Drogi Sekretarzu,
Moja droga Frezja pisze me słowa do Ciebie, toż żeby one były chociaż raz czytelne. Piszę, bo zima tragedią jedną i drugą nas potraktowała. Jako Sekretarz chyba bardzo interesuje cię co się dzieje w naszym małym kawałku ziemi, o której gówno wiesz i na której się nie znasz. Więc ci wytłumaczę, jako medyk, który wie lepiej uświadomię cię, że przesilenie wilków w jaskini medycznej z jednym medykiem, pomysłem nie było dobrym .Zima zabrała wiele wilków. Lato, Mszczuja, Satomiego, Romeo, ale to nasze wilki, z dala od Twojego zainteresowania, skoro żeś podjął decyzję bez konsultacji ze mną, wysyłając wilki z prawej i lewej pod moje łapy, płać teraz świadomością, że przesiliłeś moje predyspozycje i winny jesteś wysłania słomy a nie pomocy w moją stronę. Cztery wilki z Twojej własnej watahy zmarły, dwa na odmrożenia, jedno utonęło w pobliżu nas i czemu nie w waszej medycznej umarł, nie wiem, ale pogrzebany został u nas, jakbyś chciał jego ciao odzyskać. W każdym razie, ostatni zmarł na chorobę bardziej z winy jego własnego ciała, co winą było niczyją, ale z racji przesilenia i potrzeby zatłoczenia obu sal przyjęć, nie było czasu poświęcić uwagi każdemu kto tego potrzebował. Wilki z WSJ wcale losu lepszego nie poszły, bo aż pięciu z nich odeszło. Choroba jest mi nieznana do tej pory, a zabrała czworo z nich, zaskakujące to. Dwa wilki nasze odeszły też ze starości, co winą niczyją, więc wybaczone ci będzie. Ale wilk z WSJp, który trafił do mnie jak łóżka dla niego nie było już, zmarł z zimna. Prawdą jest że wiele wilków weszło chorych a wyszło zdrowych, a latem podobna ilość umiera na tonięcie lub choroby płuc, jednak wszystko to co mi zimą przyrządziłeś swoim idiotyzmem i nieumiejętnością i niewiedzą wybaczone nie będzie. Żadnej przysługi z mojej strony do czasu przeprosin ze strony Twojej. Moje 12-letnie ciało nie ma się tak jak kiedyś i niechaj ci los źle prowadzi w polityce. Jak się przeprosin nie doczekam być może potrzebne będzie mi odmówić przyjmowania wilków z WWN czego chciałbym uniknąć. Ale jednak nie mam siły aby tyle wilków trzymać przy życiu, kiedy ty grzebiesz się w polityce i szczekasz o wiedzy, której nie masz. Wepchaj sobie to siano w dupę i następnym razem wyślij list z zapytaniem czy coś takiego w ogóle zrobić się da. Łapy masz prawda? Głowę też, przypuszczam. Więc zacznij jej używać, ponieważ nie chciałbyś mnie mieć na swojej stronie złej. Nie chcę też bowiem z Twojej głupoty płacić życiem wilków niewinnych. Przeproś, a Ci wybaczę, może być listem. Ale wiedz, że nie zapomnę. Raz się tylko ze mną siłuje, żeby potem mnie sobie urazić. Stąpaj ostrożnie Sekretarzu.
Delta, Medyk WSC
PS. Wysyłam jednak w twoją stronę to ciało, jak tylko wiosna nadejdzie. Znajdź rodzinę tego nieszczęśnika, w końcu to problem ,który to ty spowodowałeś.
Droga Roso,
Frezja spisuje moje słowa do Ciebie, zdolna ta moja przygarnięta córka. Dobry psycholog. W każdym razie. Mam nadzieję, że zima ma się z Tobą dobrze i życie wiedzie się zdrowo. Z ust Miodełki słyszałem, że Twoja córa w końcu znalazła sobie miejsce w tym świecie i partnera. Do teraz pamiętam jak ją za młodu widziałem, ledwo z ciebie wyjętą, jak jeszcze nawet na stanowisku miesiąca mnie nie było. Teraz jestem siwy i ty jesteś siwa równie mocno co ja. Słyszałem, że twoja córa, mężatka już czwórkę szczeniąt urodziła i sama odeszła ze świata. Moje kondolencje. Jak się po tym trzymasz? Czy szczeniaki mają się dobrze? Świeżo bez matki to niedobrze, wysyłam wam w waszą stronę szponem Miodełki trochę formuły. Ludzka dla psów, skradziona na sytuacje takie jak ta. Dodać wody, niewiele, tak żeby konsystencja była mleka. Powinno wam pomóc. Czekam na Twoja odpowiedź Roso. Trzymajcie się tam.
Delta
Drogi Delto,
Miło od Ciebie słyszeć po tak długim czasie. Nie wiedziałam, że masz przybraną córkę! Cieszę się bardzo że jest dobrym psychologiem. U nas dobrze, chociaż bardzo ponuro. Mój kochany zmarł dwa lata temu i tak, moja córa też, teraz. Jej kochany zniknął kiedy tylko zaszła w ciążę i do tej pory nie wrócił. Dziękuję ci za formułę, naprawdę się przyda do wsparcia wadery, która zaoferowała nam pomoc. Ona sama ma czwórkę i osiem szczeniąt to dla niej naprawdę sporo pracy. Ale cieszę się. Wyprowadziliśmy się w WSJ na północ kawał czasu temu, teraz żyjemy na północy. Nowa wataha przyjęła nas z otwartymi łapami, ale nadal czasem czuję się jak obca tutaj. Zwłaszcza, że już ze mnie stara kobyła była jak się tu pojawiłam i tylko rok pracowałam w moim zawodzie, zanim w wypadku straciłam łapę. Tęskno mi do Naszych stron, ale to już nie było miejsce dla nas. Niestety. Ale północ traktuje nas w miarę dobrze. Nie ma tu za dużo spięć i wojen. Już pięć lat tu mieszkamy, więc z chęcią usłyszę co tam miłego u was. Wysyłam w Twoją stronę trochę naszych ziół, bo wiem że lubisz swoje rarytasy. Te zioła są podobno na demencję, ale ja w to bardzo nie wierzę. Zawsze działały lepiej na przeziębienia i wysokie gorączki niż zapominanie. Parzy się je i pije co z nich wycieknie, bo same te zioła są niezwykle palące. Kują bardziej niż pokrzywa.
Rosa
Droga Roso,
U nas od 5 lat podziało się tak wiele, że niewiele da się spisać w słowach. Mieliśmy inwazję z ręki Admirała, śmierci z powodu tej przeklętej choroby na V, wojnę i walkę. Ale zostałem medykiem po czasie wojny. Agrest potem zesłał na nas nieszczęście i teraz jesteśmy pod pewnego rodzaju kontrolą Sekretarza WWN. Ambitna bestia, nie jest zła, ale trochę znieważył mnie swoimi decyzjami. Ale miejmy nadzieję, że będzie miał więcej szacunku niedługo. No… I Flora umarła niedawno, chociaż po wojnie i jej komplikacjach związanych z jakimś dziwnym… klonem, przeszła na emeryturę. Paki i Yir opuścili też świat i zostawili mnie tu samego w mojej jaskini. Tęskno mi za nimi ilekroć idę obok morza. Wiele się pozmieniało. W wojnie Agrest znalazł w Nymerii miłość i doczekali się dzieci, niestety Agrest nie miał szansy wiele ich zobaczyć bo utknął gdzieś. Przed tym i moje dzieci pojawiły się w moich dniach. Czwórka z nich, ale poszły w świat i tylko czasem jakiś list przychodzi. Ale nie dziwę im się, one takie smutne tu były, wojna wypełniając ich dzieciństwo, a i ja nie byłem najlepszym ojcem. Parę problemów wywinęło się w czasie wojny w moim ciele i w mojej głowie. Do tej pory moja noga kuleje. Ale cieszę się że się odkrywają, nawet jak daleko. A dzieci Agresta po czasie mówiły mi już tato, nawet jak im tłumaczyłem że to nie ja. Bo widzisz, Nymeria leżała w jaskini medycznej po ataku na nią. Trójka ich jest, Legion, co mi jako jedyny woła wujku, zdolny i polityk po ojcu. Puchacz, on ma dobre serduszko, ale trochę ciamajda i Frezja, która może i cicha ale rwąca woda. Jest jeszcze Sohea, ale to jest dziecię dzikości co mi nerwów napsuło za swojego dawnego życia. Ale teraz zachowuje się lepiej, ciekawa tego świata. Już zaraz mi dorośnie. Dziękuję ci za zioła i ponownie wysyłam trochę formuły. Almette przytargała trochę więcej, słysząc o waszym problemie. A i jeślibyś mogła, Miodełce zerwał się kawałek pelerynki jak leciała, jakbyście tam na północy mogli ja zeszyć!
Delta
Drogi Delto,
Dziękujemy ci bardzo za twoje listy. Cóż za tragedia że wojna w ogóle się wywiązała u Nas na wschodzie. Na Północy spokój, aczkolwiek nasz alfa trochę głupiutki. Miodełce za jej usługę to ja i nową, żółciutką pelerynkę załatwiłam. Piękna, od naszych ludzi ukradziona, bo ludzi wszędzie da się okraść. Moje wnuki mają się teraz już coraz lepiej. Mają już prawie 5 tygodni i niedługo przestaną pić mleko od matki. Niestety jeden z chłopców pochorował się śmiertelnie i już go z nami nie ma. Pozostały mi już tylko dwie dziewczynki i mały basior. Dalia, Talia i Alia, a zmarł mały Galia. Dzieciaki rosną zdrowo, chociaż Talia zdaje się być wyjątkowa jak moja matka. Więcej niż cztery łapy to anomalia trochę, ale nadal ją kocham jak swoje małe słoneczko. Dalia dostała skrzydła, takie jak moje i mojej córy, piękne. I ma oczy jak mama. Tak niebieskie jak dwa małe kryształki. A Alia, jest piękny. Biały jak jego ojciec, taki piękny. Wszystkie trzy są moim szczęściem, które mi zostało po mojej kochanej córze. Wszyscy się w ogóle tu o ciebie pytają. Może kiedyś nas odwiedzisz? Wiem że starość żadna radość, ale taka podróż może dobrze zrobi temu sekretarzowi i tobie. Jak mu cię zabraknie to od razu pożałuje swoich słów lub decyzji! Mam nadzieję że trzymasz się dobrze. Wysyłam w twoją stronę zdjęcie, a raczej rysunek, nas. Trzymaj się tam dobrze i zdrowo!
Rosa
Droga Roso,
Pozdrowienia od Domino. Ona przyjmowała twoją córkę i bardzo miło jej się słyszało o tym że urodziła dzieci i także przesyła kondolencje. Niestety podróż dla mnie jest niemożliwa w tym czasie, gdyż zostałem sam w jaskini medycznej. Puchacz, może i serce ze złota ma ale nie nadaje się do przejęcia po mnie pracy. Tragedia będzie jak nie nauczę nikogo na swoje miejsce, a żaden szczeniak nie bardzo pcha się w moją stronę. Dzieci ze szkliwa, także pewnie niechętne. Nie będę się na nich pchał z pytaniem, niech maluchy same sobie wybiorą jak już dorosną. Jak któreś będzie chciało, ja przyjmę z łapami otwartymi nawet jak Agrest niechętny. Ten staruszek też w ogóle starzeje się w ciele. Nie wiem jak z jego głową, ale jego partnerka młodsza, to panuje nad nim, mam nadzieję. W każdym razie. Moja kochana, wyglądacie cudownie, tacy szczęśliwi. Wnuki masz przepiękne, cieszę się że doczekałaś się ich za swojego życia, bo mi się to nie zapowiada. Północ zdaje się trzymać was dobrze, oby tak było dalej i trzymam moje nieistniejące kciuki za dobrobyt twój i twoich malców.
Delta
Drogi Delto,
Przepraszam, że piszę tak nieczytelnie, ale… już nie wiem co poczynić. Nazywam się Opresje, jestem tą matką co wyżywiła te wszystkie maluchy. Twoja formuła wtedy nam wiele pomogła. Niestety, Rosa zachorowała i tak szybko jak zachorowała – odeszła. Dzieci nie mają tu już nikogo. Ani dziadka, ani babci, ani matki. Ja sama nie mogę przyjąć ich do siebie, bo jestem samotna i ledwo sobie ze swoją czwórką radzę. Dodatkowo mały Alia stracił życie w wypadku i teraz te dwie małe dziewczynki są całkiem same. Może to zabrzmi dziwnie i niepokojąco, ale… nasza wataha, ta północ którą znam, nie jest miejscem dla samotnych szczeniąt. Raczej tutaj nikt nie przyjmuje ich pod swoje dachy , a i szybko giną. Pewne wilki mają bardzo staroświeckie poglądy na temat słabych genów. A czyje geny są najsłabsze niż te przekazane przez matkę, która zmarła przy porodzie i ojca który spłoszył się ojcostwem. Długo z nami nie pożyją, któryś z tych radykalistów je dorwie. Wysyłam je w Twoją stronę, nie wiem jak na to zareagujesz, ale z listów i opowieści Rosy zdaje się że wasza wataha brzmi lepiej dla nich, nawet jakby miałyby zostać tymi sierotkami. Przepraszam cię, że przychodzą razem z tym listem, starsze już ale nadal takie małe i młode, ale chłonne. Miodełka obiecała szybko je dostarczyć, w parę dni, bez snu w nocy lecieć. Będę się modlić, aby dotarły bezpieczne. Przepraszam. I dziękuję.
Opresje.
Ps. Dziewczynki mają już 2 miesiące.
Delta odetchnął, resztki zimy uciekając w chmurce jego
oddechu. Podniósł oczy na dwa szczeniaki skulone pod długimi łapami Miodełki,
która zmachana spoglądała na niego zmęczonymi oczami.
—Zajmę się już nimi. Wyśpij się. Łóżka są wolne jakbyś potrzebowała. —
zaoferował ale ptak tylko pokręcił głową.
—Pójdę w swoje miejsce. W tydzień będę lecieć na Zachód, jakbyś chciał wysłać
im list. Słyszałam że tam wyniósł się jeden z młodych medyków w WSJ. Zanczy…
tych młodych co się uczyli kiedy ty już pracowałeś. Ten… Koroży?—
—Ah tak.. Koroży. Dziękuję Miodełko. Wiele dla mnie robisz. —
—Robię, bo wiem że jak wrócę z problemem to będę miała przyjaciela, który mi
pomoże. —
—O ile tego dożyję. — Delta zaśmiał się, siwizna na jego pysku błyszczała się w
chłodzie słońca. Do wiosny jeszcze kawałek, chociaż śniegu było coraz mniej.
—Nawet jak nie dożyjesz, ja i tak tam lecę. Mam po drodze. Nie oferowałabym
jakby to był mi nie na rękę. —
—Dziękuję. — Miodełka skinęła głową w jego stronę na te słowa po czym wyszła. I
Delta został w szumie oddechów chorych i cichym szemrotaniem przerażonych
szczenięcych serc. Nie jego, ale już jego.
Te dwa szczeniaki przed jego pyskiem stały tam. Talia i
Dalia, dwa tak różne stworzonka. Talia była mniejsza, jej oczy większe,
zielone, wpatrzone w niego z przerażeniem i niepewnością. Jej łapki, trzy pary,
przebierały jedna o drugą w stresie. Dwie skulone były pod jej puchatym ogonem,
dwie zawinięte pod szyją i dwie trzymające jej siostrę za furto na szyi. A
Dalia? Dalia była historią zupełnie inną. Jej oczy były pełne ognia, jej pysk
nieco zmarszczony, a oddech ciężki. Jej skrzydła opadły na jej bok, sierść na
karku się zjeżyła, a błękitne kryształki wbijały w Deltę z zabójczą determinacją.
—Mam dla was dwa wybory tutaj. — medyk jednak był cierpliwy. Te dwa malce
przeniosły się ze świata, w którym znały tylko babkę jako matkę i dwóch braci,
których nie ma już na świecie. — Możecie albo zostać ze mną, jak Opresje was
wysłała, ale pójść pod opiekę Variego, który zajmuje się sierocińcem. —
—Macie tu sierociniec? Co to jest? — Dalia mówiła dość spokojnie, ale w jej
głosie było słychać tą nutkę niepewności.
—Miejsce gdzie dzieci bez konkretnych rodziców albo nikogo kto może się nimi zająć
przebywają. Tam je karmią, stamtąd wysyłają je na uczenie polowania, podstaw i
latania w twoim przypadku. —
—chwila… To mnie nauczą latać? Stary Bredłomiej mówił, że skrzydła są tylko na
ozdobę! — Dalia oświadczyła, jej oczy nagle wielkie, podekscytowane… smutnie
zaskoczone.
—I że dzieci bez rodziców to zbędny bagaż! — Talia dodała zza jej pleców, jej
głos cichy, prawie niesłyszalny w rozmowie, która działa się za żywopłotem.
—Nie tu. Tu nie ma wilka, który byłby zbędny, nie ważne czy z rodzicami czy
bez. — Delta mówił do nich spokojnie, jakby wiatr miał je porwać gdzieś daleko
jakby tylko coś źle powiedział. — Moja córka także jest bez rodziców, a jednak
jest moja. Adoptowana od maleńkości. — dodał po chwili namysłu, widząc jak
Sohea wkracza w progi jaskini, jej osoba większa, szersza. Tak bliska
dorosłości. Wystrzeliła w górę i rozwinęła się prawie każdą swoją chwilę
spędzając u boku Puchacza i pomimo statusu ucznia, trenując z szeregowcami.
Delta martwił się co prawda, że ta sama choroba, która porwała jej życie raz
poprzedni, kiedy jeszcze kocie geny i nienawiść błądziły w jej krwi, porwie ją
i teraz. Za młodo, za szybko, ale niech żyje sobie do tego czasu życiem
piękniejszym niż wszystkie inne. Swoim własnym.
— I… mówisz że możemy zostać tutaj, albo pójść do sierocińca? — Dalia spojrzała na niego, jakby to wszystko
było tylko snem. Przyjemnym? Nieprzyjemnym? Ciężko określić po jej wyrazie
pyska.
—Tak. W sierocińcu zajmie się wami Vari. Tutaj, zajmę się wami ja. W sierocińcu
z pewnością jest mniej tłoku, ale tutaj jest więcej ciepła. Oba mają swoje
zalety, oba mają wady. Nie ma u nas nic perfekcyjnego, w obu miejscach będzie
ktoś kto się wami zajmie. Możecie na razie zostać tu. Jeśli się wam nie
spodoba, wyślę was w stronę sierocińca. — Delta odpowiedział nieco
bezuczuciowo. Jakby fakt. Ale to był fakt. Jeśli im się podobać nie będzie
kimże on jest aby je zmuszać.
—Ale… nauczysz mnie latać? — Dalia jeszcze zpytała, jej łapy podążając za nim
kiedy ruszył z Soheą do biureczka, przygotować napar na kichanie jakie
rozlegało się z głównej Dalki jaskini medycznej.
—No ja na pewno nie. — zaśmiał się w głos, jego pysk rozjaśniając nieco na tą
dawno zapomnianą dziecięcą ciekawość. Nawet na starość nie miał dość tej
energii iż jaką żyły szczenięta.
<CDN>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz