- W kwietniu Wataha Srebrnego Chabra zyskała pierwszą od dawna samicę alfa: Nymerię!
- W czerwcu mieliśmy jedyny w tym roku miesiąc tematyczny, ale za to jaki: Miesiąc Shików!
- Mieliśmy też trzecią w historii epidemię oraz wojnę z Watahą Wielkich Nadziei.
- Wyobraźcie sobie, z TeGo WsZyStKiEgO nie mieliśmy w tym roku żadnego konkursu. Ale każdą złą passę przychodzi w końcu przełamać...
- A dzisiaj... dzisiaj, Moi Kochani, jak co pół roku, postarzamy nasze wilki o rok. W związku z tym na emeryturę - chyba pierwszy raz w historii tak licznie! - mogą przejść Lato, Saroe, Agrest i C6!
sobota, 31 grudnia 2022
Podsumowanie grudnia!
środa, 28 grudnia 2022
Od Hiekki CD Harpii
Samotny wędrowiec i myśli pokłute
Tka i dzierga je natarczywie
Wplata piosnki, pruje marzenia
Niepewny wciąż swego położenia"
Hiekka tak sobie nucił sobie pod nosem, idąc zaśnieżoną dróżką. Oglądał świerkowe namioty od dołu, blade niebo, blade zaspy, blade pruszyny na własnym nosie.
"Zgubiony jest we własnym domu
Nie wie dlaczego, do kogo i komu
Pamięta jedynie by przed siebie iść
Bo to jedyne co mu pozostało
Atłasu drogi prowadzić
Nim ostatni kogut zapieje
Nim spadnie ostatni tego świata liść"
Skierował wzrok ku górze.
Nie, nie liście- śnieżynki? Ale co się rymuje ze słowem śnieżynki..."
Rozczarowany własnym talentem kontynuował swój bezcelowy spacer. W swym sennym nieokrzesaniu zawędrował w końcu nad sprawy kamień, na którym- ku jego zdziwieniu- przysiadł stworek koloru świątecznego lukru. Przystanął, przypatrzył się, odwrócił w poszukiwaniu ukrytych kawalarzy, ale niczego takiego nie znalazł. To coś było prawdziwe, żywe i właśnie zażywało osobliwej kąpieli osobistej. Znaczy się...grzebał zębami w zadzie. Chyba z igieł się czyścił. Tak, z sosnowych. Małe to było w zasadzie, takie nawet byłoby urocze, gdyby nie zmutowana twarz i futro jarzące się z kilometra. Cokolwiek go zrodziło, musiało wykąpać się w beczce chemikaliów. Hiekka nie łudził się, że tenże stwór zna ludzką mowę, więc mruknął na niego jak na podwórkowego burka. Podniosło wzrok znad swojej godności i wpatrzył się na mnie. Ha, wydawać by się mogło, że tli się w tych ślepiach zalążek rozumnej myśli.
- Em, wszystko dobrze?
…O matulu, przemówił.
Ogon podskoczył mu do nieba, a wzrok pogubił.
- Stworze, nie powinno cię tu być.- Na pewno dla kogoś szpieguje, trzeba go przegonić.
wtorek, 27 grudnia 2022
Od Cykorii CD Piwonii - "Wrzesion" cz.3
Umrę
Pomyślałam, patrząc na rozrywaną przez niezmierzone pokłady energii nową koleżankę. Mimo jakże krótkiej znajomości, zaczynałam kwestionować swoje wszelkie wybory życiowe prowadzące do tego momentu. Co prawda lepsze to, niż nie do końca zrozumiałe bluzgi i błyskanie kłami, ale ile da się wytrzymać w takim jazgocie? Można by dojść do wniosku, że Piwonia, jak się przedstawiła, otrzymała od losu możliwość wokalizowania myśli za nas obie. Niestety równowaga w przyrodzie została widocznie zachowana wysuszając do połowy strumień jej myśli, który teraz zdawał się zatrzymywać na coraz większych głazach, które z trudem przychodziło mu pokonać.
Kiwnęłam głową, co moja towarzyszka ledwo zdążyła zarejestrować, gdyż już kłusowała w sobie tylko znanym kierunku. Westchnęłam cicho. Sama zgotowałam sobie taki los. Z drugiej strony, jakie ja miałam prawo narzekać? Ta wilczyca nie znała mnie kompletnie, a już zdążyła zaproponować mi jedzenie, towarzystwo i mimo trudności w komunikacji, odgadła moje imię.
Przynajmniej tyle.
We względnym spokoju spożywałam swoją zdobycz, obserwując brązową kulkę futra tarzającą się w wodzie. Nie do końca rozumiałam jej podejście do życia, ale nie poddawałam w wątpliwość jej metod. Najwidoczniej do tej pory się sprawdzały, co uważałam za najważniejsze. W końcu to wynik, a nie obrana strategia liczy się najbardziej. Mimo, że teoretycznie jedno wpływa na drugie...
— Masz. Pasują ci takie? Mogę złapać jeszcze więcej, oczywiście jeśli chcesz!
Czy ja naprawdę jeszcze wczoraj skarżyłam się na ciszę? Dzisiaj to jedyne, czego pragnę.
Wadera rzuciła przede mną kilka ryb, po czym sama złapała jedną do pyska. W tym momencie zaczęłam się zastanawiać, ile z jej masy to faktycznie futro, a ile obżarstwo. Jak można zjeść jakąś... Sarnę, by zaraz potem opychać się sandaczami i innymi okoniami?
Co nie zmieniało faktu, że wciąż hipnotyzowała swoją przedziwną urodą. Miała przyjemny pysk, wzbudzający automatycznie zaufanie. Jak gdyby nie musiała wymówić ani jednego słowa, co oczywiście trudno byłoby wyegzekwować w rzeczywistości, aby oddać pod jej opiekę swojego partnera, dzieci i cały dobytek. Miała w sobie coś ciepłego, a zarazem jakąś dziwną aurę dostojności, mimo ewidentnego roztargnienia i gadulstwa. Jej futro, teraz w połowie mokre i przez to poprzyklejane do siebie, opadające w dół, mimo wszystko wciąż wydawało się imponująco miękkie. Może gdyby trochę o nie zadbać...
Na pewno przyjemnie byłoby się do niej przytulić w chłodne noce.
Zatrzymałam swoje myśli od marszu w tamtym kierunku. Nie chciałam, nawet tylko w swojej głowie, przekraczać granic wciąż jednak nieznajomej wilczycy. Brakowało mi ciepła drugiej istoty, która mogłaby ponieść na duchu samą obecnością. Wspomnienia poleciały w stronę mojej siostry, z którą tak często spałyśmy razem wtulone w siebie, szukając ochrony przed górskimi temperaturami i pocieszenia po kolejnej kłótni z matką. Nietaktownym byłoby wymagać takiego przywiązania i takich samych odruchów od innych. Na własne życzenie pozbawiłam się tego, do czego teraz wołało moje serce. Musiałam w końcu wziąć się w garść i przełknąć fakt, że moje życie tak teraz będzie wyglądać.
Poczułam świdrujące spojrzenie wbite w moją osobę. Nie musiałam nawet podnosić oczu, żeby wiedzieć, kto powiesił na mnie swoje oko. Nie, żebym miała duży wybór w zgadywaniu.
— Wiem, że nie mówisz, ale widzę, że także za bardzo nie słuchasz — powiedziała w końcu. Zdziwiła mnie jej nagła umiejętność obserwacji — Zdążyłam złowić więcej ryb, a ty wciąż patrzysz na jedną i tą samą, zamiast ją zjeść.
Och. Tak, cóż, to wiele tłumaczy. Ile ja musiałam być zagubiona w myślach?
,,Wybacz"
Otworzyłam pysk, z którego wydał się raczej dziwny świszczący dźwięk, niż jakieś słowo. Nie był to nawet szept. Zmarszczyłam pysk. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zdarzyło mi się zapomnieć o mojej nowej przypadłości. Jeszcze na początku żałośnie i desperacko próbowałam wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk podobny do słowa. Ale nigdy się mi nie powiodło.
Potrząsnęłam głową, próbując się przywrócić do rzeczywistości. Ryby. Piwonia. Drzewa dookoła nas. Strumień. Tak, powoli świat stawał się coraz wyraźniejszy w moich oczach, gdy ciemne, gęste chmury myśli powoli i niechętnie odsłaniały pola mojego umysłu. Skinęłam głową w stronę nowej koleżanki, żeby poinformować ją o tym, że w tym momencie ma już moją uwagę. W prawie tym samym momencie jednak złapałam nowy zapach na wietrze. Patrząc po Piwonii ona również to wyczuła. Wilki.
Wskazałam pyskiem na niebo i już po chwili unosiłam się w powietrzu, próbując z daleka wypatrzeć, kim mogli być przybysze. Ku mojemu zdziwieniu, tuż za linią drzew spory kawałek od nas zauważyłam jakąś... watahę? Jeśli tak, nie wydawało mi się, aby byli tam wcześniej. Duże wędrujące grupy nie były częstym widokiem. Z doświadczenia zdarzało mi się wpadać na rodzinę, dwie. Tutaj, oceniając z tej odległości, oceniłam liczebność na tuzin, max 16 sztuk. Stanęłam ponownie przy boku mojej towarzyszki.
— Wataha? — kiwnęłam głową — Duża? 11, 12? — ponownie kiwnęłam, jednocześnie szybko machając pyskiem w górę - Lub więcej? - przytaknęłam, od razu wskazując kierunek.
— Idziemy? — wadera nie czekała nawet na moją odpowiedź. Radośnie kłusowała w stronę obcych, pomijając całkowicie, jakie niebezpieczeństwo może to za sobą nieść.
Zatrzymałam ją skrzydłem i wyrazem pyska, na tyle na ile się dało, próbowałam przekazać swoje obawy. Z poprzednich sytuacji udało mi się wyjść dlatego, że umiałam latać a i ilość przeciwników była mniejsza. W tym przypadku wolałam dmuchać na zimne.
< Piwonia? >
sobota, 24 grudnia 2022
Od Variaishiki - "Echo wspomnień, o których ciężko zapomnieć"
Paketenshika obserwował świąteczne przygotowania wilków spomiędzy drzew. Wcale nie musiał się chować, nikt nie był w stanie go zobaczyć, jednak stare przyzwyczajenia dawały się we znaki. Nawet zimno mu nie przeszkadzało, od pewnego czasu czuł taką samą temperaturę niezależnie od środowiska. Delikatny uśmiech zawitał na jego wilczych ustach, kiedy widział, jak dawni znajomi wygłupiają się w śniegu, dając upust świątecznej radości. Nie chciał myśleć, że nie jest tego częścią.
– Ojcze? – nieokreślony głos odezwał się zza pleców rudzielca. To drugi równie marchewkowy wilk, który przez cały czas w ciszy towarzyszył swojemu dawcy genów.
– Jeszcze chwila – wyszeptał Paki. – Pinezka tam jest.
Variaishika widział przed sobą jedynie widmową poświatę, zanikające echo tego, co kiedyś było członkiem Watahy Srebrnego Chabra. Czuł się z tym dziwnie, kontaktowanie się z duchami nie było normą nawet dla niego. Choć trudno tu było mówić o duchach. Postać stojąca przed nim była jedynie wspomnieniem, materializacją dawnych rozmów zapamiętanych przez rosnące tu drzewa. Podczas Szczodrych Godów przodkowie odwiedzali swoje rodziny, by zasiąść wśród nich do wieczerzy i być może przepowiedzieć przyszłość na kolejny rok. Jak widać, nie byli to sami przodkowie opuszczający zaświaty na parę dni, a jedynie energia, jaką po sobie zostawili. Dopóki ktoś nie zadbał o ich powrót, pozostawali wspomnieniem. Dla Variego była to prawdopodobnie jedyna okazja, by ujrzeć na oczy tego, któremu zawdzięcza swoje życie.
– Ojcze, już czas. – Czteroogonowa postać zbliżyła się do ducha. Nie chciał, żeby odchodził, ale było to nieuniknione. Nawet wspomnienia nie były wieczne.
Lisi wychowanek odwrócił się do swojego syna. Zaskakująco żywe, złote oczy zajrzały głęboko w te kolorowe, które teraz nabrały w większości czerwonych odcieni. Na tą jedną, krótką chwilę Paketenshika rzeczywiście nawiedził świat żywych.
– Zajmij się szczeniakami, Vari. Wszystkimi, które będą potrzebować domu i które nie mają rodziców. Bądź dla nich tatą, tak jak ja przygarnąłem Wayfarera, Mikaelę, Mi oraz Tię. I dwa inne wilki. Nie przejmuj się, co mówią pozostali. Tylko o to cię proszę, zaopiekuj się porzuconymi dziećmi. – Głos rudego wilka był przeszywający i niezwykle mroźny. Nie pozostawiał miejsca do dyskusji. Zresztą nie było o czym dyskutować.
– Dobrze, ojcze. Tato.
Vari skłonił się przed swoim poprzednikiem. Echo wspomnień z dawnych lat rozwiało się na wietrze, pozostawiając za sobą tajemniczą, dziwną pustkę. Pustkę, którą Variaishice przyjdzie wypełnić.
<Koniec>
Od Agresta - „Rdzeń. Za ciebie i za mnie”, cz. 1.4 (Wigilia Bożego Narodzenia)
środa, 21 grudnia 2022
Nasz Głos nr.33.5 - "Głosowanie"
Konkurs Naszego Głosu
Ze sporym opóźnieniem rozpoczyna się głosowanie na wilczka, który gościnnie pojawi się w komiksie Naszego Głosu. Oto prace:
Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka jest autorem tego numeru
niedziela, 18 grudnia 2022
Od Delty - „Wojna smakuje krwią - Rdzeń” cz. 13 [cz. 5.3]
Kiedy noce zlewają się z dniami. Świat z niepamięcią. Życie ze śmiercią coś do duszy dociera. Że jednak tak niewiele jesteśmy warci wśród połaci istnień. Zmierzyć na palcach jednej ręki da się wszystkie nasze ważne decyzje, które i tak nie należały do nas samych przez większość czasu. W końcu kto rzecze gdzie i jaki się urodzisz. Czy będziesz mały czy wielki i czy to ty będziesz panem własnego życia czy kuł je komu innemu pod słodkim pretekstem pomocy. Jednak o bez złudzeń można powiedzieć, że najszczerszym słowem niewłasnej decyzji jest gest śmierci. Nie wiesz kiedy nadejdzie i czy w ogóle. Dlaczego próba zabójstwa własnej duszy może się nie udać? Dlaczego może wyjść za dobrze i pociągnąć za sobą losy innych? Cóż to za stan materii ta śmierć. Niewidoczna, ale tak dotkliwa. Martwa sama chociaż nadal oddycha.
sobota, 17 grudnia 2022
Od Domino CD Delty - "Czerwona jak Maki" cz.3
- To się właśnie rozgrzejesz. No już, hop hop!- Zatrzepotałam skrzydłami zniecierpliwiona, a lodowaty wiatr wzbił się spod nich i wzruszył śniegowe poduchy. Tia zadygotała
- Nie rób tak.- Zęby jej zaklikały.
- Ach, dobrze. Tylko dreptaj szybciej.
Wadera zrównała się ze mną, ruszyliśmy przez morze zasp. Położyłam jedno skrzydło nad jej grzbietem, a ta uśmiechnęła się lekko w podzięce.
Większość ptaków zdążyło już odlecieć na południe, a te które zostały, nawet nie myślały marnować energii na śpiewanie. Nad lasem wisiała cisza, jakby nie tylko cała woda, ale i czas i dźwięk został skuty kawałem lodu. Nawet wiatr nie szumiał między ciemnozielonymi sosnami, nie poruszał zebranych na nich puchowych kapturków. W tym wszystkim dźwięki naszych łap ugniatających świeży śnieg wydawały się głośnie jak kłótnia. Awantura w samym sercu lodowego serca.
- Myślisz, że Dreniec nam podziękuje?- Zapytałam prawie szepcząc.
- A czy on kiedykolwiek nam podziękował?
- Nie przypominam sobie.- Westchnęłam melancholijnie.
- Już niedługo święta.- Odparła, chcąc zmienić temat na coś weselszego.
- Niedługo święta.- Podziękowałam jej za to w duszy.- Robisz coś dla brata?
- Jeszcze nic nie wymyśliłam.
- Aż taki był niegrzeczny?- Zachichotałam.- Ja dla Kama też niewiele mam.
- Tak dla męża nic nie mieć, pff.- Dlatego, że bardzo się starała zabrzmieć sarkastycznie, zabrzmiała jedynie niezręcznie.
- Nie ,,nic”, tylko niewiele. A i tak muszę poczekać do ostatniego dnia.
- Dlaczego?
- Bo lodowe rzeźby szybko się szronią i zasypują śniegiem, a musi być piękna i gładka na wielkie otwarcie.
Jej oczy zaszkliły się zaciekawieniem, gdy podniosła na mnie wzrok.
-Mogę ci pomóc?
- Cz-czemu nie.- Nie chciałam jej mówić, że użyję do tego magii nie narzędzi.- Towarzystwo nie zaszkodzi.
Wyraz twarzy na jej pysku zdradzał jasno, że nie wyczuła tej subtelnej zmiany znaczeń ,,pomocy” i ,,towarzystwa”. Dobrze było kogoś tak rozweselić.
- Może dla Mika też zrobię bałwana. Z jego podobizną.
- To nie jest głupi plan.
- Mi też się podoba.
- Już?- Głos medyka odezwał się w głębi izolatki. Zdziwiony był chłopak, co nie wiem czy bardziej śmieszy czy smuci.
- Dosłownie wpadliśmy i odstawiliśmy mu fiolkę.
- A co on na to?- Delta wyszedł na próg jaskini.
- Że ile można czekać.
- Kanalia.
- Haha, mam mu przekazać? - Wyszczerzyłam białe zębiska, a Delta patrzył na mnie, jakby nie wyczuł żartu. Musi być naprawdę wykończony.
- Czy...coś jeszcze mamy dla ciebie zrobić?
- Dzisiaj już nie trzeba, dziękuję. Tia może zostać.
Położyłam uszy po sobie.
- O.-Położyłam uszy po sobie.- Okej.- Do mojego wesołego tonu wdało się więcej rozczarowania niż chciałam. - To do zobaczenia Delta.
- Tak.- Mruknął i odszedł ze wzrokiem wbitym w recepturę nabazgraną na pergaminie.
- Tia, podaj mi kwiat ostropestu…- Ich głosy cichły z każdym kolejnym powolnym krokiem.
Z transu wyrwało mnie mignięcie granatu w kąciku pola widzenia, był niestety na tyle rozmyty, że nie potrafiłam rozpoznać w tym konkretnego kształtu. Tego koloru futra jednak nie pomyliłabym z żadnym innym. ,,Delta”
Ciało zdrętwiało, nogi zahamowały trochę nazbyt nagle, z trudem odzyskałam równowagę z pomocą skrzydeł. Cała speszona nastroszyłam uszy w kierunku basiora. Ale to nie był medyk.
(Delta? Rublio?)