Krwawiąca
Miłosierny Boże, ty który
stworzyłeś Lucjana i ponoć cały nasz świat. Nie chce wierzyć w Twoje istnienie,
bo znaczyć to będzie, że jesteś mniej miłosierny i łaskawy niż tego potrzebuje.
A potrzebuje.
Sprawiedliwości. Właśnie tego.
Zabierz mnie, jedynie mnie.
Poczułam ból, ogromny.
Rozrywający moją skórę, mięśnie i wiele więcej. Jednak to nie ból był dla mnie obezwładniający.
To dzieci, strach o dzieci. Moje małe szczeniaki, które już za kilka lub
kilkanaście dni miały przyjść szczęśliwe na świat. Świat nieszczęśliwy i
zabójczy, jednak ja uczyniłabym wszystko by dla nich taki nie był.
Sprawiedliwości proszę…
Pomagająca
- No, Agrest, jaka decyzja. –
szybkie słowa puszczone z ust Delty odbijały się od ścian jaskini. – Nie mamy
czasu!
- Nie, ja…
Wstałam powoli z posłania,
słaniając się na nadal zmęczonych i zastałych łapach. Spojrzałam ze smutkiem na
ranną. Nymeria miałam zamknięte oczy, a jej pysk nie pokazywał zupełnie żadnych
emocji. Jej kres był blisko. Zbyt blisko.
Zdałam sobie sprawę, że nawet
szczeniaki mogły tego nie przeżyć. A nawet jeśli… urodzone przedwcześnie,
dwukrotnie bardziej potrzebowały matki i pokarmu od niej. Ich kres był równie
blisko, a szanse na przetrwanie nikłe. Nie mogłam jednak nic powiedzieć, moje
gardło jeszcze nie wróciło do normalności, a siły… Miałam trochę. Tak, miałam.
Mogę pomóc.
- Floro, nie! – usłyszałam znajomy
głos, ale już postanowiłam. Położyłam łapy na zranionym brzuchu ciężarnej
wadery i zobaczyłam tak wiele… - Jesteś za słaba!
Odpłynęłam dość szybko skupiając
się na leczeniu tego co najważniejsze, i tego co mogłam zanim Delta zacznie
ratować szczeniaki. To one musiały przeżyć, to nie ulegało wątpliwości, nawet
jeśli Agrest sam o tym jeszcze nie wiedział. Jednak może moja pomoc pozwoli na
uratowanie także Nymerii. Musiałam w to wierzyć. Zbyt długo siedziałam poza tym
miejscem, zbyt wielu zginęło przez moją nieobecność.
Ugryzienie było rozległe. Miot
który miał niedługo przyjść na świat zmniejszył się o dwie samiczki, które
znalazły się na trasie szczęk napastnika. Zatamowałam krwawienie, najpierw w mniejszych
miejscach, testując swoje możliwości i już miałam przejść do gorszych elementów,
gdy poczułam blokadę. Nie mogłam więcej. Gdzieś z tyłu usłyszałam swoje imię… Ale
gdybym tylko jeszcze złączyła tą naderwaną tętnice. Tylko tętnice.
Odrzuciłam ostrzeżenia z zewnątrz
i mojego własnego organizmu. Zaparłam się, żeby dotrwać do końca tej jednej
czynności. Trwało to najwyżej kilka minut, a później jedynie sekundę trwała
moja droga ku ziemi.
Decyzyjny
Ciało Flory padło na ziemię bez
życia. Medyk podbiegł do wadery ze strachem w oczach, by po kilku chwilach
odwrócić głowę i powiedzieć:
- Oddycha. – powiedział, na co
wszyscy obecni odetchnęli z ulgą.
- Co z nią? – spytał alfa patrząc
na swoją ukochaną. Delta podszedł teraz do Nymerii, wcześniej kiwając w stronę
Domino, która przyszła pomóc w trudnej sytuacji, aby zajęła się drugą chorą.
- Nie wiem jeszcze co Flora
zdołała zrobić, ale na pewno dała nam trochę czasu. – spojrzał na płowego
basiora, oczekująco. – Czasu, który może nam pomóc w pewnym uratowaniu
szczeniaków.
- A co z Nymerią?
- Nie widzę dla niej ratunku.
Po tych słowach świat jakby na
chwile się zatrzymał.
- Ratuj je.
Bohaterski
- CZEKAJCIE! – donośny niski głos
przerwał dyskusje, jeżeli można było tak ją nazwać.
Do jaskini weszła Tiska,
ewidentnie przemęczona i smutna. Zaraz za nią pojawił się właściciel głosu,
kulejący na jedną łapę Magnus, z żarem w oczach, lecz ewidentnie z ostatkiem
sił w ciele. Przeżył chorobę, przeżył wojnę… już dwa razy uchronił się od śmierci
w krótkim odstępie czasu. Czy Bóg miał na to plan?
- Ratuj wszystkich. – powiedział już
nie tak głośno, z lekko zasapanym oddechem.
- Nie dam rady.
- Dasz. Pomogę jej. – usiadł obok
córki i chwycił jej wiotką łapę. W tym czasie jego żona westchnęła ciężko i
usiadła obok niego.
- Magnus, nie masz tyle siły. Byłeś
chory, ranny… Ja wiem, że…
- Nie mam. – spojrzał jej w oczy
i na kilka sekund nastała niczym niezmącona cisza. Pojedyncza łza spłynęła po
pysku Tiski, gdy ta zdała sobie sprawę do czego może to wszystko doprowadzić. –
Nie mogę jej zostawić, Kochanie. Jedną córkę już straciłem. Tej stracie mogę
zapobiec.
Basior odwrócił wzrok od
ukochanej i spojrzał na medyka:
- Delta, szykuj się do operacji.
- Magnus... – jej uśmiech rozjaśnił
twarz basiora. Jego język szybkim ruchem zlizał z jej policzka tą jedną
niesforną łzę.
- Przeżyliśmy już razem wiele.
Teraz jej kolej.
Tiska pokiwała lekko głową i
przytuliła głowę do ramienia męża. Nie zamierzała go opuszczać do ostatniej
chwili.
Krwawiąca
Gdy ból znika, to znaczy, że się
umiera, prawda? Czułam się jakbym pływała na niezmąconej tafli wody, która
przed kilkoma chwilami podtapiała mnie i nie pozwalała złapać oddechu na swojej
powierzchni. Leżałam na plecach i patrzyłam na rozgwieżdżone niebo, jakbym nie
miała już żadnych zmartwień. Co się zmieniło? Umierałam prawda?
Jeszcze chwilę, Nymka. Jeszcze trochę.
Głos przeszył moją podświadomość
ciepłem i spokojem.
Tato.
Wszystko będzie dobrze. Tylko wyjdź z wody.
Obróciłam się na brzuch i rozejrzałam
dookoła.
Płyń.
Więc płynęłam. Nie widząc lądu,
nie wiedząc co robię i jedynie czując ciepło w poruszających się szybko łapach.
- No witaj, Nymerio. – obok mnie
zwinnie poruszał się Lucjan. – Ciężki okres, co?
- Co tu robisz? – spytałam lekko
już zasapana.
- Najwyraźniej po raz kolejny
masz problem… Tylko tym razem to ja przyszedłem do ciebie.
- Nie mam czasu na wycieczki.
Muszę…
- Płynąć? A dlaczego?
- Mój tata… on…
- Pewnie zaraz
straci życie, żeby Cię uratować. Jednak może umrzeć na marne.
- Dlaczego?
I wtedy to
poczułam. Okropny ból przyszywający mój brzuch. Skuliłam się, od razu wpadając
pod wodę. Nie mogłam złapać tchu, a ból narastał coraz bardziej. Woda zabarwiła
się karmazynem.
- Ponieważ
wracając ci siły, jednocześnie oddaje Ci ból. Który uniemożliwi Ci dopłynięcie
na miejsce.
- Nie! –
krzyknęłam zanim moja głowa ponownie znalazła się pod wodą.
- Więc płyń.
Szybko. Ile masz sił w łapach. Tutaj nie umrzesz, nie zemdlejesz, tutaj tylko
musisz dopłynąć na czas odczuwając ból, którego nigdy wcześniej nie odczuwałaś.
Więc płynęłam.
Z bólem, którego nigdy wcześniej nie odczuwałam. Z myślą, że jeszcze go
uratuje. Że mój ojciec przeżyje razem ze mną.
Ratujący
Delta uwijał
się z operacją jak najszybciej mógł, co chwila patrząc na coraz bardziej pochylającego
się nad córką Magnusa. Jego sierść, już wcześniej lekko wyblakła z koloru,
teraz przybrała barwę brudnej szarości z lekką domieszką chabru.
- Syn! –
Krzyknął Delta wręczając małe ślepe dziecię stojącej obok Domino. Tym razem to
on odbierał poród, nie tylko dlatego, że odbywało się przez cięcie podbrzusza,
ale także przez stan ciężarnej.
Domino zabrała
szczeniaka w głąb jaskini by go obmyć i pomóc w przystosowaniu w nowym miejscu.
- Córka! –
ledwie kilka minut dzieliło te dwa dźwięki, a wydawać by się mogło, że trwało
to całe wieki. Tym razem szczeniak został wręczony samemu ojcu, z braku kadry, nie
było innego wyjścia. – Zanieś go położnej. – usłyszał alfa rozkaz i bez
zająknięcia go wykonał. Patrzył tylko na córkę, przez całą drogę do
prowizorycznego posłania niemowlęcego, nie mogąc oderwać od niej wzroku.
Z trzecim
szczeniakiem było gorzej. Minuty mijały, Delta robił co mógł, ale młody
zakleszczył się, a pępowina owinęła się wokół niego jak sznur wokół szynki. W
końcu jednak udało się i kolejny brzdąc szczęśliwie zdrowy, pojawił się na
naszej ziemi.
- Syn… - sapnął
z wycieńczenia medyk, wiedząc, że to jedynie część jego dotychczasowej pracy.
Szkraba zwinnie odebrała od niego Domino.
- Wróć tu
zaraz, będę Cię potrzebować. – powiedział pocierając łapą po czole, zostawiając
na nim krwawy ślad. – Zostaw młode z ojcem.
Delta nie
musiał się powtarzać. Po chwili nowa chwilowa asystentka medyka była już przy
nim.
Krwawiąca
Nie mogę już... ta jedna myśl nie
odchodziła ode mnie. Miałam ochotę zatrzymać się i pozwolić wodzie by mnie
połknęła, zabrała w głąb siebie, gdzie zaznam w końcu spokoju i braku bólu.
Jednak
musiałam przeć dalej, musiałam. W pewnej chwili, gdy jedna z większych fal
odsłoniła mi horyzont zobaczyłam ją. Małą wyspę pośrodku bezkresu wód. TAK! To
tam musiałam dopłynąć. Nadzieja rozgrzała mnie do czerwoności, dodając mi sił i
adrenaliny.
I gdy już myślałam,
że będzie już tylko dobrze, nade mną rozgorzał grzmot. Potężny i głośny,
któremu zawtórowała błyskawica uderzająca w cel mojej podróży. Siły opuszczały
mnie coraz bardziej i w końcu coś zrozumiałam… spokój na wodach przyszedł gdy
Magnus zaczął mi pomagać. To jego zasługa, byłam pewna.
Czy burza oznaczała,
że nie zdążyłam?
Bohaterski
- Kochanie… - szepnęła Tiska,
trzymając męża w ramionach, ledwie mogącego utrzymać głowę w górze.
- Kocham Cię.– powiedział tylko,
a później zgiął się w pół, w potężnym wrzasku i padł na ziemie. - Opiekuj się
nimi. – uśmiech zawitał na jego pysku, zupełnie jakby ból równie szybko zniknął
jak się pojawił. W następnej sekundzie jego oczy straciły żar.
<Agrest?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz