poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Od Oxide CD. Aidena - "Yin yang" - cz.4

Z oddali rozbrzmiał wesoły śpiew sikorki, która entuzjastycznie dawała znać o tym, że wiosna wkroczyła pełną parą w tereny watahy, jej dźwięczny głos odbijał się od skał niczym echo radości samej ziemi. W powietrzu unosiła się wilgoć, która nie była już ciężka i zimna, ale ciepła, niosąca obietnicę. Pachniało młodą trawą, jeszcze miękką i delikatną, przesiąkniętą nocną rosą. Czuć było ziemię — świeżą, przemienioną przez topniejące śniegi, żyzną i gotową na nowe życie. Wśród tych woni mieszały się delikatne nuty żywicy z rozgrzanych już słońcem drzew oraz aromat pierwszych ziółek i mchów, które nieśmiało wystawiały się ku niebu. Przez szczeliny w sklepieniu jaskini wpadały smugi światła — złote, drgające i pełne pyłu, który tańczył w ich obrębie jak zaczarowany. Każdy promień był jak dotyk — ciepły, aksamitny, przypominający o tym, jak bardzo brakowało go przez ostatnie miesiące. Kiedy Oxide przesuwała się przez nie, futro na jej grzbiecie nabierało miodowego połysku, a jej cień wydłużał się na chłodnym, usłanym zasuszoną trawą, kamiennym podłożu.

Na zewnątrz, tuż przed wejściem do jaskini, światło prześwietlało liście krzewów i młodych drzewek, tworząc na ziemi zielono-złote wzory. Pąki na gałęziach jeszcze nie rozkwitły w pełni, ale już nabrzmiewały od życia, gotowe eksplodować barwami w najbliższych dniach. Trawy kołysały się leniwie pod lekkim, ciepłym wiatrem, który niósł z sobą szelest liści i szmer rozmów natury — niespiesznych, spokojnych, ale wypełnionych energią odradzającego się świata.

Tak… To był dzień, który pachniał nowym rozdziałem.

Zewsząd słychać było kapanie — woda skapująca ze stalaktytów,

kap… kap…

jak tykanie zegara, który odliczał spokojne chwile.

Oxide poruszyła się leniwie. Najpierw drgnęły końcówki jej uszu, potem powoli uniosła głowę, ziewając szeroko, ukazując rząd ostrych kłów i różowy język. Oczy, głęboko fioletowe, niczym fiołki, które właśnie wzniosły się ponad trawy, przeciągnęły się po wnętrzu jaskini, jakby badały, czy wszystko wciąż trwa tak, jak powinno. Jej ruchy były raczej pełne spokojnej siły — była przyzwyczajona do życia w samotności, ale dziś coś było inne. Powietrze miało smak możliwości.

Z głębi jaskini dobiegał zapach suszonych ziół i wypalanej gliny — pozostałość po ostatnim rytuale. W kącie stało jeszcze bongo uformowane z kory i gliny, z nowymi, dopiero co przytroczonymi ozdobami z białych kości. Oxide przelotnie spojrzała na nie z półuśmiechem w oczach, jakby wiedziała, że dzień będzie długi, ale dobry.

— Nie ma to jak dobra chmura na początek dnia. — burknęła w eter, po czym nie zmieniając swojej zalotnej mimiki podreptała do skalnej półki, na której był niemały bałagan.

Chwyciwszy w zęby sznurek przymocowany do szyjki bonga, które kształtem przypominało coś pomiędzy starożytnym artefaktem a dzikim dziełem sztuki, z delikatnością, niemal rytualną, przesunęła je, czując jego ciężar, jakby każda część tego przedmiotu miała swoje znaczenie. Kości, które ozdabiały naczynie, lśniły w słabym świetle poranka, wytwarzając szamańską melodię, a glina była pokryta cienką warstwą kurzu z wczorajszych obrzędów. Następnie złapała ostrożnie w pysk jeden z mniejszych topków i usadowiła go w krótszej części swojego sprzętu. Wadera chwyciła w pysk krzesiwo, czując jego chłodną powierzchnię. W tym momencie, gdy otaczała ją cisza jaskini przerywana jedynie szumem wiatru i tym rytmicznym śpiewem sikorki, wydawało się, że każdy jej ruch ma głębsze znaczenie. Z precyzją, którą wykształciła przez ostatnie parę tygodni praktyki, umieściła krzesiwo tuż przy ostrzu kamiennego kawałka, który służył jej do tej czynności. Wszystko wokół było spokojne, jakby sama ziemia wstrzymała oddech, czekając na moment zapłonu.

Zanim uderzyła ostry brzeg w kamień, spojrzała na komorę bonga, w której jedno z ziół już czekało, gotowe, by uwolnić swoją moc, a następnie z wprawą, która wynikała z już bogatego doświadczenia, rozgrzała krzesiwo, uderzając w kamień z odpowiednią siłą. Iskry posypały się w powietrze, a wśród nich błysnęła jedna, która trafiła dokładnie na zioła — komora natychmiast zaczęła się tlić, a zapach suszonej rośliny zaczął wypełniać przestrzeń jaskini. Oxide uniosła delikatnie sprzęt, czując, jak powoli zaczyna się rozgrzewać. Z lekkim uśmiechem na pysku, patrzyła, jak płomyk z krzesiwa znika w dymie, a komora powoli napełnia się chmurą, która z każdym wdechem unosiła ją w inny stan świadomości. Każdy ruch, każda iskra, prowadziły ją głębiej w rytm porannego obrzędu, który stawał się częścią większej całości, doskonale zharmonizowanej z tym, co ją otaczało.

Zaciągnęła się dymem, zamykając oczy, jakby chciała poczuć każdy atom tego rytuału. Chmura, która rozchodziła się w powietrzu, otoczyła ją niczym magiczna aura. Dym był gęsty, pełen nieoczywistych smaków i zapachów. Oxide na moment uniosła głowę ku górze, pozwalając sobie na chwilę ciszy. Była gotowa na to, co miało nadejść, pewna, że dzisiejszy dzień, chociaż długi, przyniesie coś niespodziewanego.

Pewnie zastanawiacie się, skąd ta nagła zmiana? Białowłosa odcięła się na parę dobrych tygodni od wszelakich kontaktów. Jej epizody przybrały na sile, na tyle, że uniemożliwiały jej funkcjonowanie w społeczności watahy, a w całej tej samotności zaczęła interesować się tym, co w niej siedzi oraz tym, jak sobie z tym lepiej radzić. Dumała dniami i nocami, spacerowała długimi trasami, zbierała najróżniejsze rośliny i kombinowała z własnymi wyrobami, wywarami, miksturami, aż w końcu szamanizm stał się jej hobby. Oczywiście nadal zmagała się z wybuchami agresji i innymi epizodami, nie mniej jednak starała się jak mogła aby temu zapobiec. Na jednym ze spacerów poczuła dotąd niespotykaną woń i udawszy się jej szlakiem dotarła do niesamowicie śmiesznie wyglądającej rośliny, którą wyrwała z korzeniami i zawlokła do swojej jaskini. Nazwała ją swoją świętą rośliną i rozpoczęła eksperymenty z nią powiązane. Chyba nie muszę mówić, że jej magiczna roślina była tak naprawdę dziko zasianą konopią, a Oxide odnalazła w niej niesamowity spokój. Po niedługim czasie odkryła też, że można mieszać ją na przykład z szałwią lub innymi darami lasu, więc popadła też w zainteresowanie ziołolecznictwem. Ale wróćmy z powrotem do fabuły!

Wadera od dłuższego czasu nie czuła potrzeby kontaktu z innymi, jednak ten dzień już od początku wydawał się inny niż te, które przeżywała ostatnio. Z zamysłu wyrwał ją raczej znajomy dla ucha trzepot skrzydeł i krakanie dochodzące sprzed jaskini. Leniwie wywlokła się przed wejście i zastrzygła uchem, rozglądając się wokół. Nie musiała czekać długo, aby pojawił się przed nią kruk, z którym w międzyczasie nawiązała znajomość, choć trudno to nazwać znajomością. To ona głównie mówiła, on tylko słuchał i krakał, a potem odlatywał, nawet nie wiedziała gdzie.

— Też to czujesz, Kra? — spojrzała na niego, przechylając pytająco głowę.

Ptaszysko wykonało ten sam gest, po czym poderwało się wyżej i usiadło na jej rogu.

— Wiesz, dochodzę do wniosku, że straszliwie tęsknię. — westchnęła cicho.

Można by śmiało powiedzieć, że ją pojebało.

Kruk po raz kolejny wzbił się w powietrze, a potem głośno kracząc, odleciał w swoją stronę, a ona podniosła wzrok przed siebie. Poranne słońce oświetlało całą okolicę, a na wzgórzach w oddali widać było zarys drzew. W powietrzu unosił się zapach ziemi, kwiatów i wilgotnej roślinności, który niósł się przez dolinę, mieszając z delikatnym szumem wiatru, który kołysał liście i trawy. Gdzieniegdzie rozkwitały pierwsze rośliny – jaskrawoczerwone maki, białe stokrotki i drobne, fioletowe krokusy, które karmiły pszczoły i motyle.

Krajobraz miał w sobie spokój i harmonię, ale też obietnicę czegoś nowego, co miało nadejść wraz z pełnym rozkwitem wiosny. Oxide poczuła na skórze delikatny dotyk wiatru, który niósł ze sobą zapach kwiatów i świeżości. W jej oczach błyszczał lekki cień niepokoju, ale także radość z powrotu życia wokół. Wiedziała, że nadchodzi czas zmian, i choć nie miała jeszcze pełnej odpowiedzi, to czuła, że to, co widzi ma w sobie coś więcej. Nie zastanawiała się już dłużej — wróciła dość pospiesznym krokiem do jaskini, po raz kolejny wypełniła cybuch swoją magiczną rośliną i zarzuciła sobie sprzęt na szyję, gdyż koncept jego był przemyślany i w pełni przystosowany do podróży, po czym ruszyła w stronę wyjścia. Droga do celu nie była jakoś przesadnie długa, choć z jej aktualnym stanem uniesienia i relaksu mogłaby się taka wydawać. Cały czas towarzyszyło jej chlupanie wody w naczyniu, które niosła, a sama białowłosa non stop zatrzymywała się, bądź zwalniała kroku, aby ponapawać się od nowa widokiem wiosennych krajobrazów lub oddać się na chwilę rześkości powietrza, które raz po raz przynosił do jej nosdrzy ciepły już teraz wiatr. W ciągu tej wyprawy doświadczyła naprawdę wiele, możnaby było pokusić się nawet o stwierdzenie, iż było to odrodzenie, ale na to jeszcze za wcześnie. Wreszcie jej oczom ukazało się miejsce, w którym była jeszcze jakiś czas temu, jednak teraz wyglądało ono o wiele weselej, bo nie było pokryte warstwą zimnego, mokrego śniegu, który lepił się upierdliwie do futra. Ku jej zdziwieniu, w pobliżu nie było żywej duszy. Niepokój zaszył się gdzieś w jej sercu, więc zręcznym ruchem schyliła się, by odłożyć swoje bongo w bezpieczne miejsce, na jednym z pieńków, które służyły jako miejsce do odpoczynku. Zapach pełen ziół, otulił ją na chwilę, przypominając o spokoju, który jeszcze przed chwilą wypełniał jej wnętrze. Odeszła kawałek dalej, ażeby raz jeszcze rozejrzeć się po okolicy.

Oxide wstrzymała oddech, czując, jak serce bije jej szybciej w tym dziwnie pustym miejscu. Jeszcze niedawno było tu pełno energii… A teraz wszystko było nieruchome. Miejsce, które kiedyś tętniło życiem i wciąż aktywnymi wspomnieniami, teraz sprawiało wrażenie opustoszałego, a cisza, która zawisła w powietrzu stała się ciężka. Czuła jednak, jak coś w tym miejscu nie gra. Jej zmysły były wyostrzone, a każdy krok wydawał się wzbijać kurz z ziemi, jakby potwierdzając jej uczucie, że coś się zmieniło. Wadera rozejrzała się, marszcząc brwi. Nie było żadnych śladów, nic, co by mogło wskazywać na to, gdzie podziały się pozostałe. Wędrując dalej, stąpała powoli, czując pod łapami wilgotną ziemię, która wciąż nie zdążyła wyschnąć po minionej zimie. Wszystko wydawało się nienaturalnie spokojne, jakby czekało na coś, co miało się wydarzyć. Zatrzymała się na chwilę, spojrzała w stronę lasu, gdzie gałęzie wciąż miały na sobie szorstką, szaro-brązową korę, ale w oddali dostrzegła coś, co mogło być zwiastunem nadchodzącej zmiany.

Jej myśli wkroczyły na znajomy już tor, ten, na który tyle pracowała, aby ponownie nie wjechać.

— Skończ już tą swoją nieśmieszną zabawę! — warknęła czując, jak zatrzęsła się pod swoim własnym ciężarem. — Wiem, że tu jesteś.

— Ah, a więc nie mam zwidów.

Głos, który dotarł do niej zza jednego drzewa, oddziałał na nią w mniej niż sekundę. Tak kojący, a jednocześnie wprawiający w ekscytację. Sprawiający, że jego ciepło rozlewało się gdzieś głęboko w jej duszy, przywracający wspomnienia i to… Nadal nieokreślone dla niej uczucie. A może po prostu wypierane?

Wzrokiem pełnym nadziei poczęła szukać znajomej postury wśród pobliskiego lasu, z wrażenia zrobiła krok do tyłu, jednak jej tylna łapa nie wylądowała z powrotem na ziemi; uderzyła o coś o podobnej miękkości, co ona sama, w wyniku czego odskoczyła i odwróciła się, podnosząc wzrok na większego od siebie wilka.

— Aiden, tak się cie…

— Gdzieś ty, kurwa, była cały ten czas?

Jej uśmiech zastąpił teraz grymas irytacji.

— Aha, spodziewałam się innego przywitania.

Nawet mimo chęci rozluźnienia atmosfery, wyraźnie dało się odczuć, że przynajmniej jedno z nich nie jest do końca zadowolone z obrotu sytuacji.

— Myślałem, że nie chcesz mnie znać. — rzucił po chwili, a jego ton był już odrobinę łagodniejszy. — Myślałem, że coś ci się stało, nie wiem… Że nie żyjesz.

Oxide wciągnęła głęboko powietrze, a jej oczy na moment spochmurniały. Słowa Aidena dotarły do niej jak cios w brzuch – choć tak zwyczajne, wypowiedziane z pewnym chłodem, niosły w sobie niepokój, który nie pasował do jej własnych przekonań. Jego ton stawał się coraz bardziej miękki, ale to właśnie w tej zmienności czuła coś, co sprawiało, że zaczęła wątpić w swoją pewność siebie.

Myślałem, że nie chcesz mnie znać. Myślałem, że coś ci się stało, nie wiem… Że nie żyjesz.

Te słowa przeleciały przez jej myśli niczym echo. Wadera poczuła, jak jej serce na moment zwalnia, jakby każda z tych fraz miała swoje piętno, wbijając się w jej wspomnienia. Tak, od dawna już nie była tu w pełni sobą. Zmieniła się, oddaliła, wciągnęła się w coś, co nie miało końca.

Przez chwilę w milczeniu obserwowała Aidena, zastanawiając się, czy te słowa naprawdę były wyrazem troski, czy może tylko czymś, co miało zakryć niewypowiedziane pytania. Przekrzywiła lekko głowę, a na jej pysku pojawił się cień rozdrażnienia, które próbowała zetrzeć.

— Nie żyję, tak? — odpowiedziała z lekką ironią w głosie, choć jej oczy zdradzały coś bardziej skomplikowanego. — Widocznie żyję, skoro tu jestem, i skoro teraz muszę słuchać tych twoich troskliwych uwag.

Chciała, żeby jego uwagi brzmiały jak żart, jak coś, co rozładowuje napięcie, ale w środku czuła narastający ciężar. Tak, czuła, jakby wszystko było inaczej, niż sobie to wyobrażała. Czuła to, ale też nie chciała, by Aiden to widział – nie chciała, żeby widział, jak bardzo jest rozdarta.

Basior milczał przez chwilę, jakby sam nie wiedział, jak odpowiedzieć. W jego oczach pojawiła się jakaś mieszanka troski i niezadowolenia, jakby nie do końca wiedział, co teraz poczuć. Jego ciało – potężne, ale w tej chwili pełne napięcia – zdradzało, że nie miał pojęcia, jak złamać tę ciszę, która była coraz bardziej nieprzyjemna.

— Chciałem, żebyś wiedziała, że... — zaczynał, ale przerwał, unosząc łeb i patrząc na nią z nową uwagą. To było jak zmiana tonu – w tej samej chwili stał się bardziej poważny, jakby próbował przejść od powierzchownych słów do czegoś, co naprawdę miało znaczenie. — Myślałem, że coś ci się stało, Oxide. Że zniknęłaś na zawsze.

Oxide nie odpowiedziała od razu. Poczuła, jak w jej piersi rozlewa się ciepło – nie ze względu na to, co mówił, ale z powodu tego, jak różnie brzmiały jego słowa. Czuła, że ten moment między nimi miał więcej niż tylko zwykłą wymianę zdań. Był pełen niedopowiedzeń, pełen rzeczy, które oboje nie chcieli wypowiedzieć. To był moment, w którym przeszłość wciąż nie dawała im spokoju, nie pozwalała na jednoznaczne przywitanie. Zamiast odpowiedzi, jedynie skinęła głową, wciąż nie do końca pewna, jak powinna to wszystko przyjąć. Niezadowolenie i troska mieszały się w jej sercu, a nieznany ból, który tkwił w nich obu, nie pozwalał na łatwe rozwiązanie.

Teraz oboje pozostali w niezręcznej ciszy. Ona, patrząca w trawę, którą właśnie deptała i on, nie spuszczający z niej wzroku, w tej chwili niezwykle przeszywającego. Białowłosa nie była raczej jakoś przesadnie wylewna, a przynajmniej taką ją pamiętał Aiden, w końcu nie miał pojęcia o jej próbach zmiany i nowych zainteresowaniach. To wszystko było dopiero przed nimi. Trwali tak jeszcze przez dwie minuty, dwie niezwykle długie minuty, aż wreszcie Oxide zerwała się z miejsca i rzuciła na towarzysza, powalając go na ziemię, aby zaraz użyć całej swojej siły, by go uściskać.

— Przepraszam. — warknęła, jednak bardziej na siebie niżeli na niego. — Potrzebowałam przerwy, potrzebowałam czasu. Chciałabym powiedzieć, że zmieniło się tak wiele, ale szczerze… Nie wiem czy cokolwiek uległo tej zmianie.

Aiden wstrzymał oddech, widząc, jak Oxide, mimo wszystko, nie wytrzymuje napięcia i w końcu wzbiera w niej jakaś energia, która wybucha w postaci nagłego ruchu. Wadera z niespodziewaną siłą rzuciła się na niego, powalając go na ziemię. Jego ciałem wstrząsnęło uderzenie, ale nie próbował się bronić. Przeciwnie, poczuł, jak jej zapach wypełnia przestrzeń wokół nich, jakby wszystko, co działo się wcześniej, znikało w tej chwili, zastąpione przez intensywny moment tu i teraz. Spojrzał teraz na nią, czując, jak jej słowa wbijają się w jego umysł, jakby wyczuwał coś więcej w tym, co miała na myśli. To była nie tyle kwestia przeprosin, co czegoś głębszego, czego nie potrafiła wypowiedzieć. Jego serce przyspieszyło, ale nie poczuł gniewu. Czuł coś innego – współczucie? Zrozumienie?

Jednak nie odpowiedział od razu. Czuł jej ciężar na sobie, ale był w stanie oddychać swobodnie, choć wiedział, że to, co powiedziała, nie było łatwe. Znał ją dobrze na tyle, by wiedzieć, że nie mówi tego na wyrost. W tej chwili, leżąc tam razem, w tej dziwnej ciszy, która została między nimi, poczuł, że ta chwila trwała znacznie dłużej niż rzeczywiste sekundy. Zamiast odpowiedzi słownej, Aiden po prostu uśmiechnął się lekko, chociaż to uśmiech, który nie do końca miał być radosny. To był bardziej uśmiech pełen zrozumienia – dla niej, dla tego, co przeszła, dla wszystkiego, co nadal między nimi było nieujawnione. Zamiast mówić coś, co mogłoby ją bardziej obciążyć, wyciągnął łapę, by delikatnie pogłaskać ją po boku. To był gest, który nie wymagał słów – jeden z tych, które w takiej chwili wyrażają więcej niż cała rozmowa.

— W porządku, Oxide. — powiedział w końcu cicho, jakby jego słowa miały tylko jej przypomnieć, że nie musi się tłumaczyć. Że nie wszystko musi mieć od razu sens. — Czasem potrzebujemy przestrzeni, by znaleźć siebie. Ja... chyba też tego potrzebowałem.

Oboje pozostali w tej ciszy przez moment, teraz, bardziej świadomi obecności drugiej duszy, ale też z pełną akceptacją tego, że nie wszystko musi być wyjaśnione. Być może to właśnie ta chwila, ta nieśpieszna bliskość, była tym, czego oboje naprawdę potrzebowali.

— Słuchaj, chcę ci wszystko pokazać. Wszystko opowiedzieć. — wyrwała się nagle, podnosząc się aby zaraz spojrzeć na towarzysza. — Odkryłam coś zajebistego.

W jednym momencie cała rozmowa obrała zupełnie inny ton. Taki, jakby w ogóle nie mieli żadnej luki w kontakcie. Aiden uniósł głowę, zaskoczony nagłą zmianą tonu w głosie Oxide. Zanim zdążył zareagować, jego wzrok spotkał się z jej oczami, pełnymi jakiejś iskry – tej samej, którą znał z czasów, kiedy była pełna pasji i niecierpliwości. W tej chwili zniknęły wszelkie wątpliwości, a cała atmosfera wokoło natychmiast stała się lżejsza, bardziej dynamiczna.

Wadera, wstając z ziemi, odwróciła się do niego, a jej pysk znowu był pełen energii, jakby zapomniała o tym wszystkim, co jeszcze chwilę temu trzymało ją w ciszy i niepewności. Aiden poczuł, jak narasta w nim ciekawość, jak jej entuzjazm zaraża go na nowo, w końcu powiedziała to z taką pewnością, jakby chciała zaraz podzielić się czymś, co mogło całkowicie zmienić jego perspektywę postrzegania świata. Jej oczy błyszczały, a cała postawa wyrażała gotowość na nowe doświadczenia.

— Co to takiego? — zapytał, wstając i podchodząc do niej, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na jego pysku. To była ta chemia, która sprawiała, że czuli się jak dawniej – jakby nic się nie zmieniło.

Oxide, nie czekając na dłużej, ruszyła w stronę drzewa, gdzie trzymała kilka swoich rzeczy. Przeszła obok niego, rzucając spojrzenie pełne ekscytacji.

— Musisz to zobaczyć. — jej ton był pełen niecierpliwości, a w jej gestach czuło się tę determinację, jakby niczego nie chciała tak bardzo, jak właśnie tego.

Aiden nie czekał ani sekundy dłużej. Zaintrygowany i pełen energii, podążył za nią. Coś w jej oczach, coś w jej słowach obiecywało, że to, co miało się wydarzyć, miało być warte każdej sekundy tego oczekiwania.

Nagle zatrzymała się na chwilę, biorąc głęboki oddech, jakby przygotowując się do czegoś ważnego. Prędko dostrzegł, że jej pysk nabrał wyrazu pewnej powagi, mimo że w jej oczach nadal lśniła ekscytacja.

— Słuchaj, to może brzmieć trochę dziwnie, ale… to coś, co odkryłam, jest naprawdę wyjątkowe. — Oxide spojrzała na niego, upewniając się, że ma pełną uwagę. — To śmieszne urządzonko, to nie tylko zwykły przedmiot. To coś, co… pomaga w odnalezieniu siebie. Nie chodzi tylko o odurzenie. Chodzi o to, jak wpływa na umysł, jak daje dostęp do miejsc w naszej świadomości, które są… poza tym, co znamy. No i nie chodzi tylko o naczynie, ostatnio w lesie znalazłam dzikie zioła…

Aiden zmarszczył brwi, ale nie przerywał jej. Słuchał uważnie, czując, że to, o czym mówiła, miało w sobie coś głębszego. Wadera kontynuowała, coraz bardziej zafascynowana własnym pomysłem.

— Zauważyłam, że kiedy używasz tego bonga z tym ziołem, nie tylko odprężasz się fizycznie, ale coś w twoim umyśle się zmienia. Przestajesz myśleć o wszystkim, co cię ogranicza. Chodzi o to, żeby poczuć się wolnym. Każdy, kto spróbuje, zrozumie to po swojemu, ale dla mnie to trochę jak… połączenie z naturą, z całą tą przestrzenią wokół.

Oxide spojrzała w jego oczy, jakby czekała na reakcję. Wiedziała, że to, co proponuje, mogło brzmieć trochę odklejenie, ale była przekonana, że akurat on zrozumie, co ma na myśli.

— To wszystko jest… wyjątkowe, specjalne, rozumiesz? — dodała. — Zostało zrobione przeze mnie, a jego kształt… on ma znaczenie. Kości na nim, glina – wszystko to ma symbolikę. Kiedy to palisz, czujesz się jakbyś wchodził w inną przestrzeń. Ja… to po prostu działa, Aiden.

Jej głos stał się łagodniejszy, ale pełen pasji, jakby naprawdę wierzyła w moc tego rytuału. Aiden, choć nie do końca pewny, czy rozumie całość, poczuł coś w tej propozycji. Czuł, że Oxide miała w tym głębszy cel, którego nie mógł jeszcze uchwycić, ale chęć zrozumienia rosła w nim.

— Kurwa, brzmię jak jakaś pierdolnięta… — już miała zacząć wątpić w to, czy prezentacja tego w ogóle miała jakikolwiek sens, jednak odpowiedź, którą otrzymała za chwilę, zmotywowała ją do działania.

— Chcesz, żebym spróbował? — zapytał, z uśmiechem, który wciąż miał na pysku, a w jego oczach mieniła się również ciekawość.

Prędko skinęła głową, jakby wiedziała, że to, co teraz zaproponuje, może otworzyć przed nimi zupełnie nowy rozdział ich wspólnych doświadczeń.

— Tak… tak, myślę, że to może być coś, czego oboje potrzebujemy.

<Aiden?>

Szczerze, czy ktokolwiek z was spodziewałby się tego po Oxide? XDXD nmg posikam się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz