17 listopad nie był jakimś szczególnym dniem dla większości wilków z małej watahy. Jednak dla jednej pary był on datą pełną uśmiechu przez łzy. Bowiem na świat przyszły 4 małe wilki. Ich matka, Cyrlis, całkowicie czarna wilczyca o białych rogach tuliła do siebie szczeniaki. Toven, czyli ojciec małych fasolek, leżał za waderą z oczami błyszczącymi ze szczęścia. Cztery futrzaste kulki, którym przyszło żyć na tym tragicznym świecie zostało ochrzczone imionami Kaver, Aetiv, Falvie i Kivi. Dwa pierwsze z wymienionych okazały się basiorami, a dwójka pozostałych została pobłogosławiona wątpliwym przywilejem posiadania macicy.
Czwórka szczeniąt rosła jak na drożdżach, po 2 tygodniach otworzyły oczy i zaczęły się przemieszczać po jaskini. Kaver czyli najstarszy z puchatej zgrai wydawał się być najspokojniejszy, z kolei Aetiv drugi co do wieku był zdecydowanie bardziej narwany. Kivi czyli najmłodsza z rodzeństwa była strachliwa i generalnie większość czasu spędzała przy matce. A Falvie…. Cóż Falvie była najdziwniejsza ze wszystkich, widoczne już w takim wieku długie łapy, na głowie pojawiły się dwie wypustki świadczące o rosnących rogach i przyprawiające rodziców o dreszcze puste białe oczy.
Po jakimś czasie szczeniaki zaczęły zadawać kłopotliwe pytania i budować podwaliny swoich charakterów. O ile trójka zadawała ich po kilkadziesiąt na dzień, to Falvie rzadko kiedy się odezwała.
W końcu po kilku miesiącach czwórka jeźdźców apokalipsy urodzona 17 listopada zaczęła siać spustoszenie i irytować każdego dorosłego. Wymyślali durne żarty, narażali się na gniew alfy i rodziców, jak każdy właściwy ich wiekowi dzieciak. Kiedy osiągnęli wiek 5 miesięcy skończył się dzień dziecka i zaczęło się przyuczanie do polowań i sztuki przetrwania.
Lecz teraz przenieśmy się do 10 listopada kiedy to za tydzień przeklęta czwórka ma osiągnąć rok.
~`*`~
Falvie wyszła z jaskini i ruszyła na spotkanie z alfą, ostatnio zaczęła mieć niepokojące sny. A Hex, samiec alfa watahy, wezwał wilka, który pomagał nam się łączyć z siłami wyższymi. Długonoga wadera leniwie powłóczyła łapami łapiąc w czarne futro ostatnie promienie jesiennego słońca.
Uważała Civ za szalonego, zresztą jaki kapłan jest normalny. W dodatku jej wataha była straszliwie przesądna, wierzyli w dwóch bogów Boga Księżyca i Boga Słońca, Solarisa i Lunarisa. Jednak wadera uważała to za zwykłe bzdety, bo podczas swojego niezbyt długiego życia nie dostała żadnego znaku, że którykolwiek z tych bogów istnieje. Oczywiście gdyby jej rodzice się o dowiedzieli to w najgorszym wypadku by ją wyklęli, a w najlepszym starali nawrócić.
Kiedy dotarła na miejsce spotkania z alfą, zebrała się tam cała wataha. Najwidoczniej plotki o nietypowych koszmarach Falvie szybko się rozniosły. Wadera westchnęła lekko i podeszła do Alfy i kapłana. Ten drugi przez kilka minut mówił coś o tym, że zamierza wprowadzić ją w trans by spotkała się z Lunarisem, który odpowiadał za sny i wiele innych rzeczy związanych z nocą i mrokiem. Po czym podsunął jej pod nos kawałek ostro pachnącego ziela.
- Ledwo masz koszmary, a już chcą cię otruć. - Wadera wymamrotała pod nosem, patrząc sceptycznie na chwasta przed nią. Po czym prosząc w myślach o litość zjadła zielsko.
Kapłan zaczął odmawiać jakieś formułki w nieznanym Falvie języku. Wilczyca poczuła miażdżący uścisk oplatający jej czaszkę, który z każdym słowem Civa przybierał na sile. Złote wzory na furze wilczycy, po praz pierwszy rozjarzyły się oślepiającym blaskiem. A ona sama nagle się wyprostowała. Jakiś dudniący głos oświadczył, że otrzymała dar. Z całkowicie białych oczu pociekły czarne łzy bólu. Teraz już nie tylko coś próbowało zmiażdżyć jej głowę, ale również żebra. Falvie zacisnęła szczęki odsłaniając zęby, a z jej gardła wydobyło się głuche warczenie, które w żadnym stopniu nie przypominało warczenia wilka. Bliżej temu było do czegoś co wydałby demon.
Wilki do tej pory stojące trzy metry od córki Cyrlis, cofnęły się o kolejne trzy i patrzyła z niepokojem albo strachem na młodą waderę. Białooka wydała z siebie wrzask pomieszany z piskiem, który brzmiał jakby najgorszy koszmar właśnie zstąpił na ziemię, po czym powiedziała odbijającym się od skał głosem:
Siedemnastego dnia miesiąca jedenastego
W czasie słońca jaśniejącego
Przez popełnione zabójstwo
Powstanie zapomniane bóstwo
Choroba pochłonie ofiar wiele
Nie pojawią się zbawiciele
Po tych co nie przeżyją zostaną kości
Śmierć na stosie zwłok gniazdo mości
Ci co przetrwają oszaleją
Szanse na życie już maleją
Do siedemnastego czas by się wynieść
Albo wszyscy niedługo piach będziemy jeść
Złote wzory zgasły, czarne łzy przestały lecieć, Falvie oddychała ciężko charcząc raz po raz, próbując się pozbierać po dawce cierpienia jaką otrzymała. Słowa przepowiedni dudniły jej w głowie, powtarzając się raz po raz. Wilki wokół niej już nie patrzyła na nią z niepokojem, były przerażone. Po chwili ogłuszającej ciszy, która piszczała w uszach, odezwał się kapłan
- Odejdź…. - powiedział słabym głosem. Wataha podchwyciła od razu pomysł Civa.
“Nie chcemy cię tu”, “Demon “, “Odejdź “, “Przeklęte dziecko”.
“...odejdź… Odejdź… ODEJDŹ”
Falvie odszukała w tłumie swoją rodzinę. Jej ojciec Toven patrzył na nią z obrzydzeniem, Kaver i reszta rodzeństwa przerażona tak samo jak matka. Falvie poczuła jakby ktoś uderzył ją w głowę obuchem. Jej oczy po raz drugi tego dnia napełniły się łzami. Ktoś rzucił w nią kamieniem, Hex warczał na nią tak samo jak reszta tłumu. Wilczyca podkuliła ogon, odwróciła się i w ułamku sekundy uciekła jak najdalej od jej byłej watahy.
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz