Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - i kosztuje boga ręce" cz. 6
Przymknięte oczy to
trochę za mało aby uciec od rzeczywistości
Światem włada Bóg, a bogiem nędza i uda. Ktoś mógłby
powiedzieć, że to łganie. Zwykłe oszczerstwa, a może nawet herezje, a jednak...
Spójrz na ziemię. Ścieka krwią. Spójrz na łapy. Czerwone niczym odeszłe w
niepamięć łzy i serca stracone na polu bitwy. Spójrz w pamięć, czy wspomnienia
nie zamazują się mgłą niedostatku. Mało ci? Mało. Czerwieni na świecie w końcu
nigdy nie za wiele. W końcu to tak piękny kolor, zwłaszcza kiedy przelewa się
niczym rzeki pomiędzy palcami. Spójrz w głąb siebie. Podoba ci się? Podoba. Jak
laleczki w teatrze życia, jak kukiełki ciągane po scenie niczym puste zabawki
plączemy się po świecie, giniemy i powracamy, bo w ręce Boga leżey cała moc
naszego istnienia. Czyż nie? Czy to nadal taka fajna zabawa? Może podobać ci
się początek twojego występu, ale im głębiej się brnie tym ciemniejsze są
światła padające na twoją osoba, tym więcej przyjaciół przelatuje przez twoje
niemożne ręce. Pozostaje patrzyć. Obserwować. O boże. Carze świata — nie bójmy
się tego słowa. Gotów jestem łzami zalać twoje niebo i zmienić je w piekło dla „niewinnych”.
Awake, awake, you
children bold
Take hold of all your books and fold the corners
They warned us, a storm is coming on
What do you mean, you've lost your scarlet welly boots?
Do y'know what they cost?
Wear a raincoat, or it'll soak you to the bone
Delta powolnym krokiem podszedł do wyjścia jaskini
medycznej. Jego wzrok powoli podążył na linię drzew. Ciche westchnięcie uciekło
spomiędzy zaciśniętych hardo kłów. Głowa opadła na ziemię razem z ciałem, kiedy
chłodny wiatr powoli przebierał pomiędzy strąkami fura. Było dobrze? Źle?
Ciężko powiedzieć. Jaskinia zdawała się być.. pusta. Dwa wilki spokojnie leżały
a posłaniach, praca przelała się Delcie przez ręce i skończyła. Zioła leżały
poukładane estetycznie na półkach i podwieszone pod sufitem przy wejściu, aby
wyschły na wiór. Wszystkie miski i słoiki, które były puste zostały wymyte i
odłożone na miejsce. Każde inne zostały poukładane i podomykane. Wiosenne
porządki robione przez Deltę skończyły się nawet tym ,że kamienna podłoga
została wysprzątana i wyścielona cienką warstwą trawy. Oczywiście odpowiednio
suchej, aby izolowała i dawała ciepło, ale nie stęchła w wilgotnej jaskini.
Ale praca się w końcu skończyła. Cisza zapadła nad watahą i pogrążyła ją we
śnie. W błogim śnie. Śnie, o którym Delta mógł tylko pomarzyć. Sohea odwiedzała
go regularnie nie pozwalając odpocząć porządnie, chociaż słabła z każdym dniem,
najwidoczniej zmożona chorobą. Ale nie to doskwierało Delcie najbardziej. Jego
myśli były znacznie większym ciężarem niż ktokolwiek mógłby sobie pomyśleć. W
końcu to tylko nic nie znaczący wewnętrzny monolog. Nękające dusze niepotrzebne
zmartwienia. A jednak. Kiedy dociera do ciebie jak wielkie znaczenie mają dla
stanu zdrowotnego, nagle ich małość urasta do wielkości gór. A kiedy pogrążysz
się w nich głęboko, zapomnisz o świecie, ta góra powoli przechyli się.
Zakołysze w swojej posadzie i upadnie. Prosto w twoje ramiona. Ale jak złapać
górę w łapy?
Delta otworzył zamknięte oczy, łzy pociekły po jego polikach, ale w milczeniu.
Tym samym które zapadło nad watahą. W tej ciszy. W tym śnie.
"What's it
like", the children ask?
It's just like falling snow, I am above you
And I love you, don't you know
That I'll be with you all along, as long as you are kind?
To those who are not strong and cannot find their scarlet welly boots
Delta krzątał się po jaskini medycznej. Spał tam, gotował
sobie, jadł i robił leki. Zamieszkał tam wręcz, odkąd oddał swoją norkę
dzieciom. I nie było mu jej żal, cieszył się, że jego dorobek mógł zostać
poniesiony dalej. Ale nie o tym. Jego stan tamtego dnia był... znośny. Nie
kręciło mu się w głowie, jak bywało często ostatnimi czasy. Ran przybyło tylko
dwie, dwie się zagoiły. Pieczenie w gardle ustało, ale mięśnie średnio chciały
współpracować. Upuścił już tyle przedmiotów. Od łyżek, po słoiczki. Upuścił
nawet siebie uderzając w ziemię z impetem na jaki było stać jego chude i
niedożywione ciało. Z żalem spoglądał na swój stan, staczający się i
polepszający coraz to inaczej w coraz to kolejny dzień. I zastanawiał się jak
daleko mu jeszcze do nieba? Do rodziny i przyjaciół. Do wiecznego spokoju,
który nie był mu dany na tym świecie.
Przymknął oczy w ciszy i zajrzał w kierunku wejścia. Jego serce zabiło
niespokojnie, a żołądek podszedł do gardła. Jaskinia była pusta. Był sam, a ta
samotność nagle wydała mu się odległa. Obca. Wieczór otulił swoimi ramionami
drzewa głaskając je po igłach i świeżych, nowych, małych listkach, które powoli
pochyliły się ku ziemi. Flora zamruczała
coś w oddali, ale umknęło to medykowi, który zapatrzony w zachodzące słońce
milczał. Miał złe przeczucie. Coś wisiało w powietrzu, dusiło jakby to mróz
miał powrócić w łaski pogody. I zastać ich gołych. I zabić w bezlitosnej
zawiei.
'Cause when it's cold
I'll wrap my scarf around you
And when it's hard
I'll place your head into my hands
And when you scream
that it's not fair
It's like I've gone off to the coast
Left you behind, just standing there
Pretending not to see your ghost
If only you could hear my voice
But you are screaming far too loud to hear me swear
Just because I left doesn't mean that I'm not still there
Jeden. Dwoje. Troje. Niczym duchy wyłaniające się z
ciemności. Niczym demony przychodzące do boga aby błagać go o łaskę. I Delta
niczym ten bóg winny był wyciągnąć łapę przed siebie i powoli przesunąć po
ranach. Jego ciało przeszył dreszcz. Kiedy ta niewinna krew przesunęła się
chłodem po jego palcach. Kiedy zmoczył się w niej w całości. Kiedy
nieszczęśników, których spotkało starcie, dotknął swoją łaską, niczym
miłosierny władca. Bandażował powoli, każdą najmniejszą rankę. Igła i nić
powoli sunęły po głębokich rozcięciach. Zmęczenie nagle zniknęło z pyska, kiedy
nieszczęsnik, jeden po drugim trafiał w jego łapy. Kiedy tak dokładnie i z
żarliwością robił co tyko umiał aby utrzymać martwiejących przy życiu. Pracował
w ciszy. W milczeniu. Skryty nocą i chłodem uciekającej zimy. Przez jego palce
nie uciekło żadne życie, ale jedno stało na skraju przepaści.
Irys leżał nieruchomo na jednym z posłań. Jego klatka unosiła się rytmicznie w
górę i w dół. Oddech miał miarowy, aczkolwiek zdarzało się że urywał się w pół.
Jego ciało prawie w całości przykryte zostało pożółkłą tkaniną robiącą mu za
nową skórę. Gdyby Delta
mógł... gdyby miał jak... ale nie miał.
I get to watch you
grow up now and make me proud
Make all of the mistakes that make me laugh
Oh, darling, Lord, how you make me laugh
Get drunk for me, sing louder than you've sung for me
Grow young each time that thunder in your lungs
Begins to rumble at the world
Adrenalina opadła. Jego świat zakręcił się wokół, a oczy
powoli przymknęły. Nie wiedział kiedy. Nie wiedział jak, ani dlaczego. W końcu
powodów mogło być tak wiele. Żal. Smutek. Żałoba za tymi których znał i których
mimo wszystko kochał. Może fakt że jego
żołądek był pusty od półtora dnia. Albo kto wie. Może to wina ostatnich dwóch
nieprzespanych nocy.
Słodki poranek oświetlił jaskinię swoimi leniwymi promieniami. Wojownicy powoli
wychodzili. Zbierali się. Zdrowieli magicznie przesuwając się ku swojej
siedzibie. A Delta. Skulony leżał u boku Luki, który najwidoczniej nie miał
serca poruszyć się na choćby milimetr. Ich ciała zastygłe były w bezruchu
dopóki nie nadszedł czas. I ciepła poduszka zmęczonego medyka musiała odejść.
Mała kulka sierści nie przebudziła się jednak, pogrążona w milczącym, ciężkim
śnie. Śnie który nie był skutkiem słodkiego ułożenia się w posłaniu, a jedynie
omdlenia, tak nagłego i zaskakujące, że z wrażenia nastał spokój.
Cisza przed burzą,
znana z każdej chwili jego życia.
'Cause you were always
strong
When you were young, you'd kick things just to see if they would fall
They said, "That girl, she's wrong"
But I'll stick up for you, even though you haven't got a clue
You haven't got a fucking clue
And I'm so proud of
you
And when they laugh at us
You'll feel my fingers down your back
And when you scream, "I'm not alright"
And throw my picture at the wall
You were supposed to be my light
And keep me safe against them all
Grzmot wyrwał go ze łzami z chwili odpoczynku. Poczuł jak
jego umysł potyka się o własne myśli rozsypane po zaćmionej świadomości. Powoli
uniósł głowę aby przed nim stanął diabeł. Postać ciemne i bez twarzy. Jednak
nie był przerażony, nawet jak nie słyszał już nic. Jego ramiona rozluźniły się,
a oczy przymknęły ponownie. Na chwilę. Jeszcze chwilę. Nie dane mu to jednak
było. Został potrząśnięty.
A kiedy uchylił oczy stał przed nim nikt inny jak jego zmora życia. Winowajca
tego milczącego świata w jaki został wtrącony. Ale kiedy przyjrzał się lepiej,
głębiej, obraz zniknął. Uleciał, niczym z południowym wiatrem, który wpadł do
jaskini szeleszcząc na ziołach. Te ciemne oczy, które tak daleko zapadły w
pamięci jako zło największe, zapomniany przyjaciel, porucznik i druh w śmiechu
i łzach. Delta czuł że go znał, ale nie wiedział skąd. I czemu nagła pustka
ogarnęła jego serce.
"How could you
leave me here?, " you'll scream
And louder, I'll scream back to you from that unknown
And say, "I know you're strong enough, I know you're strong enough
I know you're strong enough to do this on your-"
Jednak nie było końca niespodziankom dla zmęczonego umysłu.
Delta wstał powoli. Jego łapa zabolała niczym poparzona żywym ogniem. Tylna,
niegdyś złamana w parszywym miejscu i nigdy nie nastawiona w porządny sposób. Z
żalem spojrzał na nią. Czyż nie była to kwintesencja jego życia. Zmierzwiony,
złamany jak kość i poskładany od niechcenia przez bożą rękę, niedbającą o swoje
dzieci. Powoli rozciągnął się. Jego skóra zaskrzypiała wręcz, a do tej muzyki
doszło jęczenie Irysa, który półprzytomnie uniósł głowę. Było lepiej. Prawda?
—Delta! — jaskinia nagle zrobiła się zimna. Jakby sama śmierć odwiedziła jej
progi. Medyk w milczeniu spojrzał na żołnierzyka który wpadł przez wejście.
Słońce schodziło powoli ze swojego zenitu całując wieczorną porę na
przywitanie. Liście drzew stały w bezruchu, a mimo to doświadczony śmiercią
Delta czuł na sierści wicher rzucający sercem na wszystkie strony. Zapach krwi
wypełnił ściany, które zaszły tym odorem wyjątkowo intensywnie. Na posłanie
rzucona została wadera ,a raczej co to z niej zostało. Biała sierść odpadała w
niektórych miejscach. Medyk bał sie podejść za blisko. Z przerażeniem jedynie
sięgnął po kawałek bandaża i igłę. Skóra schodziła z nieszczęśnicy jak z trupa.
Trup.
Tup.
tup.
Trup.
[...]Own
Delta zakrył jej ciało kawałkiem koca. Żołnierz zniknął.
Pierwsze życie przelało się przez jego palce. Krew jeszcze resztkami sączyła
się z jednej wielkiej rany jaką była nieszczęśnica. Czerwone oczy ostatkiem sił
szukały ulgi, która nadchodziła bardzo powoli. I Delta mógłby... i chciał...
ale jego serce odmawiało współpracy. Więc tylko patrzył w ciszy jak życie
ucieka z wadery.
Następny był Romeo. Jego szybko udało sie załatać i postawić na nogi.
Sigma. Jego synek. Trzymał sie dobrze. Parę ran. Jedna szyta. Nic wielkiego.
Mikaela w ciszy ułożony na posłaniu, słaby ale stabilny. Wyliże się w
mrugnięciu oka.
I kto? Kto to był? Komu resztką siły
jaką się należało załatać otwarte na oścież gardło, zszargane kłami. Gerdal
Daheski. Żywy, ale ledwo.
Kto dalej? Kto da więcej?
Generał stanął w wejściu zupełnie niespodziewanie.
Przynajmniej dla Delty, który zajęty był łataniem Koraliny. Jej stan wahał się
tak intensywnie, że Delta sam czuł się jak ona. W połowie martwy. Ale ze łazmi
w oczach, ze słonym posmakiem w pysku szył. Szył, a kolejka rosła. Jego palce
trzęsły się kiedy sięgały po kolejny kawałek nici. A jednak. Jego ciało wpadło
w stan, w którym zmęczenie nie miało już żadnego znaczenia. W którym nie
istniał smutek czy żal. Było tylko bezmyślne, mechaniczne szycie, bandażowanie
i robienie leków na zawołanie nietrzeźwego umysłu. Czy to opary z krwi tak
działały? Czy może sam Delta bronił się przed świadomością wojny. Tracił w
końcu to co znał. Znowu.
Generał prowadził rozmowę z Jojo kiedy Delta powoli
przesuwał maścią po jego grzbiecie i przemywał rany morką ściereczką. Ich
rozmowa zeszła na tematy wojny, która nie była Delcie już obca. A wręcz była za
bliska.
Ale najwidoczniej wygrali. Tylko czemu takim kosztem. Czy jakaś jaskinia była
tego warta? Czemu wszyscy tak bardzo spinali się o kawałek zeschłego stepu? A
może to o coś innego chodziło? Delta nie wie. Nie będzie wiedział. Nie
chciał.
And years from now at
night
That storm will break, you'll step outside
To feel it shake and barefoot walk across the lawn
You'll miss me, Jesus Christ, you'll miss me
Just much as all those years ago
And you'll look up at the storm
I wtedy na salę wpadła ostatnia tura. Paru pocharatanych i
paru półprzytomnych przyniesionych przez kamratów. A wśród nich Ry. Ry którego
rzucono jak bez życia na posłanie, aż zimny dreszcz przebiegał przez plecy.
Jedno życie mniej. Czy więcej. Czy to ma już znaczenie?
Ry jakoś się trzymał. Pół żywy. Ale się trzymał. Wyliże się. Prawda?
Ale. Ale...
Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. I zielona sierść została nakryta kocem. Delta
spóźnił się parę sekund. Parę sekund które spędził nad innym wilkiem
zadecydowało. Tora odszedł prosto do swojej drogiej siostry.
You'll say, "I've
been so scared
You left me here behind, do you not care?
How the fuck am I supposed to carry on without you here?"
And just when you're about to give up every hope you have
You'll turn around, perched by the stairs
Someone's gone and left behind
A brand-new pair of scarlet welly boots
I gdzie moja cisza? Dlaczego noc przybyła z bagażem wrzasku?
Ale dlaczego nic nie wydostaje się mojego gardła? I dlaczego jaskinia medyczna
nagle mówi i rozmawia. Pełna niepokojącego głosu i żalu na świat.
Gdzie moja cisza?
Gdzie mój spokój?
Pozostaje tylko czekać. I w pamięci mieć, że czuwają nad
nami wspomnienia o ukochanych. Tak długo jak ich pamiętamy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz