Pomału się budziłem... widziałem jakby przez mgłę, ale jak wytężyłem wzrok to zauważyłem, że jestem na plaży. Usiłowałem wstać, wszystko mnie bolało. Spojrzałem na przednią łapę. Nie mogłem dostrzec szczegółów, ale wydawało mi się że była cała w strzępach. Spojrzałem na pozostałe, wyglądały nieźle. Dlaczego tylko nieźle? Ponieważ wzrok pomału się mi wystrzał i zauważałem coraz więcej ran na swoim ciele. Usiłowałem wstać, aby się lepiej rozejrzeć i poszukać Murki. Nie wiedziałem gdzie jest i co się z nia dzieje, jak się czuje, w jakim jest stanie, czy jest przytomna,.... czy żyje... Musiałem ją odnajeźć...
Zacząłęm się momału podnosić. Stanąłem na wszystkich czterech, a raczej trzech łapach bo przednia lewa noga ledwie co sie trzymała. Łapa na tej nodze trzymałam się tylko na skórze i widać było że długo się nie utrzyma, widziałem że mam jedno otwarte złamanie, a w wielu miejscach nie miałem zdartą skurę i widać mi było kości... nie chciałem na nią patrzeć, lecz dochodziłem coraz bardziej do siebie i wzrok mi się wystrzał, a ból się stawałm się coraz bardziej natrętny. W szczególności właśnie w pechowej przedniej lewej nodze. Poczułem jak po karku spływa mi krew. Nie wiedziałem dlaczego jestem aż w tak złym stanie... Usiłowałem zrobić krok, lecz od razu poczułem pulsujący bul i upadłem na piach co nie było dobre dla i tak już zbrudzonych ran. Poparztałem na siebie, aby zobaczyć w jakim stanie są tylne łapy. Zobaczyłem już wyostrzonym wzrokiem wiele głębokich, ale nie tak bardzo poważnych ran. Dostrzegałem też, że w niektórych miejscach moje nogi były nienaturalnine powiginane. Na ogonie (a raczej na tym co z niego zostało, bo została tylko połowa) nie było wręcz sierści ani skóry. Był w podobnym stanie jak przednia lewa łapa. Miałem dość tego wszystkiego. Tego nieustającego bólu. Najchętniej bym umarł... ale muszę odnaleźć Murki i postarać się jej pomóc.
Wstałem poraz kolejny z piachu i delikatnie się obróciłem wokół własnej osi rozglądając się. Na horyzocie na plaży zobaczył coś jakby wilczycę... to była Murki! Od razu wstąpiła we mnie nadzieja, że jakoś to będzie i mimo bólu udałem się chwiejnym krokiem w stronę wilkczycy. Ból z każdym krokiem był coraz silniejszy, ale szedłem dalej. Gdy już przeszedłem spory jak na mój stan dystans stanąłem i krzyknąłem do wilczycy:
- Murki!!! - krzyknałem najgłosniej jak tylko mogłem.
Zrobiłem kilka kroków i upadłem z zmęczenia, ale nie zemdlałem.
< Murki? Co dalej? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz