poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Od Aidena CD. Oxide - "Yin Yang" - cz.5

    Mimo że chciał zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi — chciał pojąć, co takiego ona w tym widzi, co sprawia, że w jej głosie pojawił się ten rodzaj pasji, który rzadko słyszał — nie był przekonany. Coś w jego wnętrzu… nie pasowało. Jakby umysł, tak przyzwyczajony do analizy i obserwacji, odrzucał to, co irracjonalne. To, co rozmiękczało granice rzeczywistości. Przeczucie sączyło się przez niego powoli, jak woda po korzeniach, nie potrafił tego uchwycić, nazwać. To nie był strach. Bardziej typ niepewności, która nie miała jeszcze imienia. Nie wiedział, z czym to się je. Czym dokładnie było to zioło, co tak naprawdę robiło z umysłem. Nie był nawet pewien, czy chce pozwolić, aby ten stan wpłynął do jego głowy tak, jak opisywała to Oxide.
    Spojrzał na nią uważnie. Uśmiech wciąż tkwił na jego pysku — ale był cieniem samego siebie. Przez jego oczy coś przemknęło, coś cichego, niezauważalnego dla kogoś, kto go nie znał. Coś, co przypominało falę cofającą się przed sztormem. Coś się w nim chowało. Jego wzrok zawsze był spokojny. Zgaszony w sposób, który mógł wydawać się opanowaniem, a był jedynie sposobem na ukrycie burzy. Dlatego Oxide, zafascynowana tym, co miało za chwilę się wydarzyć, nie dostrzegła tego delikatnego pęknięcia w szklanej tafli jego spojrzenia. Zielony blask jego oczu jarzył się jak zawsze, ale tym razem był… płytszy. Mniej obecny.

    Aiden nie odpowiedział słowami. Nie musiał.

    Usiadł obok niej, blisko, tak jak robił to zawsze, zanim zniknęła. Przed tym, jak zniknęła na długość zbyt wielu nocy, które ciągnęły się bez końca. Nie pamiętał, ile minęło czasu — nie liczył dni. Z resztą, częściej był gdzie indziej. Widział tylko sny. Tylko głosy. Tylko zniekształcone echo samotności, co paradoksalnie mogło być niezrozumiałe dla niektórych. W końcu dalej zdarzało mu się szkolić młode wilki, więc miewał towarzystwo.

    Cisza, która zapadła, była jego odpowiedzią.

    Skinął głową. 

    Zgoda.

    Ale gdzieś w jego sercu już wtedy zaczynała rozbrzmiewać nuta fałszu. Nie tego, który miał ją oszukać - tylko siebie.

    Oxide wzięła urządzenie do łap z tą samą delikatnością, z jaką ktoś chwyta coś osobistego — coś, co ma duszę. Aiden spojrzał na nie dłużej, niż powinien. Jego wzrok utkwił w kościach i glinie, jakby jego umysł rozpaczliwie próbował wyczytać coś więcej, zrozumieć symbolikę, o której mówiła wcześniej. Krawędzie bonga, chropowate i nieidealne, przyciągały jego spojrzenie jak ślady dawnej opowieści zapisanej w przedmiocie. Jakby patrzył na relikwię. Na coś niepokojąco świętego. Artefakt rytuału, którego jeszcze nie rozumiał - ale którego był już częścią. Obserwował z uwagą, jak wadera szykuje wszystko do działania. Wzięła dwa krzemienie i z wprawą, której się po niej nie spodziewał, trzasnęła nimi, wydając charakterystyczny dźwięk - ostry, surowy, jakby coś w nim pękło. W odpowiedzi, tajemnicze zioło załapało ogień. Najpierw powoli, opornie, jakby samo musiało się przekonać, że chce płonąć. Potem zaczęło dymić - gęsto, ciemno, z delikatnym, słodkawo-zgniłym aromatem, który owionął ich jak zasłona.
    Wadera była pierwsza. Pokazała mu, jak to się robi, z wprawą i łagodnością, której używa się przy czymś intymnym. Jej ruchy były spokojne, niemal rytualne. Zaciągnęła się powoli, głęboko, zamykając na moment oczy - jakby każde zaciągnięcie było krokiem dalej od rzeczywistości, a bliżej czegoś, co tylko ona znała. Potem podstawiła bongo pod pysk Aidena. Spojrzała mu w oczy z zachętą, ale bez presji. Zaufanie. To było to, co widział. I on je odwzajemnił.
    Wziął głęboki wdech, próbując powtórzyć jej ruch. Dym był ciężki. Zbyt gęsty. Zbyt lepki. Wdarł się do jego gardła jak obcy byt, jak coś, co nie powinno być w środku. Zakaszlał - krótko, ale intensywnie, jakby próbował wyrzucić z siebie coś więcej niż tylko dym. Krzywił się, skrzywił pysk, syknął cicho. Posmak na języku był cierpki, gorzki, z dziwnym metalicznym posmakiem, które zostawało dłużej, niż powinno.
    Nie podobało mu się to.
    Ale był zdesperowany, żeby zrozumieć. Żeby dostrzec to, co ona widziała. Nawet jeśli musiał wejść w ciemność, której nie rozumiał.

    — I jak? — zapytała, biorąc kolejny, powolny wdech. Dym otulał ją jak mgła, jak kokon. Jej oczy robiły się półprzymknięte, spojrzenie stawało się leniwe, a uśmiech błogi. Jakby z każdą chwilą rozpuszczała się coraz bardziej w czymś, co było miękkie, ciepłe i znajome.

    Aiden nie odpowiedział od razu. Przez moment patrzył na nią, otworzył pysk jakby chciąał coś powiedzieć i… zamilkł. Coś w jego postawie się zmieniło. Nie drgnął, nie odezwał się, zamknął powoli usta. Jakby coś w nim zgasło. Jakby właśnie zaczynał przechodzić przez drzwi, których jeszcze przed chwilą nie widział. Drzwi, które nie prowadziły w to samo miejsce, co u niej. 

    Na początku nie było nic. Tylko echo w klatce piersiowej, cichy puls dymu, który rozlał się po jego wnętrzu jak ciepła mgła. Aiden nie od razu zauważył moment, w którym świat zewnętrzny zaczął blaknąć. Najpierw w tle zniknęły dźwięki — cichy oddech, szum liści. Potem kolory, powoli, z wyczuciem, jakby ktoś bawił się suwakami nasycenia.

    A potem poczuł coś dziwnego.

    Nie jak olśnienie. Nie jak błogość, którą czuła Oxide. To było... skrzypnięcie. Jakby stare drzwi otwierały się gdzieś w jego umyśle. Z zawiasami zrobionymi z kości. Ciężkie. Wilgotne. Zardzewiałe...? A może to była krew? Stara, zakrzepnięta, ale wręcz iluzjonistycznie przypominająca korozję. Poczuł, że coś przeszło przez próg. Coś, co już wcześniej tam było. Coś, co znało jego imię.
    Z początku nie widział nic. Tylko ciemność — ale nie pustkę. To była ciemność pełna rzeczy. Poruszeń. Cieni, które poruszały się jakby żyły, ale nie miały ciał. Czuł, że obserwują go. Czuł ciężar ich wzroku.

    Zrobił krok. Nie fizyczny — umysłowy. W głąb.

    Ziemia pod jego łapami była mokra, miękka, przypominała błoto, ale przy każdym kroku wydawała inny dźwięk. Szept. Imię. Zgrzyt. Bicie serca.

    Zatrzymał się.

    W oddali - a może wewnątrz - pojawiła się sylwetka. Niejasna. Zniekształcona, jakby widziana przez wodę. Przypominała coś... kogoś. Ale tylko na chwilę. Każdy raz, gdy próbował się skupić, postać zmieniała kształt. Najpierw wyglądała jak wilk. Potem jak człowiek. Potem jak coś pomiędzy.

    — Aiden… — wyszeptała.

    Głos był znajomy. Ale zmieniony, jakby mówił przez... rdzawe druty. Cokolwiek to znaczyło.

    — Co... Co ty tu robisz…? To nie twoje miejsce.

    Wilk zadrżał. Nie ze strachu. Z dziwnego, głębokiego niepokoju. Przeszedł przez drzwi, ale to nie on je otwierał. Zaczął się cofać, powoli, krok po kroku, jakby każdy ruch musiał być zatwierdzony przez otoczenie. Ale drzwi już zniknęły. Nie było wyjścia. Tylko ciemność, mgła i szepty.

    Nagle to świat zadrżał.

    Coś wpadło do jego głowy — obraz. Przebłysk. Oko. Zielone. Jego własne. Tylko, że nie należało do niego. Patrzyło na niego z wnętrza innego Aidena. Takiego, który się uśmiechał. Ale uśmiech był pusty, przeciągnięty, obcy. Jakby ktoś próbował naśladować go z pamięci.

    — Pomyliliśmy drzwi — powiedział ten drugi głos w jego głowie.

    Oxide obserwowała go z miękkim uśmiechem na pysku. Przez krótką chwilę było w tym coś zabawnego - widok Aidena, który próbował ogarnąć pierwszy wdech z ziół. Zakaszlał, skrzywił się, a potem... zamilkł. Przechylił głowę lekko w bok, jakby słuchał czegoś, czego ona nie mogła usłyszeć. Zaśmiała się cicho pod nosem.

    — No weź, aż tak cię kopnęło? — rzuciła z rozbawieniem, obserwując jak jego futro zaczyna lekko drżeć. Jeżyło się - na karku, wzdłuż kręgosłupa. Wyglądał jakby coś poczuł. Coś zimnego. Obcego. Ale Oxide jeszcze tego nie zauważyła. Jeszcze nie. Była w swojej błogiej przestrzeni.
    Ale on jej nie odpowiedział. Ani słowem, ani nawet spojrzeniem.
    Śmiech urwał się w gardle. Coś w niej zadrżało. Ledwie uchwytna zmiana w rytmie chwili. Jakby natura, do tej pory tak spokojna i pełna harmonii, nagle przestała oddychać.

— Aiden? — rzuciła ciszej, z marszczącym się czołem.

    Basior nadal siedział nieruchomo. Ale nie wyglądał jak ktoś, kto się rozluźnił. Wręcz przeciwnie. Ciało miał napięte, jakby czekał na atak. Jego łapy lekko drgały. Źrenice, mimo żaru tlącego się jeszcze w ziołowym dymie, zaczynały się zwężać - i błyszczały nienaturalnie. Zielone. Ale jakby... głębsze. Ciemniejsze. Zmącone.

    — Ej... — zbliżyła się, delikatnie dotykając jego łapy. — Miało być fajnie, to tylko podróż, rozumiesz? Nic ci nie grozi. Jestem tu.

    Brak reakcji.

    Z jej uśmiechu nie zostało już nic. Tylko napięta szczęka i przyspieszony oddech. Wiedziała, że coś poszło nie tak. I to nie była tylko silna reakcja. To było coś więcej. Coś jak... przebudzenie wilka, którego nie znała. Nawet jeśli miał jego ciało.

    — Aiden — powiedziała głośniej, głosem, który nagle stracił pewność.

    Wilk powoli obrócił głowę w jej stronę.

    Był tam. Coś w jego spojrzeniu było… inne. Nieobecne. Jakby patrzył na nią przez grubą warstwę szkła. Przez krótką chwilę Oxide miała wrażenie, że nie poznaje jego twarzy. Była ta sama - te same blizny, ten sam kształt pyska, ten sam cień zmęczenia, który zwykle go nie opuszczał. Ale teraz… wyglądał, jakby błądził. Jakby jego umysł próbował coś poskładać, ale nie miał wszystkich kawałków układanki.

    — Jestem tu — powiedziała ciszej, miękko, jakby bała się, że zbyt głośny dźwięk mógłby coś w nim złamać.

    Jego uszy lekko się poruszyły. Głowa drgnęła w dół, potem znów się uniosła - jakby walczył z czymś wewnętrznym. Napięcie w barkach nie ustępowało, a futro wciąż jeżyło się na karku, mimo że żadne zagrożenie nie zbliżało się z zewnątrz.

    A potem przemówił.

    — Czemu… czemu tu jest tak cicho? — zapytał, jakby nie mówił do niej, tylko do siebie. Głos miał przytłumiony, surowy, jakby od dawna nie używał słów.

    Oxide poczuła, jak coś ściska ją w środku. Nie pomyślała, że obróci się to w ten sposób.

    — Co widzisz? — zapytała szeptem, starając się utrzymać łagodność, choć serce zaczynało jej walić szybciej.

    Aiden nie odpowiedział od razu. Zamiast tego odwrócił wzrok. Patrzył gdzieś przed siebie, w przestrzeń między drzewami. Milczenie znów zapadło między nimi, ale tym razem było inne — miało w sobie ciężar, jakby z każdą sekundą coś niewidzialnego zaczynało narastać.

    — Nie jestem pewien... — powiedział w końcu. — Wszystko się rozciąga. Dźwięki, myśli. Jakbym był pod wodą. Ale nie jestem. Jestem tu. I tam. Jednocześnie.

    Oxide zamarła. Wiedziała, że zioła potrafią otworzyć umysł, ale nie przewidziała, że mogą też zostawić użytkownika… rozdartego. Rozerwanego między sobą a czymś więcej. Kolidowało to z jego umiejętnościami? Mutowało się? Z tego co pamiętała - Aiden nie potrafił śnić na jawie.

    — Oddychaj — szepnęła, przesuwając się bliżej, wcisnęła pysk pod jego łeb — Nie próbuj tego zrozumieć. Po prostu oddychaj ze mną. Tak jak wtedy… pamiętasz? W deszczu.

To słowo - deszcz - jakby coś w nim poruszyło. Zaciągnął się powietrzem. Jeden wdech. Ciężki. Potem drugi, krótszy. Głowa mu opadła lekko, łapy nieco się rozluźniły. Przez moment… wydawał się wracać.

    — Czuję... siebie. Ale to dziwne. Jakbym był rozebrany na części i ktoś próbował poskładać mnie po swojemu — wyszeptał, przymykając oczy.

    Miała świadomość, że to, przez co przechodził, było bardziej intensywne niż wszystko, czego się spodziewała. Ale w jego głosie była prawda. Nie panika. Nie strach. Tylko… szczerość. I to oznaczało, że nie odleciał. Nie do końca. Siedzieli tak chwilę. Las był cicho, dym snuł się między nimi, a przestrzeń, która jeszcze chwilę temu pulsowała napięciem, powoli zaczęła opadać. Aiden uniósł powieki. Tym razem jego spojrzenie było inne. Nadal zmęczone. Nadal niepewne. Ale już… obecne.

    — Jesteś tu? — zapytała, patrząc mu prosto w oczy.

    Skinął głową. Powoli. Ale z wyraźnym ciężarem.

    — Jestem. Ale… kurwa, to było jak… sam nie wiem.

    Oxide odetchnęła. Nie wszystko poszło zgodnie z planem.

    Siedzieli tak przez dłuższą chwilę. Dym łagodnie unosił się w powietrzu, snując się między ich sylwetkami jak mgła wspomnień, których jeszcze nie wypowiedzieli. Zioła z glinianego naczynia żarzyły się spokojnie, pulsując jak serce, które właśnie odzyskało rytm. Wadera przeciągnęła wzrokiem po jego pysku - nadal nieco spiętym, ale już spokojniejszym. Oddychał równo, nieco głębiej niż zwykle, jakby powoli wracał do siebie, krok po kroku. Sama co jakiś czas zaciągała się dymem, nie chcąc, żeby zioło się zmarnowało, choć teraz robiła to z większym umiarem. Jej spojrzenie zsunęło się na bongo, potem znów na Aidena.

    — Chyba musiało siedzieć w twojej głowie sporo ciężkich rzeczy — powiedziała cicho, niemal jakby mówiła to bardziej do siebie niż do niego. — Skoro trzepnęło cię w taki sposób.

    Aiden milczał przez moment, a potem pokręcił głową lekko, jakby nie chciał się do końca z tym zgodzić, choć nie umiał zaprzeczyć. Wilczyca wyprostowała się nieco, przysuwając bongo nieco bliżej między nich. 

    — Kiedy spróbujesz jeszcze raz… musisz się skupić na czymś dobrym. — jej wzrok znów napotkał jego, a głos wadery brzmiał spokojnie — Na czymś, co daje ci poczucie… że jesteś bezpieczny. Ciepło, zapach, głos, wspomnienie. To nie musi być nic wielkiego. Ale musi być prawdziwe. Zakotwiczy cię. Bez tego… możesz znów popłynąć.

    Aiden milczał przez parę oddechów, a potem uniósł głowę, nieco wyżej niż wcześniej. Jego oczy nadal delikatnie jarzyły się zielenią, ale teraz było w nich coś łagodniejszego. Coś… miękkiego. Uśmiechnął się lekko.

    — Musisz mi w tym pomóc — powiedział cicho.

    Oxide uniosła brwi z lekkim zdziwieniem, ale jej pysk również zadrżał w delikatnym, niemal nieświadomym uśmiechu. Coś w tonie jego głosu ją poruszyło - nie prosił często. A już na pewno nie w taki sposób.

    — Pomogę — odparła miękko, bez wahania. 

    Skinął delikatnie głową, przytrzymując jej spojrzenie jeszcze przez chwilę. Dym wciąż snuł się miękkimi pasmami, oplatając ich sylwetki, a świat wokół wydawał się jakby trochę dalej — jakby został zamknięty za niewidzialną zasłoną, gdzie liczyło się już tylko tu i teraz. Wadera przysunęła się bliżej. Nie gwałtownie. Nie niepewnie. Raczej... naturalnie. Jakby ta przestrzeń między nimi zawsze była chwilowo zawieszona, czekająca tylko na to jedno przesunięcie ciężaru ciała, jeden miękki ruch łapy. Jej bok musnął jego, a Aiden poczuł ciepło - nie takie jak od ognia, lecz inne, głębsze. Oxide nachyliła się i przez moment myślał, że chce coś powiedzieć. Ale nie padło żadne słowo. Zamiast tego poczuł, jak jej nos ledwo muśnie jego szyję, tuż pod żuchwą. Był to krótki gest, delikatny, zaskakująco intymny - jak dotyk letniego wiatru. Wilk poczuł, jak futro na jego karku lekko zadrżało, ale tym razem inaczej niż wcześniej. To nie był niepokój. To było... coś miękkiego, ciepłego, lekko elektrycznego. Jakby dotarło do niego, że nie jest sam. Że naprawdę ktoś tu jest. Że ktoś go czuje. Jej ogon lekko dotknął jego, nieświadomie lub całkiem świadomie, zostawiając za sobą kolejne impulsy — łagodne, ale głębokie, jakby echo czegoś, czego jeszcze nie zdążyli nazwać. Przymknęła oczy, przylegając nieco bardziej bokiem do jego ciała. 

    — No... właśnie tak — mruknęła cicho, z lekkim uśmiechem, jakby jej własne ciało zareagowało na ich bliskość równie silnie. — Skup się na tym.

    Aiden nie musiał odpowiadać. Coś w jego spojrzeniu mówiło, że to już zrobił.

    Cisza między nimi miała w sobie coś gęstego, ale nie przytłaczającego - była jak koc rzucony na chłód, jak westchnienie przed snem. Oxide wciąż była wtulona w jego bok, miała nos oparty o jego szyję, a jej oddech był na tyle ciepły, że Aiden poczuł, jak napięcie w jego ciele zaczyna się powoli rozpuszczać. Jeszcze nie zniknęło całkiem, ale coś zaczęło pękać. Lód, który trzymał jego myśli w ryzach, drżał. Wadera odsunęła się odrobinę, tylko tyle, by móc spojrzeć mu w oczy - blisko, prawie stykając nosem z jego pyskiem. W tych krótkich centymetrach, w tej zawieszonej odległości, znajdowała się cała masa rzeczy, o których nigdy nie zdążyli powiedzieć na głos.

    Szepnęła cicho, głosem niskim, jakby bała się spłoszyć ten moment:

    — Pamiętasz tamten deszcz? Ten, co złapał nas przy kamieniach nad wodospadem? — Jej oczy błysnęły miękko, jakby sama myśl rozpuściła ją w środku. — Zamiast wracać do jaskini, położyłeś się na mokrej trawie. I powiedziałeś mi, żebym spróbowała "po raz pierwszy poczuć, jak pachnie niebo". Nie zrozumiałam tego wtedy, ale... wiesz co?

    Zamruczała cicho, prawie jak kocię, i ponownie przytuliła się do jego boku, tym razem obejmując go łapą lekko, z nieśmiałą pewnością.

    — Chyba zrozumiałam. Moje niebo pachnie spokojem. Pachnie tobą.

    Jej głos był miękki, z lekkim rozbawieniem, ale kryło się w nim coś szczerego. Aiden poczuł, że wspomnienie, które przywołała, wraca do niego nie jak ból, ale jak światło. Jego ogon lekko drgnął, muskając jej łapę. Z gardła wydobył się cichy, głęboki dźwięk - coś między westchnieniem a warknięciem, ale łagodnym, jakby jego ciało samo odpowiedziało na ten obraz.

    Jeśli chciał nauczyć się myśleć o czymś dobrym... to właśnie było to.

    Odsunął głowę od niej tylko na tyle, by spojrzeć jej w oczy - a potem uśmiechnął się. Powoli, szczerząc lekko kły, jak robił to rzadko, prawie nigdy. Uśmiech nie był szeroki, ale szczery, z takim rozluźnieniem w kącikach pyska, jakby właśnie złapał równowagę w środku. Zamrugał, skinął lekko głową. Sięgnął po urządzenie, które wciąż lekko dymiło, i przez chwilę tylko patrzył, jak dym tańczy w powietrzu. Wziął oddech. Głębszy niż wcześniej. Pewniejszy. Tym razem, gdy się zaciągnął, nie kaszlnął - choć jego klatka piersiowa na moment się napięła, oczy zmrużyły, a nozdrza drgnęły od intensywnego zapachu. Zatrzymał dym w płucach, powoli wypuścił.

    Oxide siedziała cicho, obserwując go z boku. Miała w sobie coś z kota przyczajonego w cieniu, ale jej spojrzenie było łagodne, czujne. Przechyliła łeb i zapytała miękko:

    — Jest okej?

    Aiden wypuścił ostatni ślad dymu z pyska, spojrzał jej w oczy. Tym razem nie było w nich cienia chaosu, tylko ciepło, może lekki błysk rozbawienia. Skinał raz, powoli.

    — Jest okej — odpowiedział, spokojnie, jakby pierwszy raz od dłuższego czasu naprawdę to czuł.

  Uśmiechnął się ponownie - tym razem spokojniej, bez zaciętości, jakby coś w nim powoli topniało. Ten uśmiech był bardziej miękki, bardziej osobisty. Odchylił łeb, spojrzał w niebo, gdzie przez korony drzew przebijały się smugi światła - jakby świat, który wciąż istniał gdzieś obok ich zamkniętej bańki próbował się do nich dobić. Powietrze pachniało dymem, ziemią i jej obecnością. Aiden westchnął cicho, jakby coś właśnie osiadło mu na duszy, coś długo tłumionego.

    — Tęskniłem za tobą, Oxide — powiedział nisko, ale miękko, wciąż patrząc gdzieś ponad drzewami.

    Po chwili przeniósł na nią wzrok. Jego oczy były łagodne, zanurzone w chwili, w niej i jej połyskujących, fioletowych ślepiach.

    Ooo, teraz spizgałeś się na czuło? — zaśmiała się, mrużąc oczy, jakby zaskoczona, ale i rozbawiona tym, co właśnie usłyszała. Jej głos drgał lekko, jakby próbowała ukryć, że coś w niej się poruszyło. Nachyliła się nieco, przyglądając mu się spod zmrużonych powiek, a jej pysk wyginał się w zaczepny uśmiech. — Serio, Aiden? To już ten etap, gdzie zaraz wyznasz mi miłość, będziemy się tulić i wyć do księżyca?

    Zamrugała wolno, a potem znów zaśmiała się krótko, tym razem ciszej, z lekkim niedowierzaniem w głosie, jakby chciała zrzucić z siebie to napięcie, które niepostrzeżenie zaczęło się gromadzić gdzieś między nimi. Aiden jednak nie zbił jej zaczepki żartem. Jego spojrzenie pozostało miękkie, łagodne, spokojne - to jedno z tych, które pamiętała z przeszłości, gdy czasem, w zupełnie cichych momentach, łapała go na tym, jak patrzył na nią tak po prostu. Bez celu, bez powodu. Jakby patrzenie było wystarczające.

    — Może — odpowiedział, a jego głos był cichy, chropowaty od dymu i czegoś, co przypominało ulgę. 

    Przez krótką chwilę nie mówił nic więcej. Tylko siedział z odchyloną głową, patrząc w niebo, jakby próbował nazwać coś, czego nie potrafił do końca ubrać w słowa.

    — Dobrze cię znowu czuć obok, Oxide. Po prostu być z tobą.

    Brzmiało to naturalnie, bez presji, bez oczekiwań. Jakby jego słowa były jedynie odbiciem stanu, w którym się znalazł - na moment wyciszony, odsłonięty, i nieco szczęśliwszy niż zwykle. Oxide nie od razu odpowiedziała. Uśmiech na jej pysku zbladł, ale nie zniknął — po prostu stał się cichszy, bardziej prawdziwy. Jej spojrzenie zeszło z jego oczu na łapy, jakby musiała na chwilę ukryć to, jak coś w niej zadrżało. Jakby jego słowa dotknęły czegoś, o czym nie chciała jeszcze mówić na głos.

    Wypuściła powietrze z westchnieniem, równie miękkim, jak jego słowa. A potem tylko rzuciła:

    — Ty to zawsze musisz coś takiego walnąć, jak wilk nieprzygotowany…

    Ale nie brzmiała na zirytowaną. W jej głosie była czułość. I to lekkie rozbicie, którego nie da się udawać.


<Oxide?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz