czwartek, 30 stycznia 2025

Od Smoły - ,,Biegun" cz.1

 Pierwszy dzień podróży, Smoła złożyła krótkie toporne skrzydła i opadła na skalny uskok. Kilka kamyczków spadło w przepaść, wadera spojrzała niepewnie w dół. Dolina była martwa, jak okiem sięgnąć nie rosło tu żadne drzewo, krajobraz przywodził na myśl powierzchnię księżyca. Przyprószone śniegiem blade gruzowiska i piętrzące się ściany skał ściskały wyschnięte już koryto potoku u swych stóp. Nie zatrzymywałaby się tu, gdyby nie jedno białe piórko złapane w wyschnięte badyle pojedynczego krzaku. Wyrwała je z uścisku cierni i przyjrzała się mu uważnie. Miało 3 blade plamki w kolorze pszenicy.
Jej siostra uciekła z watahy już dawno temu, trudno było jej doliczyć się miesięcy, ale na jej tropie mogła być już od końca zeszłej wiosny. Tyle czasu, a Katarakta wciąż jej uciekała. Wstyd jej aż przyznać, że jedynym powodem, dla którego ją szukała, było ją przeprosić i upewnić się, że jest bezpieczna.
Słońce wisiało już nisko nad horyzontem, a wieczorny chłód wyczołgiwał się z górskich szczelin. Niedługo powinna poszukać jakiegoś schronienia, rozpalić ogień, żeby uciec przed mrozem. Futro miała za krótkie a mięśni jak na lekarstwo, by mogło utrzymać ją to w cieple całą noc.
Udało się jej znaleźć jeszcze kilka uschniętych cierni blisko koryta i zaniosła je do pieczary u podstawy wąwozu. Powęszyła jeszcze po okolicy, ale prócz jednego piórka nie było śladu po siostrze.
-Może odleciała, powinnam przeszukać wyższe partie gór.

Ogień strzelał i trzaskał, ledwie kilkanaście kroków od szalejącej wichury na zewnątrz. Prawie niemożliwe, żeby jaskinia wypełniła się ciepłem, gdy ciągle coś je wywiewa. Smoła wyjęła nożyk z torby podróżnej i położyła go pod sobą, w zasięgu łapy. Było okropnie zimno, ale pomimo chłodu, zmęczenie w końcu wzięło górę.

***

Leżała z Kataraktą na brzegu Morza gapiąc się w niebo. Fale szumiały, mewy skrzekały, wszystko było tak jak dawniej.
-Co tam siostra, zawsze zostajesz w tyle.- Biała dyszała głęboko.- Nigdy mnie nie dogonisz.
-Wiem, ale zawsze będę próbować. Muszę cię chronić, taka dola starszej siostry.
-Już ci się nie udało, jestem kaleką. A ty nic na to nie możesz poradzić.
- Ale przecież wiesz że to nie była moja wina.
- Nie twoja? Jesteś pewna?
- Byliśmy dziećmi.
- Ale ty powinnaś być za nas odpowiedzialna, zostawili nas pod twoją opieką. 
- Ale nie musiałaś przez to uciekać! Przecież masz tu rodzinę. Zaopiekowalibyśmy się tobą.
- A jak mogłam czuć się dobrze? Po czymś takim? Nigdy mnie nie dogonisz Smoła. Zawsze zostajesz w tyle. 

***

Obudził ją dotyk na udzie, zerwała się, ale od góry złapał ją czyjś uścisk.
-No no, nie wierzaj tyle, bo się pokaleczysz!- Zaśmiał się jakiś basior, ciemnozielone futro śmierdziało mu jeziornymi błotem i spalonym drewnem. 
Przycisnął jej łapę do podłogi, kopniakiem posłał ostrze z dala od nich. Drugi, jasnobrązowy ze skarpetkami, który ją dotknął, przysunął pysk blisko jej skóry.
-Czarna jak kruk.- Podsumował, obejrzawszy ją z bliska.- I cała, bez białych blizn. Rzadko takie się zdarzają, wiesz Werto?
- Widzę przecież, agghh.- Warknął, nadal zatrzymując jej wierzganie i kłapanie. Jezus, ile w niej wsików!
Złapał jej pysk łapą, by nie mogła go znowu otworzyć.
-Ejjj, cukiereczku, wszystko będzie dobrze. Tak się tylko stało, że wpadłaś na nie swoje terytorium, a my tu jesteśmy bardzo terytorialni. Więc widzisz albo jesteś z nami.- Rozchylił swoje zaropiałe ślepia.- Albo mamy problem.
- Ale się cackasz durniu, zaraz szef tu będzie. 
Brązowy obejrzał jej całą sylwetkę wzrokiem wygłodniałego niedźwiedzia. Znowu położył na nią łapę, co spotkało się z mocniejszym wierzgnięciem. Przycisnął więc jej nogi razem i widocznie się rozochocił. Poczuła, jak przyciska ją ciężarem swojego ciała, jak chucha jej do nozdrzy zapachem krwi, jak rechocze jej do ucha. 
Idzie niedźwiedź.
Idzie niedźwiedź.
Idzie niedźwiedź
.
-Hej!- Dudniący krzyk wpadł do wnętrza jaskini niczym piorun.- Nazbyt duża samowolka hę? 
Odwrócili się przestraszeni, udając, że nic nie zamierzali.
Zamiast tego pokazali swoje znalezisko koledze. Nowy wilk koloru popiołu, strzelisty jak sosna, dumny jak orzeł. Smołę przeszedł zimny dreszcz, gdy poczuła jego lodowaty wzrok na skórze.
-Ładna, ale bez przesady, żeby się teraz na nią rzucać z jęzorem.- Spiorunował brązowego spojrzeniem. - Nie mamy tu miejsca dla takich, będą tylko się rozpychać łokciami i żreć co nasze. Mieliście przeganiać tych nieszkodliwych.
- Przepraszamy szefie, już jej tu nie ma.- Odezwał l sie nerowo zielony i puścił szyję Smoły z pomiędzy łap.
Wadera pozbierała swoje rzeczy w pośpiechu i czmychnęła przez szczelinie między postawną sylwetką szefa a ścianą groty.
-No chłopcy, wracamy do domu, słyszałem że reniferka upolowali. Trójka basiorów pokłusowała wąskim uskokiem w dół urwiska i dalej w górę wyschniętej rzeki.Jednak czarny kształt obserwował ich zza skały i przykleił się do ich kroków niczym zgubiony cień.
 
C.D.N


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz