środa, 18 maja 2022

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" cz. 29

— Jak to się stało? - spytałem po chwili milczenia głębokiego, jak wody wschodniego oceanu. 

— Wyszedł sam jeden do tej zgrai rozwścieczonych psów. Tłum po prostu go porwał, jak rzeka na wiosnę. Eberis widział jak poderżnęli mu gardło. 
— Gdzie się podział Alfa? Straże? - mruknąłem ze szczerym zdziwieniem, okręcając powoli na pazurze nitkę pnącza bluszczu. Równie dobrze mógłbym spytać, jak ponad trzydzieści wilków spotkało się w jednym czasie? Jak w ciągu doby obywatele trzech różnych watah zdołali stworzyć tak wielką zmowę? I skąd, u licha, wytrzasnęli fajerwerki? Siła jest w nas
— Nigdzie go nie było. Pewnie obserwował wszystko z daleka, jak na Alfę przystało. - prychnął mój rozmówca, pół żartem, pół serio. Uśmiechnąłem się pod nosem. Z własnego doświadczenia mogłem się tego domyślić. Owocek lubił robić wszystko czyimiś łapami... za co sam w sumie nie mogłem go winić, bo stosowałem podobną taktykę, a jednak - fundamentalnie różną. Ale on nie wyglądał na zwykłego skrybę, nie od dziś pojawiały się o nim wspominki w historii wszystkich watah. Gdyby władza chciała się go pozbyć, zrobiłaby to już dawno, cały ten rejwach nie był im do niczego potrzebny, zwłaszcza że nie był planowany. Na pewno gość miał wybór i był na tyle inteligentny, by z niego skorzystać, dlaczego więc tego nie zrobił?  
— Znałeś go? - spytałem ze zwykłej ciekawości, zastanawiając się, jaki ta cała sytuacja może mieć wpływ na dalszy przebieg konfliktu. 
— Osobiście nie, aczkolwiek sporo o nim slyszałem. - odparł powoli rudy basior - To nie był dobry ptak, ale... nie zasługiwał na taką śmierć. Nikt nie zasługuje.   
~~~
Zmarszczyłem brwi, szukając w postawie rozmówcy jakichkolwiek oznak fałszu. Nie odkryłem jednak najlżejszego odchylenia źrenicy ni jakiejkolwiek nieprawidłowości w ustawieniu łap które świadczyłyby o tym, że próbuje mnie wywieść w pole. Oczywiście, nic nie może trwać wiecznie, ale może opary spokoju mogłyby utrzymać się przy ziemi jeszcze dzień lub dwa? Wilczy umysł był jednak nieprzewidywalny, i stało się. Nasz monopol na dusze był zagrożony. 
— Kto im przewodzi? - oczywistym było, że grupa obywateli, a już zwłaszcza obywateli WSJ, samorzutnie nie zebrałaby się tak szybko, tak samo jak piasek wrzucony do wody sam prędko opadnie na dno. Potrzebny jest ktoś, kto go wymiesza. 
— Admirał.
— Ten sam, co załatwił Mundusa?
— Dokładnie.
— Obserwujcie, kto do niego dołączył, i uczulcie naszych. Dopóki nie przekraczają granic naszej cierpliwości, niech siedzą grzecznie u siebie. A jeśli mimo wszystko nabiorą ochoty na wycieczkę w głąb macierzy, jej bieg należy zawrócić. - odparłem wolno. Czy będą skłonni wystawić wspólny rachunek? To by najpewniej wiele ułatwiło, ale odpowiedzcie sobie sami, przyszli władcy tych ziem - jak to zwykle bywało za szczeniaka z pracą w grupie? Im mniej wiedzą, tym lepiej Bardziej martwiło mnie, Jak jego łyżkę podmienić na widelec?
~~~
— Naloi! - zawołałem głosem nieznoszącym sprzeciwu w kierunku plamki przydymionego, kawowego koloru, skrywającej się w palecie buszu - Jak się mają te sierpy, które mieliście dostarczyć do magazynu?
— Wszystkie cztery - dobrze naostrzone, Błysk już je tam zabrał...
— Nie obchodzi mnie Błysk. Zadałem proste pytanie.
— Już idę sprawdzić... - uśmiechnąłem się, usatysfakcjonowany lakoniczną odpowiedzią.
— Dziękuję. Nie musisz przychodzić na kolację. - odparłem bezbarwnym, acz nieustępliwym tonem przywódcy. Basior ze skruszonym entuzjazmem przewrócił oczami i ogonem zarazem. Jego sylwetka szybko rozmyła się w leśnych ostępach. Potrząsnąłem głową, by znów poświęcić swoją całą uwagę obserwacji biegowi życia mojego małego państwa w państwie. To znaczy głównie poszukiwaniom orzechowych kryjówek przez wiewiórki, tańcom ptaków i rozmowom drzew rosnących dookoła tego skrawka lasu, który stał się ostatnio miejscem, któremu najbliższe było pojęcie ,,domu". Reszta członków, którzy nie musieli już wiedzieć o moim istnieniu, krzątała się o tej porze dookoła nor po drugiej stronie bagnistego strumyka, kontrolowana przez Holnira lub któregoś z jego przyjaciół. Mimo wszystko obecnie, gdy patrzyło się na Zrzeszenie Ludowe Sprawiedliwych mając porównanie z pierwotnym jego wyglądem, w pamięci przechowując uczucie nacisku zeschłych szyszek i charakterystyczny, podejrzliwy szelest igieł podczas stawiania pierwszych kroków ku wolności, to aż serce rosło. I założę się, że wy również bylibyście pod takim wrażeniem, gdybyście tylko wiedzieli... 
Tylko podczas wypowiadania nazwy ugrupowania jeszcze w gardle stawała mi jakaś drobna kostka, może jakiś element krtani sarny z obiadu, suchy i twardy. Sam na początku najchętnie dodałbym do niej drugi człon, który pomógłby lepiej określić charakter naszej misji, ale na przemyślenia zabrakło czasu; a gdy już się na chwilę aż zatrzymał, wszyscy przyzwyczaili się do odpowiedniego skrótu, a ja doszedłem na szczęście do wniosku, że najprostsze wynalazki zwykle okazują się najpotężniejsze. Ostatecznie to ludowi ma się podobać nazwa, nie mi. Bez wykrzykującego te słowa i dumnie taszczącego sztandary tłumu, napełnionego siłą solidarności i witalności, symbol ten miałby równie wiele mocy, co Zrzeszenie Cyrkowych Rybaków.  
I choć mojego tłumu nie było widać pod światło, jego głos, niczym ultradźwięki, słyszalne tylko sercem, rozlegał się nieustannie tu i ówdzie. Jego oddech, niezależnie od wysokości swego stanowiska, mogłeś poczuć na poziomie własnego karku. Jego energia stawała się coraz bardziej namacalna; formowała się w fizyczne ekwiwalenty zakrwawionych ostrzy, których zimno można było poczuć na własnej skórze, jak powiew przeszywającego, północnego wiatru. Trzymająca je łapa musiała być stabilna i niewzruszona, jako przeciwwaga dla podekscytowanych podwładnych na końcu łańcucha, plątających się na sznurku, podczas gdy oficjaliści próbowali uspokoić rozedrganą, gromadną sieć zimnymi zapewnieniami o neutralności i surowymi dekretami. Jednak społęczny pająk wyczuł już zbliżające się niebezpieczeństwo i nie zamierzał bezczynnie czekać, aż go dopadnie. Na szczęście w każdej chwili miałem możliwość przetestowania wspólników, w dodatku ich własnymi łapami. Wystarczyło że raz dałem o tym znać, by ten problem - przynajmniej na chwilę obecną - zażegnać. Tymczasem Chabry wciąż próbowały dojść do ładu i składu z samymi sobą.
Ziarno zostało posiane. Teraz należy tylko zadbać o to, by było regularnie podlewane. I to nie jakimś błotnistym mixem z pierwszego lepszego jeziorka, lecz najczystszą ambrozją. 


Wspaniały Ciąg Dalszy Nastąpi
(Tak będzie, nie zmyślam)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz