Calusieńkie cztery godziny poświęciliśmy na porządkowanie, układanie, przeglądanie i zmienianie kolejności, a następnie ponowne układanie starych jak świat dokumentów. Obaj mieliśmy tego serdecznie dość jeszcze zanim dobrnęliśmy do połowy naszej pracy, nie trudno sobie więc wyobrazić naszą radość, gdy wreszcie zbliżyliśmy się do jej końca. Była już ciemna noc, a żaby, dopiero co ożywione zmianą pogody rechotały gdzieś nieopodal, zapewne nad rzeką, oddzielającą nasze tereny od wsi. Jedynie świerszcze nie obudziły się jeszcze i nie zaczęły cykać tak pięknie, jak robią to zawsze w lato. Od dawna czekałem na ten dźwięk, ale nagle, w przeciągu dwóch dni mój entuzjazm spowodowany nadchodzącą falą ciepła ostygł. W ogóle coś się zmieniło. Czułem to wyraźnie wewnątrz siebie, dokładnie tak jakby coś nagle wygasło niczym ognisko podczas burzy. Po śmierci Beryla, pewna strona mojego charakteru uległa gwałtownej zmianie. A może było to tylko chwilowe.
- No to chodź, Max - powiedziałem do przyjaciela - zajmiemy się tym jutro. Na dziś wypadałoby już skończyć, dla własnego zdrowia psychicznego. Może rano poproszę Mundusa, by nam pomógł. Chyba jest jedyną jeszcze żyjącą osobą, która się w tym orientuje.
Max z wyraźnym zadowoleniem podszedł do propozycji, którą przedstawiłem. Wstyd się przyznać, ale nie potrzebowaliśmy pomocy. Tyle tylko, że... wolałem choć część tak monotonnego zajęcia zrzucić na trzecią osobę. Inna sprawa, że Mundus rzeczywiście był obeznany w kronikach, spisach i dziennikach, w związku z czym poradziłby sobie pewnie dużo szybciej niż my.
- W takim razie, do zobaczenia jutro - uśmiechnął się Max, przymykając zmęczone oczy - o której ciąg dalszy?
- Przyjdź, jak się obudzisz - usiadłem powoli, opierając się bokiem o ścianę - byle byśmy skończyli przed południem.
< Max? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz