Dlaczego noc przybyła z bagażem wrzasku?
Spokój był wręcz wszechobecny. Powoli, bo powoli ale sprawnie Delta wypuszczał coraz to kolejne wilki z jaskini. Okładał rany roślinami. Jego moc, dawno zdeformowana nie współpracowała już z nim wcale wyniszczając ciało od wewnątrz. Całkowicie przyćmiona i zapomniana przez umysł, a upominająca się o swoją władzę niszcząc to czym władać by miała.
Delta westchnął ciężko. Zmienił właśnie okład Florze zerkając na nią ze zmarszczonym nosem. Spała, leżała i mruczała w stanie totalnie niestabilnym. A on? Z coraz to czystszą nienawiścią spoglądał na jej futro. A może to był żal? Żal jak wiele straci kiedy jej oczy w końcu otworzą się na dobre. Co się z nim stanie? Jak nisko spadnie? Umrze jako żołnierzyk, na polu bitwy w walce o słowa , w które przestał już wierzyć? Czy może umrze w samotności, gdzieś z boku, niezauważony przez tłum, który niegdyś był jego rodziną? Władza, polityka ... Wszystko zniszczyło mu życie w tak doszczętny sposób jak tylko było to możliwe.
Ale chwila. Chwila. Czy nie miał rodziny?
Miał. Miał przecież. Dwa szczenięta czy trzy. A jednak wychowane przy świcie wojny, zranione przez wilcze kły i obciążone brakiem miłości i takimi wartościami jakie wpoiła im w głowy śmierć. Jaka to więc rodzina? Gdzie oprócz wątpliwych więzów krwi wiąże ich jedynie dzieciństwo. A przecież jego dzieci z dawna wyrosły już i opuściły jego serce. Zostawiły za sobą tylko gorzką realizację tego jak beznadziejnym ojcem był.
Ale chwila. Chwila. Czy nie miał dobrego stanowiska?
Nie miał. Medyk dostał mu się jak psu kość z posiłku. Cudem, bo ktoś przypomniał sobie o tym że Delta istnieje. Harówka, pot, łzy i ciągłe wyczerpanie. I niby mógł wyjść, wziąć dzień wolnego, ale kto zajmie jego miejsce? Półżywa Flora? Niedoświadczona Tia? Agrest, który jedyne co umie leczyć to swój żołądek wódką? Czy może wsadzą w jego miejsce samego generała? Parszywy los podpowiadał mu, że gdyby go tylko zabrakło, wymieniliby go na pierwszą lepszą przybłędę, która przechodziła akurat obok granic watahy. Nieprzydatny, łatwo wymienialny, zwykły wilk z coraz mniejszą chęcią do życia. Więc jakie stanowisko?
Ale chwila... Chwila...
Odetchnął. Jego łapa przesunęła się po obolałym czole. Oczy powoli zamknęły się. Wieczór przyniósł ciszę, którą przerywało jedynie świerkanie świerszczy. Ich muzyka niewyraźnie przychodziła do wnętrza jaskini, niczym nieproszony gość. Światło rozpalonego przed jaskinią ogniska wpadało do wnętrza i niczym pajączki plątało się po ścianach, majacząc niczym iluzje po kamieniu. Pomarańczowe światło mogło zdawać się być uporczywym towarzyszem dla snu pacjentów, a jednak potrzebne było dla samego medyka pracującego nadal w kącie pomieszczenia i powoli segregującego zioła. Nie miał czasu uzbierać nowych ostatnio, ani posprzątać. Zatem robił to wieczorem. Teraz. Kiedy wszystko inne spało w swoistym porządku. Tak powinno być już zawsze i na zawsze.
Słodkie i pobożne życzenia. Delta siedział odwrócony pyskiem
do półek, tyłem do wejścia. Światło malowało jego cień tuż przed nim,
zasłaniając słoiczek w jego łapach. Wtedy też ten raczył powiększyć się
niepokojąco. Uszy wilka zastrzygły, oko poruszyło niespokojnie kiedy podniósł
głowę. Zamrugał. Smuga, wielka, osłaniająca jego własny mrok. Ktoś stał w
wejściu.
Medyk odwrócił się i zamrugał niespokojnie. Niespodziewany gość, niczym zjawa
wpadł i poszedł żwawym krokiem. Długa szyja, jeszcze dłuższe nogi i typowo
ptasia postawa.
—Kai? — Delta nie był w żadnym wypadku pewien czy to było jego imię. Tego
ptaszyszcza widział raz na oczy i nie bardzo słuchał kiedy go przedstawiano.
Nie miał chęci.
Jednak coś się nie zgadzało. Jego pióra były tak szare w tej
czerwonym świetle. Delta zmrużył oczy.
—Nie. Nie mamy na to czasu. — ten głos także wydał się być znajomy.
—O kurwa. — medyk zaklął cofając się o krok. Przełknął ślinę nerwowo. Jego
umysł na chwilę zapalił się żywym ogniem. W końcu tuż przed nim, w pełnej
swojej okazałości stał nikt inny, jak martwa przyczyna jego nędznego życia. —
Mundus... —
—Nie mamy na to czasu! — dziób ptaka zaklekotał wręcz zbyt realnie.
—O kurwa. Delta. — medyk potrzepał głową. — Widzisz duchy... — jęknął mało nie
upadając na ziemię. Łapy pod jego ciałem zatrząsły się niebezpiecznie kiedy
zadarł nieco głowę.
—Delta. Jesteś potrzebny! — ale te słowa zupełnie przeleciały obok uszu wilka.
Jakby zignorowane przez wyczerpany umysł.
—Zaczynam szaleć. A nie ma psychologa. Gdzie moja woda... Chyba usnąłem...
Muszę się polać. — jego łapy powoli się przesunęły po kamiennej posadzce. Szare
skrzydła gdzieś z tyłu zatrzepały z niezaspokojonej uwagi. Delta daleko nie
poszedł kiedy na swoim karku poczuł ucisk szponów. Jego głowa chwilę myślała
nad tym co tak właściwie się działo i dlaczego wszystko zdawało się takie
ralne. Refleksja nadeszła bardzo powoli.
Najpierw pojawiło się przerażenie, które zrzuciło go do
poziomu posadzki.
Zaraz potem dezorientacja. Ucisk zniknął. Głuche słowa odbiły się od niego jak
od ściany.
A potem. Wściekłość. Furia wręcz.
Podniósł się na proste łapy zaglądając na ptaka. To nie mógł
być Mundus. Mundus... był martwy. Zatem po furii nastąpiło zwątpienie.
—Czego chcesz? — warknął niewątpliwie agresywnie jeżąc sierść na karku kiedy
ptaszysko zbliżyło sie o krok za blisko. Dyskomfort o jaki go przyprawiał
wymykał się poza granice będące do zniesienia.
—Zaatakowali Agresta i Nymerię. I... Kawkę. Są ranni. Jesteś tam potrzebny. —
—Cudnie. — parsknął.
Dlaczego ten pieprzony wrzask nie chce ucichnąć.
Delta wysłał szaropiórego ptaka po dwójkę czy trójkę
żołnierzy. Nie miał zamiaru sam targać, kto wie, może trzech, może martwych
ciał. Patrząc na to jak ten świat się zdążył ułożyć, nie byłby zaskoczony w
najmniejszym stopniu. Nie spieszyło się mu. Może dlatego, że nie bardzo mógł.
Jego ciało nadal było słabe, a jeszcze niedawno czuwał całymi nocami nad masą
zmarłych, szyjąc i opatrując rany bez ustanku. Nie zdążył odespać, najeść się
nawet. Obawiał się, że jeśli pobiegnie za szybko to i jego będzie trzeba
zbierać z ziemi. To też nie tak że szedł sobie spacerkiem. Co to , to nie! Każda
jego sekunda ociągania się mogła kosztować któreś z nich życie, jeśli się tam
jeszcze trzymają.
U jego boku szeleściła mała torba. Przybory wzięte, w niewielkiej ilości, jakby
trze było zarzucić na kogoś jakiś bandaż w pośpiechu przed przeniesieniem.
Kiedy docierał, dogoniły go posiłki, które wezwał i pewien ptak. Ptak który
coraz bardziej zdawał się być zmartwychwstałym przyjacielem z dawnych lat.
Chociaż... czy jeszcze przyjacielem?
Rozpaczliwy płacz, było tym co go przywitało. Na szczęście
nie musiał sie jeszcze z tym spierać. Jego zziajany umysł skupił sie na tym co
potrafił najlepiej w takich momentach.
—Ty. Ty tam. — machnął łapą na jednego z żołnierzy nie bardzo pamiętając jego
imię. — Weź to i wyjmij bandaże. — torba wylądowała na ziemi.
— Wasza dwójka ładuje ją na nosze. Raz, raz. — nie jąkał się. Wpadł w powolny
trans. Jeden bandaż, dwa. Zawiązane na odpierdziel, aby trzymać się chociaż
chwilę, zapewnić odrobinę oporu dla krwi wylewającej sie z ciała samicy alfa.
Droga do jaskini medycznej na szczęście nie był taka daleka.
Ale Delta i tak przejechał się na plecach innego wilka, ponieważ jego tempo
było znacznie wolniejsze od tempa wilków
wyćwiczonych do biegów... albo w ogóle wilków.
Jednak nawet nie podziękował zeskakując z darmowej przejażdżki. Jego łapy
rzuciły się bowiem do pracy. Jedna szmatka. Woda, Mydło? Mydło! Druga szmatka.
No i oczywiście, bandaże. Dużo bandaży. Jeszcze więcej nici i rozkazów. Ty to.
Ty tamto. Nawet Agrest się załapał. W końcu medyk, władzę ma większa niż sam
przywódca. Bez medyka to gówno ,a nie by przeżyli.
—Pomóżcie mi. — mruknął w kierunku stojących wilków. Dwóch pacjentów też wstało
do pomocy widząc co się działo. Między innymi Ry, któremu się polepszało w
szybkim tempie.
Wszystko krzątało się i przepływało mu wręcz przez ręce. Z jednej łapu do
drugiej. A w tym wszystkim były łzy i to ciche skowyczenie, które Delcie
działało na nerwy.
—Agrest. Wyjdź. — warknął w jego
kierunku przesuwając palcami po ranie. Badając co się działo, jak temu
zaradzić.
—Ale...—
—Wypierdalaj! Ty też wara. — machnął na Ry i wskazał mu łóżko.
Delta westchnął ciężko. Jego oczy łzawiły od nadmiernego skupienia. Igła i nitka plątała mu się w brudną od krwi sierść. Łatał co mógł bez uszkodzenia dzieci, które swoją drogą znalazły się zaraz na drodze kłów. Dlatego też starał się to robić dokładnie, ale też bał się dokończyć robotę. Jednak to nie było takie proste. Nic nie chciało z nim współpracować. Rana rozrywała się na nowo. To tu , to tam. Coś udało mu się złączyć. Coś nie. Sytuacja była tragicznie beznadziejna wręcz. Szlak by trafił jego pieprzone moce. Gdzie są kiedy ich potrzeba?
— Agrest! — wydarł się. W jego ręce była jeszcze igła kiedy wołał. Oddał ja w łapki przerażonej tym faktem, położnej i wyszedł na zewnątrz. — Chodź. — nie bawił się w prośby. Miał pełną władzę. Niektórzy może cieszyli by się z tego faktu. W końcu nie każdy może sobie tak porzucać alfą na wszystkie strony, a nawet za drzwi. Jednak przez umysł Delty nawet na chwilę taka myśl nie zagościła. —Rzecz jest skomplikowana. — nawet bardziej niż Delta chciał wierzyć niż jest. Złudna nadzieja że wszystko się ułoży.
Usiedli przed poranioną, nadal krwawiącą z miejsc, których
medykowi nie udało się jeszcze scalić. Ale nie było czasu na łatanie ciała,
kiedy wiedział, że będzie musiał najpierw podjąć pewna decyzję. Ale nie był na
to gotowy. Nie chciał decydować o czyimś życiu, ze względu na swoją niemożność.
— Nymeria... jest z nią źle. Agrest. Słyszysz. Źle. Nie jestem w stanie złatać
jej ze szczeniętami w brzuchu. Zresztą, one też nie są w najlepszym położeniu
tuż pod igłą. Decyzja. Musisz wybrać. Ja nie jestem w stanie, nie ważne jak bardzo
bym chciał, uratować wszystkich. Więc albo rozcinamy Nymerię i ratujemy
szczeniaki. Będą wcześniakami, ale przeżyją. Albo poświęcamy szczeniaki i
ratujemy Nymerię, ale na ponowną ciążę nie licz Agrest. Decyzja. Szybko. Jeśli
tego nie zrobimy, stracisz i żonę i dzieci. Ty zdecyduj — najprościej bowiem było zrzucić odpowiedzialność
na kogoś zupełnie innego. Delta de facto
nie wiedział jaka opcja jest lepsza. Szczenięta... niby tak. Tyle żyć. Nieświadomych
swojego nieszczęścia, ale i Nymeria. W końcu szczeniaki zawsze można
przygarnąć.
—Co mam zrobić? — Delta mało nie parsknął. Skąd on miał to wiedzieć?
—Nymeria nie donosi potomstwa. — palnął od tematu. — Możemy wyciąć je już
teraz, ale to zakończy się śmiercią matki. —
—Na co jest nadzieja? Czy nie ma juz nadziei? — i weź tu pracuj z politykiem.
Delta spuścił po sobie uszy i zadarł głowę do góry aby spojrzeć w puste oczy
basiora.
—No, Agrest, jaka decyzja. Nie mamy czasu! — opierdzielił go, jak na medyka
przystało. Chociaż był przerażony a jego łapy zaczynały odczuwać to i trząść
się delikatnie. Odetchnął panicznie wręcz. Atak paniki? Prawdopodobnie. W
najgorszym możliwym momencie.
—Nie, ja... — basior chyba też się łamał. Nic dziwnego. Gdyby mogli pewnie
oboje padliby na ziemię z płaczem, zawinąć się w kuleczki jak dwa bezbronne
szczeniaki. Delta przymknął oczy próbując się opanować, kiedy do jego uszu
dotarł szelest. Odwrócił się z przerażeniem.
—Floro, nie! — jego łapy pośliznęły się pod nim sprawiając, że zarył szczęką w
posadzkę, kiedy z rozpędem miał do niej wystartować. — Jesteś za słaba! — wstał
z trudem czując się jakby pękło mu coś w pysku. Niezbyt przejęty jednak postawił
się do pionu. Był jedynym medykiem, który zdawał się być przy zmysłach, a
pamiętajmy, że od nich odchodzi. A i miał wrażenie ,że zaraz zostanie dosłownie
jedynym medykiem. Jednak mógł tylko patrzeć w milczeniu jak Flora wkłada
ostatki siebie w ratowanie tej biednej duszy dryfującej pomiędzy śmiercią a
życiem. Oczywiście bujając się w kierunku upadku ku czarnej nicości i tego
miłego wołania dołka w ziemi.
Ale patrząc tak na to jak rana powoli goi się i znika, pozostawiając po sobie
bliznę i odrobinę krwi zdał sobie sprawę, jak beznadziejnym medykiem się
okazał. Nie potrafił zrobić nawet tak prostej rzeczy jak pomóc Nymerii.
Dlaczego? Przecież miał moce. Chuj z tym że nie chciały działać. Wymagano tego
od niego. A tymczasem... jedyne co mógł to patrzeć, albo wybierać kogo ratować.
Nie dość że zdrajca własnego ludu to jeszcze medyk od siedmiu boleści. Może i
bez niego by sobie poradzili. Z zamyślenia wyrwało go głuche łupnięcie. Zdruzgotany
podskoczył do opadłej z sił wadery. Nawet jak wprowadzała go w stan agonii i
zasiewała w nim nienawiść, jej śmierć byłaby ciosem dla watahy.
—Oddycha. —odsapnął. Samica kupiła im parę minut.
—Co z nią? — Agrest rzucił kiedy tylko Delta podszedł do Nymerii.
—Nie wiem co jeszcze Flora zdołała zrobić, ale na pewno dała nam trochę czasu. —
rzucił okiem na alfę. Jego szary pysk zamajaczył niezrozumieniem. — Czasu,
który może nam pomóc w pewnym uratowaniu szczeniaków. —
Mrugnął na skrzydlatą samicę dziękując jej za zajęcie się Florą i jeszcze łapą
przywołał jej pomocnika w postaci Sigmy, który jeszcze leczył się z ran po
walce.
— A co z Nymerią? —
—Nie widzę dla niej ratunku. — a przynajmniej wiedział, że nie potrafi tego
zrobić. Samica nadal siedziała po stronie grobu, powoli staczając się do niego
coraz głębiej. Czuł się bezradny. Jak dziecko we mgle. Miał ochotę popłakać się
nad sobą.
—Ratuj je. — nie oczekiwał innej odpowiedzi. Nawet jeśli by ją otrzymał, i tak zrobiłby
po swojemu. W końcu zna swoje możliwości. Wziął do ręki nożyk. Odetchnął.
—CZEKAJCIE.— i rzucił nim o podłogę ze złością patrząc na przybyszy. Mieli
czasu więcej, prawda. Ale kurwa! I tak nie za dużo! Jeszcze chwila i zginą
wszyscy i co? I czyja będzie wina? Tiska z ukochanym wstąpili w próg jaskini
medycznej. Wzrok Delty wyraźnie ich mordował. Kiedy oni tułaczyli się w ich
kierunku podał pomocniczce nóż do obmycia.
—Ratuj wszystkich. — jego słowa doszły do Delty, ale nie wywarły na nim zbyt
wielkiego wrażenia.
—Nie dam rady. — znał swoje limity. Nie potrafił tego zrobić bez swoich
mocy. Bez swojej śmierci.
—Dasz. Pomogę jej. —
—Magnus, nie masz tyle siły. — Delta tylko przytaknął Tisce. W końcu niedawno jeszcze
raczył Magnusa w swoich progach. — Byłeś chory, ranny... Ja wiem, że...—
—Nie mam. — i Delta nie mógł zaprzeczyć. Jednak chrząknął znacząco. Czas
uciekał. Nie miel lat, nie mieli nawet kilu pełnych minut, a oni urządzali
sobie pogaduszki. Gdzie decyzje?
— Nie mogę jej zostawić, Kochanie. Jedną córkę już straciłem. Tej stracie mogę
zapobiec.—
—Delta, szykuj się do operacji. — spojrzał na niego. Ten
tylko fuknął. Będą mu rozkazywać w jego własnym domu?! W jego królestwie. Poza
tym... Te tłumoki wyraźnie pomijały fakt, że był do niej gotowy od dobrych
dwóch minut. KTÓRE STRACILI NA POGADUCHY.
—Magnus...— Tiska mruknęła. Delta sięgnął po nóż podany przez położną. Czysty i
sterylny.
—Przeżyliśmy już razem wiele. Teraz jej kolej. — Czyli jednak będzie jakiś
trup.
Wszystko zamilkło dosłownie na sekundy, kiedy wszyscy skupili wzrok na
najdrobniejszym z nich. Delta odetchnął. Całkiem spokojny, wprowadził się w
trans. I naciął brzuch sprawnym ruchem nie pytając już o nic. Cokolwiek mieli
robić, nie jego sprawa. Skoro uważają że są w stanie pomóc Nymerii, on sam
zrobi co umie.
Skóra ustąpiła pod ostrzem. Dźwięk rozdarcia obił się echem
wśród ścian. Delta powoli zajrzał na sytuację w której sie znalazł. Dalej
przeciął się przez mięśnie z uwagą godna chirurga w którego rolę musiał się
wcielić. Nie zwlekał. Kiedy tylko na
jego drodze znalazła się mała kupka mokrej sierści wydobył ją płynnym ruchem
wolnej łapy. Nóż przeciął pępowinę, pysk zabrał resztki jej odrzucając na bok.
—Syn! — Oddał szczeniaka w łapy stojącej obok wadery wracając do swojego
zajęcia. Następny szczeniak. Pod jego palce podsunął się sam, chętny wręcz do
wyjścia. Delta wyjął, szarpnął delikatnie gdyż zaplątał sie jedynie łapką we
własną pępowinę. Odciął ją.
—Córka! — kolejne maleństwo trafiło w ręce wilka. Tym razem Agresta — Zanieś je
położnej. —
Z następnym jednak pojawił się problem. Delta sapnął zestresowany nie wiedząc
od razu co jest nie tak. Chwilę gmerał przy nim obracając go . Jednak nie
chciał pójść dalej. Ba! Nawet rozciął odrobinę dziurę. Okazało się że maluch
mało nie powiesił się na własnej pępowinie. Medyk westchnął. Powoli ciął. Tuż
obok jego szyi. Z ograniczoną możliwością ruchu. Ale udało mu się. Zajęło mu to
chwilę, ale wydobył malucha w całości. Był mniejszy i z pewnością podczas akcji
zachłysnął się wodą, ale położna obiecała się tym zająć kiedy przekazywał jej
szczenię w łapy.
—Syn. — puścił małe ciałko. — Wróć tu
zaraz, będę cię potrzebować . — powiadomił ją jeszcze. Jego łapa przesunęła po
czole, które upomniało się kolącym bólem i paroma kroplami potu. Oczywiście
umorusał się przy tym krwią po całym pysku. — Zostaw młode z ojcem. —
A kiedy tylko wróciła z prędkością światła Delta pozbył się dwóch martwych
młodych po czym łożyska i załatał rozdarte ciało. Miał nadzieję że zdążył,
chociaż zdawało mu się, że Magnus odszedł jeszcze chwilę zanim skończył
manewrować igłą w ciele.
Odetchnął rzucając okiem na szczeniaki. Agrest został już
wygoniony od młodych. Należało je zbadać, ogarnąć, wyczyścić i dosuszyć. A to
wszystko jak najszybciej. Nymeria w końcu ustabilizowała się na granicy, ale
stała tam dłuższą chwilę. Mógł spuścić z niej oko chociaż na sekundę. W końcu
te fasolki też były ważne. Szybkie badanie, poszło sprawnie. Najwięcej
namęczyli się z maluchem który zaplątał się w pępowinę przy wyjściu.
Nagimnastykowali się przy wyciąganiu wody z jego płuc, ale dali radę. Nic już
nie szeleściło. Malec oddychał zupełnie normalnie. Wraz z pomocnicą w końcu
wyłonił się zza zasłonek. Alfa leżał tuż obok swojej ukochanej. Dzień zaglądał
w progi jaskini niczym słodka metafora nowego życia, lepszego czasu.
Delta wysilił się. Dwa maluchy wesoło dyndały sobie z jego szczęki, kiedy niósł
je do matki. Były głodne. Niby powinny zjeść zaraz po przyjściu na świat, albo
chwilę po, jednak nie było na to szans. Nymeria była wtedy stanowczo za słaba. Ale
teraz jadły do upoju.
—Jest coraz lepiej. — wadera która tak dzielnie pomagała mu dostarczyć na ten
świat te trzy małe cudeńka powiadomiła samca alfę. — Istnieje duża szansa, że
przeżyją wszystkie trzy. —
—Musimy zmienić opatrunki Agreście. — mruknął kiedy był juz pewien że malce
najadły się. Odsunął je delikatnie łapą podając położnej w opiekę, na chwilę. —
pomóż mi odwrócić Nymerię na drugi bok. — sapnął. —Będzie lepiej, Agrest... — Kolejna
nieprzespana noc dawała się we znaki słabemu ciału. Wysiłek jaki włożył w
ratowanie tych żyć kosztował go wiele energii, której powoli brakowało. Ale
trzymał się. Maił jeszcze trochę do zrobienia. Jak na przykład ogarnięcie
Florki, Ry , Sigmy, Szczeniaków, Agresta, sprowadzenie Kawki, bo z tego co
wiedział, też tam była. Badania i łatanie ran dla wszystkich, nawet jeśli to
tylko siniaki. Przezorny zawsze ubezpieczony. Kto wie... może zrobili im coś
wewnętrznie, a oni latają sobie nieświadomi.
—Ty jesteś następny w kolejce. — mruknął kiedy skończył wiązać białą tkaninę na
ciele samicy.
—Co? — alfa spojrzał na medyka jak na ducha. Ten tylko przewrócił oczyma.
—Nie zgrywaj idioty. Nie wiem co tam się działo. A teraz wstawaj. Nie wiadomo
czy nie oberwałeś po żebrach. Czy nie ukruszyli ci ich. Czy masz jakieś
przecieki wewnątrz, albo cokolwiek innego. No. Siadaj. — machnął na niego łapą odwracając
się po maści, które miał u swojego boku. Na szczęście niewiele alfie się stało.
Parę tylko siniaków. Nic szczególnego.
—Jak spotkasz Kawkę ma się u mnie stawić, czy uważa że jest zdrowa czy chora. —
poinformował Agresta patrząc mu prosto w oczy, wzrokiem który nie przyjmował do
siebie żadnego nie.
—Dobrze. —
Opuścił ich na chwilę, aby napić się samemu i znaleźć jakieś pożywienie, które
można by z łatwością podać Nymerii. Prawdopodobnie dobrym pomysłem była zupa z
ziołami i mięsem. Może jakieś warzywo urosło wcześniej w ludzkich ogrodach.
Wyśle położną, niech zajrzy tam i coś przyniesie. Tak. Tak właśnie zrobił,
samemu przeżuwając kawałek zająca, którego otrzymał. Sprawnie też rozdał racje
chorym.
Skąd mój dyskomfort w ciszy? Czemu ona dudni moim sercem i problemami milczenia?
Zanim jednak zakończył wszystko i mógł zająć się sobą,
jeszcze jeden gość zjawił sie w drzwiach. Pewnie tylko na chwilę. Zajrzeć jak
wszystko zakończyło swoją drogę. Pewien szary ptak, który powoli podszedł do Medyka.
—Jak z nimi? — zapytał. Głos miał jego. A o kogo pytał? A tak.. Alfy. Samica
Alfa i ... Agrest. Nyma i jej kochany mąż.
—Dobrze. Ale... kim ty jesteś? — padło pożądane pytanie.
—Długa historia. — nieprzyjemna cisza zapadła na parę sekund.
—Nie mam na takową czasu. —
—Em... Szkliwo. W takim razie. —
—Cudnie. Nachyl się wiec do mnie Szkliwo. — Medyk musiał zadrzeć głowę aby
spojrzeć na ptaka. Ten postąpił jak mu kazano, aby zostać ukaranym za swoje
posłuszeństwo. Co prawda Delta zamachnął się łapą, ale bądźmy szczerzy. Bardzo
boleć, pewnie nie bolało. — To gdybyś jednak był Mundusem, którego
iluzyjnie przypominasz. A teraz wynoś się. Nie pokazuj mi sie na oczy.
Sprawiasz że chcę się zabić jeszcze bardziej niż na co dzień. No... i dodatkowo
za bardzo go przypominasz. Niekomfortowo mi z tym .Zjeżdżaj z moich oczu, a w
razie choroby tam są krzaki. — machnął łapą na wyjście i odwrócił się.
Jeśli to Mundus. Jeśli to on. Nie wybaczy ani jemu, ani żadnemu pieprzonemu
politykowi w tej całej bandzie. Zniszczyli jego życie, aby się pobawić huh? Jeśli
to prawda... Będą się leczyć u sąsiadów albo u Flory jak wstanie. Choćby mieli
umierać i umierając błagali go o pomoc, będzie im tylko zimo w oczy spoglądał.
A przynajmniej miał taką nadzieję. Że nie złamie się w pamięci swoich słów, i że te zapadną mu na damo dno serca.
Dlaczego wszystko tak piszczy? Czy to nie ma być cisza?
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz