Zimowa noc otulała las niczym ciężka, lodowata zasłona, wśród której każdy dźwięk odbijał się echem, niosąc ze sobą mrożącą krew w żyłach aurę tajemnicy. Yrsa, bieląca się w księżycowym blasku niczym zjawa, poruszała się z gracjaą pośród drzew. Jej śnieżne futro kontrastowało z brązowymi łatami, przypominającymi rozmazane plamy na płótnie niespokojnego artysty. Każdy krok był cichy, niemal niezauważalny, ale jej błękitne oczy wnikały w ciemność z uwagą, jakby coś wyczekiwały.
Była sama, tak jak tego chciała. Jej stado zostało daleko w bezpiecznym zagłębieniu lasu, odpoczywając po długim dniu polowania. Jednak Yrsa czuła wewnętrzny niepokój, subtelne ukłucie instynktu, który każał jej wyjść i zbadać otaczający świat. Nie była pewna, co ją wołało, ale nie mogła zignorować tego głosu.
Im dalej wchodziła w głębię lasu, tym bardziej zmieniało się otoczenie. Drzewa stawały się starsze, ich kory pokryte grubą warstwą mchu, a gałęzie zagięte w dziwaczne, nienaturalne kształty. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i zgnilizny, pomieszany z czymś, czego nie potrafiła zidentyfikować – metalicznym, niemal słonym aromatem. Yrsa złapała ślad, subtelny jak muśnięcie wiatru. Nie było to żadne znane jej zwierzę. Ciekawość pchała ją naprzód.
Dotarła na małą polanę, gdzie światło księżyca było wyjątkowo jasne. Śnieg iskrzył się, ale w środku polany widniała czarna plama – nierówna, jakby ktoś rozsypał ziemię na białym puchu. Yrsa podeszła ostrożnie, jej nozdrza drgały, a uszy obracały się we wszystkie strony. Zanim jeszcze dotarła do tego miejsca, poczuła, że jest coś nie tak. Zapach był silniejszy, niemal przytłaczający – mieszanina krwi, spalenizny i czegoś obcego, nienaturalnego.
Na ziemi leżały szczątki. Nie było wątpliwości, że to był wilk. Kości bielały w księżycowym blasku, a skóra, czy raczej to, co z niej zostało, była postrzępiona i spopielona na brzegach. Yrsa wstrzymała oddech. Nie było to dzieło drapieżnika – żaden zwierz nie pozostawiłby takich ran. W powietrzu unosiło się coś jeszcze – mroczna, niemal namacalna obecność, która przyprawiła Yrsę o dreszcz. Jej sierś zjeżyła się na karku.
„Coś tu jest,” pomyślała, a jej ciało spinało się do ucieczki. Jednak zamiast biec, zrobiła krok w przód. Coś w niej kazało jej zbliżyć się, zobaczyć, zrozumieć. Kiedy znalazła się bliżej, zauważyła, że szczątki układają się w kształt – niewielki okręg, jakby stworzenie zostało uwięzione w kręgu czegoś, czego Yrsa nie widziała.
Nagle cisza została przerwana. Z głębi lasu dobiegł niski, przeciągły dźwięk – nie był to wycie wilka ani krzyk sowy. Brzmiał jak zawodzenie, jak gdyby las sam lamentował nad losem zmarłego stworzenia. Yrsa zamarła, jej oddech przyspieszył, a serce biło jak oszalałe. Wtedy dostrzegła ruch na skraju polany.
Z cienia drzew wyłoniła się postać. Była wysoka i szczupła, niemal niewyraźna, jakby utkana z mgły. Jej oczy świeciły słabym, fioletowym blaskiem, a sylwetka zdawała się drgać w rytm zawodzenia, które teraz było głośniejsze, bardziej intensywne. Yrsa poczuła, że nie jest w stanie się ruszyć. Coś – czy to strach, czy tajemnicza siła – trzymało ją w miejscu.
„Kim jesteś?” zapytała w myślach, choć nie spodziewała się odpowiedzi. Jednak zjawa zatrzymała się i uniosła głowę, jakby ją usłyszała. Następnie zaczęła się zbliżać, a jej ruchy były powolne, niemal hipnotyzujące.
Yrsa czuła, że musi się cofnąć. Jednak jej ciało zdawało się być sparaliżowane.
Czuła, jak lodowaty dreszcz przebiega jej kręgosłup, a powietrze wokół niej gęstniało, jakby nasączało się czymś złowieszczym.
Zjawa zatrzymała się zaledwie kilka kroków od niej, a blask w jej oczach rozświetlił ciemność, odsłaniając coś, co Yrsa wcześniej przeoczyła – na ziemi, tuż obok szczątków, wyryte były symbole. Tajemnicze znaki pulsowały słabym światłem, jakby reagując na obecność tego czegoś. Yrsa wiedziała, że jeśli chce przeżyć, musi znaleźć sposób, by uciec.
Śnieg wokół Yrsy lśnił nienaturalnym blaskiem, kiedy warknęła cicho na mroczną sylwetkę stojącą naprzeciw niej. Wszystko było zbyt jasne, zbyt wyraźne, a jednocześnie jakby zamazane na brzegach widzenia. Las, choć znajomy, zdawał się żyć własnym życiem – cienie poruszały się w sposób, którego nie mogła wytłumaczyć, jakby obserwowały ją ukradkiem. Każdy dźwięk zdawał się rozbrzmiewać echem, które nie miało prawa istnieć.
Kiedy stawiała kolejne kroki, śnieg pod jej łapami zmieniał się. Najpierw był miękki i puszysty, potem stawał się coraz bardziej lepki, aż w końcu przypominał coś lepkiego i ciepłego. Spojrzała w dół i zamarła. Zamiast śniegu, jej łapy zanurzały się w czymś, co wyglądało jak krew. Czerwona, gęsta ciecz rozlewała się wokół niej, tworząc kałuże, które odbijały jej obraz. Ale to nie była ona – w tafli widziała wilka, którego oczy były białe jak mleko, bez życia, z pyskiem pełnym ostrych kłów.
Przerażona, cofnęła się, próbując wyrwać się z tej groteskowej sceny, ale otaczające ją drzewa zaczęły się poruszać. Ich gałęzie wyciągały się ku niej jak ręce, próbując ją schwytać. Ich cienie wyglądały jak powykręcane postacie, a wiatr niósł ze sobą głosy – szepty, które powtarzały jej imię.
– "Yrsa... Yrsa..." – wołały, głuche, martwe, a jednocześnie nie do zniesienia bliskie.
W końcu znalazła w sobie siłę, by ruszyć naprzód. Nie patrzyła już w dół, nie zważała na śliską, krwawą powierzchnię, która zdawała się rozciągać bez końca. Biegła, ale las nigdy się nie kończył. Wręcz przeciwnie – wydawało się, że drzew jest coraz więcej, że zaciskają się wokół niej, jakby chciały ją pochłonąć.
Nagle krzyk rozdarł powietrze – wysoki, pełen bólu i desperacji, jakiego nigdy wcześniej nie słyszała. Yrsa zatrzymała się gwałtownie, jej łapy ślizgały się na lepkiej czerwieni, a serce waliło w piersi jak oszalałe. Krzyk nie ustawał, wibrował w jej uszach, przenikając do samego rdzenia. To nie był ludzki głos, ale nie przypominał też żadnego znanego jej zwierzęcia. Był to dźwięk, który mógłby wydać las, gdyby mógł krzyczeć – pełen agonii, jakby ziemia sama cierpiała.
Gałęzie drzew nad nią zaczęły trzeszczeć, poruszając się w nienaturalny sposób. Ich końce zakrzywiały się, przypominając szpony, które zdawały się celować prosto w nią. Powietrze stawało się coraz cięższe, trudniejsze do oddychania. Zimno wypełniało każdą cząstkę jej ciała, ale nie było to zimno, które znała – nie była to surowa chłodna obecność zimowej nocy, ale coś znacznie głębszego, niemal kosmicznego w swoim okrucieństwie.
Zjawa, która wcześniej stała nieruchomo, nagle zaczęła się przemieszczać. Jej sylwetka była rozmyta, jakby światło księżyca i cienie lasu grały na niej dziwny, złowieszczy taniec. Każdy jej ruch powodował, że symbole na ziemi pulsowały mocniej, a las zdawał się drżeć w odpowiedzi. Yrsa warknęła ostrzegawczo, jej kły błysnęły w świetle, ale wiedziała, że jest bezsilna wobec tego, co się zbliżało.
Kiedy zjawa podeszła na tyle blisko, że mogła dostrzec szczegóły, Yrsa zauważyła, że jej twarz – jeśli w ogóle można to było nazwać twarzą – zmieniała się. Raz była to ludzka, kobieca twarz o pustych oczach i szerokim, upiornym uśmiechu. Innym razem przybierała kształt wilczego pyska, a potem przekształcała się w coś zupełnie obcego, co Yrsa nie była w stanie opisać.
Nagle zjawa przemówiła. Jej głos był niski i szorstki, jakby słowa wydobywały się z głębokiego lochu.
– „Yrsa... Wiesz, kim jesteś?” – zapytała, a jej słowa rozbrzmiewały echem wśród drzew.
Yrsa cofnęła się o krok, czując, że jej łapy toną coraz głębiej w gęstej, ciepłej substancji. Nie odpowiedziała, ale nie musiała. Zjawa zbliżyła się jeszcze bardziej, a jej kształt zaczął migotać, jakby był tylko cieniem na granicy rzeczywistości.
– „Twoje przeznaczenie jest zapisane, wilku...” – dodała zjawa. – „Nie możesz uciec. Nikt nie może.”
W tym momencie ziemia pod Yrsą zaczęła pękać. Z czarnej, lepkiej cieczy wyłaniały się ręce – powykręcane, z pazurami ostrymi jak sztylety. Wyciągały się w jej stronę, chwytając jej łapy, szyję, ogon. Yrsa zawyła, próbując wyrwać się z ich uścisku, ale im bardziej się szarpała, tym mocniej ją trzymały.
Zjawa uniosła rękę, a symbole na ziemi zapłonęły jasnym, fioletowym światłem. Cały świat zawirował, a Yrsa poczuła, jak coś ciągnie ją w dół – w stronę ciemności, która wydawała się nie mieć dna. Krzyk wyrwał się z jej gardła, ale tym razem nie był to zwykły odgłos wilka. Był to dźwięk, który pochodził z głębi jej duszy, wypełniony strachem i bólem.
Ostatnim, co zobaczyła, zanim całkowicie pochłonęła ją ciemność, były oczy zjawy – te świecące, fioletowe punkty, które zdawały się drwić z jej bezsilności.
Wtedy nastała cisza. Absolutna, przerażająca cisza.
Yrsa obudziła się z krzykiem. Jej ciało drżało, a oddech był szybki i urywany. Leżała na posłaniu z mchu. Księżyc wciąż świecił jasno, a las wydawał się taki, jaki zawsze był – cichy i spokojny.
Ale coś było nie tak. Na jej łapie, tam, gdzie trzymały ją ręce z koszmaru, pozostał ślad. Cienkie, czarne linie, przypominające symbole, które widziała na polanie, wyryte były na jej skórze, jak blizny.
To nie był tylko sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz