Życie rozrzuca ci pod nogami kamienie i fragmenty szkła, co byś pokaleczył sobie na nich łapy, najmocniej jak tylko możliwe, ale przeżył tą przeprawę.
Sigma przeżył już 2 walki. Jedną z wrogiem, który raczył
wycofać się prosto w jamę, w której pracował jego ojciec. Zmartwienie i
poczucie zagrożenia tamtego dnia wstrząsnęło nim wewnątrz, a na zewnątrz
pozostał sprawnym wojownikiem. Gotowym do poświęceń.
—Jak się czujesz? —spytał siostry. Całka zerknęła na niego kątem oka. Pi
pomimo, że została zaatakowana szybko wróciła do pracy i jeszcze tego dnia
patrolowała granice. Wytrzymała. W przeciwieństwie do Mediany. I Całki zapewne
też. Sigma położył łapę na jej ramieniu. Oboje się martwili. A jednak jego łapa
została strząśnięta, a jego oblicze potraktowane krzywym uśmiechem.
—Nic nie będzie dobrze Sigma. — wywarczała w jego kierunku, czując w kościach
co ten chce jej powiedzieć.
—Za mało wierzysz w swoje słowa, abym i ja mógł to zrobić. — pokręcił głową.
—Pierdolisz. — jej głos był znacznie ostrzejszy niż przed chwilą. — Sigma. Tam
siedzi nasz ojciec. My siedzimy tu. I chuj, że będzie dobrze, skoro oboje
wiemy, że z nim już nigdy dobrze nie będzie. Jesteś ślepy Sigma. Ślepy .— to
były jej ostatnie słowa tamtego dnia. Jej brat nie mógł pojąć o czym do niego
mówi. W końcu wszystko da się naprawić, czyż nie?
Może nigdy nie będzie wyglądało tak samo, ale jednak, podobne czy nie, może się
okazać lepsze od poprzedniego.
—Oj siostrzyczko. — jego słowa nie doleciały już do niej. Pokiwał głową jeszcze
raz i polizał się po łapie.
Pi wróciła cała i zdrowa. A przynajmniej wszyscy tak myśleli. Szybko okazało się, że wirus wdarł się w ich życie i powoli niszczył wszystko. Sigma w cierpieniu i bólu, leżąc obok coraz to mniej wzruszonej światem siostry, nadal głupio wierzył w swoje przekonanie, że będzie dobrze. Będzie lepiej.
Wyzdrowiał, ale prawie zamieszkał w jaskini wojennej.
Taktyki, ćwiczenia, spanie. Wszystko robił tam. Miał przy tym oko na swoje siostry. Wszystkie poza Całką, która
zdawał mu się wyśliznąć spomiędzy łap. Podrapał się po tyle głowy ze stresem
widząc jak Pi w milczeniu przyjmuje rozkazy. Martwił sie o nią. Chyba
najbardziej ze wszystkich. Zawsze w końcu była ich oczkiem w głowie, nawet taty
i Sigmie nigdy to jakoś nie przeszkadzało. Medianie chyba też nie.
a jednak zmiany były nieuniknione. Sigma dość szybko się do nich zaadaptował.
Wypowiadał się bardziej stanowczo, tłumaczył jej każde swoje uczucie, aby jej
zachowania raniły go w jak najbardziej ograniczony sposób. Ale nie sposób było
nie odsunąć się od siebie. Jej moc, nagła i niekontrolowana, przejęła jej ciało
pozostawiając tylko głucho myślącą skorupę. Czasem miewała przebłyski dawnej
siebie. Zdarzyło się to trzy razy. Sigma liczył i ten numer trzymał w sercu.
Pierwszy raz zaraz po chorobie
Pamiętał to jak wczoraj. Jakby to wspomnienie, tak niewyraźne zaszyło się w jego sercu ,a nie umyśle. Poczuł jej zapach kiedy leżał, jeszcze obolały, jeszcze niesprawny. Polizała go po głowie z czułością jaką obdarzyć mogłaby tylko matka i siostra. Uchylił wtedy oczy, ale widział już tylko jej ogon znikający pośród innych wilków. Pomagała dzielnie, dopóki wszyscy nie wyzdrowieli.
Drugi raz kiedy spotkali ojca po okupacji
To też było wyraźne. Pi przytuliła go jakby obchodziła się z jajkiem. Jej oczy zapaliły się wtedy łzami radości, albo smutku i świadomości. Sigma nie był w stanie powiedzieć, jego oczy wdziały zbyt powierzchownie. O czym wiedziała Całka, która stała zaraz obok, a której nie pamiętał. Niech chodzi sobie na palcach przy Pi i tańczy wokół Mediany. Ona najwyraźniej nie znaczyła już nic, nawet dla ojca, który przytulił wszystkich sam. A tylko ona musiała zbliżyć się samotnie. Ślepa wiara w Wyższą Wartość, nie była dla Całki.
Trzeci raz dobę po kłótni, dobę przed tragedią
To była sytuacja, która spędzała mu sen z oczu. Martwiła go. Żarła od środka niczym robaki posilające się na trupie. Mięso, kości czy dusza. Nic nie było bezpieczne. Krążyło to w jego głowie niczym nieproszony gość, niepłacący czynszu i jedynie leniący się w kącie. A jaki śmietnik po sobie zostawiał.
To był wieczór czy dzień. Nie ważne. Nie pamiętał już.
Plątał się po przebieżce, jaką odbył dla treningu. Nie mógł wypaść z formy. W
końcu musiał walczyć o swoją watahę. Spotkał swoją siostrę jak wracała z pracy
zapewne. W końcu z czego innego. Jej mina nie należała do najszczęśliwszych.
—Jak się czujesz? — zagadnął z uśmiechem. Jej wzrok zmierzył jego postawę.
—Dobrze. — westchnęła przewracając oczyma.
—Nie sądzę. Wiesz. Jestem twoim bratem. Możesz mi powiedzieć! — starał się.
Pomimo tego jak ślepy był. Jak mało widział i jak źle oceniał stan swojej
siostry. Wsadził kij w mrowisko i teraz musiał przyjąć ich jad z honorem. Nie
ważne jak bardzo by bolał.
—Tobie? Tobie? HA! — jej pysk wygiął sie w grymasie. — Tobie nie można
powiedzieć już nic! —
Zmarszczył brwi. O co znowu jej chodziło? Przecież ufał jej a ona mu!
—Nie rozumiem o co ci chodzi. —
—Wiem. Właśnie dlatego! Dlatego. Jesteś ślepy Sigma. — rzadko używała jego
imienia, a teraz zabrzmiało jak największa obraza.
—Hę? Nie jestem ślepy Całka. Martwię się
po prostu. —
—O kogo? — jej oczy przewróciły się w dezaprobacie. Nie docierało do niego o co
wadera ma do niego zarzuty. — O Wielkie Wartości? O tą watahę, a raczej resztkę
tego co z niej zostało? Nie ma tu o co się już martwić. — zaśmiała się. Jednak
to nie był śmiech radości.
—Oczywiście że jest! — Sigma oburzył się. Sierść na jego karku zjeżyła się od
razu. Nie chciał kłócić się z siostrą, ale najwidoczniej należało jej
wytłumaczyć sens jego postawy. — Widzisz. Walczę bo kocham tą watahę! —
—Kochasz? Nie Sigma. Walczysz, bo ci każą. Nic nie tłumaczą. To nie jest
kochanie, tylko ślepa wiernota. Gdyby kazali ci skoczyć z klifu ,skoczyłbyś? —
prychnęła. W jej głosie zabuzowały emocje.
—OCZYWIŚCIE! — Sigma pokręcił głową. — Jeśli każą to zrobić, znaczy że mają w
tym jakiś cel! —
—CEL? Jaki? Skaczesz w ślepo nawet nie pytając! Taki właśnie jesteś. Głuchy,
ślepy, głupi! GŁUPI SIGMA! GŁUPI! — jej słowa zraniły go. Warknął w jej stronę
kiedy próbowała się odwrócić.
—Nie jestem głupi i najwidoczniej mam więcej wiary i uczyć w sobie Całka.
Zaczynasz upodaniać się do naszego wroga. Zgorzkniała. Niewierna. Kwestionujesz
rozkazy. —
Jej ciało zastygło. Jej oczy przebiły sie przez jego duszę. Poczuł się nagle
nie na miejscu. W jego głowie zapaliła się lampka, kiedy zobaczył jak jej oczy
się zaszkliły. Stąpał po kruchym lodzie. Jego łapy zatrzęsły się pod nagłym
poczuciem winy. Słowo za dużo. Może jednak jest głupi...
—Wiesz co Sigma. Skoro ja jestem wrogiem.. nie... uh... Dobrze więc. — Zebrała
w sobie słowa. Jej wzrok ochłodniał. Do tego stopnia, że Sigma poczuł się jakby
śnieg powrócił do watahy. — Nie masz po co wracać. — jej wzrok mówił wszystko.
Jej serce się zamknęło. Na niego. Na rodzinę. Na prawdę! Wyminęła jego zastygłe w przerażeniu ciało.
Jego oczy zalały się łzami.
Cholera!
—Całka... — zapiszczał wręcz. Obrócił się z rozmachem. Jak jej wytłumaczy
dlaczego. Przeprosi.. Może uda się naprawić swój błąd! I jej twardość! Prawda? PRAWDA?
— j.. ja...
—NIE. — jej głos znowu zatrzymał go w pół kroku. — Wybrałeś. — zobaczył tylko
jej plecy. Jego apy powoli opuściły go na ziemię. Usiadł. Serce dudniło mu w
piersi. Głowa starała się pojąć co się dzieje. Dlaczego nie chce słuchać? —
Ponieś konsekwencje swoich czynów jak prawdziwy mężczyzna Sigma. W końcu nim
jesteś, czyż nie? —jej słowa bodły coraz
głębiej, a on podświadomie wiedział, że sam sobie zawinił. Mógł porozmawiać z
nią wcześniej. Ale ona zawsze była taka silna! Silniejsza niż jej siostry,
które go potrzebowały! I pojawił się za późno. Jej umysł już był spaczony
parszywym myśleniem i już postawiła swój mur. — w końcu... — powiedziała jeszcze, ale jedynie
odeszła. A w Sercu Sigmy zabrzmiało ciche wataha
jest ważniejsza od rodziny, które przełamało barierę. Chciał się za nią
rzucić, ale wiedział że z łatwością by go pokonała i zostawiła na ziemi
półżywego. A był potrzebny sprawny. Dlatego jedynie załkał. Nie wiedząc kiedy.
Nie wiedząc jak, jedna łza zamieniła się w morze.
I kiedy wrócił, taki złamany na swoje prowizoryczne posłanie pod sosną przy jaskini. Ułożył się u jej korzeni i niczym szczenię zapragnął przytulić się do sierści ojca, bez problemów i z tą słodką beztroską. Popłakał się jak małe dziecko. Nie do końca wiedząc dlaczego. Wtedy też Pi położyła się na nim, jak Całka jeszcze do niedawna. I może to dla niej było odruchem, pozostałością po dawnej sobie, dla niego znaczyło wszystko. Ma jeszcze kogoś, kto go kocha. Bo Całka już nie kocha? Prawda?
A czwarty raz?
Czwarty nadszedł niespodziewanie. Przegrupowali się w pośpiechu. Kazali im walczyć do upadłego. Gdzieś w tłumie przemknęła mu Całka. Strażnicy walczyli razem z nimi. Przerażenie zacisnęło się na jego gardle, ale miękka sierść oparła się o jego bok. Pi . Jej oczy na chwilę przybrały odcieni ciepła. A tak przynajmniej mu się zdało. Dodały mu otuchy.
Walka była długa i ciężka. Pierwszy raz... Pierwszy raz zabił. Jego kły w dzikiej szarży zacisnęły się na gardle jednego z wrogów powalając go na ziemię. Krew wypełniła szczęki młodego wojownika. Jedno życie mniej, jedno zabójstwo więcej na jego koncie. Jednak niewiele było czasu do namysłu. Należało skoczyć dalej.
Ciekawe jak radzi sobie Całka?
Potknął się w którymś momencie. Ciężka łapa zaległa na jego
karku miotając nim po ziemi. Zawarczał i z impetem obił się o pobliskie drzewo.
Z trudem wstał. Przeciwników było trzech, on sam. Do tej pory także tak było.
Ich wojska było znacznie mniej, ale pewnie lepiej wyszkolonego. Przynajmniej w
jego przypadku, od małego zafascynowanego walką. Jeden z wrogów szybko poległ
pod nim przy następnym ataku i zasnął wiecznym snem. W tym czasie jego plecy
zostały rozerwane przez trzy pary łap. Osunął się na ziemię aby stanąć
nierówno, a potem przewalić na bok. Czyjeś kły dobrały się do jego krtani,
której bronił z zapałem i bólem. Jego łapa trafiła w oko, w policzek, w kły. Z
coraz to większą słabością. Był blisko poddania się. Już odmawiał pacierzyk,
żegnał się z rodziną. Łzy zakryły jego obraz na spółkę z ciemnością. Ale śmierć
nie nadeszła. A jedynie głuchy pisk i skomlenie. Nie jego krew obryzgała jego
usta. Zamieszanie trwało krótką chwilę, w której próbował pozbierać swoje
zmysły.
—Mówiłam ci już, że jesteś głupi. — rozpoznał jej głos. Jego oczy uchyliły się
patrząc na wilczycę o szczudłowatych nogach, nieco tylko wyższą od niego.
Uśmiechnął się i załkał. — Nie uśmiechaj się do mnie. — jej słowa zmazały
grymas radości z jego pyska. — Ratuję cię tylko dlatego, że ojciec załamałby
się gdybyś nie przyszedł do niego żywy. Dla mie nadal nie jesteś nikim więcej
jak marionetką tego pieprzonego pobojowiska. Leż tu. — warknęła w jego stronę.
— Wrócę to zatargam cię do jaskini medycznej. —
I skoczyła. Zupełnie sprawna. Całkowicie zdrowa. Prawie bez rany. Sprawna i
zimna morderczyni i wojowniczka, która swoje uczucia wyrzuciła na niczego
nieświadomych „wrogów”. Sigma niczego nieświadomy, jak wiele Całka sama
przechodzi wewnątrz siebie, myślał o sobie i o jej słowach. W końcu nie uważał
się za marionetkę... Nie był nią. Prawda?
<Pi, Mediana, Całka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz