Bleu otworzył swoje oczka. Bardzo powoli. Jego ciało leżało skulone w kuleczkę w rogu jaskini. W jego palcach nadal była igiełka, a tkanina jaką się zajmował owinięta była wokół jego głowy. Powoli podniósł się do siadu, ziewając i pozbywając materiału z głowy. Jego oczy były strasznie klejące i pragnęły ponownie powrócić do snu. Kiedy basior zajrzał na zewnątrz, ponad spokojnymi ciałami rodziny, spostrzegł, że tam panuje jeszcze całkowita ciemność. Chłód wdzierał się w ściany zakończone niskim sklepieniem. Chłopak przetarł ślepia łapą odkładając przed tym igłę na jej miejsce. Musiał usnąć przy pracy do późna. Nawet nie zauważył. Odetchnął ciężko. Podszedł do swojej rodzinki układając się obok swoich sióstr. Brakowało mu czasem czasów, kiedy miał z nimi jeszcze dobre relacje. Ale jak dawno to było.
Ta jaskinia była pełna kłótni od rana. Tym razem Pelasza i
Laponia darły koty o drobnostkę jaka się wydarzyła. Chociaż czy to taka
drobnostka. W końcu Bleu ledwo powstrzymywał łzy, które i tak ciekły po jego
pysku. Zduszał w sobie głośny szloch, a serce krajało mu się. Simone, jego
droga mamusia siedziała u jego boku. Wyższa od niego trzymała głowę na tej
jego, czule przyciągając go łapą. Jego nos ledwo przepuszczał osmolone
powietrze do płuc. Jego siostra poszła o krok za daleko. Z ranka, kiedy
przebudziła się obok brata, coś musiało ją zirytować. Wskrzesiła mały ogień.
Spaliła jego tkaniny. Jego słodką pracę. Ulubione bandany. Na szczęście skóry
jakie odłożył na zamówione torby przeżyły ten wypadek. Ogień nie pochłonął też
wszystkich jego prac, na całe szczęście. Dlatego też teraz miał się w co
wtulać. Żółta tkanina w równie żółte linie wisiała na jego szyi, wchłaniając
słoną ciecz.
—No już. Załatwimy ci coś nowego, dobrego. — szepnęła jego mama. — Lepszego.
Piękniejszego niż było. Już…— powoli przesuwała swoją łapą po niebieskich
plecach.
—PIERDOLCIE SIĘ WSZYSCY. ZAŁUŻYŁ SOBIE. ALE SKORO JESTEŚCIE TAKIE UPARTE, NIECH
WAM BĘDZIE! NIE ZOBACZYCIE MNIE TU JUŻ! — wydarła się Pelasza. Jej głos
nieprzyjemnie odbił się od ścian.
Mijały smętne godziny. Atmosfera była napięta. Na zewnątrz śnieg sypał sowicie, a więc Pelasza siedziała w roku jaskini. Daleko nie uciekła ostatnim razem, gdyż radziła sobie samotnie gorzej od Bleu. Dlatego też chłopak powoli zastanawiał się czy samemu się nie wyprowadzić z dala. Skoro i tak jest przyczyną większości, jeśli nie wszystkich kłótni jakie ściany tej jaskini widziały. Sutek zawitał w jego oczach, kiedy siedział sobie w swoim kącie i smętnie machał igłą. Skóra była ciężka, gruba i metalowy przedmiot z trudem robił w niej dziurki. Zwłaszcza że łapy Bleu trzęsły się z emocji dnia poprzedniego. Łzy nadal odrobinę gryzły go w powieki. Prychnął sam do siebie z irytacji na wykonywane zadanie.
—I co my mamy z nimi zrobić? — Laponia szepnęła wtulając się
w futro Simone. Ta odetchnęła tylko ciężko. — Tak blisko do naszego ślubu.
Dzieci z nami mieszkają, kłócą się nieustannie. —
—Nie wiem, Lapi. Nie wiem co z tym poradzić. W końcu wszystko to nasze malce.
Dzieci… jak to pogodzić jeśli oni sami nie chcą. —
—Ciężki orzech huh…—
—Potrzebowałbym właściwie czegoś niedużego. — odetchnął Bleu
spoglądając na swoje łapy. Jego ogon powoli poruszył się po ziemi. Niebieskie
oczka zajrzały na swojego rozmówcę. Pióra zatrzepotały kiedy niebieskawy ptak
poprawiał swoje skrzydła. Jego dziób wykręcił się w delikatnym uśmiechu.
—Niedużego. Myślę że nie będzie z tym problemu. — Szkliwo kiwnął łebkiem. —
chcesz się wyprowadzić od rodziny na swoje? —
—Ja. Nie. Znaczy, nie do końca. Chciałem przenieść gdzieś moją małą pracownię.
W domu robi się coraz mniej miejsca na te graty i … irytują siostrę. Mam dość
ciągłych kłótni.— prychnął. Chmurka pary wzbiła się w powietrze tańcząc wraz z
jego oddechem.
—Ah. Rozumiem. A czym się dokładnie zajmujesz? — zagadnął jeszcze ptak. Jego
skrzydła otworzyły się i zamknęły na chwilę.
—Ah. Jestem rzemieślnikiem. Przynajmniej to mam wpisane w akta. W
rzeczywistości bliżej mi do krawca. Ale… torby robię i czasem książkom okładki
składam. — westchnął. Jego małe hobby czasem czyniło go nieśmiałym. Ciągłe
dogryzki siostry sprawiły, że nieco się wstydził swojej pracy.
—Oh. W takim razie znam jedno miejsce, które się nada! —
Bleu rozejrzał się po jaskini. Jego łapy odłożyły materiały
na ziemię w rogu. Odetchnął ciężko. Simone wkroczyła za nim, zaczepiając go
delikatnie głową.
—Jesteś pewien, że tego chcesz? To całkiem daleko od nas. — spytała. Basior odetchnął
głęboko.
—Tak. — nie. — Jestem pewien. — Chcę wracać do domu. Mówił czego nie chciał,
ale może wyjdzie mu to na dobre.
—No dobrze. Ale odwiedzaj nas, ok? — dała od razu. Jej nos dotknął go w
policzek w czułym geście od matki.
<CDN.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz