sobota, 24 grudnia 2022

Od Agresta - „Rdzeń. Za ciebie i za mnie”, cz. 1.4 (Wigilia Bożego Narodzenia)

Tym razem uczciwie uprzedzam; wiecie, że ja to ja, a nie Agrest.

Jak co roku - piosenka. Tym razem wybitnie pasująca.


Wchodząc do bezwietrznego lasu, na czele pozostałej trójki swoich współmieszkańców, Kawka uniosła głowę i przestrzeliła wzrokiem sięgające niebios korony sosen, pokryte śnieżnymi nasypami. Po raz ostatni mieliśmy przekroczyć granicę pomiędzy WSC a WSC. Przechyliłem głowę, cierpliwie czekając, aż złapiemy kontakt wzrokowy. Właściwie już zanim się to stało, nie miałem szczególnych wątpliwości, że oboje doskonale rozumiemy cel odwiedzin w WSC. Nadchodzące, świąteczne uroczystości, których nieśmiało oczekiwało wielu członków zarówno WSC, jak i WWN, miały szansę zbliżyć obie watahy inaczej, niż miało to miejsce do tamtej pory. Były to wszak pierwsze święta Bożego Narodzenia i pierwsze zimowe przesilenie, które sojusz watah obchodził naprawdę wspólnie.
Trzeba na nowo odnaleźć się w tym starym świecie.
„A zatem: można? Naprawdę, bez obaw?”, pytałem w duchu, zanim wolnym krokiem ruszyliśmy dalej.
- Jak myślicie, przyjmą nas tam? - zagadnęła Wrona, podążając krok w krok za złotą przewodniczką.
- Czemu mieliby nie przyjąć? - Uśmiechnęła się ta pokrzepiająco. - Wszyscy jesteśmy jednym narodem. Nie ma lepszych i gorszych członków WSC.
- Ale będą pamiętać...
- Co pamiętać? Tak, zamieszkałaś po stronie syna, ale nie brałaś udziału w tym co robi.
Kawka położyła uszy, przeciskając się między pędami jałowca. Śnieżna pokrywa zsunęła się z wiecznie zielonej gałęzi i rozprysnęła w powietrzu na setki białych iskier, niczym okruchy w szklanej kuli z widokiem zimowego lasu. Biały dywan chrzęścił nam pod stopami i jaśniał w obliczu łuny wieczora, przebijającej osłonę zachmurzonego nieba. Nastający szybko półmrok czynił świat czarująco trójbarwnym. Wszelako piękny był to obraz - a może poemat - gdy atramentowe postacie drzew wyciągały ramiona ku zagadkowej purpurze nieba, a ich pnie tonęły w nieprzeniknionym błękicie śniegu.
- Idziesz, Kaj? - zawołałem do ptaka, który trzymał się na końcu pochodu, sprytnie unikając zakopania się w głębokim śniegu. Nie uraczył mnie odpowiedzią. Zwolniłem kroku, pozwalając Wronie wyprzedzić się, i poczekałem na niego. - No, Kaj. Coś ty taki ostatnio zagniewany?
- Spływaj.
- Jeśli chodzi o mnie, to może czas coś zmienić. Czy stało się między nami coś, za co mielibyśmy się nienawidzić do śmierci?
- Posłuchaj, Szkliwo. - Złoty zatrzymał się i zbierając myśli opuścił głowę, a z jego dzioba uleciała biała chmurka, będąca znakiem głębszego wydechu. - Doceniam jak nie wiem twoje przyjazne nastawienie, a może tylko dzisiejszy dobry nastrój, ale nie traktowałem i nie będę traktować cię jak równego. Wybacz, ale twoje układy z obecną władzą dla mnie nic nie zmieniają. Jesteś nikim.
Jego słowa poruszyły tyle kwestii, że nie wiedziałem, od czego zacząć. O ile nigdy nie silił się na ukrywanie, jaki ma do mnie stosunek, o tyle powiedzenie tego tak szczerze, ba, z nutą goryczy, było dla mnie zaskoczeniem. Niemniej zwróciłem uwagę na jeszcze jedno. „Z obecną władzą”?
- Czyżby Admirał nadal miał w naszych szeregach cichego wielbiciela, który był zbyt sprytny, żeby się ujawnić? - Wolnym krokiem ruszyłem naprzód, by wilczyce nie zostawiły nas bardzo w tyle.
- A co, pójdziesz do swojego Delty Wspaniałego i powiesz mu żeby mnie powiesił? Żebyś wiedział, że szanuję Admirała za jego ducha wolności. Ale to wszystko, nie jestem jeszcze na tyle głupi by walczyć za niego, czy kogo innego.
- W porządku, w porządku. - Nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć, zebrałem się na uśmiech, choć obawiam się, że był on nieszczery niczym lód nad morskim brzegiem. - Zatem niech każdy z nas idzie swoją drogą.

Polana przed jaskinią medyczną, pokryta jeszcze świeżą warstwą śniegu, zaczęła powoli się ożywiać. Zgodnie wybrano ją na miejsce świątecznej wieczerzy. Pod nadzorem babci Konstancji, łowcy obu watah rozkładali w wyznaczonych miejscach swoje zdobycze, tym razem istnie odświętne: na zaopatrzenie składały się w dużej mierze ryby, posiłek tym cenniejszy, że unikalny; złowienie liczby wystarczającej, by nakarmić wszystkich obecnych, było wszak wynikiem pracy, na jaką nie mogłaby sobie pozwolić słaba czy wybiedzona wataha. Nie mówiąc już o polowaniu w zimie, gdy rzeki i jeziora osłaniała gruba, szklista pokrywa. Żaden z polujących słówkiem nie poskarżył się na dodatkową pracę, którą wykonali w poprzednich dniach. Teraz dumą kładli jej efekty na honorowych miejscach.
- Pociechy, powieście jeszcze szyszek na jodełce! - Starcza łapka wskazała na niewielkie, acz wdzięczne drzewko, rosnące na uboczu. - Flora da wam nici.
- Dlaczego mamy wieszać z powrotem na drzewie szyszki, które spadły? - Młodzieniec o ciemnym, stalowoszarym futrze, z niechęcią popatrzył we wskazaną stronę.
- Bo będzie ładnie, Legion. - Obok niego przemaszerowała pełna gracji siostra, w pysku trzymając piękny, duży, łuskowaty kwiat.
- Proszę cię, ona nawet nie spadła z jodły. - Brat skrycie przewrócił oczyma. - Pójdę lepiej sprawdzić, czy przyniesiono wystarczająco dużo zaopatrzenia.
- Jak wolisz - zawołała Frezja, opierając się o pień i wyciągając wysoko w górę, by zamocować szyszkę na gałęzi. - Po drodze wyciągnij Puchacza ze szpitala, bo trzeba pomóc w przygotowaniach. Już prawie ciemno!

Wokół unosił się delikatny, żywiczny zapach. Polanę, zalaną wcześniej mrokiem, powolutku rozświetlały kolejne zarzewia. Granatowe futro medyka opromieniło się złotym światłem, gdy pod jego łapami rozgorzało ostatnie z serc uczty. Delta odsunął się od płomieni i usiadł naprzeciwko towarzyszącego im tego wieczora żywiołu. Tuż obok niego usadowiło się ostatnie z trójki szczeniąt.
- Cieszę się, że załatwiłeś bandytów i wróciłeś, tato.
U szczytu ułożonego starannie stosiku, sucha gałązka złamała się z trzaskiem. Płomień zahuśtał się w powietrzu.
- Dołóż do ognia, Puchaczu. Pójdę przyprowadzić Florę.
Starszy basior zniknął w mrokach nocy, a młodszy z zapałem wziął się do pracy. Dusza po duszy, wszyscy zbierali się i zajmowali miejsca w kręgach.
Nymeria przystanęła przed paleniskiem, zamknęła oczy i uniosła pysk, pozwalając ciepłu otulić zmarzniętą pierś. Krzątająca się nieopodal Domino, kończyła odgarniać śnieg z miejsc przeznaczonych dla uczestników kolacji.
- Jak miło, że udało się to urządzić - zagaiła. Samica alfa rozchyliła powieki.
- Masz rację, Domi. Też się cieszę.
- Ostatnio trochę martwiłam się, jak to z nami będzie...
- Podobno nigdy nie jest za późno. - Na złocistych tęczówkach Nymerii zatańczyły odbicia swawolnych iskier. - Na pewno jest w tym trochę prawdy, jeśli z próchnicy czerpią najpiękniejsze kwiaty.
- Tak będzie i tutaj. Byle tylko wydały owoce. - Zaśmiała się położna.

- Dzień dobry... - Gdy weszliśmy na polanę, z jakiegoś powodu odezwałem się jako pierwszy, choć zaraz po tym odruchowo podkuliłem ogon. Kawka, Wrona i Kaj powtórzyli nieco zakłopotane powitanie. Grono wilków, spoczywających już przy ogniu, omiotło nas oczyma. Przeliczyłem. Młody alfa Legion, Hyarin, Nymeria, wraz z matką Frezja, dalej Lato, Domino, pomocniczka medyka Tia i trzymająca się nieco z tyłu śledcza Mitriall, a na końcu Puchacz, na krok nie odstępujący Delty.
- Och, jednak przyszliście? - Domino, prowadząca przed chwilą dynamiczną rozmowę z Tią, odwróciła się w naszą stronę. - Kiedy my się ostatnio widzieliśmy!
- Siadajcie. - Nymeria stanowczo wskazała miejsce, którego wciąż jeszcze było sporo przy ognisku. Taktownie usadowiłem się obok Delty, a moi towarzysze dalej, w rządku. - Najwyższa pora. Pierwsza gwiazdka na pewno już wzeszła, choć nie widać jej przez chmury.
- Jak dobrze znów tu być. - Kawka roztarła przednie łapy.
- Słyszeliśmy co nie co o tym, co się działo na południu. - Zaczęła oględnie Tia. - To znaczy, że...
- Że teraz już wszystko będzie dobrze - odparła wilczyca ochoczo. - I w związku z tym, przyjaciele z bliska i z daleka, pozwólcie życzyć sobie wesołych świąt.
- Wesołych świąt nam wszystkim.
- I szczęśliwego nowego roku!
- Szczęśliwego, misie kolorowe.
Co do tego jednego wszyscy byli zgodni. Kolegialne życzenia prędko zaczęły ustępować miejsca podmiotowym; apele do ogółu, przeobraziły się w rozmowy. A było tego wieczora czego życzyć. 
- Zaśpiewajmy coś - podszepnęła matce młoda alfówna, a jej ruchliwy, puszysty ogon wzbił do góry wir śnieżynek. Nymeria kiwnęła głową.
Towarzystwo przyjęło pomysł z entuzjazmem, a przynajmniej świadomością, że taka opcja jawi się jako wygodny ciąg dalszy cichnących właśnie pogawędek. Popłynęła więc ponad zebranymi melodia starej kolędy, intonowana przez pyski ogrzane tak ciepłem paleniska, jak i samym spotkaniem.

Bóg się rodzi, moc truchleje
Pan niebiosów obnażony!
Ogień krzepnie, blask ciemnieje
Ma granice Nieskończony.

Zerknąłem na Hyarina, którego złoty znak na piersi jaśniał w blasku ognia. Basior ten śpiewał w taki sposób, w jaki siedział przy ognisku, mówił i patrzył na nas: do szczętu żołniersko, z głową uniesioną wysoko, jak wysokimi były idee, które skrywała. Choć teraz wpatrywał się w noc, w cichy las, śpiew swój kierując chyba wprost do samego nieba.

Wzgardzony, okryty chwałą. Śmiertelny Król nad wiekami!
A słowo ciałem się stało
i mieszkało między nami.

Mimo swojej czystości i pewności, jego głos - przynajmniej tak mi się zdawało - przycichł u krańca strofy. Inaczej niż głos trwającej w sąsiedztwie generała Nymerii. Nie da się ukryć, jej sylwetka, dostojna jak anioł, również przyciągała wzrok. A dźwięczny śpiew, rzadkość, którą obdarowała nas tej nocy, jeszcze mocniej przyciągał słuch. Za jego miękkością kryła się historia.

Cóż niebo masz nad ziemiany? Bóg porzucił szczęście Twoje.
Wszedł między lud ukochany, dzieląc z nim trudy i znoje.

Zanim rozbrzmiały następne wersy, moją uwagę tym razem przykuł ktoś tuż przy mnie. Dlaczego złota wilczyca opuściła głowę, po swojemu intonując kolejne nuty pieśni?
Mocniej uścisnąłem jej łapę.

Niemało cierpiał, niemało. Żeśmy byli winni sami.
A słowo ciałem się stało
i mieszkało między nami.

Siedzący po mojej drugiej stronie Delta w żadnym słowie nie ustępował pozostałym. Mocniejszy podmuch wiatru zagwizdał mu w akompaniamencie.

W nędznej szopie urodzony, żłób mu za kolebkę dano!
Cóż jest czym był otoczony? Bydło, pasterze i siano.

Pod tchnieniem wietrzyku, zwieszające się z gałęzi srebrzyste sople zakołatały gdzieś w górze. Wtórowałem przyjaciołom, nie mogąc powstrzymać się od natrętnego mrugania. To... od tego dymu, trochę szczypały mnie oczy.

Ubodzy, was to spotkało, witać go przed bogaczami.
A słowo ciałem się stało
i mieszkało między nami.

Przed ostatnią częścią, siła jakby na nowo wstąpiła w chór równo bijących serc i znów rozległo się głośniej ostatnie życzenie, którego wszyscy byliśmy pewni.

Podnieś rękę, Boże Dziecię,
Błogosław ojczyznę miłą.
W dobrych radach, w dobrym bycie
Wspieraj jej siłę swą siłą...

Nagły szelest zaraz za granicą polany, na ścieżce prowadzącej z lasu, skłonił grono do zwrócenia uwagi na ostatniego gościa wieczerzy. Wśród wilków biesiadujących gdzieś bliżej granicy lasu, wszczął się gwar.
- Patrzcie. - Spośród załogi naszego ogniska, Lato jako pierwsza przewrotnie uniosła kąciki ust. Stuknęła rybim kręgosłupem o ziemię, strząsając z niego kawałki śniegu. - Jaki finał opowieści, taki i przybysz z zaświatów.
Wyłaniając się z ciemności, szary basior przymrużył oczy, odzwyczajone od ostrego światła.
- Dom nasz i majętność całą, i wszystkie wioski z miastami...

A słowo ciałem się stało
i mieszkało między nami.

Chrzęst śniegu ucichł. Ucichła pieśń.
- Nymerio.
Oto samotny cień zagubionej w tłumie wilczycy...
A matka i przewodniczka nowego plemienia.
- Agrest - odpowiedziała cichutko. Jak leśny wiatr.
Ostrożnie stawiając łapy, basior ominął zapas drewna. Wysoki cień przepłynął po zebranych.
- Generale. - Skinął głową, dosiadając się do grupy.
Oto odszczepieniec od społeczeństwa...
A dowódca prowadzący zastępy.
Gdy barwne światła znów zatańczyły po ziemi, pniach sosen otaczających salę bankietową pod gołym niebem i trwających w kręgu postaciach, alfa wreszcie rozejrzał się, by zatrzymać wzrok na jednym z obecnych gospodarzy polany, która ugościła ich tego wieczora. Za sprawą jego ciemnego futra i niskiego wzrostu, udało się to dopiero gdy Agrest wychylił się nieco ponad płomienie.
Oto zdrajca państwa...
A bohater narodu.
I, kładąc łapę na piersi, skłonił mu się lekko.
Nie słyszał cichego pytania, zadanego medykowi gdzieś po tamtej stronie, prosto z wnętrza szczerej natury szczenięcia.
- Kim jest ten wilk, tato?
Oto zwierzchnik, na którego przez długi czas chciano wydać wyrok...
A przywódca i przyjaciel, za którym tęskniono od długiego już czasu.
- No dobrze, zatem... - ponad zebranych wybił się za to mocniejszy głos; głos Hyarina, który, choć jak wszyscy wiemy był generałem, nie zapomniał o piastowanym przez siebie od lat stanowisku kronikarza. - Wszystko wskazuje na to, że należy uzupełnić księgi.
- Co więcej, generale! Trzeba w końcu pomyśleć nad wprowadzeniem w nasze struktury posady nauczyciela historii, który przełoży to wszystko na język przyszłych pokoleń i wyłoży naszym następcom. Przyda się jak nigdy. - Alfa uśmiechnął się szeroko. Przyglądałem się mu przez falujące od żaru powietrze. Kawka, trwająca u mojego boku, poruszyła się i odetchnęła bezgłośnie. Na moment skrzyżowaliśmy spojrzenia.
Jedna z łap Agresta przesunęła się odrobinę na bok. Jeszcze centymetr, by wreszcie zetknąć się z łapą siedzącej tuż przy nim Nymerii. Nieśmiało spojrzał na swoją małżonkę, cierpliwie czekając, aż spojrzenie zostanie odwzajemnione.
Czy potraficie wyobrazić sobie, jak szybko przelatywały przez jego umysł wszystkie powody, dla których dumna wilczyca nie popatrzy w jego stronę? Choć w jego głowie nadal panował radosny zamęt, który potęgowało każde słowo ze znajomych pysków, których tak dawno nie widział, i każde brzęknięcie swojskich, glinianych kubków z mlekiem, basior w mig przypomniał sobie o całym czasie spędzonym za granicą i o tym, dlaczego się tam znalazł. Po trzykroć otwierał pysk, by wyszeptać przeprosiny i po trzykroć zamykał go bez rezultatu.
Jego szara, lekko drżąca łapa, zacisnęła palce na jej palcach. Trwałoby to lata, lecz życzliwy czas najwyraźniej zatrzymał się, bo gdy złote oczy zwróciły się ku niemu, a źrenice zabłyszczały w świetle ognia, świat wokół nie zdążył się zmienić. Gdy uśmiechnęła się łagodnie, wszystko i wszyscy na nowo obudzili się ze snu, niepomni, że ich dalsze przygody na moment zawisły na cienkiej niteczce.
Poza nią w tamtej chwili nie było dla niego nikogo innego.


Jeśli macie pod ręką jakiś kubek, wypijmy razem, Przyjaciele.
Za to, aby nowe latorośle wybujałych pędów, trawiących i karmiących tę ziemię, nigdy, przenigdy nie powtórzyły dawnych błędów. Za ich życie oraz za nasze życie, aby ułożyło to ziarno w glebie, a potem mogło patrzeć, jak budzi się i rozkwita.
Zdrowia, szczęścia, pomyślności już życzono (choć oczywiście zdrowie jest najważniejsze i powtarzałem to jeszcze zanim stało się to modne!).
Zatem aby nigdy nie zabrakło Wam woli: tej silnej, tej własnej, tej, która pcha wciąż naprzód, nawet gdy wszystko inne, zdrowie, szczęście i pomyślność, zawodzi. Tej wyrastającej zarówno z potrzeb, jak i z pasji, i największych marzeń; tej, co podszeptuje, by układać i wprowadzać w życie kolejne plany. Tej ofiarującej człowiekowi niezłomność.
Tego dziś Wam życzę.


Niezmiennie od pierwszego oddechu aż po grób
C. D. N.

Koniec aktu czwartego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz