Tamtego dnia oddała mu swój koc.
Jej łapy powoli przesunęły się po ziemi. Półprzytomny wzrok zaćmiony powątpiewaniem podniósł odrobinę ponad szczyty drzew. Z cichym odetchnięciem wypuściła z ust powietrze trzymane w płucach odrobinę za długo. Ile by dała, aby teraz jej łapy były tymi samymi, które niegdyś mało nie utknęły w lodowatej wodzie jeziora. Ile dałaby żeby ten nowy świat i nowy porządek przepadł gdzieś w ciemności i wszystko wróciło do stanu, którego w sumie Całka nie zdołała poznać. Wojna. Wiecznie wojna. W takim świecie się urodziła i tego też świata miała dość. Przymykając oczy i pozwalając wiatrom znad morza owiać swoje futro słuchała nut spokojnych fal. Ze skrzywieniem na pysku, które dodawało jej jedynie przerażającego wyglądu. Zgryzła i skamieniała z zewnątrz, z tyloma wątpliwościami. Jej łapy zaryły w piachu kiedy podeszła do skraju wody, tam gdzie wszystko zacierało się w jedną wielką masę ciemnego morza, nieskończonego żalu jaki wylało niebo ku ziemi wiele lat temu, a który nadal nie wysechł. Całka też była bliska wylania z siebie łez, ale frustracji. Nad stanem rzeczy, nad truchłem pomieszkującym pewnie w krzakach przy jej domu, nad jej rodzeństwem, które powoli acz nieuniknienie rozpraszało się po watasze i balansowało na skraju przepaści, ryzykując życie w imię... właśnie. W imię czego? Wyższego dobra? Ale kto tak właściwie jest tym dobrym? Jej oczy podążyły za nią, jej uszy zastrzygły, a serce na chwilę zastygło. Chciała aby to się skończyło. Męka niepewności i strach straty. W jeden czy inny sposób, tak aby sama nie musiała zakańczać tego wszystkiego. I chociaż woda mało nie szarpnęła jej duszy ku sobie, wadera odwróciła się i odeszła. Patrol sam się nie uczyni.
Tego dnia chciała ugryźć
Długi język to jedna sprawa, plotkarstwo druga, a trzecią była Pinezka. Całka miała jej dość. Żywcem zjadłaby tą kolorową sukę. Może była miła... ale może była miła aż nad to. Wręcz sztucznie nieco i niezwykle mocno grała szczudłonogiej samicy na nerwach. A jednak utknęła z nią. Z jakiegoś powodu ostatnimi czasy ten piekielnie Wielki i Wielmożny... Niezawodny pan z najebanym do maksimum ego Mości Generał Hyarin, pakował ją w ten nieodwzajemniony związek z gadatliwą samicą. A kiedy Całka znacznie bardziej wolała patrolować granice z Tią albo Luką. Z tym drugim znacznie bardziej. Byli w końcu w podobnym wieku, rozmawiało im się dobrze, radzili sobie dobrze. Czego chcieć więcej? A otóż : chwili spokoju. Chwili ciszy. Pinezka nie potrafiła uszanować niemej prośby Całki o odrobinę spokoju. Głos lewitującego wilka niósł się po lesie kiedy trajkotała niczym niezamykające się dziury w ciele. Powoli, nie za szybko, ale dużo i nieustannie, niczym męczące wilka piski i głosy w głowie. A Całka przeklinała swoje skupienie, gdyż było w stanie zarówno słuchać jak i uważać na otoczenie. A każda litera szła ku jej pamięci kodując się w niej niczym wątpliwie przydatny sąsiad mieszkający piętro niżej, którego niekoniecznie lubisz, ale znosisz żeby nie stwarzać zwady. A jednak jakbyś nie musiał nawet pojedyncze spojrzenie nie zostałoby rzucone ku temu parszywemu pasożytowi, ale cóż. Niewątpliwie Całka nie miała lepszego wyboru jak robić co jej kazano i czekać na czasy kiedy w końcu będzie mogła odkryć siebie, przeżyć dzień bez stresu i przestać wszędzie i nieustannie biegać niczym mała , pracowita pszczółka, która plącze się między kwiatami aby spełniać swoje obowiązki. Obowiązki i odpowiedzialność, które ciążyły na plecach i wykrzywiały kręgosłup moralny tak młodego wilka. Bo kto tak delikatny i podatny jeszcze na środowisko w którym żyje i w które ledwo co wkroczył za najwyższy obowiązek ma bronić życiem swojej watahy. Zabić albo zostać zabitym.
Tamtego dnia była na skraju
Sigma. Jej kochany brat. Nie spojrzała mu w oczy zaciskając
mocno szczęki na własnych policzkach i czując smak metalicznej krwi. Swojego
nowego ulubionego napoju. Była zirytowana. Wkurwiona, jeśli można użyć
mocniejszego słownictwa, które znacznie lepiej opisywałoby jej stan. W ciężkim
milczeniu czekała na jego słowa, w końcu pozwalając aby ich wzrok zderzył się.
Jej brat najwyraźniej nieco niepewny i skruszony, ten idiota, nie miał odwagi
wypowiedzieć tego słowa. Nie chciał sie wycofać. Nie chciał więc odwrócił
wzrok. A to tylko napędziło w Całce żal i gorycz w najczystszej postaci.
—Dobrze więc. Nie masz po co wracać. — warknęła, a jej mięśnie zadrżały w
wysiłku. Chciała go chwycić za kark, zaryć pazurami w jego boku. Niech pozna
karę, niech pozna ból. A jednak powstrzymała się. Maska czy nie. To był jej
brat. Nie posunęła by się do próby zmuszenia go do posłuszeństwa. Nie na tym
polegało życie, nie ważne jak mocno by tego chciała. Powoli minęła odbicie
swojego ojca.
—Całka... — jego głos był zaskakująco zrozpaczony jak na słowa, które jeszcze
przed chwilą były znacznie bardziej stanowcze. —... j.. ja.. —
—NIE. — ale to ona tym razem miała być tą stanowczą. —Wybrałeś. — zimno odparła
nie odwracając się w jego stronę. Może dlatego, że chciała aby płakał za nią,
żałował swojego wyboru jak nigdy przedtem. A może wiedziała, że jeśli zobaczy
chociaż jedną łzę to się zawaha. A nie mogła się wahać. —Ponieś konsekwencje
swoich czynów jak prawdziwy mężczyzna Sigma. W końcu nim jesteś czyż nie? W
końcu ... — wojna jest ważniejsza od
własnej rodziny. Nie wypowiedziała jednak tych słów odchodząc w chłodzie
wiosennego słońca.
Porzućcie bowiem nadzieję Ci którzy stajecie na drodze góry. Góra jest bowiem twarda i z każdym stuleciem powoli kruszy się i łamie, i przesuwa gniotąc świat pod sobą. Niewzruszona.
Tamtego dnia padło słowo za wiele
Truchło. Stał tam, gardząc po niej wzrokiem. Posuwając tym
spojrzeniem po jej ciele niczym malarz usiłujący odnaleźć piękno w obrzydliwym
tworze wojny. Całka warknęła w jego stronę zbliżając się. Była głodna, zmęczona
i na skraju przepaści. Tej samej, nad którą balansowało jej życie. A jednak
najwidoczniej najpierw miał upaść rozum, a za nim podążyć serce.
—Czemu na mnie warczysz? — odezwał się. Jego słowa przewietrzały ogarnięte
przez wiatr zanim dotarły do niej.
—Bo śmiesz się pomazywać mi na oczy. — nie chciała go męczyć. A jednak coś
kazało jej dzisiaj odgonić go na wszystkie sposoby. A każdy kogo spotkała, z
nim włącznie wycofywali się na jej groźby. Na jej mur nieprzekroczony, który
stawiała swoją wrogością, aby spokój jej ducha został spokojny i zachowany.
—Potrzebuję odrobiny spokoju — szepnęła
z wyczerpaniem, ale za cicho aby jej głos dotarł dalej niż do zszarganego
serca.
—Nie słyszałem. Znowu obrażasz mnie pod nosem? —
—Słuchaj no. — Oddałam ci mój jedyny koc
niewdzięczniku, po czym dostałam nim w mordę. Karmię cię i poję, nawet swoją
częścią żarcia kiedy ledwo stałeś na łapach — zostaw mnie, rozumiesz?!
Zostaw w spokoju! — kłapnęła na niego. Cienka nitka zdrowego rozsądku
trzymająca ją w kupię pękła z cichym jęknięciem. Serce rozdarło sie i na wierz
wypłynęły wszystkie emocje. Oczy zaszkliły się, zęby pokazały wszystkie, a
aroganckie prychnięcie ze strony rozmówcy niewiele pomogły. Tak bardzo
brakowało jej wsparcia, a świat najwyraźniej nie był gotów go jej ofiarować.
—Kto ci pozwolił, no kto? Kto ci dał prawo żeby mnie tak traktować?! — jego
głos podrażnił jej umysł w niebezpieczny sposób. Adrenalina i wściekłość
zapulsowały w jej żyłach, zwłaszcza kiedy mniejszy wilk postanowił spróbować ją
zaatakować. Wybacz. Ale mnie wychowała
wojna i chłód. Odskoczyła zanim zdążył zacisnąć kły. Jej oczy z furią
skierowały się na jego nędzne ciało, chociaż wyglądał lepiej niż parę dni temu.
Jego kły zaczepiły o jej kark, wiec wykorzystując impet jaki nadała sobie przy
okazji wycofania się, zatrzymała się siłą wszystkich swoim mięśni. Wilk
przeleciał nad jej głową, głucho uderzając o ziemię.
—ja, JA sobie pozwalam — warknęła. Wybuchła. Łzy zebrały się w kącikach jej
oczu. Jak wiele jeszcze musiała przeżyć aby świat dał jej chwilę spokoju i
ukojenia? — Za kogo ty się masz? Przychodzisz do mnie i oczekujesz przeprosin.
Za co? Za chrzest bojowy? Cóż, witamy w zespole truchełko. Lepiej nie będzie! —
a przynajmniej lepiej nie znała, od małego przygarnięta w ramiona chłodnej
wojny. Więc to jej spojrzenie na świat było spaczone. Ale nie miała nikogo kto poprowadziłby ją w lepszą stronę. Sama.
Sama musiałby ją odkryć, a pośród krwi nie ma na to miejsca.
—Jestem Hiekka, ty... — miała dość. Pierwsza łza zagubią się w sierści kiedy
przycisnęła tą ciemnotę do ziemi w furią godną zabójcy. Przycisnęła go całą
sobą. Całą siłą — Jesteś najohydniejszym monstrum, jakie kiedykolwiek poznałem.
Ty bezduszna diablico. — A ona wiedziała jak wiele prawy jest w jego słowach,
ale jednocześnie jak niewiele o niej wie i śmie patrzeć tylko na nędzne graffiti
na murze pięknego muzeum, które skrywa w sobie cały zasób uczuć zawartych w
obrazie. Schowanych za ścianami, niezrozumiałe nawet dla najlepszych znawców.
Poczuła się beznadziejnie. Nie dość, że traciła grunt pod łapami. Traciła powoli
rodzeństwo i wieź. Traciła dom, który wyjadała wataha, ktoś śmiał powiedzieć
jej w twarz, że jest potworem. Więc niech jej też powie, jak to zmienić? Czemu
milczy? Czyżby umiał tylko oceniać, a może w końcu dociera że to nie jej wina.
Nie ona wybrała dla siebie taki świat.
Wymknął się z jej uchwytu w chwili słabości. Jej ciało zadrżało w pojedynczym
spazmie żalu. Zamachnęła się drugą łapą trafiając jedynie w trawę i
rozbryzgując ją na wszystkie strony. Straciła towarzysza z oczy, na sekundę,
aby zaraz potem poczuć powiew oddechu przy nodze. Uniosła ją bez większego
wysiłku, a zęby truchełka kłapnęły o siebie.
Wkurwiona do granic możliwości kopnęła go. Jej ucho usłyszało chrupnięcie i
przeciągły jęk.
jej furia trwałą dłuższą chwilę, a jako ta lepiej doświadczona szybko
doprowadziła mniejszego do stanu marnego, ale nie śmiertelnego. I kiedy
zacisnęła się w którymś momencie na jego karku, miała ochotę go przegryźć. Może
wtedy otrzymałaby chwilę spokoju, ale puściła go. Po czym usiadła. Wilk oddychał
ciężko po czym położył się na ziemi z plaśnięciem. Ona sama nie obyła się bez
ranek. Jednak z truchłem było gorzej.
—Całka? — jej powoli cichnący, otępiony umysł przeszył dreszcz.
—Hę? — zapytała bez większego przekonania. Jej oczy ponuro wbiły się w widok
marnego wilka ,który z przymkniętymi oczyma wpatrywał się w niebo
—Pomożesz mi znaleźć rym? Nie mogę nic wymyśleć. — zmrużyła oczy. Jej serce
załkało
—Co ty bredzisz? —
—Nie, naprawdę. Co się rymuje z „żar”? —
Westchnęła cicho, nie mając siły na uśmiech. Wilk zamknął oczy po czasie.
Spokojnie już. Wniosła go do nory i opatrzyła tym co zostawił za sobą ojciec. Jej
posłanie, z tym samym brudnym kocem ,który odrzucił, stało się jego łóżkiem. Jej posłanie. Jej posłanie. Łzy w milczeniu
potoczyły się po jej policzkach. Wylizała rany tam gdzie sięgnęła. Zagoją sie
zanim się obejrzy. Ale to tylko zamiany na ciele. Jej serce nie zagoi się tak
szybko. O ile kiedyś.
Diablica, monstrum. Odbiło jej się po głowie. Może inny zapomną po czasie, ale
Całka coraz to wyraźniej była świadoma swojej mocy. Dlaczego bowiem nie
zapominała? Kiedy jej wspomnienia mówiły o dobrych czasach, kiedy jej relacje
wyglądały porządnie, nagle wszystko powracało. Wywoływało tylko większy żal i
większy ból. A łzy nie pomagały.
Tamtego dnia wpadła w pułapkę własnej mocy
Tamtego dnia podążyła śladem ojca.
Tamtego dnia...
<Hiekka?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz