piątek, 31 stycznia 2025

Od Yrsy - Tęsknota

 Noc była spokojna, lecz Yrsa spać nie mogła. Srebrny Chaber, jej obecny azyl, zdawał się szeptać do niej w swoim spokojnym rytmie – miękki wiatr tańczył pomiędzy gałęziami, a liście drżały pod delikatnym dotykiem księżycowego światła. Wydawałoby się, że wszystko sprzyjało odpoczynkowi, a jednak waderę dręczył ciężar, którego nawet te bezpieczne tereny nie mogły zdjąć z jej barków.

Leżała w swojej norze na miękkim posłaniu z mchu i trawy, wpatrując się w nikłe światło księżyca wpadające przez wejście. Wiedziała, że inni śpią – ale Yrsa miała wrażenie, że jest tu jedyną żywą istotą. Może dlatego, że jej myśli uciekały z powrotem na północ, do krainy, którą niegdyś nazywała domem.

Przymknęła oczy, chcąc zmusić się do snu, lecz obrazy z przeszłości wypełniły jej umysł. Znowu była tam – wśród śnieżnych pól, gdzie wiatr niósł obietnice mrozu i głodu. Pamiętała, jak jej matka z ciepłem głosu nawoływała ją do powrotu z zabawy. Pamiętała śmiech braci, którzy ścigali się przez zaspy, i ojca, który z dumą opowiadał o sile ich rodu. A potem obrazy zmieniały się – śnieg przesiąknięty krwią i przerażone krzyki.

Yrsa zerwała się nagle, jakby zimny wiatr uderzył ją w serce. Dyszała, próbując pozbyć się tego uczucia, ale koszmar trzymał ją w swoich szponach. Czuła, jak ciało się trzęsie, a ogon owijał łapy, jakby to mogło ukoić jej skołatane myśli.

Wyszła z nory, chcąc znaleźć ukojenie pod otwartym niebem. Powietrze było rześkie, a gwiazdy zdawały się błyszczeć jaśniej niż zwykle. Przysiadła na polanie, wciągając powietrze głęboko do płuc. Jej żółte oczy śledziły cienie rzucane przez wysokie drzewa.

– Tęsknię za wami… – szepnęła w eter, mając nadzieję, że wiatr poniesie jej słowa aż na północ. Tęskniła za ciepłem rodziny, za zapachem domu, nawet za surowością północnego krajobrazu, który mimo wszystko dawał poczucie przynależności. Wataha Srebrnego Chabra była jej nową rodziną, ale nie mogła oszukać serca, które pragnęło tych, których straciła.

Jej myśli wróciły do nocy, która wszystko zmieniła. Czuła, jak strach przeszywał jej ciało, jak starała się uciekać przez śnieżne zaspy, zostawiając za sobą dźwięki walki i śmierci. Nie mogła zapomnieć tego widoku. Wciąż czuła ten ból, tę winę, że przeżyła, kiedy oni zostali.

Nocny wiatr owiał jej futro, jakby chciał ją uspokoić. Było coś kojącego w tym chłodzie, coś, co przypominało jej o rodzinnych stronach. Podniosła wzrok ku gwiazdom i westchnęła.

– Nie mogę cofnąć czasu – wyszeptała. – Ale mogę uczynić was dumnymi.

Mimo ciężaru, który nosiła, wiedziała, że musi iść dalej. Wataha potrzebowała jej siły, a ona potrzebowała ich, by nie zgubić się we własnych wspomnieniach. Jednak w głębi serca Yrsa wiedziała, że nigdy nie przestanie tęsknić za tym, co utraciła. To była część jej, tak jak śnieżne wiatry północy były częścią jej dziedzictwa.

Noc wydawała się nie mieć końca, a samotność w sercu Yrsy ciążyła niczym głaz. Wiatr rozwiewał jej futro, przypominając o zimnych, ostrych podmuchach północnych wichrów, które kiedyś znała tak dobrze. Oczy alfy Srebrnego Chabra, wydawały się czasem przejrzeć jej duszę, ale nawet on, ze swoim doświadczeniem i mądrością, nie mógł odgadnąć głęboko skrywanych uczuć wadery. Była tu akceptowana, lecz to nie zastąpiło utraconej rodziny.

Jej myśli wędrowały. Pamiętała dotyk matczynego języka, kiedy pielęgnowała jej sierść. Z tamtego domu biło coś więcej niż ciepło – to była przystań, niewidzialna tarcza przeciwko wszystkim trudnościom świata. Nawet teraz, gdy próbowała odnaleźć spokój w wataże, czuła, że nic nie mogło wypełnić pustki po tamtym miejscu.

Gdy wracała pamięcią do tych dni, jej serce ściskało poczucie winy. Czy naprawdę zrobiła wszystko, co mogła, by ich ocalić? Czy mogła zrobić więcej? Te pytania krążyły wokół niej, jak głodne kruki, dręcząc jej duszę każdej nocy.

Od czasu, gdy dołączyła do Srebrnego Chabra, Yrsa starała się być użyteczna. Silna. Loajalna. Ale nigdy nie pozwalała sobie na całkowite otwarcie przed innymi. Nawet jeśli ktoś z watahy próbował do niej dotrzeć, zawsze była czujna, pilnując, by nikt nie zobaczył, jak krucha bywa w samotności.

Księżyc świecił jasno, niemal oświetlając każdą myśl w jej głowie. Wstała z ziemi, przeciągnęła się i zaczęła spacerować po polanie. Lubiła czuć miękką ziemię pod łapami, słuchać odgłosów nocnych ptaków i obserwować, jak cienie drzew tańczą w delikatnym świetle. Jednak nawet natura, która była jej bliska, nie mogła zdusić koszmarów.

Koszmary… Wracały do niej, nawet gdy oczy pozostawały otwarte. Prześladowała ją dławiąca, nieznośna cisza, która zapadła, gdy zostawiła wszystko za sobą. Przypominała sobie, jak biegła przez śnieg, jej drobne ciało trzęsło się od zimna i strachu. Nie wiedziała wtedy, czy to, co robi, to ucieczka, czy tchórzostwo.

Czuła wyrzuty sumienia. Dlaczego miała prawo do nowego domu, skoro tamten przepadł? Dlaczego ona przeżyła, skoro inni nie mieli tyle szczęścia? Tęskniła za matką, za ojcem, za braćmi i siostrą, którzy zawsze wiedzieli, jak rozśmieszyć ją nawet w najciemniejszych chwilach.

Zatrzymała się na skraju polany i spojrzała na ciemność otaczającego lasu. Czasem wydawało jej się, że widzi w tej ciemności ich cienie, jakby duchy przeszłości podążały za nią wszędzie, gdziekolwiek się udała. Nie były to zjawy, które mogła zobaczyć, ale wspomnienia – wystarczająco żywe, by przeszywać jej serce na wskroś.

Jej oczy zaszkliły się, ale łzy nigdy nie spłynęły po jej policzkach. Yrsa nie płakała. Już dawno nauczyła się tłumić te emocje, zamykać je głęboko, gdzie nikt nie mógł ich zobaczyć. Zamiast tego wzięła głęboki oddech i uniosła głowę wysoko.

– Jesteście przy mnie – powiedziała cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek innego. – W każdej chwili. Wasza siła to moja siła.

Tego wieczoru, gdy księżyc zdawał się świecić nieco jaśniej, Yrsa położyła się z powrotem na swoim posłaniu i zamknęła oczy. Gdzieś w głębi serca wiedziała, że nawet jeśli nie jest już na północy, to część jej samej zawsze będzie należeć do tamtych śnieżnych pól i tych, których utraciła.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz