wtorek, 28 lutego 2023
Podsumowanie lutego!
sobota, 25 lutego 2023
Od Oxide CD Apollo Anubisa Aina – „Ślepy Traf”
piątek, 24 lutego 2023
środa, 22 lutego 2023
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 3
Łapy Bleu przesunęły po materiale, po czym zarzuciły go na kark. Sprawnie zawiązał je na kokardkę i ustawił w odpowiednim miejscu. Tak aby bandana mu nie przeszkadzała. Zadowolony przejrzał się w lustrze, jakie sobie zorganizował. Kosztowało go to wiele wyrzeczeń i niebezpiecznych sytuacji, ale warto było. Nie było to lustro wielkie, aczkolwiek wysokie na tyle, aby mógł przejrzeć się w nim cały. Ledwo zmieściło się pod stropem, już i tak niskiej jaskini. Całość pomieszczenia od progu wskazywała na rzemieślnika i jego dom. Skóry, tkaniny, nici czy nawet papier leżały w przeznaczonych na to miejscach. Bleu na upartego zorganizował sobie nawet własny kąt na łóżko, kiedy akurat nie miał ochoty spać w rodzinnej jaskini.
—A witam śliczną panią. — ktoś zagadnął któregoś chłodnego
dnia. Przez próg do niewielkiego, aczkolwiek gościnnego miejsca wkroczył nikt
inny jak spory basior o imieniu Romeo. Skąd Bleu wiedział. Otóż, od siostry. Co
nie jest zaskoczeniem. Pelasza bardzo lubiła narzekać i szykanować ludzi za
którymi nie przepadała lub którzy jej podpadli. Zapamiętywała ich sobie wtedy
co do szczegółu, a opowiadając o tym mamie, jej brat siłą rzeczy poznawał jej
wrogów z dokładnym opisem.
—Pana. Co cię tu sprowadza? — Te niebieskie młode oczka uniosły się na gościa.
Uszy powoli stanęły do pionu, a pysk rozjaśnił niewinny uśmieszek.
—A szukam torby. Wiesz… takiej ładnej… — wilk nonszalancko przeszedł się po
włościach zbliżając nieco za bardzo do Bleu w efekcie końcowym. Niedawny
szczeniak, z kilkunastodniowym stażem dorosłości zerknął na wilka, jednak nie
skomentował tego zjawiska.
—Dużą tą torbę? — zagadnął. Jego łapy sięgnęły po kawałek wolnej kartki. Nie
umiał pisać, ale wystarczały mu małe rysunki aby stworzyć pełny projekt.
—Taką aby pomieścić… wszystkie serca jakie skradam. — pysk prawie obcego
basiora znalazł się przy uchu młodszego, powodując, że ten zjeżył się i
spłoszył nieco. Skulił się nasz nieszczęśnik i speczył, jednak nie uciekał.
Tylko ruchem łapy odsunął od siebie starszego. Ten z kolei wzruszył ramionami,
a jego ogon przesunął pod brodą niebieskiego samca.
Ta cała sytuacja był niezwykle niekomfortowa i młody Bleu nie bardzo wiedział jak sobie z nią poradzić. W końcu dopiero szukał swojego prawdziwego „ja” i miał cichą nadzieję znaleźć je szybko. Jednak, Romeo złapał go nieprzygotowanego na nagłe flirty i zaloty. Dlatego kiedy basior wyszedł młodzik odetchnął z ulgą. Zamrugał parę razy i otrząsnął się z resztek dreszczy na plecach.
Następne ich spotkanie odbyło się dwa dni po złożonym
zamówieniu. Był wczesny poranek kiedy Romeo zjawił się w wejściu. Tym razem
młodzik raczył się lepiej mu przyjrzeć. Młody dorosły był mniejszy gabarytowo
od samca. Miał jasne, gęste futro, z pokrytym brązem brzuchem. Jego pysk
szczerzył się w ciągłym, szarmanckim uśmiechu, na który łapało się tak wiele
dam. Dodatkowo jego ogon zdawał się żyć własnym życiem i wił się niczym wąż
ubrany w perukę z miękkiej sierści. Starszy samiec wszedł do wnętrza jak do
siebie. Bleu akurat składał w całość okładkę do jednych z aktów jakie otrzymał
od jaskini wojskowej, z ogromną prośbą na zrobienie tego na wczoraj. Dlatego
teraz z największą precyzją przyszywał papierek do papierka dla trwałości
konstrukcji. Za jego plecami leżała kupka zdobycznego lnu, czekającego aż
skończy pracę i raczy znaleźć mu miejsce do spokojnego suszenia się na nici.
—Jak tam moja torba? Gotowa? — zagadnął Romeo zbliżając się i bezceremonialnie
opierając o młodszego. Ten zaskoczony i zirytowany poruszył znacząco barkiem,
jednak ciężar nie zniknął.
—Nie. Znaczy… Prawie. Ale najpierw muszę skończyć to.— mruknął cicho. Wiedział,
że basior i tak to usłyszy, zwłaszcza będąc zaraz przy jego twarzy. Sekundy
czekał na odpowiedź, aż nie poczuł obcej łapy zaciskającej się na jego tyłku.
Oburzony spuścił uszy po sobie i wstał, „przypadkowo” biodrami uderzając w
pewną twardą czaszkę. — Oi! Wybacz. Niezdara ze mnie! — uśmiechnął się. Podszedł
do sterty przygotowanego już materiału i wziął kawał obciętej skóry. Prawdopodobnie
jeleniej.
—Jak słodko. — Romeo zamruczał pod nosem, jednak echo poniosło ten gardłowy i głęboki
dźwięk po ścianach. Bleu zadrżał i speszył się ponownie. Nawet jego błękitna
sierść miała problem zakryć ten czerwony rumieniec.
—będzie gotowa za dwa dni! A teraz.. sio… sio. Kysz, kysz. Musze się skupić.— warknął,
nieco zły na siebie. Takie chwile słabości młodego serca nieco go przerażały.
Dwa dni później, późnym wieczorem Romeo zjawił się w jego
domu. Uśmiechnął się. Bleu odetchnął ciężko. Właśnie zbierał się do domu, do
mam i sióstr. Jednak basior wyraźnie pokrzyżował jego plany. Wszedł do środka z
szerokim uśmiechem.
—idziesz gdzieś? — zagadnął. Tym razem jego ruchy były bardzo bezpośrednie i
Bleu znalazł się momentalnie w jego strefie prywatnej. Ich ciała przycisnęły się
do siebie bokami, a łapa starszego zacisnęła na udzie wilka, który z wrażenia
sobie przysiadł. Przynajmniej tym razem nie był to tyłek.
—Tak. Chciałem iść do domu. — odrzekł w miarę spokojnie.
—A… to nie twój dom?—
—I nie i tak. Głównie pracownia, ale jest gdzie się zdrzemnąć, chociaż niewiele
miejsca. — odparł wzdychając ciężko. Oddech starszego krążył po jego
policzkach, powodując dziwne napięcie w mięśniach u Bleu. — A twoja torba jest
na wykończeniu. Jutro powinna być. —
—Miała być dzisiaj. — zacmokał Romeo, a jego ogon przebiegł pod szyję młodzika,
owijając jego ciało w niespodziewaną pułapkę.
—Oprawianie.. dokumentów zajęło mi dłużej niż się spodziewałem. Wybacz, ale wiń
wojskowych z ich rzą… Danami … na.. na wczo…oraj. — na ostatnie słowa brakło mu
już oddechu gdyż pysk Romeo zbliżył się do jego niebezpiecznie. Bleu przełknął
ślinę zaskoczony, a jego serce na chwilę pstryknęło.
—Mało miejsca… Nie szkodzi… Pokażę ci coś… — i na tym skończyła się ich
wieczorna rozmowa.
Bleu ani na chwilę nie zmrużył oczu w nocy. Cały jak w amoku
leżał zaskoczony i wpatrywał się w sufit. Nie żeby Romeo raczył go wypuścić z
objęć o normalnej godzinie, jednak, bardziej zaskoczony był samym sobą. Ledwie
parę tygodni w dorosłość, a on już został tak prosto zagarnięty w ramiona wilka
i przyjemności. Jego serce nadal biło intensywnie. Kiedy zamykał oczy widział i
czuł na ciele dreszcz przyjemności na wspomnienia, jednak… czy to było dobre?
Miał dość zastanawiania się nad tym. Jego ciało pokryte było w paru
ugryzieniach, jego stół roboczy w zadrapaniach, gdyż nie obyło się bez jego
udziału w tej zagorzałym sparingu. Bleu odetchnął nerwowo. Na trzęsących się
łapach próbował się podnieść wraz ze słońcem. Jednak przeszkodził mu w tym
Romeo.
—Mymmm… dokąd uciekasz? — zagadnął kładąc go pod sobą sprawnym ruchem.
—Oh… napić się. — szepnął. Jego głos był prawdziwie zdarty, jak nigdy przedtem.
—Hymm.. .zaraz… —
Bleu usiadł skołowany. Woda smakowała zaskakująco pysznie, jak zbawienie. Jednak jego ciało miało bardzo niewiele siły, gdyż nadchodziło już południe. Romeo naprawdę wiedział co robił, złapał sobie łatwą gąskę i skończyło się jak skończyło, a Bleu pocieszał się jedynie, że to nic zobowiązującego. I dobrze…
CND
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 2
Bleu otworzył swoje oczka. Bardzo powoli. Jego ciało leżało skulone w kuleczkę w rogu jaskini. W jego palcach nadal była igiełka, a tkanina jaką się zajmował owinięta była wokół jego głowy. Powoli podniósł się do siadu, ziewając i pozbywając materiału z głowy. Jego oczy były strasznie klejące i pragnęły ponownie powrócić do snu. Kiedy basior zajrzał na zewnątrz, ponad spokojnymi ciałami rodziny, spostrzegł, że tam panuje jeszcze całkowita ciemność. Chłód wdzierał się w ściany zakończone niskim sklepieniem. Chłopak przetarł ślepia łapą odkładając przed tym igłę na jej miejsce. Musiał usnąć przy pracy do późna. Nawet nie zauważył. Odetchnął ciężko. Podszedł do swojej rodzinki układając się obok swoich sióstr. Brakowało mu czasem czasów, kiedy miał z nimi jeszcze dobre relacje. Ale jak dawno to było.
Ta jaskinia była pełna kłótni od rana. Tym razem Pelasza i
Laponia darły koty o drobnostkę jaka się wydarzyła. Chociaż czy to taka
drobnostka. W końcu Bleu ledwo powstrzymywał łzy, które i tak ciekły po jego
pysku. Zduszał w sobie głośny szloch, a serce krajało mu się. Simone, jego
droga mamusia siedziała u jego boku. Wyższa od niego trzymała głowę na tej
jego, czule przyciągając go łapą. Jego nos ledwo przepuszczał osmolone
powietrze do płuc. Jego siostra poszła o krok za daleko. Z ranka, kiedy
przebudziła się obok brata, coś musiało ją zirytować. Wskrzesiła mały ogień.
Spaliła jego tkaniny. Jego słodką pracę. Ulubione bandany. Na szczęście skóry
jakie odłożył na zamówione torby przeżyły ten wypadek. Ogień nie pochłonął też
wszystkich jego prac, na całe szczęście. Dlatego też teraz miał się w co
wtulać. Żółta tkanina w równie żółte linie wisiała na jego szyi, wchłaniając
słoną ciecz.
—No już. Załatwimy ci coś nowego, dobrego. — szepnęła jego mama. — Lepszego.
Piękniejszego niż było. Już…— powoli przesuwała swoją łapą po niebieskich
plecach.
—PIERDOLCIE SIĘ WSZYSCY. ZAŁUŻYŁ SOBIE. ALE SKORO JESTEŚCIE TAKIE UPARTE, NIECH
WAM BĘDZIE! NIE ZOBACZYCIE MNIE TU JUŻ! — wydarła się Pelasza. Jej głos
nieprzyjemnie odbił się od ścian.
Mijały smętne godziny. Atmosfera była napięta. Na zewnątrz śnieg sypał sowicie, a więc Pelasza siedziała w roku jaskini. Daleko nie uciekła ostatnim razem, gdyż radziła sobie samotnie gorzej od Bleu. Dlatego też chłopak powoli zastanawiał się czy samemu się nie wyprowadzić z dala. Skoro i tak jest przyczyną większości, jeśli nie wszystkich kłótni jakie ściany tej jaskini widziały. Sutek zawitał w jego oczach, kiedy siedział sobie w swoim kącie i smętnie machał igłą. Skóra była ciężka, gruba i metalowy przedmiot z trudem robił w niej dziurki. Zwłaszcza że łapy Bleu trzęsły się z emocji dnia poprzedniego. Łzy nadal odrobinę gryzły go w powieki. Prychnął sam do siebie z irytacji na wykonywane zadanie.
—I co my mamy z nimi zrobić? — Laponia szepnęła wtulając się
w futro Simone. Ta odetchnęła tylko ciężko. — Tak blisko do naszego ślubu.
Dzieci z nami mieszkają, kłócą się nieustannie. —
—Nie wiem, Lapi. Nie wiem co z tym poradzić. W końcu wszystko to nasze malce.
Dzieci… jak to pogodzić jeśli oni sami nie chcą. —
—Ciężki orzech huh…—
—Potrzebowałbym właściwie czegoś niedużego. — odetchnął Bleu
spoglądając na swoje łapy. Jego ogon powoli poruszył się po ziemi. Niebieskie
oczka zajrzały na swojego rozmówcę. Pióra zatrzepotały kiedy niebieskawy ptak
poprawiał swoje skrzydła. Jego dziób wykręcił się w delikatnym uśmiechu.
—Niedużego. Myślę że nie będzie z tym problemu. — Szkliwo kiwnął łebkiem. —
chcesz się wyprowadzić od rodziny na swoje? —
—Ja. Nie. Znaczy, nie do końca. Chciałem przenieść gdzieś moją małą pracownię.
W domu robi się coraz mniej miejsca na te graty i … irytują siostrę. Mam dość
ciągłych kłótni.— prychnął. Chmurka pary wzbiła się w powietrze tańcząc wraz z
jego oddechem.
—Ah. Rozumiem. A czym się dokładnie zajmujesz? — zagadnął jeszcze ptak. Jego
skrzydła otworzyły się i zamknęły na chwilę.
—Ah. Jestem rzemieślnikiem. Przynajmniej to mam wpisane w akta. W
rzeczywistości bliżej mi do krawca. Ale… torby robię i czasem książkom okładki
składam. — westchnął. Jego małe hobby czasem czyniło go nieśmiałym. Ciągłe
dogryzki siostry sprawiły, że nieco się wstydził swojej pracy.
—Oh. W takim razie znam jedno miejsce, które się nada! —
Bleu rozejrzał się po jaskini. Jego łapy odłożyły materiały
na ziemię w rogu. Odetchnął ciężko. Simone wkroczyła za nim, zaczepiając go
delikatnie głową.
—Jesteś pewien, że tego chcesz? To całkiem daleko od nas. — spytała. Basior odetchnął
głęboko.
—Tak. — nie. — Jestem pewien. — Chcę wracać do domu. Mówił czego nie chciał,
ale może wyjdzie mu to na dobre.
—No dobrze. Ale odwiedzaj nas, ok? — dała od razu. Jej nos dotknął go w
policzek w czułym geście od matki.
<CDN.>
poniedziałek, 20 lutego 2023
Od Apollo Anubisa Aina CD. Oxide– „Ślepy traf”
Powietrze pełne zimowego chłodu zawirowało w jego płucach.
Jego łapa delikatnie musnęła kruche płatki kwiatów. Poduszka jego palców
zamrowiła jakby zarumieniona od wspomnienia wiosny. Mdły i odległy zapach tych
wyrostków pośród bieli wyłonił się spod wszechobecnej wilgoci. Jednak oczy Anubisa
nie kierowały się na drobne roślinki. W końcu nie miały czego tam szukać. Ślepe
podążały jedynie za czernią, którą teraz przebijał mdły obraz duszy przed nim. Dawno
nie spotkał tak skomplikowanego plecienia, takiego odcienia … szarości? Jakoby
że to nazwać, było w jego głowie w przynależnościach do osób wyjątkowych.
Wliczała się w nie sama bogi snów, chociaż czy o Bogach można powiedzieć, że
mają własne dusze, skoro są stworzeniami wiecznymi i nieśmiertelnymi. Chociaż
kwestię jest także czy na pewno nie może spotkać ich zguba z rąk własnego
plemienia.
—Powiedz mi. — zastrzygł uszami. Jego ciało wyprostowało się i usiadło na
chłodnym podłożu, ponownie tej nocy. Jego głowa uniosła się w górę, tam gdzie w
oczach powinny zamienić się mu gwiazdy, a gdzie przywitała go tylko smętna pustka,
którą widywał za dnia. — Wierzysz, że gwiazdy to nasi przodkowie, którzy stróżują
nad naszymi życiami? Ja osobiście uważam to za ziarenko prawdy w słodkim
kłamstwie, ze względu na to jak niewiele osób godzić chce się z inną prawdą.
Miło jest oczekiwać, że ma się miejsce gdziekolwiek po śmierci. Aczkolwiek
chciałbym czasami, aby gwiazdy rzeczywiście były zmarłymi odsiadującymi swoje
nieskończone żywota. Może wtedy mógłbym w nie spojrzeć i zażyczyć sobie tej
samej roli w przyszłości. — smętnie odetchnął. Poczuł jak jego własny oddech
oplata jego pysk zimną chmurką. — Niesamowite jak prosto jest zapomnieć o tych,
którzy nas opuścili, pomimo że zdaje się nam że ich pamiętamy. Moja dobra babka
powiadała niegdyś, że tam w górę trafiają jedynie dobrzy wilcy, ale czy każdy wilk
nie ma swojego za uszami. Ja mam. Opowiedziałbym ci, ale to głównie bezduszność
z mojej strony w kierunku społeczeństwa, które o mnie zapomniało. Jak to
mawiają, jak Kuba bogu. Ale żadne to usprawiedliwienie czyż nie? — odetchnął. —
Ciężko wierzyć w rzeczy których nie widać, czyż nie. Więc czy gwiazdy na pewno
są prawdziwe? Nie ważne, nie ważne. Rozgadałem się o wszystkim i niczym. Gdyby nie
twój oddech nie wiedziałbym nawet, że jeszcze obok mnie siedzisz. Zaparło ci go
w piersi, zdusiło w gardle, a jak go nie wypuścisz to i w mózgu się zatrzyma, a
ty wylądujesz, dajmy na to że wśród tych nieszczęsnych gwiazd.
—Wiedziałeś… — mruknęła. Chmurka powiewu dotarła do drażliwego nosa Anubisa.
—Ślepy od małego widzi uchem, widzi węchem, widzi pamięcią, ale raczej nie
wzrokiem. — odpowiedział wrzucając szeroki uśmiech na pysk.
—Jesteś niewidomy od urodzenia? — zagadnęła. Nie zajęło jej to za wiele, Anubis
poczuł się nawet odrobinę zbity z tropu. W końcu o sobie rzadko kiedy mówi,
rzadko ma okazję nawet słuchać samego siebie. Jego wspomnienia zostają z nim
gdzieś w podświadomości, jednak niewiele daje ich odtwarzanie, gdyż wszystko zagłusza
cisza i tętent serca.
—Tak. — lakoniczna odpowiedź uciekła z jego pyska, a łapy nieprzyjemnie
zapiekły. Zdało mu się, że to nie od zimna, a parszywego piasku pustyni, który
przebył przed tyloma laty. Dlatego też wstał i powolnym krokiem ruszył wzdłuż skraju
drzew. A ona za nim, ku jego zaskoczeniu. Nie zabronił jej jednak, pomimo że nie
przywykł do towarzystwa dłuższego niż minuty odliczane sekundami w głowie.
—Pewnie utrudnia ci życie. — mruknęła. Jej krok zrównał się z jego. Ciało w
ciało, praktycznie w poszycia, dla ciepła chociaż jednego boku.
—Nie powiedziałbym, że je utrudnia. Z pewnością wygląda zupełnie obco dla
wilka, który w życiu zaznał już kolorów, a nie ich smaków. —
—Co masz na myśli? — Oxide zastrzygła uszami, a ich cichy świst przywiódł
Apollo na myśl pikującego ptaka.
—Oh. Widzisz. Oczywiście, że widzisz! — zaśmiał się ze swojej nieświadomości
dobieranych słów. Nie był to jednak śmiech ani radosny ani gorzki — Kolory,
ekspresję, wydarzenia, własne łapy i własny nos, chociażby. Ślepiec na świat
patrzy nieco bardziej niekonwencjonalnymi metodami. Zastanawiałaś się bowiem kiedyś
jak kolory mogą smakować? Uwielbiam to pytanie zadawać wilkom całkowicie
sprawnym, gdyż konfunduje ich umysły. Niby sprawa prosta, bo koloru ni jak nie
spróbujesz, bo i jak. Kolor to widok nie smak. A no cóż. Każdy ślepy, co prawda,
ma swoje słowniki dla tego zjawiska, jednak ja mam tendencję do kojarzenia ich
z zapachami bardziej niż smakiem. Wiśnia na ten przykład. Niedługo po wiośnie
zakwitną wiśnie w sadach, a ich słodki, miodowy wręcz zapach aż przywodzi na myśl
róż, czyż nie? Trzeba tylko przymknąć oczy, zaciągnąć się zapachem opadających
płatków ocierających się pysk. Cichy skrzekot ptaków pośród usianych rosną
traw. I ta kora, o którą opierają …—
—Ała. Kur.. — zatrzymali się nagle. Anubis zaskoczony nagłą reakcją koleżanki
nawet się zjeżył. Szybko zauważył jej zniknięcie spod swojego boku. Zawęszył i przysłuchał
się nachylając intensywnie. Poczuł jak jego nos ociera się o ten wadery, a więc
cofnął głowę, która miał nisko przy ziemi, tak że nawet zapach wilgoci wdarł się
do jego żołądka przez krew.
—Nic ci się nie stało? Coś ty uczyniła? — nie mógł powstrzymać krótkiego
parsknięcia.
—Zamknęłam oczy. — zbierała się z ziemi. Śnieg pod jej łapami chrupał ochoczo,
jakby gotowy na kolejną rundę ścierania się sił. — I wyobraziłam sobie ten
zapach, ale w biegu przegapiłam korzeń. — westchnęła.
—No tak… — zachichotał pod nosem bardziej z tego faktu niż z niej samej.
—Jak ty to robisz, że nie zabijasz się na każdym kroku. — zdało mu się że było
to pytanie retoryczne, ale…
—Pamięć moja droga. Pamięć. Wielokrotnie przechodziłem te terany wzdłuż i w
szerz. Znam każdy kąt i każdy skrót. Każdy kamień i każdy mech, każde drzewo, pomimo
zmiennej natury przyrody. Po prostu moja łapa przywykła już do stawiania
mięśniem kroku tam gdzie wie, że można go postawić. — rzekł po czym rozgarnął
łapą odrobinę śnieg. — Ciało zaprowadziło nas spacerkiem pod palżę, a t w
zwyczaju te kolosy mają osłanianie nas przed sztormami. Jednak w zamian za to
usłały ziemię w swoich korzeniach, aby stać stabilnie i pilnować umownej
granicy miedzy lądem i morzem. — Anubis zastrzygł uszami. Morze było tej nocy
wyjątkowo spokojne. Ciche. Zapraszające do zamoczenia w nim łap.
<Oxide?> I tak. Anubis jest z tych wariatów, którzy po kolana wejdą w środku zimy, nocy, mróz -50, do morskiej, słonej, lodowatej wody XD
sobota, 18 lutego 2023
Od Smoły - ,,Remedium" cz.2
- Spokojnie, to tylko oparzenia ogona. Rozległe, to prawda, ale zrobimy co w naszej mocy, aby zagoiły się bez powikłań.- Odpowiedział im inny głos, głos pana medyka Delty.
Siedziała skulona na progu, odwrócona plecami od posłania jej chorej siostry. Była tak spięta, że już samo przełykanie śliny sprawiało jej ból. Do jej uszu dobiegł głos taty.
- Wszystko dobrze?- Podszedł do niej.
Ta wykręciła kark, by łypnąć na niego zeszklonymi oczami. Szybko odwróciła wzrok. Kamael zmieszany odchrząknął i przysiadł obok.
- Córko, to co się stało…
- …to moja wina.- wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Nie, wcale nie.- Nachylił się nad nią.- Nie powinniśmy was zostawiać samych. To było niebezpieczne.
Smoła odsunęła się od głowy ojca, nie chcąc by oglądał ją w takim stania. Ze wszystkich sił próbowała się opanować, zdusić w sobie ten piekący ból i poczucie winy, te jednak wbijały się w jej serce i gardło milionem zakrzywionych szponów i nie chciały puścić. Nie wiedziała, czy bardziej źle się czuła, za to co zrobiła, czy że teraz się mazgai.
- Smoła, ty..
- Czy ona wyzdrowieje?
Kamael wyprostował się powoli.
- Cóż, na pewno tak.
- Ale czy będzie taka jak dotychczas? - Wyjęczała, a pierwsze strużki łez popłynęły po policzkach.
Zamyślił się przez chwilę, jakby zastanawiał się, czy lepiej nie byłoby skłamać.
- Delta mówi, że jej futro w miejscach poparzeń już nie odrośnie, Smoła. Tak to niestety już jest z…
Czarna wilczyca wybiegła na dwór, nie czekając, aż usłyszy całe zdanie ojca. Nie mogła znieść jego słów, nie musiał jej uświadamiać, jak wielką krzywdę spowodował jej lekkomyślny upór. Chciała dobrze, chciała chronić siostrę przed jej głupimi pomysłami, nie chciała, aby ktoś się poparzył. Dlaczego dokładnie taki wypadek spowodowała. Czy była na tyle głupia, żeby sądzić, że potrafi wygrać? Wygrać, ale z kim? Z własną siostrą, czy może z nieuniknionym losem.
Kamael westchnął ciężko i wrócił ospale do żony.
- Gdzie Smoła? Domino, rozejrzała się po jaskini.- Myślałam, że jest z tobą.
- Musi dojść do siebie.- Mruknął.
Domino zadrżała dolna warga.
- Dałeś jej odlecieć tak po prostu?
- Potrzebowała się uspokoić, nie widziałem w tym nic przeciwko.
- Kam, właśnie pod naszą nieobecność okaleczone zostało nasze dziecko! Nie mówisz poważnie, że właśnie spuściłeś z oka kolejne!
Zanim otworzył pysk, by odpowiedzieć, wilczyca już wyszła z jaskini medycznej szukać córki. Załopotała parę razy skrzydłami i wzbiła się w powietrze, by przeszukać teren. Las był jednak gęsty i nawet w zimę ciężko było kogoś w nim dopatrzeć, szczególnie wilczka o kolorze i rozmiarach skałki.
- Smoła!- Zawołała w ciszę mrozu. -Smołaa!
Karmelowy wilk przycupnął bliżej posłania Katarki. Wilczyca oddychała równo i spokojnie. Nadal spała głęboko pod wpływem końskiej dawki środków uspokajających podanych przez Tię. Jej drobne ciałko zwinęło się w kłębek, łapki zwisały bezwładnie na rogach plecionej maty. Zatrzymał wzrok na jej ogonie, całym owiniętym w płóciennych bandażach, brązowych od krwawego osocza. Bez jej gęstego, białego futerka wyglądał teraz niekomfortowo cienko. Jak ogon szczura. Wilk ze szczurzym ogonem, pomyślał. Co jeszcze cię spotka, malutka?
CDN
Od Hiekki CD Harpii
- Kucyków. -Parsknął tamten.- Przecież ci mówiłem, że nie jestem żadnym...
- Ta ta, jasne, a ja jestem Sekretarz. Już bardziej mi na jeża wyglądasz z tymi igłami.
Kucyk wyglądał na coraz to bardziej urażonego moimi komentarzami.
- Ten róg to rozumiem...po mamie?- Szturchnąłem łapą w jego grzywkę.-Mama koza, czy wróżka leśna?
- Irytujesz mnie.- Burknął i zeskoczył w głęboki śnieg. - Idę sobie stąd.
Pokręciłem na niego głową, rzeczywiście odchodził, brodził w tym śniegu po czubek własnego rogu, pomimo, że mi dosięgał on najwyżej do połowy łap. Niemożliwe, że zrodził nas ten sam gatunek.
-Przeziębisz się jeszcze malutki.
Podreptałem do niego i wrzuciłem go sobie na grzbiet, nie zważając na jego protesty.
- Sam też sobie dobrze radziłem!
- Nie martw się, już wszystko jest dobrze.- Ruszyłem na północ. - Nic tak nie rozwesela jak drobna pomoc.
Mały chyba pogodził się z losem. Chciałem go przetransportować na teren, gdzie śnieg byłby bardziej udeptany, gdzie chodziło już mnóstwo wilków. To powinno być niedaleko.
- Hiekka jestem.- Przypomniałem sobie, że się nie przedstawiłem.
-Harpia.- Odparł ochoczo.
Po chwili marszu mój krok przeciął inny szlak. Również wilczy, ale zapachu nie rozpoznawałem ani trochę. Zatrzymałem się cały spięty, węsząc w powietrzu. Jednorożec również niuchnął wraz ze mną. Zapach był dobrze wyczuwalny, ale w tym zimowym krajobrazie kilku łysawych brzóz i kostropatych krzewin nikogo nie było widać.
- O co chodzi?
- Obcy.
- Kolejny? Jakiś chyba przewrażliwiony jesteś.- Zachichotał
- Nie, tym razem naprawdę.- Wciągnąłem jeszcze jeden łyk powietrza.- Tam, patrz.
Kiwnąłem głową na ruch w krzakach jagód po drugiej stronie szlaku. Podkradłem się powoli, czując n karku przysuwającego się w stronę głowy wilczka. Wyciągnąłem łapę powoli, by odgarnąć najbliższe gałęzie i nagle poczułem pazury na swoim udzie. W panice zrzuciłem Harpię z pleców.
(Harpia?)
piątek, 17 lutego 2023
Od Bleu - "Wątpliwości" cz. 1
Słońce powoli podniosło się na niebo. Jego promienie leniwie sięgnęły ponad szczyty drzew. Zima w całej swojej łagodności, w nocy sypnęła miękkim puchem, a o poranku sprawiała, że płuca można było sobie odmrozić we śnie. Bleu jednak nie był zbyt przejęty tak niesprzyjającymi warunkami. Otrzepał futro z osadu jakiego nabrał na kark przy biegu. Czemu biegł? Otóż. Nasz bohater, świeżo upieczony dorosły mało nie wdał się w bójkę z dwoma wilkami z Jabłoniowych włości. Stąd też zadyszka, zziajany oddech i cichy śmiech ulgi pod nosem.
Jeszcze niedawno mały Bleu uciekał tak przed siostrami,
które dręczyły go nieustannie za jego absurdalne hobby i zainteresowanie „szmatkami”.
Ganiały go po śniegach, podgryzały po ogonie i śmiały się. Jakaż szkoda, że
wilki nawet dorosłe, nie dostrzegają użyteczności w ciepłej narzutce. Młodzik
łapą poprawił zawiązaną na karku chustę i odetchnął. Jego oddech uciekł w
powietrze wraz z delikatnym wietrzykiem. Jego łapy przesunęły smętnie po puchu.
Jak tu być poważanym, kiedy ledwie skończyło się rok. Jak tu brać takiego wilka
na poważnie, prawda? W końcu szczenięta nie mogą mieć własnych wartości.
Basior prychnął. Może i był młody. Może i miał w sobie jeszcze tą dziecięcą zarozumiałość
i brakowało mu lat na karku, jednak to nie znaczyło, że jego zdanie ma być takk
rzucane po kątach. A jednak. Stał teraz przed domową jaskinią, w której nadal
mieszkał z całą rodzinką, zupełnie niegotowy na samodzielne funkcjonowanie.
—Wróciłem. — szepnął. Miał nadzieję nie obudzić nikogo jeśli nadal byliby
pogrążeni we śnie.
—Długo cię nie było. — Simone uniosła głowę w jego kierunku. Miała zaspane
oczka co wskazywało, że świeżo podnosi się z posłania. Jej podbródek jeszcze
przed chwilą leżał na jej partnerce, która spała z najlepsze wtulona w
niebieskie futro.
—Oh… Polowałem na…—
—Polowałeś? — kpiący, aczkolwiek cichy komentarz doszedł do niego od boku. Bleu
spuścił po sobie uszy i zmarszczył nos. — I co przyniosłeś? Kanarka? — Jego
siostra, Pelasza, podniosła się z posłania. Była od niego mniejsza, bardziej
krępa, wręcz grubiutka, a jednak jej charakter był brutalnie inny od tego
samca. Podczas kiedy Bleu szczeniakiem był płaczliwym i wrażliwym, to wcielenie
zła mieszało go z błotem bez najmniejszego wyczucia. I bądźmy szczerzy. Miano dorosłego
podsyciło ego tej wadery i postawiło między dwójką rodzeństwa przepaść, której
nawet najzdolniejszy ptak nie zdołałby przelecieć. Miesiące udręki i docinek odbiły
swoje piętno na tej relacji, w obie strony.
—Pf… Nie. Miałem zająca, ale … —
—Ale. Oczywiście że ale. — prychnęła. Jej ciało przeszło obok niego na zewnątrz.
Bleu warknął gardłowo w jej kierunku.
—Od rana zaczynacie? — Laponia ziewnęła zerkając w stronę wyjścia.
—Nie ja zacząłem, pragnę zauważyć. — basior bronił się. Jak zawsze. Nie mógł
ścierpieć, że przez większość swojego życia wina spadała na oboje, a nie na
siostrę, która zawsze była prowokatorką. Poza tym jednym, jedynym razem, ale to
inna historia.
—Już. Cicho. Powinniście oboje się trochę uspokoić. Weszliście w dorosłość, czas
więc dorosnąć. — rzekła ognista wadera. Bleu powstrzymał w sobie głośne
westchnięcie, jedynie wymijając je i przemieszczając się do swojego własnego
kącika. Chociaż tu mu nikt nie przeszkadzał. W końcu … był dorosły czyż nie?
Tak bardzo nie miał ochoty mówić tego na głos, że matki są takie hipokratyczne. Niesprawiedliwe. Pewnie oberwałoby mu się za to. Jednak taka była prawda. Gdy płakał, kazali mu zmężnieć. Gdy się stawiał, siedzieć cicho. Gubił się czasami w wymaganiach jakie mu stawiali, jednak świeżo po urodzinach nie mógł się wyprowadzić. Ba! Do niedawna nie miał pojęcia co chciał robić w życiu. Mama Simone podpowiadała mu, że dobrą opcją są stanowiska śledczego, jednak nie w jego głowie było latanie za martwymi ciałami. Nie przepadał za tym widokiem. Wystarczyło mu, że wychował się pod zaborami, które niedawno dopiero opadły. Jego łapa sięgnęła po kawałek tkaniny. Delikatne włókna otarły się o jego poduszki wywołując uśmiech na jego pyszczku. Ukradł kawałek tej niebieskiej „szmatki” ze śmietnika, którego z ludzi. Namęczył się z dopraniem jej z jakiegoś brudu, jednak teraz nadawała się idealnie na jakąś apaszkę. A Bleu uwielbiał swoje dodatki. W jednej z toreb jakie sklecił chwilę przed urodzinami miał swoją małą szafę, a nie zamierzał zatrzymać się jedynie na kilku chustkach. Zadowolony z siebie rozciągnął materiał na oko oceniając jego długość i cmokając. Igła i nitka leżące u jego boku zaraz miały się mu przydać.
<CDN>
czwartek, 16 lutego 2023
Od Oxide CD Apollo Anubisa Aina – „Ślepy Traf”
wtorek, 14 lutego 2023
Od Apollo Anubisa Aina CD. Oxide– „Ślepy traf”
Uśmiechnął się gorzko. Jego oczy powoli się przymknęły w tak
niepotrzebnym dla niego ruchu. Przestąpił z łapy na łapę. Przywykł do lodowej pościeli położonej na świecie, wiec
nie przeszkadzała mu ona tak bardzo. Jednak od strony wadery słyszał rytmiczne
uklepywanie śniegu pod jej poduszkami.
—Pozwól, że opowiem ci historię. — wyminął ją. Jego ogon zahaczył o jej brodę.
— Był kiedyś na tym świecie nie jeden szczeniak, którego dusza zagubiła się
wśród mgieł, nie mogła trafić do domu. Pozornie samotna, tak ślepo zapatrzona
we własne niedoskonałości, że zupełnie zapomniała, że nie jest wcale taka sama.
Mgła lubi przysłaniać oczy i utrudniać widoczność, jednak nie jest ciemnością
nieprzebrniętą. Na końcu każdego tunelu jest światło, chociaż nie każdy je do
końca widzi. — raczył pomachać swoją łapą przed oczyma. — Nie ważne jaką drogą
się tam idzie. W każdym razie. Mówiłaś, że będą mnie szukać. Połowa tej watahy
raczy nie znać mojego imienia, dla drugiej jestem tylko cieniem, dziwakiem
krążącym po watasze. Bez domu. Bez mienia. Bez mniemania. Milczący. Jedynymi
duszyczkami, które cenią moją obecność są zmarli oraz szczenięta. — odetchnął.
— Czasami tylko ktoś słucha z oddali moich słów, pomimo że nie do nich są
kierowane. Nie myśl jednak, że mi z tego powodu smutno. W żadnym wypadku. Moja
babcia, jedyne słowa dobrze wypowiadała zanim ją straciłem, że nie warto
zakrzątać sobie głowy tymi, których nawet nasza dusza nie zna. — jego ogon
zawinął się wokół jego łap. Odpowiedziało mu milczenie, dość długie i
niesłuchanie ciężkie.
—Zimno ? — zagadnął rozganiając napięcie. Przynajmniej na swoim karku. Powoli
wstał. Jego płuca napełniły się chłodnym powietrzem. — Im bliżej centrum tym
więcej nor, zagrzanych, gotowych Ewentualnie w jaskini medycznej zawsze mają
miejsce na parę nocy. No. Prawie zawsze. — odetchnął na wspomnienie czasów
ciemnej zagłady. Jego łapy przesunęły po
śniegu. Gdzie szedł? Kto wie, skoro sam nie do końca wiedział gdzie jest. Świat
pachniał morko, niebo śniegiem, drzewa wilgocią. Latem wszystko odróżniało się
dźwiękiem, zapachem, może i nawet wyglądem, ale przede wszystkim smakiem. Zima
miała tendencję do bycia monotonną, nudną. Anubisowi na sercu zrobiło się miło
kiedy na swojej drodze napotkał duszę odrobinę podobnej do swojej, pomimo że jeszcze
nie miał szansy jej ujrzeć. Musiałby poczekać na noc.
Dwa pełne obroty słońca minęły od ostatniej interakcji Anubisa
z jakimkolwiek członkiem społeczeństwa. Dwa razy sowy wstały do lotu trzepocząc
swoimi skrzydłami na tle nieskończonego nieba. Dwa razy ciemność otuliła
zielonkawe futro i ochłodziła temperatury wokoło. Dwa razy ciepłe promienie
zimowe zaburzyły świętość opadów, aby wesprzeć się na kosmykach poruszanych
przez wiatr. Basior nie czuł się samotny, jednak był sam. Jego łapy
pozostawiały ślady na miękkim zimowych puchu, pozostałości po poprzedniej nocy.
Jego oczy mozolnie szukały pobożnego oparcia wokół siebie. Może był ślepy,
jednak teraz kiedy trzecia peleryna nadobnej pani Nocy powoli zmykała się nad watahą, mógł zawiesić zamglone ślepia. Jedna dusza,
druga. W oddali błyszczały na szaro, pewnie w odbiciu od światła księżyca.
Jakaż to była szkoda żegnać zmarłych, a jaka radość witać narodzonych. Anubis
uśmiechnął się pod nosem, przyglądając wędrówce wilkopodobnych mgieł.
Jego futro nie zaplątało się w żaden krzak, pozostawiony przez mrozy bez
upierzenia. Jego droga była prosta, jasna wręcz. Zdało mu się nawet, że jakoś
tak cieplej niż nocami, zazwyczaj. A do pełni był jeszcze kawałek. Może
tydzień, ale jednak. Nie przejął się tym, brnąc przed siebie. Musiał całymi
garściami czerpać z tak sprzyjającej życiu pogody. Ostatnimi czasy bowiem śnieg
nie odpuszczał jego zmarzniętemu ciału i zasypywał jego ciało pod chłodną
pierzynką. Niestrudzony basior szedł przed siebie. Jak niegdyś za młodu, kiedy
stąpał przez pustynne piaski. Bez celu, bez myśli. Jednak to zmieniło się kiedy
w kąciku oczka błysnęła mu dusza, jaśniejsza nieco niż inne, a zatem zapewne
żywa. Uniósł uszy i zatrzymał swój powolny krok. Jego oba ślepia wbiły się w
tamto miejsce. Widzicie. Każdy kto widzi dusze, postrzega je inaczej i inaczej
będzie je zwykłemu wilkowi opisywać. Dla Anubisa martwi, najczęściej w swoim
żalu i tęsknocie, przewidywali się jego swoje gatunki. Wilk był wilkiem, jeleń
jeleniem. Z kolei wszystko co jeszcze miało w sobie chociaż resztkę własnego
oddechu miało tendencję do zbierania swojego dobrobytu wokół umysłu i serca. W
zależności od nasycenia łatwo było określić jakież to zwierze znajdowało się
przed nim, gdyż mino wszystko, nadal ta dusza
trzyma się sowicie swojej formy i nie wykracza poza jej ramy. Zatem w
ruchu najlepiej Anubisowi było określić na kogo patrzy.
Przysiadł sobie kawałek od tego obrazka. Dusza, na którą spoglądał z oddali,
poruszała się rytmicznie obijając o twarde ramy ciała, tworząc ułudę wilczej
sylwetki. Stworzenie przemieszczało się krążąc, niczym niespokojny duch, a
podmuchy wiatru wzmagały w nim przemieszczanie się. Anubis uśmiechnął się
szeroko. Powoli zmierzył w tamtym kierunku. W zabawie powietrze w swoim ruchu
przyniosło mu do nosa znajomy mu już zapach.
—Znowu się spotykamy. — zagadnął waderę. Jego oczy skupiły się na ciele, które
nagle zatrzymało się w miejscu i intensywnie zawróciło. Basior spuścił uszy po
sobie jednak obdarzył towarzyszkę uśmiechem. Dusza wiele o drugim ci powie, ale
wyglądu nie zdradzi, nawet jełki ma jakąś formę. — Ah. Wybacz za najście. Po
prostu krążąc tak po śniegu przypomniałaś mi moją wychowankę. Córkę można rzec,
Szklaneczkę. Też tak biegała w koło kiedy chłód brał na łap, albo świat zwalał
się na głowę. — mruknął przysiadając sobie w zimnym śniegu i nakrywając łapy
ogonem. Jego oczy zamknęły się na chwilę, pokrywając świat w mroku jaki widywał
za dnia. — A może nawet trochę Luminę. Macie bardzo podobną duszę. Taką niespokojną,
ale jakże delikatną w środku. — zadarł głowę ku górze. Zapadło milczenie
przerywane jedynie hukiem skrzydeł sowich nad głowami i oddechem dwóch wilków.
Ułamki. Sekundy.
Jak zgryzota trzymająca za serce wszystkich wokół, oprócz samego Anubisa, przywykłego do rzucania swoich słów w eter, tak aby wiatr mógł zanieść je przyszłym pokoleniom patrzących w zmarłych.
<Oxide?> powodzenia.. i sory.. nie wiedziałam jak wybrnąć, więc wepchnę ich na siebie jeszcze raz XD
środa, 8 lutego 2023
Od Katarakty - ,,Remedium" cz.1
-Katarka!- Zawołał głos najstarszej z sióstr z wnętrza jaskini
-No coo?- Biała zatrzymała się z impetem wzburzając sypki piach, dając spokój siostrze.- Przecież to tylko zabawa!
-A widzisz jakby dobrze się bawiła?- Smoła dogoniła Kataraktę i wskazała łapą na siostrę bliską płaczu.
- To tylko zabawa w rekina…
-Nie lubię rekinów!- Załkała Domael.
-Nie lubi rekinów. -Powtórzyła, jakby to był niezbijalny argument w sprawie.- Więc nie wkręcaj jej.
Katarka wywróciła oczami, nie bardzo chcąc słuchać się nikogo, ale jeszcze bardziej nie wyrządzać bliskim krzywdy szkody.
-Dobrze.-Westchnęła i zwróciła się do młodszej siostry.- Nie jestem rekinem.
Pyszczek Domael rozjaśnił się nagle.
-Kto pierwszy ten zgniła szprota!
-DOMA!- Krzyknęła w akcie protestu.- Smoła noo!
-Jest młodsza, odpuść jej.-W jej głosie nie było rozkazu, a przyjazne, miękkie upomnienie.- A ty smarku, spadaj stąd zanim jakiś obcy cię porwie.
Miodowa zachichotała i pognała z powrotem do domu. Katarka obrzuciła starszą spojrzeniem, zdolnym zabić nieboszczyka. Smoła w odpowiedzi prychnęła i machnęła skrzydłami, dmuchając na białą kłębem piasku.
-Bardzo zabawne.- Katarka odpowiedziała tym samym.
Nie minęła chwila a jedna pogodziła ze śmiechem drugą w powietrze.
-No już, przestań! -Zaśmiała się biała i próbowała wzlecieć ciut wyżej od siostry.
Smoła opadła na ziemię, nie dlatego, że posłuchała prośby, a nie miała już siły utrzymać się w powietrzu ani sekundy dłużej. Zdziwiło ją, jak jej siostra może machać skrzydłami tak długo i tak intensywnie.
-Wracam do domu.-Odparła.- Tobie radzę to samo, zanim się zgubisz.
***
Katarka przewróciła się leniwie na bok posłania i omiotła wzrokiem zaciszny dom. Rodzice znów wyszli na polowanie zostawiając ich samych na parę godzin. Kazali im grzecznie przespać ich nieobecność i pod żadnym pozorem nie chodzić na wycieczki, a już na pewno nie nad wodę. Tego dnia miały być wysokie fale. Waderze się to oczywiście nie spodobało, ale nie mogła protestować. Jej siostry smacznie spały, ona jednak nie potrafiła wytrzymać, żeby nie zacząć wiercić się w miejscu. Wiercenie zmieniło się w przeciągnięcie, a to w krótki spacer na rozprostowanie łap. Podreptała między skórami, które wyłożone były po sypialnianej stronie jamy aż na sam środek, gdzie nieco niżej pod poziomem podłogi ustawione było palenisko. Pokusa zamoczenia łap w popiele była aż nazbyt silna. Czerń sadzy posłużyła jej za cienie do twarzy, przez co wyglądała jak indianin przed wojną. Skwitowała to cichym chichotem.
-Jestem Smoła.-Wyszeptała głosem o ton niższym, imitującym siostrę.-A teraz rób co mówię, jestem starsza i mądrzejsza.
Spuściła wzrok na krzesiwo odłożone na bok. Pamiętała, że tego właśnie używała mama do rozpalenia ognia. Wyciągnęła ciekawską łapkę. O niedotykaniu jej rzeczy nic nie mówiła. Krzemień był gładki i chłodny w dotyku. Waderze spodobał się jego szklano-mleczny ciemny kolor z okazyjnymi jaśniejszymi krawędziami. Zbliżyła nos do kamienia, poznawała ten siarkowy zapach. Towarzyszył im zawsze, gdy przygotowywali razem obiad. Mama zawsze mówiła, żeby trzymać się z daleka od ognia, bo może piec, ale biała uwielbiała patrzeć na jego jaśniejące języki, które falowały gdy tylko na nie dmuchnęła. Dlaczego nie pozwalali jej nigdy rozpalić go samodzielnie? Przecież jest tak samo odpowiedzialna jak Smoła, a jej już wolno. Zawsze tylko Smoła to, Smoła tamto. To niesprawiedliwe- westchnęła. Może jak pokaże mamie że samodzielnie dała sobie radę to zmieni zdanie.
Spróbowała wykrzesać iskrę, charakterystyczny trzask rozległ się w jaskini, za nim kolejny.
-Kata…- Ziewnęła Domael.- Nie hałasuj.
Tym razem spróbowała ciszej. Iskra poleciała na niedopalone drzewo. Zobaczyła żar, więc dołożyła trochę chrustu. Buchnął płomień.
-Kata!- Trzask ogniska zbudził Smołę.- Co Ty wyprawiasz, wiesz że nie można!
-Przestań siostra, to tylko na chwilę.
- Nie.- Wstała z posłania.- Zgaś to, ale już.
Podeszła do ognia, ale Katarakta zagrodziła jej drogę. Smoła spiorunowała ją wzrokiem
-Odsuń się.- Syknęła.- Zgaszę to.
-Spróbuj tylko. - Biała stanęła w pozycji grożącej.
Czarna próbowała ominąć siostrę, ta jednak ciągle stawała jej na drodze. Próbowała ją odepchnąć, ta jednak się wyrywała. Do szarpaniny nie wystarczyło wiele. Dziewczyny syczały na siebie i warczały, pazury drapały miękkie futro, dwa ciała przepychały się niebezpiecznie blisko paleniska. Katarakta rzuciła się na bok Smoły, próbując ją popchnąć jak najdalej od siebie, ta jednak była większa i stabilniejsza. Odepchnęła ją skrzydłem, trochę zbyt mocno. Biała zachwiała się i runęła zadem w ogień. Okropny wrzask przeszył powietrze, mała zaczęła biegać w panice z płonącym ogonem. Domael patrzyła na to wszystko w niemym szoku, również zaczęła panikować. Smoła oszołomiona tym co właśnie zrobiła, próbowała opanować siostrę, ta jednak wiła się z bólu, nie dając się zatrzymać. Biała przetoczyła się po skalistej posadzce jaskini, ogień jednak nie gasł. W końcu Smole rozjaśniły się myśli.
-Do morza, szybko! - Wzięła w zęby puste wiadro i pognała na zewnątrz.
Katarka wybiegła wraz z nią, tocząc się po plaży. Ogień zaczął przygasać, a gdy Smoła wróciła i oblała jej ogon solidnym chlustem, kompletnie zgasł.
Biała leżała wyczerpana na piasku, z bólu prawie że mldejąc.
-Kata, nie umieraj…- Wyszeptała Smoła rzuciwszy się na jej szyję.
Mewy tego dnia załkały razem z nią.
C.D.N
wtorek, 7 lutego 2023
Nasz Głos nr.35 - "Indywidualności się różnią, ale procenty pozostają niezmienne. - Arthur Conan Doyle"
Nowości
Ostatni miesiąc był w miarę cichy, ale gdy nadeszła do nas postać, wraz z nią dołączyła do naszego grona nowa duszyczka, czym należy się cieszyć!
Słówko od społeczności
Tym razem pioseneczka na podniesienie serc.
Wiadomości - prawdziwe i nie
Spis wilków ujawnił nowy podział! Przez wiele lat Wataha Srebrnego Chabra funkcjonowała bez żadnego podziału na rasy wśród wilków. Teraz jedna się to zmienia! Ujawniono, że od nowego spisu wilków członkowie będą dzielić się na magicznych, niemagicznych oraz hybrydy. Jeszcze nieznane są definicje tych określeń, ale nadchodzący podział powoduje niesmak w wilczości watahy. Spora część wilków nie liczy sobie takiego podziału i otwarcie obawia się możliwie wynikającego z tego rasizmu.
Mlecz i Bławatek w... "Minimalizacja"
Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka jest autorem tego numeru
poniedziałek, 6 lutego 2023
Od Oxide CD Apollo Anubisa Aina – „Ślepy traf”
- Chętna? – Z rozmyśleń wyrwał ją nowo poznany głos.
Raz jeszcze zmierzyła go dokładnie wzrokiem, zanim udzieliła jakiejkolwiek odpowiedzi. Basior zaintrygował ją swoją osobą, był wyższy, ale nie jakoś bardzo masywny, ah… I jego oczy. Po wcześniejszym badaniu podłoża łapą i charakterystycznym słuchaniem żyjątek pod powierzchnią ziemi Oxide mogła śmiało wywnioskować, iż ten najzwyczajniej w świecie nie widzi. Choć korciło ją do zapytania, wstrzymała się – nie była przekonana jak delikatnym był dla niego ten temat.
- Niech będzie. – Mruknęła, niemalże od niechcenia, gdy w międzyczasie szczęka jej nowego towarzysza zacisnęła się mocniej na pokaźnym zającu.
Czyżby znalazła na swojej drodze kogoś, kto nie oceni jej od razu, bo po prostu nie ma jak tego zrobić? Nie sądziła, że dla kogokolwiek jeszcze będzie liczyć się wnętrze, a jak widać los przydzielił jej takiego towarzysza, który nie będzie miał innego wyboru. Wreszcie znajdzie się ktoś, kto nie uzna jej za stworzenie z innego wymiaru, kto nie ucieknie z krzykiem i nie urwie z nią kontaktu z Nienacka – przynajmniej taką miała nadzieję.
Szkarłatna ciecz zaczęła spływać po bezwładnym już ciele mniejszego żyjątka, kiedy wilk upuścił je na jeden z kamieni leżących zaraz obok, niczym nakrycie stołu do wielkiej uczty. Po raz kolejny oddała się swoim przemyśleniom i nawet nie zauważyła, jak ten zdołał pooddzielać poszczególne części ciała zwierzęcia, łapki, uszka i inne możliwie najbardziej bogate w tłuszcz oraz mięso.
- Smacznego? – Zagadnął po raz kolejny, wyrywając ją z transu.
Skinęla nieśmiało głową, którą za moment wyciągnęła i chwyciła jedno z leżących najbliżej uszu. Jej ulubiony kąsek z zająca.
- Nieczęsto poznaję wilki w takich okolicznościach, wybacz brak manier. – Rzuciła nagle, gdy do jej żołądka dotarł pierwszy tego dnia jakikolwiek pokarm. – Jestem Oxide. A ty…
- Apollo Anubis Ain, aczkolwiek Apollo lub Ain w zupełności wystarczy.
Wadera raz jeszcze przytaknęła na jego słowa, chwytając kolejną przygotowaną przez Anubisa część zająca. Siedzieli tak chwilę w ciszy, chrupiąc kostki i inne skrawki mięsa.
Żołądek Oxide przestał tak rozpaczliwie domagać się jedzenia.
Delikatny wiatr kołysał koronami drzew, z których raz po raz pruszył śnieg. Mróz powoli zaczynał gryźć nieprzyjemnie w nos oraz poduszki łap, podobnie jak podczas jej wcześniejszej wędrówki. Wadera zaczęła dreptać w miejscu, rozglądając się wokół polany, na której właśnie się znajdowani, nie sposób było określić, czy była po prostu nadpobudliwa czy był to jeden ze sposobów na rozładowanie niezręcznej atmosfery między nimi – nigdy wcześniej nie spotkała niewidomego wilka, albo po prostu tego nie pamiętała… Bliżej nieokreślone ucuzcie zagościło teraz w jej sercu, była zaintrygowana ale nie chciała zadawać niewygodnych pytań, o ile takie w ogóle istniały w takiej sytuacji.
- Nie słyszałem o tobie wcześniej. – Oxide wzdrygnęła się, wracając z powrotem na ziemię i spoglądając uważnie na swojego nowego towarzysza.
- To nawet lepiej. – Wymruczała cicho, mając nadzieję, iż tamten puści jej słowa mimo uszu. – Staram się raczej podążać własnymi ścieżkami.
- Imponujące, zauważyłem, że nie preferujesz chodzenia na skróty.
Uśmiechnęła się na te słowa, po czym spuściła głowę i przeniosła wzrok na trzęsące się pod nią łapy. Była przekonana, że basior tak naprawdę przeszywa ją wzrokiem na wylot, cholernie dziwne odczucie.
- Zgaduję, że nie jestem jedyna. W końcu gdyby tak było nie rozmawiałabym teraz z tobą.
Wadera od zawsze była chodzącym kłębkiem nerwów, jednak lata praktyki przyczyniły się do tego, że napięcie bijące od niej było niemalże niewyczuwalne, z kolei ona sama nawet mimo wyraźnego komfortu w danym momencie miała się na baczności. Jej ogon wędrował powoli w prawo i lewo, badając okolice za sobą, natomiast uszy zdawały się słyszeć nawet odgłosy upadających na biały puch płatków śniegu. Okolica nie zdawała się być niepokojąca, to prawdopodobnie jej własny umysł płatał jej figle, choć poświęciła większość swojego życia na poznawanie go – nie zawsze byli w stanie się dogadać. Nie była pewna, czy jej zachowanie nie zaniepokoi nowo poznanego wilka, dlatego starała się utrzymywać stały ton głosu, ba, była w nim nawet wyczuwalna odrobina sympatii. Doprawdy do niej niepodobna.
Ilustrowała wzrokiem siedzącego przed nią Anubisa, który pomimo swoich zamglonych oczu wyglądał najżywiej ze wszystkich stworzeń, które widziała podczas dzisiejszego spaceru. Płatki śniegu powoli opadały na jego zielonkawą, miękką, ale niedługą sierść. Niektóre utrzymywały się na niej dłużej, a niektóre topniały od razu, pozostawiając po sobie kilka drobnych kropelek. Jego smukła sylwetka była godna podziwu, długie kończyny spoczywały teraz w pozycji siedzącej, a puchaty ogon owinięty był wokół nich nadając wrażenie potrzeby ogrzania ich.
Opady ustały, a zza zimowych chmur wyjrzało słońce, nieśmiało przedzierając się przez korony zmarzniętych drzew. Chłód powietrza walczył z ciepłymi promykami opadającymi na ich ciała, chociaż niewątpliwie przejmował przewagę, przyprawiając o nieprzyjemne dreszcze.
Zauważywszy, że Anubis zmienia swoją pozycję na stojącą, oblizując swój pysk po wcześniejszym śniadaniu, westchnęła cicho, po raz kolejny przerywając ciszę między nimi.
- Pozostali zapewne będą cię szukać, jesteś chyba dość znaną postacią w watasze.
- Wciąż są tam ważniejsi ode mnie. – Odpowiedział jej po paru sekundach, otrzepując się z płatków śniegu.
- Nadal jesteś postawiony wyżej niż ja. – Parsknęła, a jej poczucie własnej wartości spadło nagle, gdy w głowie pojawiły się przemyślenia dotyczące jej własnej, jakże beznadziejnej osoby.
Z jej nosa ulotniła się ciepła para, przedzierając się przez mróz. Wilk podszedł do niej niepewnym krokiem, badając okolicę przed swoimi łapami, zanim stanął z nią niemalże oko w oko. W powietrzu zawisło ciężkie do opsiania napięcie, możnaby rzec, iż czas zatrzymał się na moment. Oxide wróciła myślami do wcześniej wypowiedzianych przez niego słów i postanowiła odnieść się do nich mimo faktu, że wcześniej praktycznie całkowicie obeszła temat, nie chcąc przyznawać się do tego nie tyle co przed nim, ale i również samą sobą.
- Chyba faktycznie jestem zagubioną duszą.
<Anubisie?> damn, chciałam dłużej ale w połowie rozbolał mnie łeb i nie mogłam się już skupić…