czwartek, 26 maja 2022

Od Delty - "Wojna Smakuje Krwią - Na skraju jak w raju. Prawda?" cz. 7

Dlaczego noc przybyła z bagażem wrzasku?

Spokój był wręcz wszechobecny. Powoli, bo powoli ale sprawnie Delta wypuszczał coraz to kolejne wilki z jaskini. Okładał rany roślinami. Jego moc, dawno zdeformowana nie współpracowała już z nim wcale wyniszczając ciało od wewnątrz. Całkowicie przyćmiona i zapomniana przez umysł, a upominająca się o swoją władzę niszcząc to czym władać by miała.

Delta westchnął ciężko. Zmienił właśnie okład Florze zerkając na nią ze zmarszczonym nosem. Spała, leżała i mruczała w stanie totalnie niestabilnym. A on? Z coraz to czystszą nienawiścią spoglądał na jej futro. A może to był żal? Żal jak wiele straci kiedy jej oczy w końcu otworzą się na dobre. Co się z nim stanie? Jak nisko spadnie? Umrze jako żołnierzyk, na polu bitwy w walce o słowa , w które przestał już wierzyć? Czy może umrze w samotności, gdzieś z boku, niezauważony przez tłum, który niegdyś był jego rodziną? Władza, polityka ... Wszystko zniszczyło mu życie w tak doszczętny sposób jak tylko było to możliwe.

Ale chwila. Chwila. Czy nie miał rodziny?

Miał. Miał przecież. Dwa szczenięta czy trzy. A jednak wychowane przy świcie wojny, zranione przez wilcze kły i obciążone brakiem miłości i takimi wartościami jakie wpoiła im w głowy śmierć. Jaka to więc rodzina? Gdzie oprócz wątpliwych więzów krwi wiąże ich jedynie dzieciństwo. A przecież jego dzieci z dawna wyrosły już i opuściły jego serce. Zostawiły za sobą tylko gorzką realizację tego jak beznadziejnym ojcem był.

Ale chwila. Chwila. Czy nie miał dobrego stanowiska?

Nie miał. Medyk dostał mu się jak psu kość z posiłku. Cudem, bo ktoś przypomniał sobie o tym że Delta istnieje. Harówka, pot, łzy i ciągłe wyczerpanie. I niby mógł wyjść, wziąć dzień wolnego, ale kto zajmie jego miejsce? Półżywa Flora? Niedoświadczona Tia? Agrest, który jedyne co umie leczyć to swój żołądek wódką? Czy może wsadzą w jego miejsce samego generała? Parszywy los podpowiadał mu, że gdyby go tylko zabrakło, wymieniliby go na pierwszą lepszą przybłędę, która przechodziła akurat obok granic watahy. Nieprzydatny, łatwo wymienialny, zwykły wilk z coraz mniejszą chęcią do życia. Więc jakie stanowisko?

Ale chwila... Chwila...

Odetchnął. Jego łapa przesunęła się po obolałym czole. Oczy powoli zamknęły się. Wieczór przyniósł ciszę, którą przerywało jedynie świerkanie świerszczy. Ich muzyka niewyraźnie przychodziła do wnętrza jaskini, niczym nieproszony gość. Światło rozpalonego przed jaskinią ogniska wpadało do wnętrza i niczym pajączki plątało się po ścianach, majacząc niczym iluzje po kamieniu. Pomarańczowe światło mogło zdawać się być uporczywym towarzyszem dla snu pacjentów, a jednak potrzebne było dla samego medyka pracującego nadal w kącie pomieszczenia i powoli segregującego zioła. Nie miał czasu uzbierać nowych ostatnio, ani posprzątać. Zatem robił to wieczorem. Teraz. Kiedy wszystko inne spało w swoistym porządku. Tak powinno być już zawsze i na zawsze.

Słodkie i pobożne życzenia. Delta siedział odwrócony pyskiem do półek, tyłem do wejścia. Światło malowało jego cień tuż przed nim, zasłaniając słoiczek w jego łapach. Wtedy też ten raczył powiększyć się niepokojąco. Uszy wilka zastrzygły, oko poruszyło niespokojnie kiedy podniósł głowę. Zamrugał. Smuga, wielka, osłaniająca jego własny mrok. Ktoś stał w wejściu.
Medyk odwrócił się i zamrugał niespokojnie. Niespodziewany gość, niczym zjawa wpadł i poszedł żwawym krokiem. Długa szyja, jeszcze dłuższe nogi i typowo ptasia postawa.
—Kai? — Delta nie był w żadnym wypadku pewien czy to było jego imię. Tego ptaszyszcza widział raz na oczy i nie bardzo słuchał kiedy go przedstawiano. Nie miał chęci.

Jednak coś się nie zgadzało. Jego pióra były tak szare w tej czerwonym świetle. Delta zmrużył oczy.
—Nie. Nie mamy na to czasu. — ten głos także wydał się być znajomy.
—O kurwa. — medyk zaklął cofając się o krok. Przełknął ślinę nerwowo. Jego umysł na chwilę zapalił się żywym ogniem. W końcu tuż przed nim, w pełnej swojej okazałości stał nikt inny, jak martwa przyczyna jego nędznego życia. — Mundus... —
—Nie mamy na to czasu! — dziób ptaka zaklekotał wręcz zbyt realnie.
—O kurwa. Delta. — medyk potrzepał głową. — Widzisz duchy... — jęknął mało nie upadając na ziemię. Łapy pod jego ciałem zatrząsły się niebezpiecznie kiedy zadarł nieco głowę.
—Delta. Jesteś potrzebny! — ale te słowa zupełnie przeleciały obok uszu wilka. Jakby zignorowane przez wyczerpany umysł.
—Zaczynam szaleć. A nie ma psychologa. Gdzie moja woda... Chyba usnąłem... Muszę się polać. — jego łapy powoli się przesunęły po kamiennej posadzce. Szare skrzydła gdzieś z tyłu zatrzepały z niezaspokojonej uwagi. Delta daleko nie poszedł kiedy na swoim karku poczuł ucisk szponów. Jego głowa chwilę myślała nad tym co tak właściwie się działo i dlaczego wszystko zdawało się takie ralne. Refleksja nadeszła bardzo powoli.

Najpierw pojawiło się przerażenie, które zrzuciło go do poziomu posadzki.
Zaraz potem dezorientacja. Ucisk zniknął. Głuche słowa odbiły się od niego jak od ściany.
A potem. Wściekłość. Furia wręcz.

Podniósł się na proste łapy zaglądając na ptaka. To nie mógł być Mundus. Mundus... był martwy. Zatem po furii nastąpiło zwątpienie.
—Czego chcesz? — warknął niewątpliwie agresywnie jeżąc sierść na karku kiedy ptaszysko zbliżyło sie o krok za blisko. Dyskomfort o jaki go przyprawiał wymykał się poza granice będące do zniesienia.
—Zaatakowali Agresta i Nymerię. I... Kawkę. Są ranni. Jesteś tam potrzebny. —
—Cudnie. — parsknął.

Dlaczego ten pieprzony wrzask nie chce ucichnąć.

Delta wysłał szaropiórego ptaka po dwójkę czy trójkę żołnierzy. Nie miał zamiaru sam targać, kto wie, może trzech, może martwych ciał. Patrząc na to jak ten świat się zdążył ułożyć, nie byłby zaskoczony w najmniejszym stopniu. Nie spieszyło się mu. Może dlatego, że nie bardzo mógł. Jego ciało nadal było słabe, a jeszcze niedawno czuwał całymi nocami nad masą zmarłych, szyjąc i opatrując rany bez ustanku. Nie zdążył odespać, najeść się nawet. Obawiał się, że jeśli pobiegnie za szybko to i jego będzie trzeba zbierać z ziemi. To też nie tak że szedł sobie spacerkiem. Co to , to nie! Każda jego sekunda ociągania się mogła kosztować któreś z nich życie, jeśli się tam jeszcze trzymają.
U jego boku szeleściła mała torba. Przybory wzięte, w niewielkiej ilości, jakby trze było zarzucić na kogoś jakiś bandaż w pośpiechu przed przeniesieniem. Kiedy docierał, dogoniły go posiłki, które wezwał i pewien ptak. Ptak który coraz bardziej zdawał się być zmartwychwstałym przyjacielem z dawnych lat. Chociaż... czy jeszcze przyjacielem?

Rozpaczliwy płacz, było tym co go przywitało. Na szczęście nie musiał sie jeszcze z tym spierać. Jego zziajany umysł skupił sie na tym co potrafił najlepiej w takich momentach.
—Ty. Ty tam. — machnął łapą na jednego z żołnierzy nie bardzo pamiętając jego imię. — Weź to i wyjmij bandaże. — torba wylądowała na ziemi.
— Wasza dwójka ładuje ją na nosze. Raz, raz. — nie jąkał się. Wpadł w powolny trans. Jeden bandaż, dwa. Zawiązane na odpierdziel, aby trzymać się chociaż chwilę, zapewnić odrobinę oporu dla krwi wylewającej sie z ciała samicy alfa.

Droga do jaskini medycznej na szczęście nie był taka daleka. Ale Delta i tak przejechał się na plecach innego wilka, ponieważ jego tempo było znacznie wolniejsze od tempa  wilków wyćwiczonych do biegów... albo w ogóle wilków.
Jednak nawet nie podziękował zeskakując z darmowej przejażdżki. Jego łapy rzuciły się bowiem do pracy. Jedna szmatka. Woda, Mydło? Mydło! Druga szmatka. No i oczywiście, bandaże. Dużo bandaży. Jeszcze więcej nici i rozkazów. Ty to. Ty tamto. Nawet Agrest się załapał. W końcu medyk, władzę ma większa niż sam przywódca. Bez medyka to gówno ,a nie by przeżyli.
—Pomóżcie mi. — mruknął w kierunku stojących wilków. Dwóch pacjentów też wstało do pomocy widząc co się działo. Między innymi Ry, któremu się polepszało w szybkim tempie.
Wszystko krzątało się i przepływało mu wręcz przez ręce. Z jednej łapu do drugiej. A w tym wszystkim były łzy i to ciche skowyczenie, które Delcie działało na nerwy.
—Agrest. Wyjdź.  — warknął w jego kierunku przesuwając palcami po ranie. Badając co się działo, jak temu zaradzić.
—Ale...—
—Wypierdalaj! Ty też wara. — machnął na Ry i wskazał mu łóżko.

Delta westchnął ciężko. Jego oczy łzawiły od nadmiernego skupienia. Igła i nitka plątała mu się w brudną od krwi sierść. Łatał co mógł bez uszkodzenia dzieci, które swoją drogą znalazły się zaraz na drodze kłów. Dlatego też starał się to robić dokładnie, ale też bał się dokończyć robotę. Jednak to nie było takie proste. Nic nie chciało z nim współpracować. Rana rozrywała się na nowo. To tu , to tam. Coś udało mu się złączyć. Coś nie. Sytuacja była tragicznie beznadziejna wręcz. Szlak by trafił jego pieprzone moce. Gdzie są kiedy ich potrzeba?

— Agrest! — wydarł się. W jego ręce była jeszcze igła kiedy wołał. Oddał ja w łapki przerażonej tym faktem, położnej i wyszedł na zewnątrz. — Chodź. — nie bawił się w prośby. Miał pełną władzę. Niektórzy może cieszyli by się z tego faktu. W końcu nie każdy może sobie tak porzucać alfą na wszystkie strony, a nawet za drzwi. Jednak przez umysł Delty nawet na chwilę taka myśl nie zagościła. —Rzecz jest  skomplikowana. — nawet bardziej niż Delta chciał wierzyć niż jest. Złudna nadzieja że wszystko się ułoży.

Usiedli przed poranioną, nadal krwawiącą z miejsc, których medykowi nie udało się jeszcze scalić. Ale nie było czasu na łatanie ciała, kiedy wiedział, że będzie musiał najpierw podjąć pewna decyzję. Ale nie był na to gotowy. Nie chciał decydować o czyimś życiu, ze względu na swoją niemożność.
— Nymeria... jest z nią źle. Agrest. Słyszysz. Źle. Nie jestem w stanie złatać jej ze szczeniętami w brzuchu. Zresztą, one też nie są w najlepszym położeniu tuż pod igłą. Decyzja. Musisz wybrać. Ja nie jestem w stanie, nie ważne jak bardzo bym chciał, uratować wszystkich. Więc albo rozcinamy Nymerię i ratujemy szczeniaki. Będą wcześniakami, ale przeżyją. Albo poświęcamy szczeniaki i ratujemy Nymerię, ale na ponowną ciążę nie licz Agrest. Decyzja. Szybko. Jeśli tego nie zrobimy, stracisz i żonę i dzieci. Ty zdecyduj  — najprościej bowiem było zrzucić odpowiedzialność na kogoś zupełnie innego.  Delta de facto nie wiedział jaka opcja jest lepsza. Szczenięta... niby tak. Tyle żyć. Nieświadomych swojego nieszczęścia, ale i Nymeria. W końcu szczeniaki zawsze można przygarnąć.
—Co mam zrobić? — Delta mało nie parsknął. Skąd on miał to wiedzieć?
—Nymeria nie donosi potomstwa. — palnął od tematu. — Możemy wyciąć je już teraz, ale to zakończy się śmiercią matki. —
—Na co jest nadzieja? Czy nie ma juz nadziei? — i weź tu pracuj z politykiem. Delta spuścił po sobie uszy i zadarł głowę do góry aby spojrzeć w puste oczy basiora.
—No, Agrest, jaka decyzja. Nie mamy czasu! — opierdzielił go, jak na medyka przystało. Chociaż był przerażony a jego łapy zaczynały odczuwać to i trząść się delikatnie. Odetchnął panicznie wręcz. Atak paniki? Prawdopodobnie. W najgorszym możliwym momencie.
—Nie, ja... — basior chyba też się łamał. Nic dziwnego. Gdyby mogli pewnie oboje padliby na ziemię z płaczem, zawinąć się w kuleczki jak dwa bezbronne szczeniaki. Delta przymknął oczy próbując się opanować, kiedy do jego uszu dotarł szelest. Odwrócił się z przerażeniem.
—Floro, nie! — jego łapy pośliznęły się pod nim sprawiając, że zarył szczęką w posadzkę, kiedy z rozpędem miał do niej wystartować. — Jesteś za słaba! — wstał z trudem czując się jakby pękło mu coś w pysku. Niezbyt przejęty jednak postawił się do pionu. Był jedynym medykiem, który zdawał się być przy zmysłach, a pamiętajmy, że od nich odchodzi. A i miał wrażenie ,że zaraz zostanie dosłownie jedynym medykiem. Jednak mógł tylko patrzeć w milczeniu jak Flora wkłada ostatki siebie w ratowanie tej biednej duszy dryfującej pomiędzy śmiercią a życiem. Oczywiście bujając się w kierunku upadku ku czarnej nicości i tego miłego wołania dołka w ziemi.
Ale patrząc tak na to jak rana powoli goi się i znika, pozostawiając po sobie bliznę i odrobinę krwi zdał sobie sprawę, jak beznadziejnym medykiem się okazał. Nie potrafił zrobić nawet tak prostej rzeczy jak pomóc Nymerii. Dlaczego? Przecież miał moce. Chuj z tym że nie chciały działać. Wymagano tego od niego. A tymczasem... jedyne co mógł to patrzeć, albo wybierać kogo ratować. Nie dość że zdrajca własnego ludu to jeszcze medyk od siedmiu boleści. Może i bez niego by sobie poradzili. Z zamyślenia wyrwało go głuche łupnięcie. Zdruzgotany podskoczył do opadłej z sił wadery. Nawet jak wprowadzała go w stan agonii i zasiewała w nim nienawiść, jej śmierć byłaby ciosem dla watahy.
—Oddycha. —odsapnął. Samica kupiła im parę minut.
—Co z nią? — Agrest rzucił kiedy tylko Delta podszedł do Nymerii.
—Nie wiem co jeszcze Flora zdołała zrobić, ale na pewno dała nam trochę czasu. — rzucił okiem na alfę. Jego szary pysk zamajaczył niezrozumieniem. — Czasu, który może nam pomóc w pewnym uratowaniu szczeniaków. —
Mrugnął na skrzydlatą samicę dziękując jej za zajęcie się Florą i jeszcze łapą przywołał jej pomocnika w postaci Sigmy, który jeszcze leczył się z ran po walce.
— A co z Nymerią? —
—Nie widzę dla niej ratunku. — a przynajmniej wiedział, że nie potrafi tego zrobić. Samica nadal siedziała po stronie grobu, powoli staczając się do niego coraz głębiej. Czuł się bezradny. Jak dziecko we mgle. Miał ochotę popłakać się nad sobą.
—Ratuj je. — nie oczekiwał innej odpowiedzi. Nawet jeśli by ją otrzymał, i tak zrobiłby po swojemu. W końcu zna swoje możliwości. Wziął do ręki nożyk. Odetchnął.
—CZEKAJCIE.— i rzucił nim o podłogę ze złością patrząc na przybyszy. Mieli czasu więcej, prawda. Ale kurwa! I tak nie za dużo! Jeszcze chwila i zginą wszyscy i co? I czyja będzie wina? Tiska z ukochanym wstąpili w próg jaskini medycznej. Wzrok Delty wyraźnie ich mordował. Kiedy oni tułaczyli się w ich kierunku podał pomocniczce nóż do obmycia.
—Ratuj wszystkich. — jego słowa doszły do Delty, ale nie wywarły na nim zbyt wielkiego wrażenia.
—Nie dam rady. — znał swoje limity. Nie potrafił tego zrobić bez swoich mocy.  Bez swojej śmierci.
—Dasz. Pomogę jej. —
—Magnus, nie masz tyle siły. — Delta tylko przytaknął Tisce. W końcu niedawno jeszcze raczył Magnusa w swoich progach. — Byłeś chory, ranny... Ja wiem, że...—
—Nie mam. — i Delta nie mógł zaprzeczyć. Jednak chrząknął znacząco. Czas uciekał. Nie miel lat, nie mieli nawet kilu pełnych minut, a oni urządzali sobie pogaduszki. Gdzie decyzje?
— Nie mogę jej zostawić, Kochanie. Jedną córkę już straciłem. Tej stracie mogę zapobiec.—

—Delta, szykuj się do operacji. — spojrzał na niego. Ten tylko fuknął. Będą mu rozkazywać w jego własnym domu?! W jego królestwie. Poza tym... Te tłumoki wyraźnie pomijały fakt, że był do niej gotowy od dobrych dwóch minut. KTÓRE STRACILI NA POGADUCHY.
—Magnus...— Tiska mruknęła. Delta sięgnął po nóż podany przez położną. Czysty i sterylny.
—Przeżyliśmy już razem wiele. Teraz jej kolej. — Czyli jednak będzie jakiś trup.
Wszystko zamilkło dosłownie na sekundy, kiedy wszyscy skupili wzrok na najdrobniejszym z nich. Delta odetchnął. Całkiem spokojny, wprowadził się w trans. I naciął brzuch sprawnym ruchem nie pytając już o nic. Cokolwiek mieli robić, nie jego sprawa. Skoro uważają że są w stanie pomóc Nymerii, on sam zrobi co umie.

Skóra ustąpiła pod ostrzem. Dźwięk rozdarcia obił się echem wśród ścian. Delta powoli zajrzał na sytuację w której sie znalazł. Dalej przeciął się przez mięśnie z uwagą godna chirurga w którego rolę musiał się wcielić.  Nie zwlekał. Kiedy tylko na jego drodze znalazła się mała kupka mokrej sierści wydobył ją płynnym ruchem wolnej łapy. Nóż przeciął pępowinę, pysk zabrał resztki jej odrzucając na bok.
—Syn! — Oddał szczeniaka w łapy stojącej obok wadery wracając do swojego zajęcia. Następny szczeniak. Pod jego palce podsunął się sam, chętny wręcz do wyjścia. Delta wyjął, szarpnął delikatnie gdyż zaplątał sie jedynie łapką we własną pępowinę. Odciął ją.
—Córka! — kolejne maleństwo trafiło w ręce wilka. Tym razem Agresta — Zanieś je położnej. —
Z następnym jednak pojawił się problem. Delta sapnął zestresowany nie wiedząc od razu co jest nie tak. Chwilę gmerał przy nim obracając go . Jednak nie chciał pójść dalej. Ba! Nawet rozciął odrobinę dziurę. Okazało się że maluch mało nie powiesił się na własnej pępowinie. Medyk westchnął. Powoli ciął. Tuż obok jego szyi. Z ograniczoną możliwością ruchu. Ale udało mu się. Zajęło mu to chwilę, ale wydobył malucha w całości. Był mniejszy i z pewnością podczas akcji zachłysnął się wodą, ale położna obiecała się tym zająć kiedy przekazywał jej szczenię w łapy.
—Syn. —  puścił małe ciałko. — Wróć tu zaraz, będę cię potrzebować . — powiadomił ją jeszcze. Jego łapa przesunęła po czole, które upomniało się kolącym bólem i paroma kroplami potu. Oczywiście umorusał się przy tym krwią po całym pysku. — Zostaw młode z ojcem. —
A kiedy tylko wróciła z prędkością światła Delta pozbył się dwóch martwych młodych po czym łożyska i załatał rozdarte ciało. Miał nadzieję że zdążył, chociaż zdawało mu się, że Magnus odszedł jeszcze chwilę zanim skończył manewrować igłą w ciele.

Odetchnął rzucając okiem na szczeniaki. Agrest został już wygoniony od młodych. Należało je zbadać, ogarnąć, wyczyścić i dosuszyć. A to wszystko jak najszybciej. Nymeria w końcu ustabilizowała się na granicy, ale stała tam dłuższą chwilę. Mógł spuścić z niej oko chociaż na sekundę. W końcu te fasolki też były ważne. Szybkie badanie, poszło sprawnie. Najwięcej namęczyli się z maluchem który zaplątał się w pępowinę przy wyjściu. Nagimnastykowali się przy wyciąganiu wody z jego płuc, ale dali radę. Nic już nie szeleściło. Malec oddychał zupełnie normalnie. Wraz z pomocnicą w końcu wyłonił się zza zasłonek. Alfa leżał tuż obok swojej ukochanej. Dzień zaglądał w progi jaskini niczym słodka metafora nowego życia, lepszego czasu.
Delta wysilił się. Dwa maluchy wesoło dyndały sobie z jego szczęki, kiedy niósł je do matki. Były głodne. Niby powinny zjeść zaraz po przyjściu na świat, albo chwilę po, jednak nie było na to szans. Nymeria była wtedy stanowczo za słaba. Ale teraz jadły do upoju.
—Jest coraz lepiej. — wadera która tak dzielnie pomagała mu dostarczyć na ten świat te trzy małe cudeńka powiadomiła samca alfę. — Istnieje duża szansa, że przeżyją wszystkie trzy. —
—Musimy zmienić opatrunki Agreście. — mruknął kiedy był juz pewien że malce najadły się. Odsunął je delikatnie łapą podając położnej w opiekę, na chwilę. — pomóż mi odwrócić Nymerię na drugi bok. — sapnął. —Będzie lepiej, Agrest... — Kolejna nieprzespana noc dawała się we znaki słabemu ciału. Wysiłek jaki włożył w ratowanie tych żyć kosztował go wiele energii, której powoli brakowało. Ale trzymał się. Maił jeszcze trochę do zrobienia. Jak na przykład ogarnięcie Florki, Ry , Sigmy, Szczeniaków, Agresta, sprowadzenie Kawki, bo z tego co wiedział, też tam była. Badania i łatanie ran dla wszystkich, nawet jeśli to tylko siniaki. Przezorny zawsze ubezpieczony. Kto wie... może zrobili im coś wewnętrznie, a oni latają sobie nieświadomi.
—Ty jesteś następny w kolejce. — mruknął kiedy skończył wiązać białą tkaninę na ciele samicy.
—Co? — alfa spojrzał na medyka jak na ducha. Ten tylko przewrócił oczyma.
—Nie zgrywaj idioty. Nie wiem co tam się działo. A teraz wstawaj. Nie wiadomo czy nie oberwałeś po żebrach. Czy nie ukruszyli ci ich. Czy masz jakieś przecieki wewnątrz, albo cokolwiek innego. No. Siadaj. — machnął na niego łapą odwracając się po maści, które miał u swojego boku. Na szczęście niewiele alfie się stało. Parę tylko siniaków. Nic szczególnego.
—Jak spotkasz Kawkę ma się u mnie stawić, czy uważa że jest zdrowa czy chora. — poinformował Agresta patrząc mu prosto w oczy, wzrokiem który nie przyjmował do siebie żadnego nie.
—Dobrze. —
Opuścił ich na chwilę, aby napić się samemu i znaleźć jakieś pożywienie, które można by z łatwością podać Nymerii. Prawdopodobnie dobrym pomysłem była zupa z ziołami i mięsem. Może jakieś warzywo urosło wcześniej w ludzkich ogrodach. Wyśle położną, niech zajrzy tam i coś przyniesie. Tak. Tak właśnie zrobił, samemu przeżuwając kawałek zająca, którego otrzymał. Sprawnie też rozdał racje chorym.

Skąd mój dyskomfort w ciszy? Czemu ona dudni moim sercem i problemami milczenia?

Zanim jednak zakończył wszystko i mógł zająć się sobą, jeszcze jeden gość zjawił sie w drzwiach. Pewnie tylko na chwilę. Zajrzeć jak wszystko zakończyło swoją drogę. Pewien szary ptak, który powoli podszedł do Medyka.
—Jak z nimi? — zapytał. Głos miał jego. A o kogo pytał? A tak.. Alfy. Samica Alfa i ... Agrest. Nyma i jej kochany mąż.
—Dobrze. Ale... kim ty jesteś? — padło pożądane pytanie.
—Długa historia. — nieprzyjemna cisza zapadła na parę sekund.
—Nie mam na takową czasu. —
—Em... Szkliwo. W takim razie. —
—Cudnie. Nachyl się wiec do mnie Szkliwo. — Medyk musiał zadrzeć głowę aby spojrzeć na ptaka. Ten postąpił jak mu kazano, aby zostać ukaranym za swoje posłuszeństwo. Co prawda Delta zamachnął się łapą, ale bądźmy szczerzy. Bardzo boleć,  pewnie nie bolało.  — To gdybyś jednak był Mundusem, którego iluzyjnie przypominasz. A teraz wynoś się. Nie pokazuj mi sie na oczy. Sprawiasz że chcę się zabić jeszcze bardziej niż na co dzień. No... i dodatkowo za bardzo go przypominasz. Niekomfortowo mi z tym .Zjeżdżaj z moich oczu, a w razie choroby tam są krzaki. — machnął łapą na wyjście i odwrócił się.
Jeśli to Mundus. Jeśli to on. Nie wybaczy ani jemu, ani żadnemu pieprzonemu politykowi w tej całej bandzie. Zniszczyli jego życie, aby się pobawić huh? Jeśli to prawda... Będą się leczyć u sąsiadów albo u Flory jak wstanie. Choćby mieli umierać i umierając błagali go o pomoc, będzie im tylko zimo w oczy spoglądał. A przynajmniej miał taką nadzieję. Że nie złamie się w pamięci swoich słów, i że te zapadną mu na damo dno serca.

Dlaczego wszystko tak piszczy? Czy to nie ma być cisza?

CDN.

 

 

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz