- Wrona, mam do ciebie sprawę. - Agrest znienacka zwrócił się do wadery, dobrodusznie, choć bardzo nieśmiało przygarniając ją do siebie łapą. Zaskoczona wilczyca podążyła za nim nieco niechętnie. - Chodź. Chodź.
Ja siedziałam pod drzewem, które innym razem mogłoby być symbolem spełnienia, spokoju i szczęścia. W innych okolicznościach... W innym świecie. Gałęzie kołysały się gdzieś w górze, przecinając śnieżnobiałe niebo na dziesiątki kawałków. Oddalające się głosy coraz mętniej obmywały pnie leśnych sosen. Kroki dwojga wilków zanikały w trzeszczącym igliwiu. W końcu znowu zapadło milczenie. Ogarniająca moje kończyny niemoc i dziwny ucisk gdzieś w głowie sprawiały, że czułam się chora. Wwiercająca się w mózg cisza była już nie tylko nieprzyjemna, a wprost bolesna.
Ile bożej rosy jest w rzece cholernej?
Ile psiego tchórzostwa w psiej wierności?
Uniosłam łapę, by rozetrzeć jej wierzchem napięte czoło; do jednej dołączyłam drugą, by z namiastką cudownego uczucia ulgi na chwilę zakryć oczy.
Co to za waga? Obie szalki bezdenne
Moje życie jest zepsute i nic nie można na to poradzić
- Powiedz coś. Cokolwiek - odezwałam się w końcu, ale on milczał. - Proszę. - Podniosłam oczy na rozmówcę właśnie wtedy, gdy on, przypadkiem lub nie, wbił wzrok w ziemię.
- Tyle chciałbym powiedzieć...
- Od czego zacząć? Od początku. Kim jesteś - warknęłam.
- Kawka...
Wtem z mojego gardła wyrwała się ostra fala gromkiego śmiechu.
- A ty, za kogo mnie masz?! Wmówisz im, że oszalałam?
- Szybko mnie zapomniałaś.
Odetchnęłam gniewnie, odwracając pysk gdzieś ku berberysom, wyciągającym swoje rajskie ramiona ku słońcu.
- Och nie, nie zapomniałam. Nie znam cię. - Ukłucie adrenaliny podniosło mnie na równe nogi. W kilku nieśpiesznych krokach zbliżyłam się do gościa i dopiero w tamtej chwili spojrzeliśmy na siebie dłużej, niż przelotnie. Dziwne napięcie przebiegło po moich wnętrznościach, a pod powiekami rozbłysły srebrzyste samorodki. - Znałam kogoś podobnego do ciebie, ale ty masz inne oczy. To nie są dobre oczy.
- I ty nie patrzysz tak samo, jak dawniej.
- Pachniesz inaczej. Nie trawą, niebem... Jesteś przesiąknięty ziemią.
- Mieszkałem w zatęchłej jaskini.
- Nie słyszę twojego serca. - Zatrzęsłam się lekko, czując, że wąska stróżka, która obsychała na moim policzku, odnawia się i rozrasta, a ślepia zamieniają się w żywe źródło.
- Jestem zupełnie wyciszony.
- Gdybyś był tym kogo znałam, nie patrzyłbyś z takim spokojem, jak płaczę.
- Gdybym nim nie był, nie rozpoznałbym tych łez.
- Kim ty jesteś?
- Kim jestem? Widzisz mnie? - mruknął, na chwilę jeszcze rozkładając skrzydła, stężałe w półprzykurczu; drżące. - A może to tylko złudzenie? Wyciągnij łapę, dotknij mnie. Jeśli napotkasz tylko powietrze, uwierzę, że jestem duchem, zniknę i będziesz miała mnie z głowy. A jeśli jednak jestem tu duchem i ciałem, to kim do pioruna mogę być?!
- Nie wiem. - Pokręciłam głową, wyjękując ostatnie słowo. - Nie wiem. I... boję się. Odejdź, kimkolwiek jesteś. Mam w domu już dwie przybłędy, nie znajdę miejsca dla trzeciej.
- Przyjmuj kogo chcesz. Ale to nasz wspólny dom - dokończył szeptem.
- Nie. Od śmierci mojego partnera, to tylko mój dom. Posłuchaj. - Odetchnęłam głębiej. - Twój nowy gospodarz czeka. Wiem co mówię, dotrzymywanie towarzystwa Wronie jest męczące. Odejdź proszę. Jeśli masz dość rozumu, by godnie zająć miejsce swojego urzędowego poprzednika, zrób to, może się nam na coś przydasz. Ale nie zbliżaj się do mojego domu. Ani do mnie. Jednego już miałam, innego nie potrzebuję.
Wrona i Agrest szli ramię w ramię, leśną dróżką w stronę jaskini alf. Milczeli. Umysł wadery wychwytywał tylko posuwiste kroki szarego basiora, a do uszu jego samego docierał tylko urywany oddech towarzyszki. Specyficzne połączenie pomiędzy bliźnimi, którzy nie wypowiadają ani jednego słowa, ani nie wymieniają między sobą ani jednego spojrzenia, a jednak pozostają w stałym kontakcie.
- Wróciłaś - rozbrzmiał w końcu dość ostry, stanowczy ton, kontrastujący z wszechobecnym, tępym odrętwieniem. - Dlaczego?
- Chciałam odpocząć trochę w domu. Potem może znowu wyruszyć. Nigdy bym nie przypuszczała, że mogę tu zastać coś takiego. Stryjku, ja muszę ci coś powiedzieć.
- O czym? - Wilk przeniósł na nią zaskoczony wzrok.
- I tak dowiedziałbyś się za chwilę. A ja myślę, że lepiej, żebyś już wtedy wiedział...
- O czym chcesz mi powiedzieć? - głos Agresta zdradził podenerwowanie.
- Wataha... Wielkich Nadziei wypowiedziała nam wojnę. Tata nie żyje. - Zaskamlała, z wysiłkiem napinając krtań, by dokończyć zdanie. Z początku odpowiedziała jej tylko cisza. Bardzo długa cisza.
Obserwacyjne szkiełko w rurce kalejdoskopowej
Zostało zbite, wzorzyste, szkarłatne, zgniecione
- Jak to się stało?
- Weszli na nasze ziemie i chcieli jakoś... nie wiem dokładnie. Przedostać się do jaskini alf. Poległo kilkoro żołnierzy. Ry ledwie uszedł z życiem. Gdy zbierali go z pola, myśleli, że martwy.
Szary basior zatrzymał się na drodze. Wilczyca posłała mu spojrzenie przepełnione troską.
Strużka pąsowego zmierzchu nad rzeką krwi
Już spłynęła z nieba i nic nam nie świeci
- Mieszkasz teraz na polance z Kawką? - zapytał krótko wilk. - To wracaj tam.
Wrona nawet nie protestowała; a może i jakoś protestowała, ale Agrest nie słuchał jej już, skupiony tylko na jednym. Iść dalej, dotrzeć do jaskini alf. Przekonać się na własne oczy. Zastać tam porządek lub gruzy, wszystko jedno. A jeśli nie dostanie się tam? Jeśli wrogowie zajęli już tamte tereny i zabiją go gdzieś jak upolowaną zwierzynę?
Ach, Kawko, istny majstersztyk wśród twoich bajań, nie ma co.
Jak zwykle, barwna opowieść wykracza poza granice tego, o czym kiedykolwiek mogłam usłyszeć i co zobaczyć. Jednak Kochani, spędziłam z Agrestem tyle czasu, że jestem prawie pewna, że właśnie o tym mógł w tamtej chwili pomyśleć.
Fakt był jednak faktem, Agrest szedł dalej. O czym myślał, czego się bał i na co liczył? Nietrudno poczynić założenia. Ryzyko oczywiście istniało, ale co było alternatywą? Zawrócić? Może się schować? Szedł Agrest przez las, razem ze swoją duszą kapitana; duszą na ramieniu. Szedł z bijącym mocno sercem i sumieniem obciążonym jakąś mętną, bezkształtną masą. Postanowił godnie unieść swój krzyż.
Do jaskini alf, cichej i najwyraźniej zupełnie lub chwilowo bezpiecznej, wpadł jednym skokiem, drugim natomiast znalazł się przy Nymerii. Była cała i zdrowa; przekonał się o tym, gdy jego łapy bez pytania oplotły ją jak świeży opatrunek otwartą ranę. Przycisnęły wilczycę do siebie, a ponieważ nie były zbyt długie, wyciągnęły się w górę, jak najwyżej, by przypadkowo nie uwiesić basiora jak szczenięcia na kimś, kogo powinien raczej otoczyć ramieniem niezłomnym i twardym jak skała.
- Agrest... - Samica alfa nie podniosła głosu, lecz odetchnęła głęboko, wypuszczając powietrze z płuc mniej więcej tak, jak gdyby w napięciu utrzymywała je tam tygodniami. - Agrest. Jesteś.
W odpowiedzi nadszedł jedynie przytakujący, jękliwy pomruk. Szary wilk oprzytomniał dość szybko, odsuwając się lekko i zabierając głos.
- Nymerio, muszę dokładnie dowiedzieć się, co tu się stało. Wszystko. Czy poselstwo Kali wróciło?
- Wrócili dziś w nocy. Sprawozdanie jest w jaskini wojskowej. Nowa Księga Praw uprawomocniona.
- Czy przyślą nam tu inspektora?
- Nie. Mają jakąś restrukturyzację, więc nie możemy liczyć na pomoc przynajmniej jeszcze przez kilka czy kilkanaście tygodni. Podobno nasz inspektor nadal jest zajęty sprawami zachodu.
Niejedno bardzo dosadne przekleństwo nasunęło się Agrestowi na język.
- Żeby diabli wzięli cały ten NIKL! Niepojęte. - Podniósł się na równe nogi, a łzy emocji rozkwitły w jego ślepiach. - Niepojęte! Powiedz mi, czy to wszystko prawda: WWN przekroczyła nasze granice? Mamy wojnę?!
- Tak, Agrest. Zginęło...
- Mój brat nie żyje?
- To prawda.
Przerwa. To już nie moja historia. Z tym Agrest musiał zmierzyć się sam, a ja nie potrafię słowo w słowo przekazać Wam tego, co działo się wtedy w jego sercu. Usłyszeć można tam było tylko ciche pęknięcie; potem nastała cisza, dla mnie niewytłumaczalna. W ciszę zamieniła się także ich rozmowa.
Gdy zostałam sama, poczułam się jeszcze gorzej, niż mogłam przypuszczać, że w tamtej chwili byłam w stanie. Moje myśli odbiegły gdzieś daleko, a ciało, zesztywniałe i zziębnięte, odmówiło posłuszeństwa. Trwałam tak w bezruchu, dopóki nierówny oddech nadchodzącej Wrony nie przykuł mojej uwagi.
„Znowu płacze”, pomyślałam krótko, zanim ogarnął mnie wstrętny uścisk współczucia.
- Coś nie tak? - rzuciłam pozbawione melodii pytanie, spoglądając na nią bokiem.
- Wszystko. - Wadera usiadła obok mnie i od razu przygarbiła się pod naciskiem chyba wszystkich trosk, jakie potrafiła sobie wyobrazić. - Gdzie jest...
- Chodźmy, przejdziemy się na stepy - przerwałam bezczelnie, wstając i ruszając w stronę wydeptanej ścieżki, wychodzącej z polany i biegnącej przez las, na południowy wschód.
- Nie - płaczliwy, rozsrożony głos upewnił mnie, że nie ma sensu nalegać.
- Jak chcesz. Idę sama.
Admirał, zajęty swoimi drobnymi sprawami, nie spodziewał się gościa spoza stepów, a już na pewno nie gościa innego, niż jedno z jego jeszcze żywych dzieci, względnie, matka.
Tymczasem jednak odwiedził go ktoś nieoczekiwany. Wszedłszy do wnętrza podziemnej salki, będącej główną siedzibą stowarzyszenia upadłych żołdaków, Szkliwo chrząknął uprzejmie, zwracając na siebie uwagę domownika.
- Nie wierzę w to co widzę. - Siedzący w głębi jamy, bordowy wilk popatrzył na niego najpierw z zaskoczeniem, a potem już jedynie ze świętym oburzeniem. Pomału wstał i zrobił krok w stronę gościa. - Ktoś cię zauważył?
- Nie wydaje mi się. Chyba nie będziemy się tu teraz zabijać? - prychnął szary ptak. - Wspólniku, nie trzeba.
- Może i nie. - Basior zatrzymał się, przyjmując pozycję napiętą i dumną. - Ale powiedzmy sobie szczerze: albo ty, albo ja. Co pomyślą moje wilki, gdy zobaczą, że po naszych ziemiach beztrosko spaceruje coś, co wygląda jak poprzedni asystent alfy, zanim jeszcze zakopaliśmy go pod lasem? Możemy załatwić to inaczej. Słyszałeś historię o tym, że każdy z nas ma gdzieś swojego sobowtóra?
- Możemy. Tyle, że nikt ci w to nie uwierzy.
- Czy to ładnie, tak kłamać? Zdziwisz się, kolego. Żeby cię to tylko drogo nie kosztowało. Czy twoje wyzwanie jest nadal aktualne?
- Jeśli tak to nazywasz.
- Tak tobą zakręcę, że ty sam nie będziesz wiedział, gdzie góra, a gdzie dół. Będziesz polityczny trup.
- Czekam. - Szkliwo z westchnieniem usadowił się wygodnie na wystającym ponad skamieniałą ziemię zlepieńcu. - Zresztą nie śpiesz się. Kawka wyrzuciła mnie z domu.
- Zanim zdążyłeś się wprowadzić? - parsknął wilk, pocierając wierzchem łapy o koniuszek nosa. - W takim razie chyba wystarczy, że po prostu poczekam. Zresztą w każdej chwili mogę jednak cię zabić.
- Zastanów się. Proponowałem ci dobre stanowisko i nadal proponuję, jeśli tylko zmienisz zdanie. Nikt nie musi znać ani słowa, które zamieniliśmy tu ze sobą.
- Myślisz, że sam nie dam sobie rady? - Basior uniósł brwi, by lepiej uwidocznić promieniującą z nich kpinę. - A więc nie pozostaje nam nic innego, niż wprowadzić w życie plan. Ty własny, ja własny. Sprawdźmy, kto będzie skuteczniejszy.
Rozmowa nie ciągnęła się dalej, bo choć wiele było jeszcze do ustalenia za zamkniętymi drzwiami, nie sposób było rozmawiać, gdy ktoś na zewnątrz głośnym marszem ogłaszał, że lada chwila drzwi się otworzą. Wyniosły przywódca wyprężył pierś, najwyraźniej znając te łapy i tę ziemię na tyle dobrze, by odliczyć chwilę, w której ich właścicielka stanie u progu. Jego towarzysz odwrócił się na chwilę, a kątem oka napotykając zgrabną sylwetkę, ponownie opuścił wzrok i mruknął:
- Miło cię widzieć, Ciri.
Wilczyca nie zrobiła już ani kroku dalej. Miast tego szerzej otworzyła swoje czarujące oczy oraz pysk, który płynnie ułożył się przy tym w niezbyt piękne słowo, którego przez szacunek dla języka i czytelników nie zacytuję.
- Co on tu robi?! - zawołała zaraz potem, na co jej (niedoszły!) partner jęknął niczym zarzynany zając.
- Błagam, przynajmniej moja kobieta mogłaby wykazać się roztropnością! No widzisz, nie wiem. Ostrzegałem, że zabiję go, jak złapię.
- Gdzie Kawka?
- Kawka? - Admirał skrzywił się, a na jego pysku widniało niezrozumienie.
- To wszystko jej sprawa, prawda? To...
- Właściwie... - Ptak momentalnie, choć zachowawczo, jeszcze raz zerknął przez ramię na waderę.
- Milcz!!! - ryknął Admirał, zanim jedno lub drugie zdążyło dopowiedzieć choć słowo.
- ...Niewyobrażalne - gorzki głos Ciri przeciął ciszę, pomimo dudniącego jeszcze w uszach krzyku basiora. - Admirał, okłamałeś mnie?
- Dla naszego własnego dobra nie mieszałaś się w moją robotę. Ceniłem cię za to, Ciri, więc nie psuj tego tak dziecinnie!
- Chcę wiedzieć o wszystkim, co się stało - oznajmiła wilczyca, w jednym sprawnie wymierzonym kroku, dumnie stając naprzeciwko basiora.
- Poznajcie się. To Szkliwo, a to Ciri.
- Jakie znowu Szkliwo?! Przecież...
- Nie! - Basior w krótkiej chwili znalazł się przy swojej drugiej połowie i nieoględnym ruchem chwycił ją za podbródek. - Nie.
- Chcę wiedzieć o wszystkim!
- Bo inaczej odejdziesz? Otrujesz mnie we śnie? Tatuś nie żyje. Już nie ma kto bronić cię przed sprawiedliwością świata!
- Zaraz, zaraz. Jej ojciec nie żyje? - Skrzydlaty wtrącił się do rozmowy. - Szkło? Szkło nie żyje?
Zanim wybrzmiało echo słów, w pstrokatym oku bordowego błysnęła radosna iskierka, a jego okropny chichot poniósł się przez pomieszczenie. Wilk z zadowoleniem machnął ogonem, gdy zdał sobie sprawę, że właśnie zdominował rozmowę.
- Co z was takie ponuraki? Wybaczcie. Śmieję się, bo zapomniałem, że żyjemy nie w szkolnej komedii, a w napisanej przez pijaka grotesce. W istocie, naszemu plutonowemu zmarło się przed może trzema dniami. Poległ jak prawdziwy żołnierz, w bitwie o spełnienie urojonej powinności.
- Nie mów tak - ofuknęła go wilczyca. - To był mój ojciec. Mój tata!
- Tak, tak, wiem. Cześć jego pamięci, a życie toczy się dalej.
- Przepraszam. - Szary ptak wstał i z bezgłośnym westchnieniem skierował się ku wyjściu. - Porozmawiamy później.
- Nie ma sprawy. Wypijcie tam z Agrestem za jego wieczny odpoczynek również ode mnie. I przy okazji za swój. Potem będzie mniej zachodu.
- Co ty zrobiłeś, Admirał? - ku niezadowoleniu bordowego wilka, jego droga przyjaciółka wciąż żądała wyjaśnień. Niedostrzegalnie przewrócił oczyma. - To. Co to było?
- Przyznaję, nie byłem z tobą zupełnie szczery. Właściwie to nie zamierzałem zabić asystenta alfy. Właściwie... na początku mieliśmy pewną... umowę.
Wadera raptownie pokiwała głową. Nie wyglądała wszakże na osobę, która właśnie przejrzała niezrozumiałe wcześniej uczynki zbłąkanego ukochanego i w imię miłości wybaczyła mu dawne błędy. O nie; Ciri była wściekła.
- Dla ciebie odeszłam od rodziny. Skłóciłam się z bliskimi. A ty byłeś po stronie...? Właściwie czyjej?
- Posłuchaj mnie, na wszystkich diabłów! Od początku jestem tylko swojej własnej, to jest, po naszej stronie. Wybierałem to, co opłacało się naszemu zastępowi.
- Wspaniale mydlisz mi oczy, Kochanie - głos wilczycy wszedł na wysokie tony. - Ale widzę jedno i to już jakoś mi się nie układa: Mundus żyje.
Bordowy wilk westchnął ciężko i zmalał, jak przekłuty balonik. Na chwilę zapadła cisza. Zebranie myśli w obliczu tego dość nieszablonowego zarzutu, nie zajęło jednak długo indywiduum tak nikczemnemu jak wódz żołnierzy potępionych.
- Nie.
- Raczysz żartować?!
- Ciri, sprawa jest bardziej skomplikowana. Dlatego wolałbym wrócić do tego, gdy trochę się uspokoisz.
- Jestem spokojna! - huknęła wilczyca, a sens jej zapewnienia, w chwili, w której został z pełnym przekonaniem wypowiedziany, poszedł w drobne drzazgi.
- Uwierzysz, że nie chcę jedynie się usprawiedliwić?
- Och, to byłoby teraz bardzo trudne - wycedziła.
- Nie zamierzałem go zabijać - mówił wilk, z początku wolno, potem coraz szybciej. - Zmieniłem zdanie, gdy poznałem Szkliwo. Jest... sama widzisz, jaki. Zdobyłem kogoś o identycznych możliwościach, lecz kogo mógłbym użyć do własnego celu. Możesz wierzyć lub nie, lecz docisnąłem kły do końca na tamtym przeklętym karku. Miałem już innego wspólnika. Od tamtej pory pracowałem już tylko ze Szkliwem i naprawdę, zależało mi jedynie na sprawności szarych komórek tego zwierzaka. Tyle, że...
- Nie dogadaliście się.
- Jakiś czas temu pojawiła się rozbieżność. Mój wspólnik postanowił bezczelnie wykorzystać otrzymaną ode mnie wiedzę na temat tej ziemi i wyrwać mi się z łap.
- Admirał.
- Wiem jak to brzmi. Nie zabrzmi lepiej, niestety prawda jest naga. Zastanów się po prostu: jeden z nas jest oszustem. Ufasz mi, Ciri? Zresztą jak możesz mi ufać, jeślim już raz cię okłamał. Tak, okłamałem wtedy, gdy nie powiedziałem ci, że układam się z Chabrami. Wystarczy mi łgarstw. Dziś mówię ci o tym, by skończyć z tym matactwem. Tobie, tylko tobie... - Basior oddychał głęboko, zmęczony donośną przemową. Zniżył głos. - Nikt, nawet nasi nie mogą wiedzieć, że współpracowaliśmy. Cokolwiek mówi Szkliwo, kłamie.
W oddali, tysiące drobnych listków powiewało na leniwym wietrze. Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie skrzydlatego stworzenia, które usiadło obok mnie, na skraju lasu. Odruchowo zadrżałam, przez sierść czując jego ciepło, chociaż nie zetknęliśmy się ani kawałeczkiem.
- Należysz teraz do stronnictwa Admirała?
- Nie wiem - odpowiedziałam beznamiętnie, pozbawiona pewności, czy chcę prowadzić tę rozmowę. Najwyraźniej jednak chciałam. - Przyjaciel nauczył mnie kiedyś służenia pięknym wartościom, ale czy nie bardziej racjonalnym jest wybrać to, co w danych warunkach wydaje się korzystniejsze, choćby wyrosło z haniebnej zaszczepki?
Nie wiem, czyja jestem, czyja jestem
- Korzystniejsze. Masz na myśli, korzystniejsze dla siebie samego.
- A nawet jeśli...
- Z logicznego punktu widzenia, moje dobro czy dobro bliźniego, cóż za różnica. Jednak to bardzo uproszczona i krótkowzroczna logika.
- Jeśli wszyscy odchodzą od założenia, założenie staje się jedynie pustym słowem. Haniebną zaszczepkę można próbować uszlachetniać. Myślę, że każdy z nas ma ograniczoną zdolność do działania w imię dobra. Nawet, jeśli sam jest dobry, nie będzie w stanie podążyć za wartością od początku do końca, a jednak gdy zboczy z tej ścieżki, tonąc już w nieprawości, prędzej czy później zapragnie ją wybielić.
- A może nie ma dobrego i złego. Może to wszystko jest bez znaczenia - jego głos wzbudzając dreszcze wkłuł się w moją czaszkę. - Jest w tym wszystkim jakiś błąd, skoro giną ci, którzy trzymają się swoich wartości od początku do końca, zamiast tych, którzy pielęgnują swoje nic niewarte, złe roślinki.
- Może ta tak hołubiona idea pożera własne dzieci? - odezwałam się nieco ostrzej.
- Dlaczego - bardziej zamruczał, niż wypowiedział. - Tak bez sensu.
- A co tu ma sens? Tu nic nie ma sensu - odrzekłam półgłosem. - Jeszcze tak niedawno każdy z nas miał swoje miejsce, swoją pracę i swój bezpieczny dom. Zaczęliśmy walczyć ze sobą w imię cudzych kłamstw. Teraz będziemy zabijać się za ich odbicia na tafli jeziora. Utoniemy w nim.
- Kawko, potrzebuję cię.
- Możesz powtórzyć?
- Zastanów się dobrze i zrób, co uważasz za lepsze. Gdzie jesteś, Kawko? Sadzisz złe nasiona, które będziesz uszlachetniać? Czy to na pewno droga, którą chcesz wybrać?
- Nie - wyszeptałam, ponuro wodząc wzrokiem po rosnących w oddali, u podnóża gór, krzewach o setkach odcieni majowej zieleni. - Nie wiem, czego chcę. Niczego już nie chcę.
- Chcesz przeszłości, do której nie ma powrotu, prawda?
- Być może.
- A nie ciekawi cię przyszłość?
- Jaka jest przyszłość? Czy dla nas w ogóle jest jakaś przyszłość? Wszystko leci na łeb na szyję, schodzi na psy.
- Możemy zrobić jeszcze wiele. Nie pozwolimy, by ktokolwiek z nas zginął na marne.
- Jak? Już giną. Najeźdźca waruje na naszych północnych terenach. Odkręcimy to teraz?
- Są kierunki, z których nie ma odwrotu, ale na każdej ścieżce donikąd są miejsca, przez które można się przedrzeć i wydostać. Nawet, jeśli przydrożne zarośla poranią. - W jego ślepiach błysnęła nadzieja, lecz w tamtej chwili, ja nie chciałam robić już niczego. Naprawdę, niczego.
- Powiedz mi, kim jesteś - wymamrotałam. - Nie potrafię w to uwierzyć. Nie potrafię uwierzyć, że jesteś przyjacielem.
Bezskutecznie próbuję sobie przypomnieć
Nad kim płaczę tak niepocieszona
- Jestem.
- Wytłumacz mi to. Nie rozumiem. Nie wierzę. Dla mnie ten, którego pokochałam i komu zaufałam na każdej płaszczyźnie życia, zginął.
- Ja jestem tym, kogo we mnie widzisz.
- Słucham?
- O co chciałaś zapytać?
- Dlaczego nie mogłam pomóc. Nawet pomóc wtedy ojcu. Pomyśl, ile ułatwiłoby mi to w kwestii wywiadu w WSJ.
- Po pierwsze wzbudziłoby to zbyt wiele wątpliwości. Jak wyjaśnilibyśmy fakt, że nagle zapałałaś taką nienawiścią do Agresta... i do mnie? Po drugie, co istotniejsze, gdybyś wtedy uczestniczyła w protestach, byłabyś zagrożona od chwili, w której ci z WSJ dowiedzieliby się, że żyję.
Z nagłym dreszczem niepokoju szerzej otworzyłam oczy.
- W takim razie, dlaczego nie daliście mi znać już po wszystkim? Jakoś po cichu, delikatnie.
- Admirał miał to zrobić... Naprawdę miał to zrobić. Obiecywał mi to do ostatniej chwili. - Mój rozmówca odwrócił wzrok, na co, trudno powiedzieć, czy bardziej zapytałam, czy stwierdziłam:
- A więc zostajesz stronnikiem Agresta.
- Można tak powiedzieć.
Mój pysk wykonał nieśpieszny, potakujący ruch, a oczy skierowały się ku ziemi. Przez chwilę milczeliśmy.
Ty nie wiesz, czyj jesteś
- Tak samo, jak wtedy?
- Co masz na myśli?
- Jesteś jego stronnikiem, tak jak wtedy, gdy pomogłeś mojemu ojcu wzmocnić pozycję? Pytasz o mnie, a co z tobą samym?
Jeśli pomiarkujesz, czyj jesteś
Powiedz mi przynajmniej ty, komu służysz?
- Admirał jest... czasowym rozwiązaniem. Być może już niebawem zniknie. Wtedy będziesz mogła naprawdę zacząć działać u naszych zachodnich sąsiadów. Poczekamy tylko, aż uaktualnią swoją wiedzę, a pewnie stanie się to lada moment. Wtedy wejdziesz tam za swojego ojca. Nie obawiaj się mówić, jak bardzo nieczuły system złamał ci serce. Wiem, że proszę o wiele, ale postaraj się... chodzi o naszą przyszłość.
- Ja... - Odruchowo pokręciłam głową, układając rozbiegane myśli. - Rozumiem.
- Jeśli będziemy trzymać się razem, nawet jeśli będzie trudno, być może przetrwamy tę wojnę i dożyjemy lepszego czasu. Wróć do nas, nadal to dobra pora.
Apatycznie przełknęłam ślinę, przez chwilę skupiając się na własnym oddechu; był żałośnie ospały. Nie miałam sił już nawet cierpieć.
- Dlaczego miałabym ci zaufać?
- Czy mogę obiecać, kimkolwiek dla ciebie jestem, że będę działać i nie zadziałam na naszą szkodę? Twoją, Agresta, naszej watahy.
- Ile jeszcze będzie trwać ta wojna? Ile by nie trwała, zniszczy nas.
- Szkoda, że nie jesteśmy bohaterami jakiejś fantastycznej powieści. Autor mógłby wybrać nam bezpieczny, wygodny scenariusz z jasnym morałem i szczęśliwym zakończeniem. Wszystko ładnie składałoby się w całość. W naszej historii nie ma już wygodnych scenariuszy. A zakończenia... nikt nie jest w stanie przewidzieć.
Ja nie wiem, czyja jestem
Czyja jestem? Nie wiem
C. D. N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz