Świat dookoła spowijała wczesnoporanna cisza. Słońce zapowiadało już swoje powstanie, rozjaśniając wschodnią część nieba, jednak ptaki wciąż śniły o robaczkach i nasionach. Pojedyncze nietoperze jeszcze próbowały złapać ostatnie owady nocy, zanim ostatecznie udały się na spoczynek. Gałęzie wysokich drzew nie miały póki co z kim zatańczyć, bo wiatr korzystał właśnie ze swojej dwugodzinnej przerwy na drzemkę. Świat albo jeszcze się nie obudził, albo już szedł spać.
Wyjątkiem od tego był zbyt rozbudzony jak na obecną porę brązowy wilk o wielu imionach, z czego najbardziej popularnym było Wayfarer. Spacerował on powoli, uważnie kładąc krok po kroku tak, by w późniejszych godzinach nikt nie mógł go śledzić. Znał się na tym. Wiele lat podróżował w stronach nieznanych tutejszym mieszkańcom, musiał uważać na drapieżniki i ludzkich kłusowników.
Droga prowadziła tego basiora w głąb lasu, który z każdym przebytym metrem stawał się coraz gęstszy. Nie był do końca pewien, dlaczego udawał się w to miejsce. Czy może były to legendy? Zwiewna nadzieja, że będzie mógł zobaczyć swoją rodzinę, swoich przodków i się im wytłumaczyć ze swojej nieobecności? A może zwyczajnie pragnął spojrzeć po raz ostatni na twarze, z którymi nie zdołał się pożegnać? Jakikolwiek był powód ku jego akcjom, dobrze wiedział, jaki jest cel obecnej podróży.
W końcu po wieczności przybył nad brzeg tajemniczego Jeziora Dziewięciu Cieni. Zanurzył łapy w jego chłodnych wodach, spojrzał w mroczną głębię i… się zawahał. Według legendy opowiadanej z pokolenia na pokolenie, ktokolwiek napiłby się choć kropli prosto z tego ukrytego w lesie zbiornika, miał on szansę na spotkanie jednego ze swoich zmarłych bliskich, a szczęśliwcy mieli możliwość ujrzeć nawet swoją przyszłość. Wayfarer nie był pewien, czy ufał tym pogłoskom, ale promyk, nie, ledwie cień szansy na zobaczenie swojej rodziny kazał mu spróbować. Nie mógłby spojrzeć w oczy swojego odbicia, gdyby zaszedł tak dalego i nie spróbował.
Przecież to było jego marzenie. Największe pragnienie po przybyciu na tereny Watahy Srebrnego Chabra, z której się wywodził. Po wielu długich latach podróży, zwiedzając lody i puste ziemie Arktyki, ostatecznie odważył się postawić łapę w miejscu, gdzie kwitną chabry w kolorze srebra. Wszystko dla tego jednego momentu, dla kropli tej podobno magicznej wody. Nie, nie wycofa się teraz. Musieliby go zabić na miejscu.
Wziął łyk wody, która w jego gardle rozpaliła się na wzór płynnego lodu. Chłód obszedł ciało strażnika, wbrew pozorom przyjemnie zalegając w żołądku. Przypominało źródła pitnej wody na północnych terenach podbiegunowych, do których Way był tak bardzo przyzwyczajony. Tam faktycznie piło się płynny lód, wodę, która tylko cudem nie zamarzała, choć zdawała się mieć temperaturę niższą od otaczających ją białych kryształów. Wspomnienia wydawały się basiorowi dziwnie przyjemne.
Obserwując falującą pod nim wodę, Wayfarer coś zauważył. Kształty, niektóre ciemniejsze, niektóre jaśniejsze, jednak każdy z nich przypominał z grubsza wilka. Wymieniały się tak, że przed twarzą Wafla widniał tylko jeden kształt naraz, wszystkie zaś zajmowały miejsce jego własnego odbicia. W końcu basior zaczął rozróżniać niektóre z nich. Przed oczami stawały mu obrazy dalekich przodków, których znał z malowideł i portretów w jaskini rodziców. Oni też się zresztą pojawili. Tak samo jak dziadkowie. I pradziad Dymitr…
Natłok wspomnień, jakie wlały się do umysłu byłego podróżnika, spowodowały wyciek pojedynczej łzy z ciemnobrązowego oka. Łza ta spłynęła po policzku, następnie w dół po brodzie, aż na końcu osunęła się z krótkiej sierści i spadła do wody, powodując owalne zafalowanie i zniknięcie obrazów.
Wszystkich oprócz jednego. Ten jednak nie zajmował odbicia strażnika, a stał obok, wpatrując się w ponurą minę na tafli wody. Zszokowany Wayfarer podniósł wzrok, kierując ją na wilka stojącego tuż obok, wilka, który bez cienia wątpliwości był jego pradziadkiem. Posiadał atramentową sierść, jego brzuch oraz prawa przednia i lewa tylna łapa były jasnoszare, natomiast grzbiet, ogon i uszy posiadały wręcz czarny kolor. Dokładnie tak też wyglądał na starych obrazach wiszących na ścianach jaskini rodziców. Stojący przed strażnikiem wilk posiadał nawet to samo spojrzenie, przenikliwe, ale skrycie łagodne, które nigdy nie uciekło Wayfarerowi z pamięci. Jedyna różnica między znanymi Wayowi malowidłami, a stojącym przed nim basiorem z krwi i kości była taka, że ten drugi był młody i pełny sił życiowych.
Przez chwilę dwójka patrzyła się na siebie, trochę niema, trochę zagubiona w tym, co się właśnie dzieje. Wayfarer widział w platynowych oczach to samo ogłupienie, które teraz wypełniało jego mózg. Wszystkie przewody się poprzepalały, a jedyne, co zdołał z siebie wydusić, to:
– Kim jesteś?
Również i tamten wilk działał na wyuczonych reakcjach, co było zauważalne w szybkiej odpowiedzi.
– Ja, yyy, jestem Teler.
Way cofnął się parę kroków, by wyjść z wody i usiadł na suchej ziemi. Głaz zwany szokiem przeciążył jego organizm, ledwo utrzymując go na przednich łapach. Choć w swoich podróżach i poza nimi widywał wiele rzeczy, w życiu nie spodziewał się, że legendy potrafiły być tak prawdziwe.
Teler się z kolei nie cofnął, tylko stał z łapami w płytkiej wodzie, kompletnie zdębiały. Owszem, widywał już duchy różnego rodzaju, ale nigdy żaden z nich nie był aż tak realny. Dodatkowo ten siedzący przed nim w pewien sposób kogoś mu przypominał, jednak z miejsca nie potrafił sobie przypomnieć, kogo.
Koniec. Na podstawie opowiadania "CD od Loova"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz