sobota, 26 października 2024

Od Delty (opowiadanie konkursowe)

Na podstawie opowiadania: 



Nasze słowa znaczą to co znaczą,
Wasze także.

 

Czy to świat umierał czy tylko jego skóra rwała się pod napięciami życia. Słodki sen i zamknięte oczy nie chroniły Delty przed skwarem, chłodem ani dźwiękiem. Dlatego otworzenie ich, tak wcześnie, tak z zaskoczenia do dźwięku krzyków, których echo mętnie niosło się po omszonych ścianach. Cóż za pobudka. Konfundująca w najgorszym tego słowa znaczeniu. Samo rozciągnięcie się wymagało myślenia, kiedy Delta wcale nie chciał myśleć o tym co czekało w jego myślach. Świadomość. Oh słodka, zabójcza świadomości, obyś przyszła jak najpóźniej.
Mundus, bo kto inny, stał w wejściu. Jego szare pióra nieco zlewały się z jego własnym cieniem, które rzucało na ziemię poranne słońce, jeszcze młode, niczym dziecko w objęciach matki. Delta podniósł ospane ciało z ziemi tylko po to żeby spotkać się z uważnym wzrokiem złowieszczego ptaka, który towarzyszył mu dzień w dzień.  
—Wrócili. — krótko, zwięźle i na temat. Zupełnie tak jak Delta lubił.
—Wrócili… — powtórzył bezmyślnie. Jakby im mało było, masa Admirała wracała niczym przeklęty duch nawiedzający życie Delty. Parszywy zdrajca wdarł się w łaski tłumu i rządził nim sobie jak marionetką, bezmyślną laleczką patrzącą martwo w duszę tego, który tak cierpliwie znosił ich igraszki. Sen zmył się z Delty niczym zimnym deszczem polany. Jego uszy przyległy do jego szyi. Czemu o poranku? Czemu w ogóle wrócili? Delta wiedział czemu, ale jakoś nie miał ochoty przyznać racji swojemu wewnętrznemu zwierzęciu, które powtarzało mu powody ciągle i ciągle, opowiadając się za tłumem. Tym wilczym tłumem, który
—Mundus. Przyjacielu. Wczoraj może mnie trochę poniosło. — odetchnął, jego łapy podnosząc ciało z małym trudem. Poranki mają być przyjemne, nie pełne krzyku i niepewności.
—Rozumiem. Prosta sprzeczka, było przeszło. Mówiłem już, wierzę ci i chcę żebyś ty wierzył mi. Teraz pozostaje rozwiązać pewien problem…—
—Pewien problem, który już kolejny raz spędza mi sen z oczu. — Delta przymknął oczy zapadając w zamyślenie. — Przegonienie ich wojskiem i strażą na nic się zda, prawda? —
—Myślę, że to tylko przechyli skalę ku wojnie. I to wojnie domowej. Nie wiadomo kto opowie się za nami i czy wojsko nie rozsypie się w rebelię. —
—Jak to wszystko się nie rozsypie to będziemy mieli cud. — Delta prychnął, pocierając bolące skronie łapami. Doprawdy, krzyki i piski z samego rana nie czyniły dobrze. Dodatkowo bezradność wracała do niego z nagła jakby ktoś uderzył w dzwon gdzieś daleko, bez uprzedzenia. Mundus kupił mu już tyle czasu, a mimo to jasne rozwiązanie nie pojawiło się ani na horyzoncie, ani w sercu, ani w umyśle. Może pojawi się w słowie, chociaż czy słowo bez serca i umysłu niesie ze sobą wartość inną niż tylko pusty dźwięk.
—Na miejscu pojawi się niedługo Szkło. —
—Dobrze. — i z tymi słowami Delta zawrócił od drzwi. Jego ciało bolało, zmęczone myśleniem i ciągłym napięciem w myślach. Krążenie w koło jaskini dnia wcześniejszego nie pomagało ani odrobinę jego zmęczonemu umysłowi. Sen jeszcze gdzieś z tyłu Glowy upominał się o swoje miejsce, jednak słabo słyszalny przez wrzaski z zewnątrz, nastające iluzyjnie w uszach młodego wilka. Delta przysiadł sobie w ulubionym miejscu, na starej, śmierdzącej już wilkiem i wiekiem skórze z jelenia, co by mu tyłek nie odmarzł i jedną łapą znalazł kawałek papieru. Na nim, szlaczki i bazgraje zdawały się tworzyć zdania i całe paragrafy planów i  zamierzeń, które jednak teraz na nic się zdawały.
—Wojna domowa. — Delta pokręcił głową, pustą acz myślącą na pełnych obrotach. — Bzdura. Bzdura. Bzdura, a pomysłu żadnego. — warknięcie, jego własne, wyrwało go z zamyślenia. Kto to widział, żeby samego siebie przestraszyć. Chociaż czy to strach? Może po prostu samoświadomość. W końcu kim był Delta żeby bać się tłumu? Był tylko wilkiem, nawet nie do końca dobrym politykiem, który jak każdy inny wilk pracował i harował pod tym usranym napięciem, które wisiało nad watahą już od tylu dni.
—Może trzeba do nich wyjść, jak obiecaliście. — Mundus rzucił mu tylko pobierze spojrzenie, w którym odbiła się nuta znużenia i nadziei.
—Więcej czasu. Więcej czasu. Im więcej czasu mi kupicie tym lepsze będzie rozwiązanie, którego… DO JASNEJ CHOLERY… —  Delta parsknął do siebie, jakby zapominając o ptaku stającym niedaleko. Jedna kartka papieru odbiła się od ściany lądując u jego długich nóg. Jego szpony podniosły zawiniątko oddychając głośno.
—Wyjść do nich raz jeszcze? —
—Nie. Rozerwą cię na strzępy, jeśli to ty nie ja próg przekroczymy. Potrzebuję jednak, żeby Szkło zjawił się zanim podejmę jakąkolwiek decyzję. — Delta chwycił kawałek pisadła i zaczął skrobać coś na kolejnej kartce.
—Może jednak… —
—Nie Mundus. Sadzaj swój zad w tamtym kącie i siedź. Nie wychodzisz do nich. Nie dzisiaj, nie w tej egzystencji. Chcą mnie, to i mnie dostaną, niechaj im będzie. Ale dobry Delta przepadł z momentem kiedy zamiast rozmawiać to wywołują mi wojny! — jego głos odbił się od ścian niczym grzmot i Mundus niewiele miał do gadania. Delcie umknął jednak błysk w jego oku. Cóż to za błysk? Czyżby zawiedzenie? Żal? A może strach? Kto wie. Tylko te szare pióra wiedziały co chciały osiągnąć tym ruchem, a teraz siedząc w kącie jaskini niewiele mogły zrobić bez bycia zauważonym, przez Deltę.

 

A na zewnątrz? A na zewnątrz panował zgiełk. Krzyki, warczenie i niemożliwie głośne wyrażanie swoich opinii odbijało się od drzew i wracało aby napełnić tą małą polanę jeszcze większą ilością dźwięku. Masa łap wzbijała się w górę niczym fala na morzu, aby potem opaść jak jesienne liście. I tak w kółko. Szkło spoglądał na to tylko spode łba, przedziwne zjawisko prezentując się przed nim, jakby mara nikczemna, zaciskająca swoje szpony na jego oddechu. Coś było nie tak, tylko ciężko było określić co dokładnie. Jakby czarna chmura ukruszyła deszczu nad nimi, pomimo pięknego słońca wyglądającego zza horyzontu.
—Długo mamy czekać? — jakiś basior w pierwszej linii szczeknął ponad tłumem, a zawtórowało mu wycie. Szkło tylko odetchnął i rzucił mu zimne spojrzenie.
—Czekać. — odpowiedział, niezbyt głośno i zdawać się mogło że jego głos rozpłynął się gdzieś pomiędzy zgiełkiem i nie dotarł do nikogo. I może tak było, a może nie. Bo zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, pewien mały cień wyjrzał zza wejścia do jaskini. I nagle zapadła cisza. Delta tak powoli jak to tylko możliwe wyszedł przed ten tłum i zajrzał na niego zmęczonym wzrokiem.  Gdzieś w tle Admirał przeklął pod nosem, jego brwi marszcząc się w złości tak czystej jak źródlane wody z gór.
—No i jestem. — Delta odetchnął, a tłum zawył z pretensjami, groźbami i błaganiami. A Delta tylko opuścił uszy mając dość nieustającego zgiełku. Działało mu to już na nerwy. Prawda, jakimś cudem popełnił błąd swojego życia, ale kim jest wilk jeśli nie jednym wielkim błędem, cudem poskładanym do kupy przez siłę i chęć do życia. Chęci która z Delty umykała coraz szybciej.
—CISZA. — wydarł się w końcu, a tłum zaskoczony zamilkł momentalnie. — Jak wszyscy japią na raz to niewiele z tego wyjdzie, poza jedną wielką zamieszką i większą ilością problemów. — odetchnął, przecierając łapą skronie. Chwilę panowała cisza i tylko ktoś zakasłał w tłumie.  — I poprawnie. —
Obok Delty w końcu stanął Mundus, jego szare pióra błyszczące w świetle porannego słońca.  Wilk rzucił mu tylko pobieżne spojrzenie.
—Jak ryzykujemy życie, to obaj, nie? — szepnął tylko ptak i spojrzał na wyczekujący tłum. Delta przytaknął w milczeniu i przymknął oczy.

—Spójrzcie. Zdrajca wyszedł przed nas. — Admirał wystąpił spośród tłumu, jego słowa wypełnione jadem i niechęcią, oczy wbite w Deltę jak w kęsek mięsa. A mimo to, dwa razy mniejszy wilk tylko znudzenie spoglądał w jego stronę.
—Spójrzcie. Wyszedł mój problem. — odpowiedział tylko.
—Ja problemem? Nie ja zerwałem tak istotny sojusz i potem wyparłem się odpowiedzialności. —
—I nie ty próbujesz to naprawić. —
—Nie je chowam się za swoimi pionkami. —
—Tak. Doprawdy. Jestem niezwykle schowany, no. — Delta przytaknął jego pysk marszcząc się w wyśmiewczym uśmiechu. — Więc mój problemie. Wyszczekaj w końcu, czego chcesz? —
—Rozwiązania! —
—Rozwiązania. Pracuję nad nim, ale ciężko pracować nad rozwiązaniem, kiedy nie da się wyjść i przejść do wilków, których to rozwiązanie może dotyczyć, nie sądzisz? —
—Wymówka! — Admirał zawył, tłum zawtórował, na co Delta tylko przewrócił oczyma.
—Stoicie na mojej drodze, a po wczoraj i właściwie po zawsze nie mam co ufać Admirałowi, a teraz żadnemu z was. Jeśli zginę, rozwiązania nie będzie. Wejście w tłum, jest moją śmiercią. Więc jak inaczej, mój drogi Admirale, mam przejść do WWN i pomówić z tymi, których zawiodłem? Jak inaczej rozwiązać i naprawić własny błąd kiedy każdy kto chce jego naprawy stoi mi na drodze i przeszkadza? Jak mam pomówić z tłumem, jeśli tłum mnie nie słucha? —
Odpowiedziała mu cisza. Milczenie. Jakby nagła kolektywna komórka mózgowa zaświeciła się jasno i wyraźnie w głowach wszystkich wokół.
—Zerwałeś sojusz… —
—Admirał. Używasz tego samego argumentu n-ty raz, a ja jak łebkowi, jak do głazu, powtarzam, że próbuję mój własny błąd naprawić, ale nie bardzo mam jak! —  Delta odrzekł wskazując na tłum. — Rzeki pod prąd nie przepłyniesz całej wpław. —
—Prawda… ale… możemy usłyszeć jakiś plan? — ktoś z tłumu w końcu przemówił, głos cichy, niepewny, ale z nadzieją.
—A możecie. Plan jest prosty. Wy rozejdziecie się do domów, wrócicie do życia codziennego, a ja. Ja wyślę z poselstwem do WWN, rozpiszę plan, przeprosiny, nowy sojusz. Obmyślę najlepsze podejście i zbiorę polityków, co by być gotowym na mediację i negocjację. Spotkam się z tymi których zawiodłem, i miejmy nadzieję… z sukcesem rozwiążę sprawę bez rozlewu krwi.  
I  z tymi słowami Delta chciał odejść. Niestety, daleko nie zaszedł. Jego bok nagle rozdarł niemiłosierny ból i nacisk. Jakby przyłożył gorący węgiel do jego skóry. Delta warknął i tracąc równowagę przewalił się na bok, jego brzuch do góry. Gdzieś w tłumie ktoś zawył, ktoś zapiał niczym przerażony kogut. Kasłania, warczenie, walka. Wszystkie te dźwięki powstały ponad las tak szybko, tak znikąd, że Delta nie do końca wiedział kto i co uderzyło. Pozbierać musiał się jednak szybko z szoku, ponieważ w jego oczach błysnęły czyjeś kły. Łapą uderzając w ciemno, zdało się że trafił w szczękę ,która była mu tak wroga. Wstając, jego bok parzył niczym cztery słońca, bolał i płakał, a krew polewała się z rany niczym kaskady.  Ale nie było czasu na płacz i  zgrzytanie zębów. Nieco zaćmiony, Delta zjeżył się  w kierunku atakującego, plamy czerni zasłaniając mu wygląd napastnika. Gdzieś u jego boku, hardy i jasny głos Szkła rzucał komendy na prawo i lewo, walcząc jednocześnie z własnym demonem.
—Ostatni raz  krzyżujesz nam plany. — jej głos był cichy, słodki i dobrze Delcie znany. Lato. To Lato stała przed nim , kły obnażone, połyskujący nóż w łapie. Cóż za zdrada. Ale czy nie dało się tego spodziewać. Wychodząc w tłum, czekała go śmierć. Wychodząc przed tłum, najwidoczniej też. Zawsze, jego przeznaczeniem usłyszeć było ten słodki dźwięk fletu grający tą znaną mu i łagodną melodię, która tak delikatnie przeprowadzić miała go na drugą stronę. Ale jeszcze słyszał w uszach tylko piszczenie, a w zębach chęć gryzienia. Niedługo na szczęście, bo ktoś pchnął go w kierunku jaskini, a on jak ta owca przetoczył się do niej, kryjąc w cieniu własnego domu, przed tym niechybnym losem.

Kiedyś cię ze sobą wezmę

Niema obietnica zawisła nad polaną, kiedy Delta skrył się w złudnym bezpieczeństwie jaskini alf.
—Żyjesz, jeszcze. Całe szczęście. — Szkło odsapnął przykładając jakieś futro do boku mniejszego samca.
—Żyję. Nieszczęśliwie, żyję. —
—Czemuś to nieszczęśliwie. —
—Abo jakbym… zdechł.. — tchu mu już brakowało. — To bym nie musiał własnym błędom w oczy patrzy… patrzyć. — i potem osunął się na ziemię i w ciemność.

 

Kiedy przywitało go słońce był w jaskini medycznej. Jego oczy ospałe, ciało obolałe, a u jego boku Agrest z  niemym zmartwieniem na pysku. Florka gdzieś kręciła się niedaleko doglądając Sali pełnej wilków.
—Dzień dobry, mój drogi polityku. — Delta uniósł głowę z posłania. Jego oczy nadal nieco zamglone. — Jak sytuacja. —
—Dopiero żeście wstali i już pytacie. — Agrest parsknał nad nim.
—A co innego mam robić? Jak sytuacja. —
—No nienajlepsza. Rozeszli się wszyscy, ale wielu zdeptano po ataku albo w trakcie i teraz leżą tutaj, z tobą. Ciebie za to dźgnęli i ugryźli, mało nie zabili. —
—Niedobrze, niedobrze. —
—Złapać się ich nie udało i nie do końca wiadomo, kto zaatakował. —

Z tymi słowami Delta usiadł sobie, jego bok nadal bolesny. Miał więcej niż jednego gościa. Po jego prawej Agrest siedział obok jednego ze strażników, a po lewej chlipała Kawka, która ledwie się uczyła się fachu.
—Ktoś padł, mam rozumieć. — Delta zerknął po trzech wizytujących. Jego słowa wprowadziły ,łodą waderę tylko w więcej łez.
—Mundus… Poległ. —
—A mówiłem mu żeby… Nie ważne… — Delta pokręcił łbem i pot lunął łapą przysunął do siebie Kawkę. — Przykro mi Kawko. Tak mi przykro.
—Co teraz? Co teraz robimy? — Agrest odezwał się po chwili ciszy, bardzo długiej i nieszczęśliwej.
—Wezwij Szkło… Wprowadzamy stan wojenny. Skoro tłum gotów jest rzucić się mi do gardła, to nie ma co im ufać… Niech posmakują konsekwencji za głupie wyskoki. —

Nasze słowa znaczą to co znaczą,
Wasze także.

A każde słowo, ma swoje konsekwencje.
Prawda?

Jak martwe ciała i dawne dusze
Prześladuje.

 

 Notatka do ponarzekania: Tak to jest jak się wybiera opowiadanie takie a nie inne. Się musiałem pobawić w co by było gdyby, więc końcówka... trochę inna ale nadal ze staraniem zachowania tej samej linii fabularnej lol Od razu też widać jak Delta jest inny od Agresta lol XDDD

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz