Konie, pasące się dotychczas spokojnie na skraju łąki, stanęły dęba a ich przeraźliwe rżenie rozniosło się echem po lesie i rozpalonej słońcem polanie. Zające tylko na chwilę powystawiały uszy po czym czmychnęły zostawiając za sobą w bujnej trawie ślady, mknące niczym oczko puszczone w rajstopach.
To Loov – stary, groźny wilk wkroczył na polanę. Szedł majestatycznym krokiem wdychając zapach wiosennych kwiatów i przerażonej zwierzyny. To wszystko zwiastowało niechybnie zbliżajacą się porę obiadu. Wtem stanął jak wryty a siwa szczęka opadła mu aż po łokcie bo tuż przed nim, zupełnie niewzruszony stał niebieski ptak wielkości bociana i zupełnie nie uciekał w popłochu.
- A Tchy... kchy... Ty kto? - Wychrypiał Loov
- Mundus - rublia. Nie widać? A kto Ty!?-
Wilkowi ciśnienie uderzyło do głowy a oczyska zrobiły się koloru dojrzałych truskawek.
I już nabrał w chrapy powietrza, żeby ryknąć, kłapnąć i zacisnąć szczęki na szyi ptaszyska ale mundus z gracją frumknął kroczek w tył. A zrobił to tak szybko i lekko, że wilk zrobił tylko bezradne pffff! Wypuszczając powietrze jak pęknięty ponton.
- Masz szczęście, że nie jestem w nastroju na gonitwy za ptaszyskami. Ale lepiej nie wchodź mi w drogę bom przed śniadaniem i może na tym ucierpieć twój egzaltowany tyłek!
Nieopodal pojawił się Lenek.
< Lenek? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz