Ilangabi nie próbował rozmawiać, a Mała Mi nie naciskała. Zauważyła zaś, że smok chętniej opuszczał kalis, aktywnie udzielał się w treningach i, co najważniejsze, nie przypalał nikomu futra. Wydawało się nawet waderze, że polubił spędzać z nią czas, choćby po to, żeby nie tkwił samotnie w ozdobnym ostrzu. Marne towarzystwo bywało czasem lepsze od braku towarzystwa.
Progres powstał, gdy pewnej chłodnej nocy Mi rozmawiała z Mistimochim, jednocześnie pozwalając Ilangabiemu siedzieć w swojej fizycznej formie zaraz obok nich. Nie zachęcali go do dołączenia do konwersacji, jedynie okazjonalnie zadawali mu proste pytania, by dać mu znać, że o nim pamiętają. Smokowi ewidentnie się to podobało, bo nie patrzył już na nich z pogardą, a aktywnie słuchał ich wypowiedzi, czasem z własnej woli coś wtrącając.
– Nie interesuje was, co się stało w mojej przeszłości? – zapytał nagle ognisty jaszczur, gdy Mi i Misti śmiali się z wewnętrznego żartu. To pytanie złowiło pełną uwagę dwójki rudzielców.
– Interesuje – odpowiedziała prosto z mostu Mi. – Ale naciskanie nic by nie dało, więc postanowiliśmy nie męczyć cię o to.
Ilangabi zasępił się, jakby słowa nie były takimi, jakich oczekiwał. Być może miał nadzieję, że dwójka całkowicie sobie odpuściła, ale według wadery nie powinien robić sobie nadziei. Był tajemniczym, eterycznym stworzeniem zrobionym z płomieni i zamieszkującym zaczarowane ostrze, oczywiście, że jego przeszłość była obiektem zainteresowania u dwóch kurdupli.
– Dobrze więc. Opowiem wam, kim był Onyinyo. – Rudzielce popatrzyły po sobie, po czym usiadły naprzeciwko smoka. – Onyinyo był czarnym lisem wychowanym przez wilka imieniem Romanie. Romanie władała nad żywiołem ognia, choć jej ogień nie grzał, a wręcz przeciwnie — wyciągał ciepło z osób obok. Onyinyo, można powiedzieć, był na to odporny, więc Romanie przygarnęła go pod swoje skrzydła. Chłopak nie był jednak zadowolony, że jego rodzicielka włada ogniem, a on nie jest w stanie osiągnąć takich mocy. Wtedy poznał mnie. – Smok wziął oddech, jakby powstrzymywał się od płaczu. – Razem zdołaliśmy wykrzesać z niego płomienie, a dokładniej korzystał z moich. Byliśmy… nierozłączni. Uzupełnialiśmy się.
Mildredfiri kiwnęła głową na znak, że rozumie. Nie potrafiła utożsamiać się z uczuciami jaszczura, ale była w stanie sobie wyobrazić, jaka więź łączyła go z przyjacielem. Czasem sama pragnęła takiej przyjaźni.
– Jeśli zastanawiacie się, czy Onyinyo umarł przedwcześnie, w walce czy w wyniku choroby, to nie. Mój przyjaciel umarł spokojnie, ze starości, długowiecznego mnie zostawiając za sobą. – Kolejne westchnięcie. – Wolałbym do niego dołączyć, niż tkwić w tym kawałku żelaza, ale los nie poprowadził mnie takimi ścieżkami. Wciąż mam jednak nadzieję…
Ilangabi zamilkł i nie zanosiło się, że powróci do swojej opowieści. Ani Mała Mi, ani Mistimochi nie odezwali się, by uszanować cierpienie smoka. W końcu znikł z powrotem w kalisie, a dwójka rudzielców odłożyła ostrze do honorowej torby, by tam ich nowy przyjaciel mógł na spokojnie odpocząć.
Koniec, nie mam pomysłu, jak to pociągnąć
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz