Ciche śpiewy ptaków gdzieś pomiędzy gwiazdami. Szmery myszy pomiędzy źdźbłami mroku. Cienie drzew rzucane w mdłym blasku słońca. A Sigma stanął pośród nich. Jego głowa powoli uniosła się w górę, pysk ochlapała krew, lecz nie należąca do jego osoby. Kropelki lepiej cieczy powoli spłynęły w dół. Jego niebieskie oczy powoli opadły razem z głową. Niewyraźny zarys wilka spoczął pod jego łapami, a słodki zapach burzy wdarł się w nozdrza. Łapa przesunęła po zagubionym w oczach pysku, którego wygląd pozostawał jedynie plamą bieli. Kark ofiary przekręcił się nienaturalnie, aby potem odpuścić swoją pracę. Głowa beznamiętnie potoczyła się w dół małego zbocza. Basior podążył za nią wzrokiem, zupełnie niewzruszony. Był zaskakująco spokojny. Serce nie kołatało się jak zazwyczaj na widok krwi. Jego własna powaga przerażała jego umysł, jednak zdawało się że nie miał panowania nad żadnym kawałkiem swojej świadomości. Odetchnął głęboko. W dole, gdzieś pośród różowych mgieł ryzował się budynek, a chmury ponad jego niewyraźnymi zarysami zdawały się być wyjątkowo jasne. Zdawać się mogło, że pośród nocy jaka raczyła panować ponad światem, i której szpony miarowo zbliżały się do Sigmy otaczając jego osobę, przebijały się promienie słońca. Kurz pośród światła wirował, widoczny nawet tak z daleka. Jednak głowa przepadła, ciemność zasłoniła widok. Sigma nagle zakrztusił się własnym językiem, parsknął, a ból w tyle głowy przeszedł przez cały jego kręgosłup.
Granatowy basior poderwał głowę, siadając niemalże od razu.
—W końcu. — Całka westchnęła kładąc łapę w trawie. Rosa osiadła na niej
powodując że sierść przemakała coraz mocniej.
—O co ci chodzi? — wilk, po jakże brutalnej pobudce, pocierał swoją potylicę
intensywnie.
—Nie mogliśmy cię dobudzić, panie śpiochu. — Mediana parsknęła śmiechem. Jej kły
zaraz potem wbiły się w mięso jakie rodzeństwo zdołało pochwycić poprzedniej
nocy.
—Co? Ale… —
—Cichaj. Żryj dopóki masz co. — najwyższa z rodzeństwa przekroczyła kość jaka
została po jej posiłku. Z jej pyska ściekały resztki krwi, przez co Sigmie przypomniał
się jego jakże znamienity sen. Przełknął ślinę i wstał. Jego łapa przysunęła do
siebie jakąś resztkę wczorajszej kolacji.
—Jakie plany mamy na dalszą drogę? — w końcu spytał. Czarnołapa podniosła głowę
i odwróciła ją w kierunku tylko sobie znanym. Zamyślenie wdarło się w te
dwukolorowe oczy.
—Jeśli dobrze mi się wydaje powinniśmy ruszyć w kierunku tamtych szczytów. —
jej łapa wskazała na oddalone, zamglone, dwa samotne czubki gór. Rodzeństwo
podążyło za jej wskazówką i rozejrzało się w poszukiwaniu swojego celu.
—Sądzisz, że tam coś znajdziemy? — Mediana zapytała nieśmiało. Jako jedyna
chyba chciała wracać do domu, do ojca, do słodkiej watahy, jednak jednocześnie
tliła się w niej ciekawość. Ciekawość co tak naprawdę kryje się w ich krwi. Kim
są? Skąd pochodzą? Jaki jest właściwie cel ich istnienia? Na to ostatnie pewnie
niewiele odpowiedzi znajdzie przez całe swoje życie, jednak nawet krok w stronę
wskazówek mógłby ją zadowolić. Kto wie. Może już znała zaklęcie jakiego
potrzebowała, tylko jej umysł milczał kiedy próbowała przypomnieć sobie czego
dokładnie pragnie jej niespokojne serce.
—Nie. To jeszcze nie tu. Jeszcze… tylko kawałek.— zapewniła ich. Uśmiech
zawitał na jej pysk kiedy tak spoglądała w tą nieznaną dal. Sigma zastrzygł
uchem i sam wyszczerzył się jak głupi. Przez chwilę zdało mu się że mógłby
pójść za nią na drugi koniec świata, a potem uderzyło w niego, że de facto
właśnie to robił. Zaśmiał się sam do siebie przez co siostry spojrzały się w
jego stronę.
—Ruszajmy więc, jeśli chcemy zdążyć. — wstał na równe łapy. Jakaś myśl w jego
głowie poruszała niespokojnie nici serca, jednak postanowił zignorować to
uczucie. W końcu kiedy są razem, nic nie jest w stanie ich zatrzymać!
—No i nas zatrzymało. — Całka zmarszczyła nos. Rzeka rwała
brzeg swoim nurtem tuż przed ich oczyma.
—Za szeroka żeby przejść. — Pi odetchnęła.
—Za szeroka? — Mediana zerknęła z lekkim niedowierzaniem na ten worek bez
emocji. — ZA SZEROKA? Widzisz ten nurt? Głębokość? — wskazała z pretensją
obiema łapami na prezentującą się przed nimi przeszkodę.
— Pod dobrym kątem nawet najgłębszą rzekę da się przepłynąć. — wyższa odbiła
piłeczkę. Chwilę mierzyły się wzrokiem, dopóki Całka nie chrząknęła.
—Wy się kłócicie, a my musimy tam jakoś dojść. —
—Proponuję zwalić drzewo! — Sigma wskazał na las rosnący zaraz przy brzegu.
—Prościej iść w górę jej nurtu, tam będzie cieńsza! — Pi wygłosiła swoje zdanie
z nadwilczym spokojem.
— Ja za to proponuję zawrócić i spytać o drogę! Na pewno ktoś nas pokieruje. —
i w taki oto sposób rozpętała się kłótnia. Każdy miał swoje zdanie, każdy inne.
Całka za to jedynie spoglądała na swoje rodzeństwo z niedowierzaniem. Kochała
ich, naprawdę. Całym sercem, jednak czasami zastanawiała się czy to ona serio
była z nich „najspokojniejsza”. Chociaż nie miała odwagi tego o sobie
wspomnieć. W końcu to jej impuls pociągnął ich tak daleko w świat.
—Myślę, że pójście w górę rzeki jest dobrym rozwiązaniem. — w końcu odetchnęła.
Wilki kłócące się przed nią przymknęły się na ułamek sekundy.
—Co? Ale czemu?! — jej brat nadął poliki.
—Jak to czemu? Cofając się niczego nie osiągniemy, zrzucenie dorodnego dębu
zajmie nam wieki, a rzeka zawsze ma gdzieś swoje źródło. Może to nie jest…
idealne rozwiązanie, ale nie jest … tak… niepewne jak reszta.— Całka skrzywiła
się nie bardzo umiejąc ubrać swoje myśli w słowa.
—Ja uważa, że to tak samo niepewne rozwiązanie jak pytanie się o drogę. W końcu
w górę rzeki możemy iść dniami i nie dojść do jej źródła! Może nigdy się nie
zwężyć. — Mediana tupnęła noga niczym małe szczenię. Krew w jej żyłach
zawrzała.
—Czemu to ja musze tu myśleć. — dwukolorowe oczka zadarły się do nieba.
Mrugnęły dwa razy i przymknęły znowu. —
Rozdzielmy się. — zaproponowała w końcu.
—i co? Każdy zrobi swoje?! —
—Nie. UGH… nie wiem, ok! Nie zawsze mam gotową odpowiedź, tylko że ja w
przeciwieństwie do was przynajmniej staram się znaleźć jakieś rozwiązanie
zamiast się kłócić! — prychnęła. Jej ogon zabił o ziemię. Mediana zmrużyła
oczy.
—Ah tak.. — i zaczęło się n nowo. Tylko tym razem to Sigma i Pi obserwowali jak
dwie wadery wydzierają się na siebie.
— Ironicznie, czyż nie? — spokojniejsza zerknęła na brata.
—Ale czy to nie urok naszej rodzinki. — jasny uśmiech brata zaszczycił oczy
samicy. Ta odetchnęła jedynie. I wtedy ich uszy zastrzygły, zapadła cisza.
Wszystkie wilki zwróciły głowę w jednym kierunku nasłuchując. W oddali ludzkie
głosy skandowały nieznane im słowa, a ich rozmowie towarzyszył rytmiczny
stukot.
—Ludzie. — Całka sapnęła poruszając się w kierunku dźwięku.
—Czy ty oszalałaś? — Mediana pisnęła w jej kierunku. Jej małe ciało stanęło
przed siostrą. —Co jeśli mają strzelby?! — jej pysk wykrzywił się w
przerażeniu.
—Przecież nie będę pchała się im pod nogi! — Całka syknęła. — Ale jeśli idą w tym
kierunku, mogą znać drogę. — wyminęła siostrę i zniknęła w lesie. Drzewa mogły
ją przykryć. Tuż za nią pomknęła najniższa.
—To co? Idziemy? — Sigma uśmiechnął się. Pi zmierzyła go swoimi słodkimi
oczkami.
—Ty lepiej żebyś tu został. Za bardzo rzucasz się w oczy ze swoim niebieskim
ubarwieniem. Zwłaszcza w środku dnia. — mruknęła i porzuciła go pośród krzewów
przy akompaniamencie szumu rzeki. Basior westchnął urażony, ale usiadł na ziemi
czekając. Mimo że z niechęcią, musiał przyznać siostrze rację. Jego umaszczenie
mogło ich trochę zdradzić, jeśli jego zadbana sierść odbiłaby się w słońcu.
Całka przemknęła ponad wystającymi korzeniami. Jej długie łapy i zwinne ciało
pozwalało na zgrabne poruszanie się między przedstawionymi przez naturę
przeszkodami. Pi nie pozostawała bardzo daleko w tyle. Jednak Mediana miała trochę
problemów. Potykała się znacznie częściej próbując nadążyć za tą zgrabną
dwójką. Jej tusza nie ułatwiała też tak szybkiego biegu. Przynajmniej kondycję
miała przyzwoitą.
—Ku… — Całka mało nie wypuściła z siebie głośnego przekleństwa, kiedy najmniejsza
wpadła w jej plecy. Czarna łapa na szczęście zaryła w ziemi odpowiednio szybko,
aby jej właścicielka nie wypadła na brukowaną uliczkę. — Uważaj. — syknięcie
sprawiło, że Mediana skuliła się nieco. Ułożyła się obok sióstr i obserwowała.
Po wbitym w ziemię kamieniu spokojnie przeszły konie. Ich kopyta wybijały rytm prowadzony
przez ludzi zsiadających w siodłach. Trzy wilczyce uchyliły się do ziemi, aby
pozostać niezauważone. Ich wzrok obserwował przemieszczający się pochód z
dokładnością morderców. Całka widziała dokładnie jak każdy mięsień w ciele tych
majestatycznych bestii na kopytach, poruszały się przy kolejnych krokach.
Podniosły się dopiero kiedy były pewne że ludzie przemieścili się kawałek
dalej. Zniknęli z pola ich widzenia.
—Pi, idź po Sigmę skoro kazałaś mu tam zostać. — Całka machnęła na nią łapą,
wiec ta posłusznie poszła wykonać polecenie. Nie śmiała się mu przeciwstawiać,
w końcu było niczym innym jak prawdą. Zapłatą za własną decyzję. Na szczęście
nie była to droga bardzo odległa. Brata zostawili kawałek w górę rzeki, a więc
szybko dołączyli do reszty rodzeństwa.
—I co? — basior zapytał prostując się. Łapa Całki przycisnęła go do ziemi
delikatnie, dając wyraźny znak że ma się położyć. Tak tez zrobił, podobnie jak
Pi.
—Idziemy w kierunku rzeki, ale wzdłuż tej drogi. — mruknęła.
—Skąd pewność, że prowadzi tam gdzie chcemy? — brat tych tropicielek zmarszczył
czoło.
—Patrząc na to w jaki sposób oddalają się
ludzkie głosy , już są po drugiej stronie rzeki. Więc most lub kładka musi być
zaraz za zakrętem. — tym razem to Mediana się wypowiedziała. Jej łapy podniosły
ciężar ciała. Na ugiętych kończynach ruszyła pomiędzy krzakami. Całka poszła za
nią, a więc i cała reszta poczyniła to samo. I tak jak przypuszczali. Kamienny
most przecinał powietrze, a woda uderzała o jego wzmocnienie wrzucone w jej
nurt.
—To co? Idziemy? —
—Tak. Ale biegiem. — Całka warknęła. Miała przeczucie wiszące nad karkiem, że
mogą je nieco nadwyrężyć, jeśli za długo pozostaną na widoku.
—No oczywiście, że tak. Ludzie są pachnący, ale i przebiegli. — Sigma
odetchnął. Jego mięśnie zacisnęły się przed skokiem. Łapy zaryły w ziemi, a
pazury uderzyły o kamienną kostkę. Jego potężnie zbudowana osoba wypadła na
drogę i trzema wielkimi susami pokonała most znikając w zieleni po drugiej stronie.
—Pojedynczo, czy… — Mediana zerknęła na siostry.
—Pędź. — Pi poleciła jej. Mniejsza z nich podniosła się i przebierając krótkimi
łapkami rzuciła się do biegu. Pi zaraz za nią. Tylko Całka zawahała się. Jej
ciało zastygło nagle wsłuchane w świat dookoła. Jej oczy skupiły się na
ciemności wokoło, którą oczywiście przeszywały z łatwością. Nie widziała i nie
czuła ludzi, ani wilków. Nawet psów nie. Jednak coś się nie zgadzało. Niepewna
swojego, zdecydowała się dołączyć do rodzeństwa. Jej łapy zgrabnie uderzyły o
bruk. Jedne sus. Drugi, a powietrze rozbił strzał. Ten pochwycił ją w swoje
objęcia razem z ogłuszającym hukiem. Kark zabolał ją i zapiekł, a więc
zatrzymała się na ułamek sekundy. Jej oko spotkało się z nietypowym widokiem.
Człowiek celował w nią strzelbą, jednak jego zapach nie był do wywęszenia. Zamknęła
oczy i skoczyła. Dwa następne strzały nie były celne, ze względu na skoczność
wadery. Jeszcze zanim całkowicie schowała się między krzaki odwróciła się. Jej dwukolorowe
oczy spotkały się z tymi brązowymi myśliwego. Ten opuścił broń w dół
przypatrując się samicy, a ta jedynie wywaliła język w jego stronę i z wyciem
wpadła między rodzeństwo. Tak rozpoczął się ich bieg w kierunku szczytów w
oddali.
—Czy ten wilk… — ręka Saracieva oparła się na ramieniu jego
przyjaciela. Broń błyszcząca między palcami opadła całkowicie w dół.
—Wystawił mi język? — brodaty myśliwy przystanął w rozkroku. Z tej pozycji widział
jak cztery przedziwne zwierzęta przemykają przez most. Z racji, że były
niebezpiecznie blisko wioski postanowił je ustrzelić, jednak nie udało mu się
to za bardzo. Teraz także czuł się dziwnie ze świadomością, że wilk, do którego
strzelał nabijał się z jego umiejętności. Skrzywił się. Z jego nosa pociekła
odrobina krwi, którą przetarł rękawem. —Nie sądzę. To tylko głupi wilk. —
machnął wolną ręką.
—Skoro tak uważasz, Bor, niech ci będzie. Ja swoje widziałem. — zaśmiał się
rudy. Brązowooki sam uśmiechnął się. Myśl o wilku z umysłem człowieka była
absurdalna i przerażająca jednocześnie.
—Trzeba ostrzec wieś, żeby nie puszczali trzody bez psów. — mruknął.
I tak też uczynił. Wieści o wilkach rozeszły się szybko pomiędzy sąsiadami i dotarły
i do drugiej, niedalekiej wsi. Więc kiedy Bor kładł się do łóżka wiedział, że
chociaż tyle zrobił. Zadowolony ułożył sie w pościeli i pomyślał, że następnego
dnia wsiądzie na Ronie, swoją ukochaną klacz, i uda się tropem tych bestii.
Szkoda tylko, że rano zastano go w częściach w swoim pokoju. Głowa leżała pod drzwiami witając wchodzących. Ręce, a raczej to co z nich zostało znaleziono w dwóch różnych końcach małego pomieszczenia. Ściany ślicznie przyozdobiła krew, a wnętrzności stanowiły do niej cudny dodatek. Co najciekawsze, nigdzie nie szło znaleźć jego serca.
A przyczyny nagłego wybuchu tym bardziej.
< Całka? Mediana? Pi?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz