Oprócz chęci poznania świata, do zwiedzania ciągnęło Yolotla coś jeszcze. Dziwne, nieodzowne uczucie, że gdzieś coś na niego czeka, coś ważnego, co powinien odkryć jak najszybciej. Było to takie skręcające w brzuchu uczucie, nieprzyjemne i zmuszające do działania. Taka negatywna motywacja, że jak nie znajdzie tego, co powinien, skończy się to dla niego źle. Nie potrafił tylko powiedzieć, dlaczego ma się to skończyć źle i co musi znaleźć, żeby wszystko było w porządku.
Z odpowiedzią przybyła ze wschodu tajemnicza wadera, w towarzystwie dwóch szczeniąt.
Yolotl był wtedy sam. Pałętał się po lesie, oglądając zamrożone gałązki i przedzierając się przez zaspy wyższe od niego samego. Miał nie odchodzić za daleko od nory, ale ciekawość wzięła górę. Nie wiedział nawet, kiedy odszedł tak daleko na zachód terenów, był zbyt skupiony na tym, żeby nie utonąć w sypkim, opadłym zeszłej nocy śniegu.
Młody przeliczył jednak w końcu swoje umiejętności i wpadł w tak głęboką zaspę, że pochłonęła go w całości, bez jakiegokolwiek żucia.
Nie spanikował, bo dobrze wiedział, jak się wykopać, ale zanim mógł wziąć się za działanie, czyjeś szczęki chwyciły go za skórę na karku i podniosły w górę, ku światłu. Pomyślał wtedy, że to ktoś z WSC i dalej nie panikował.
Jakież było jego zdziwienie, gdy przed oczami pojawiła się zupełnie nieznana wadera, o cętkach niczym ryś i uszach ozdobionych identycznymi do rysich pędzelkami. Na szczęście wielkość i budowa pyska nie zostawiały zwątpień, że to wilk. Tylko co ten obcy robił na terenach WSC?
– Um… Dzień dobry? – Nieco spłoszony szczeniak przywitał się z grzeczności, po czym zauważył dwójkę dzieci towarzyszących waderze. Nagle wydało mu się oczywiste, po co obca tu jest. – Jeśli chce pani jakieś miejsce na odpoczynek, to musi się pani udać do jaskini alf i tam popytać.
Rysia wilczyca uśmiechnęła się ciepło, po matczynemu, a przynajmniej takie wrażenie odniósł Yolotl. Nie wiedział, jak uśmiechają się matki do swoich dzieci, nigdy mamy nie miał.
– Nie szukam schronienia, słońce. Właściwie to szukałam ciebie. Miło, że wyszedłeś nam na spotkanie.
Ta wypowiedź zapaliła młodemu czerwoną lampkę w głowie. Owinął palce wokół elektrycznego wisiorka, aby poczuć się nieco bezpieczniej. Gdyby coś się zadziało, to była jego jedyna droga ucieczki.
– Nie znam pani.
Na te słowa wadera się zaśmiała.
– Oczywiście, że nie. Podrzuciliśmy cię Watasze Srebrnego Chabra świeżo po urodzeniu. – Musiała zauważyć, jak Yolotl ściska swój naszyjnik, bo jej wyraz twarzy zmienił się na znacznie delikatniejszy. – Nie zamierzamy cię nigdzie zabierać, kochanie. Chciałam, żebyś poznał swoje rodzeństwo. Oto Faolan – wskazała na ciemniej ubarwionego basiorka z oklapniętym prawym uchem – i Makatza – skierowała łapę na jaśniejszą waderkę o żółtych, sprytnych oczach. – A ciebie jak nazwali?
Młodzik ścisnął usta. Nie ufał pani ryśkowej, była obcą i z jakiegoś powodu próbowała mu wmówić, że te zupełnie nieznane mu szczeniaki to jego rodzina. Choć musiał przyznać, że faktycznie wyglądają podobnie do niego, nawet jeśli nieznacznie. Faolan miał tak jak on kręcone futro, a Makatza posiadała identyczne oczy. Ale to nie świadczyło o żadnym pokrewieństwie! Bał się jednak przeciwstawić dorosłej wilczycy, więc na razie postanowił grać na zwłokę, mając nadzieję, że wkrótce pojawi się ktoś z WSC – może zaczęli go szukać – i uratuje go przed obcymi.
– Yolotl, proszę pani.
– Ale czadowe imię! – pisnął Faolan, za co oberwał kuksańca w bok i dostał ostrzegające syknięcie. – Przepraszam. Ale to naprawdę fajne imię.
– Ciężkie do wymówienia – zauważyła młoda waderka.
– Wcale nie trudniejsze od twojego, Makatza. – Basiorek mocno nacisnął na imię siostry, by udowodnić swój argument. – Moje też mega proste nie jest.
– Łatwiejsze od mojego – wtrącił się w końcu Yolotl, który, będąc szczeniakiem, był bardzo skory do kontaktu z rówieśnikami, nawet jeśli byli mu oni zupełnie obcy. Takie już były dzieci, szczególnie te ciekawskie, ciągnęło je do innych.
Swoim komentarzem uzyskał ogromny uśmiech od Faolana, najwyraźniej równie chętnego do nawiązywania przyjaźni.
– Kasiu, możemy mu opowiedzieć o naszej watasze? Możemy? Prooooszę!
Makatza na ten entuzjazm wywróciła oczami, ale Kasia kiwnęła głową, wciąż z uśmiechem goszczącym na jej ustach. Że też jej się twarz nie zmęczyła od tej miny.
– Myślę, że tak. Yolotl zasługuje wiedzieć, skąd jesteśmy. Musi nam tylko obiecać, że nikomu o tym nie powie.
Beżowy szczeniak zastanowił się chwilę, ostatecznie jednak ciekawość wzięła górę. Kiwnął ochoczo głową.
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz