Yrsa szła powoli, ostrożnie stawiając łapy na ziemi, która jeszcze parzyła resztkami ciepła. Krajobraz wokół niej był cichy jak szept umierającego świata. Spalone drzewa sterczały ku niebu niczym czarne, pokrzywione palce, a popiół wirował w powietrzu, tańcząc w bladym świetle wschodzącego słońca.
Wędrowała daleko od Watahy, dalej, niż zamierzała. Coś ją tu przyciągnęło - dziwna potrzeba, niemal instynkt, by ujrzeć koniec. I oto stała: samotna, maleńka istota w sercu spustoszenia, gdzie nawet echo wydawało się milknąć ze strachu.
Zatrzymała się na chwilę.
Pod jej łapami ziemia była krucha, pęknięta, przesiąknięta popiołem, jakby sama natura rozpadła się na tysiące kawałków. W powietrzu unosił się zapach spalenizny zmieszanej z czymś nieuchwytnym - wonią ciszy po tragedii, wonią czegoś, co przeminęło, ale nie zostało zapomniane.
„Czas zabiera wszystko.”
Pomyślała, spoglądając na czarne szkielety drzew.
„Żadne korzenie nie są wystarczająco głębokie, żadna siła wystarczająco potężna, by zatrzymać przemijanie.”
Każdy krok, który stawiała, wzburzał drobinki pyłu, wirujące wokół niej niczym duchy dawnego życia. Mogłaby przysiąc, że w tym tańcu popiołu słyszy szept - cichy, delikatny, niesiony wiatrem: „Nie bój się… To jeszcze nie koniec.”
Szła dalej.
Nie wiedziała, jak długo wędrowała wśród wypalonych ruin lasu. Słońce wspięło się wyżej, a potem zaczęło opadać, a ona wciąż szukała czegoś - sama nie wiedząc czego.
I wtedy, wśród szarości i ciszy, zobaczyła to.
Małą plamę zieleni.
Ledwie dostrzegalną, ledwie żywą.
Młody pęd wychylający się spod zwałów popiołu, nieśmiało, uparcie, jakby zrodzony z samego bólu tej ziemi.
Yrsa zatrzymała się, wstrzymując oddech. Patrzyła na maleńką roślinę z niemal nabożnym szacunkiem.
Życie.
Nie wiedziała, jak długo wędrowała wśród wypalonych ruin lasu. Słońce wspięło się wyżej, a potem zaczęło opadać, a ona wciąż szukała czegoś - sama nie wiedząc czego.
I wtedy, wśród szarości i ciszy, zobaczyła to.
Małą plamę zieleni.
Ledwie dostrzegalną, ledwie żywą.
Młody pęd wychylający się spod zwałów popiołu, nieśmiało, uparcie, jakby zrodzony z samego bólu tej ziemi.
Yrsa zatrzymała się, wstrzymując oddech. Patrzyła na maleńką roślinę z niemal nabożnym szacunkiem.
Życie.
W miejscu, które powinno było być martwe.
Usiadła ostrożnie obok, by nie zranić delikatnego cudu. Wpatrywała się w zielony listek, drżący na lekkim wietrze. Tak kruchy. Tak śmiały.
„W płomieniach straty rodzi się odrodzenie.”
Te słowa nie były tylko myślą - były prawdą, wypisaną w samej tkance świata.
Bo choć czas zabierał wszystko - liście, drzewa, domy, wspomnienia - nie potrafił zniszczyć tej jednej rzeczy: pragnienia życia.
W popiele przemijania rodziła się nadzieja.
Nie w krzykach. Nie w walce.
W cichym, spokojnym kiełkowaniu.
Yrsa pochyliła łeb, zamykając na chwilę oczy. W środku czuła delikatne ciepło - nie burzę emocji, nie smutek. Coś innego. Coś czystszego.
Wdzięczność.
Za to, że wciąż mogła widzieć.
Za to, że wciąż mogła iść.
Za to, że nawet po stracie wszystkiego, świat próbował na nowo.
Gdzieś w oddali wiatr przyniósł śpiew ptaka - pojedynczy, cichy dźwięk, niemal nieśmiały. Ale był.
Tak jak ona.
Wstała powoli, jeszcze raz spoglądając na młody pęd. Nie dotknęła go. Nie chciała. Wiedziała, że musi pozwolić mu rosnąć na swój sposób.
Z lekkim uśmiechem w oczach odwróciła się, by ruszyć z powrotem w stronę Watahy.
Za sobą zostawiała popiół.
Przed sobą - ścieżkę wśród kiełkujących cudów.
I choć wiedziała, że znów nadejdą straty, że znów coś kiedyś zgaśnie - teraz rozumiała coś więcej.
Nie chodzi o to, by zatrzymać życie.
Chodzi o to, by wędrować dalej, nawet wśród popiołów.
W drodze powrotnej Yrsa nie spieszyła się.
Każdy jej krok był świadomy, jakby teraz, po tym wszystkim, zrozumiała, jak kruche jest każde uderzenie serca, jak ulotny każdy podmuch wiatru.
"Czy to nie dziwne," pomyślała, "że największe piękno rodzi się właśnie ze zgliszczy?"
Nie wtedy, gdy wszystko jest łatwe i obfite, ale właśnie wtedy, gdy świat przypomina o swojej kruchości.
O tym, jak wszystko, co mamy, możemy stracić w jednej chwili i jak właśnie wtedy rodzi się siła.
Na chwilę zatrzymała się przy wypalonym pniu.
W dziurze w jego spróchniałym sercu rosła trawa, jasna i miękka. Życie odnalazło drogę tam, gdzie nie powinno.
Patrzyła na to długo, jakby w tej scenie szukała odpowiedzi na pytanie, które nosiła w sobie od zawsze:
Dlaczego świat tak bardzo się upiera, by istnieć, nawet gdy wszystko przeciwko niemu?
I może właśnie o to chodziło.
Nie w potędze.
Nie w sile.
Nie w wieczności.
Ale w trwaniu.
W upartym odradzaniu się.
W wychylaniu ku słońcu, nawet gdy naokoło tylko cienie.
Yrsa przeszła jeszcze kilka kroków. Wiatr musnął jej futro, przynosząc zapach ziemi - już nie tylko spalenizny, ale też wilgoci i życia.
"Tak wygląda świat - nieustannie płonący, nieustannie odradzający się z własnych popiołów. I może właśnie dlatego warto żyć. Nawet wtedy, gdy wydaje się, że wszystko już przepadło."
Przypomniała sobie szczenięta bawiące się na polanach Watahy.
Przypomniała sobie starego basiora śniącego nad brzegiem rzeki.
Przypomniała siebie – tamtą waderę, która kiedyś wierzyła, że życie będzie trwało wiecznie.
Nie trwa.
I właśnie dlatego jest piękne.
Odwróciła się, jeszcze raz rzucając ostatnie spojrzenie na wypalony las.
Nowe życie już tam było.
Jeszcze małe. Jeszcze kruche.
Ale było.
Tak jak ona.
Cicho, niemal niezauważalnie, ruszyła z powrotem w stronę domu.
Z popiołów ku życiu.
Ku temu, co miało dopiero nadejść.
W upartym odradzaniu się.
W wychylaniu ku słońcu, nawet gdy naokoło tylko cienie.
Yrsa przeszła jeszcze kilka kroków. Wiatr musnął jej futro, przynosząc zapach ziemi - już nie tylko spalenizny, ale też wilgoci i życia.
"Tak wygląda świat - nieustannie płonący, nieustannie odradzający się z własnych popiołów. I może właśnie dlatego warto żyć. Nawet wtedy, gdy wydaje się, że wszystko już przepadło."
Przypomniała sobie szczenięta bawiące się na polanach Watahy.
Przypomniała sobie starego basiora śniącego nad brzegiem rzeki.
Przypomniała siebie – tamtą waderę, która kiedyś wierzyła, że życie będzie trwało wiecznie.
Nie trwa.
I właśnie dlatego jest piękne.
Odwróciła się, jeszcze raz rzucając ostatnie spojrzenie na wypalony las.
Nowe życie już tam było.
Jeszcze małe. Jeszcze kruche.
Ale było.
Tak jak ona.
Cicho, niemal niezauważalnie, ruszyła z powrotem w stronę domu.
Z popiołów ku życiu.
Ku temu, co miało dopiero nadejść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz