Paketenshika obserwował świąteczne przygotowania wilków spomiędzy drzew. Wcale nie musiał się chować, nikt nie był w stanie go zobaczyć, jednak stare przyzwyczajenia dawały się we znaki. Nawet zimno mu nie przeszkadzało, od pewnego czasu czuł taką samą temperaturę niezależnie od środowiska. Delikatny uśmiech zawitał na jego wilczych ustach, kiedy widział, jak dawni znajomi wygłupiają się w śniegu, dając upust świątecznej radości. Nie chciał myśleć, że nie jest tego częścią.
– Ojcze? – nieokreślony głos odezwał się zza pleców rudzielca. To drugi równie marchewkowy wilk, który przez cały czas w ciszy towarzyszył swojemu dawcy genów.
– Jeszcze chwila – wyszeptał Paki. – Pinezka tam jest.
Variaishika widział przed sobą jedynie widmową poświatę, zanikające echo tego, co kiedyś było członkiem Watahy Srebrnego Chabra. Czuł się z tym dziwnie, kontaktowanie się z duchami nie było normą nawet dla niego. Choć trudno tu było mówić o duchach. Postać stojąca przed nim była jedynie wspomnieniem, materializacją dawnych rozmów zapamiętanych przez rosnące tu drzewa. Podczas Szczodrych Godów przodkowie odwiedzali swoje rodziny, by zasiąść wśród nich do wieczerzy i być może przepowiedzieć przyszłość na kolejny rok. Jak widać, nie byli to sami przodkowie opuszczający zaświaty na parę dni, a jedynie energia, jaką po sobie zostawili. Dopóki ktoś nie zadbał o ich powrót, pozostawali wspomnieniem. Dla Variego była to prawdopodobnie jedyna okazja, by ujrzeć na oczy tego, któremu zawdzięcza swoje życie.
– Ojcze, już czas. – Czteroogonowa postać zbliżyła się do ducha. Nie chciał, żeby odchodził, ale było to nieuniknione. Nawet wspomnienia nie były wieczne.
Lisi wychowanek odwrócił się do swojego syna. Zaskakująco żywe, złote oczy zajrzały głęboko w te kolorowe, które teraz nabrały w większości czerwonych odcieni. Na tą jedną, krótką chwilę Paketenshika rzeczywiście nawiedził świat żywych.
– Zajmij się szczeniakami, Vari. Wszystkimi, które będą potrzebować domu i które nie mają rodziców. Bądź dla nich tatą, tak jak ja przygarnąłem Wayfarera, Mikaelę, Mi oraz Tię. I dwa inne wilki. Nie przejmuj się, co mówią pozostali. Tylko o to cię proszę, zaopiekuj się porzuconymi dziećmi. – Głos rudego wilka był przeszywający i niezwykle mroźny. Nie pozostawiał miejsca do dyskusji. Zresztą nie było o czym dyskutować.
– Dobrze, ojcze. Tato.
Vari skłonił się przed swoim poprzednikiem. Echo wspomnień z dawnych lat rozwiało się na wietrze, pozostawiając za sobą tajemniczą, dziwną pustkę. Pustkę, którą Variaishice przyjdzie wypełnić.
<Koniec>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz