiedział gdzie jest. Świat pachniał morko, niebo śniegiem, drzewa wilgocią. Latem wszystko odróżniało się dźwiękiem, zapachem, może i nawet wyglądem, ale przede wszystkim smakiem. Zima miała tendencję do bycia monotonną, nudną. Anubisowi na sercu zrobiło się miło kiedy na swojej drodze napotkał duszę odrobinę podobnej do swojej, pomimo że jeszcze nie miał szansy jej ujrzeć. Musiałby poczekać na noc.

Dwa pełne obroty słońca minęły od ostatniej interakcji Anubisa z jakimkolwiek członkiem społeczeństwa. Dwa razy sowy wstały do lotu trzepocząc swoimi skrzydłami na tle nieskończonego nieba. Dwa razy ciemność otuliła zielonkawe futro i ochłodziła temperatury wokoło. Dwa razy ciepłe promienie zimowe zaburzyły świętość opadów, aby wesprzeć się na kosmykach poruszanych przez wiatr. Basior nie czuł się samotny, jednak był sam. Jego łapy pozostawiały ślady na miękkim zimowych puchu, pozostałości po poprzedniej nocy. Jego oczy mozolnie szukały pobożnego oparcia wokół siebie. Może był ślepy, jednak teraz kiedy trzecia peleryna nadobnej pani Nocy powoli  zmykała się nad watahą,  mógł zawiesić zamglone ślepia. Jedna dusza, druga. W oddali błyszczały na szaro, pewnie w odbiciu od światła księżyca. Jakaż to była szkoda żegnać zmarłych, a jaka radość witać narodzonych. Anubis uśmiechnął się pod nosem, przyglądając wędrówce wilkopodobnych mgieł.
Jego futro nie zaplątało się w żaden krzak, pozostawiony przez mrozy bez upierzenia. Jego droga była prosta, jasna wręcz. Zdało mu się nawet, że jakoś tak cieplej niż nocami, zazwyczaj. A do pełni był jeszcze kawałek. Może tydzień, ale jednak. Nie przejął się tym, brnąc przed siebie. Musiał całymi garściami czerpać z tak sprzyjającej życiu pogody. Ostatnimi czasy bowiem śnieg nie odpuszczał jego zmarzniętemu ciału i zasypywał jego ciało pod chłodną pierzynką. Niestrudzony basior szedł przed siebie. Jak niegdyś za młodu, kiedy stąpał przez pustynne piaski. Bez celu, bez myśli. Jednak to zmieniło się kiedy w kąciku oczka błysnęła mu dusza, jaśniejsza nieco niż inne, a zatem zapewne żywa. Uniósł uszy i zatrzymał swój powolny krok. Jego oba ślepia wbiły się w tamto miejsce. Widzicie. Każdy kto widzi dusze, postrzega je inaczej i inaczej będzie je zwykłemu wilkowi opisywać. Dla Anubisa martwi, najczęściej w swoim żalu i tęsknocie, przewidywali się jego swoje gatunki. Wilk był wilkiem, jeleń jeleniem. Z kolei wszystko co jeszcze miało w sobie chociaż resztkę własnego oddechu miało tendencję do zbierania swojego dobrobytu wokół umysłu i serca. W zależności od nasycenia łatwo było określić jakież to zwierze znajdowało się przed nim, gdyż mino wszystko, nadal ta dusza  trzyma się sowicie swojej formy i nie wykracza poza jej ramy. Zatem w ruchu najlepiej Anubisowi było określić na kogo patrzy.
Przysiadł sobie kawałek od tego obrazka. Dusza, na którą spoglądał z oddali, poruszała się rytmicznie obijając o twarde ramy ciała, tworząc ułudę wilczej sylwetki. Stworzenie przemieszczało się krążąc, niczym niespokojny duch, a podmuchy wiatru wzmagały w nim przemieszczanie się. Anubis uśmiechnął się szeroko. Powoli zmierzył w tamtym kierunku. W zabawie powietrze w swoim ruchu przyniosło mu do nosa znajomy mu już zapach.
—Znowu się spotykamy. — zagadnął waderę. Jego oczy skupiły się na ciele, które nagle zatrzymało się w miejscu i intensywnie zawróciło. Basior spuścił uszy po sobie jednak obdarzył towarzyszkę uśmiechem. Dusza wiele o drugim ci powie, ale wyglądu nie zdradzi, nawet jełki ma jakąś formę. — Ah. Wybacz za najście. Po prostu krążąc tak po śniegu przypomniałaś mi moją wychowankę. Córkę można rzec, Szklaneczkę. Też tak biegała w koło kiedy chłód brał na łap, albo świat zwalał się na głowę. — mruknął przysiadając sobie w zimnym śniegu i nakrywając łapy ogonem. Jego oczy zamknęły się na chwilę, pokrywając świat w mroku jaki widywał za dnia. — A może nawet trochę Luminę. Macie bardzo podobną duszę. Taką niespokojną, ale jakże delikatną w środku. — zadarł głowę ku górze. Zapadło milczenie przerywane jedynie hukiem skrzydeł sowich nad głowami i oddechem dwóch wilków.

Ułamki. Sekundy.

Jak zgryzota trzymająca za serce wszystkich wokół, oprócz samego Anubisa, przywykłego do rzucania swoich słów w eter, tak aby wiatr mógł zanieść je przyszłym pokoleniom patrzących w zmarłych.

 

<Oxide?> powodzenia.. i sory.. nie wiedziałam jak wybrnąć, więc wepchnę ich na siebie jeszcze raz XD


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz