Na podstawie opowiadania:
Nasze słowa znaczą to co znaczą,
Wasze także.
Czy to świat umierał czy tylko jego skóra rwała się pod napięciami
życia. Słodki sen i zamknięte oczy nie chroniły Delty przed skwarem, chłodem
ani dźwiękiem. Dlatego otworzenie ich, tak wcześnie, tak z zaskoczenia do
dźwięku krzyków, których echo mętnie niosło się po omszonych ścianach. Cóż za
pobudka. Konfundująca w najgorszym tego słowa znaczeniu. Samo rozciągnięcie się
wymagało myślenia, kiedy Delta wcale nie chciał myśleć o tym co czekało w jego
myślach. Świadomość. Oh słodka, zabójcza świadomości, obyś przyszła jak
najpóźniej.
Mundus, bo kto inny, stał w wejściu. Jego szare pióra nieco zlewały się z jego własnym
cieniem, które rzucało na ziemię poranne słońce, jeszcze młode, niczym dziecko
w objęciach matki. Delta podniósł ospane ciało z ziemi tylko po to żeby spotkać
się z uważnym wzrokiem złowieszczego ptaka, który towarzyszył mu dzień w dzień.
—Wrócili. — krótko, zwięźle i na temat. Zupełnie tak jak Delta lubił.
—Wrócili… — powtórzył bezmyślnie. Jakby im mało było, masa Admirała wracała
niczym przeklęty duch nawiedzający życie Delty. Parszywy zdrajca wdarł się w
łaski tłumu i rządził nim sobie jak marionetką, bezmyślną laleczką patrzącą
martwo w duszę tego, który tak cierpliwie znosił ich igraszki. Sen zmył się z
Delty niczym zimnym deszczem polany. Jego uszy przyległy do jego szyi. Czemu o
poranku? Czemu w ogóle wrócili? Delta wiedział czemu, ale jakoś nie miał ochoty
przyznać racji swojemu wewnętrznemu zwierzęciu, które powtarzało mu powody
ciągle i ciągle, opowiadając się za tłumem. Tym wilczym tłumem, który
—Mundus. Przyjacielu. Wczoraj może mnie trochę poniosło. — odetchnął, jego łapy
podnosząc ciało z małym trudem. Poranki mają być przyjemne, nie pełne krzyku i
niepewności.
—Rozumiem. Prosta sprzeczka, było przeszło. Mówiłem już, wierzę ci i chcę żebyś
ty wierzył mi. Teraz pozostaje rozwiązać pewien problem…—
—Pewien problem, który już kolejny raz spędza mi sen z oczu. — Delta przymknął
oczy zapadając w zamyślenie. — Przegonienie ich wojskiem i strażą na nic się
zda, prawda? —
—Myślę, że to tylko przechyli skalę ku wojnie. I to wojnie domowej. Nie wiadomo
kto opowie się za nami i czy wojsko nie rozsypie się w rebelię. —
—Jak to wszystko się nie rozsypie to będziemy mieli cud. — Delta prychnął,
pocierając bolące skronie łapami. Doprawdy, krzyki i piski z samego rana nie
czyniły dobrze. Dodatkowo bezradność wracała do niego z nagła jakby ktoś
uderzył w dzwon gdzieś daleko, bez uprzedzenia. Mundus kupił mu już tyle czasu,
a mimo to jasne rozwiązanie nie pojawiło się ani na horyzoncie, ani w sercu,
ani w umyśle. Może pojawi się w słowie, chociaż czy słowo bez serca i umysłu niesie
ze sobą wartość inną niż tylko pusty dźwięk.
—Na miejscu pojawi się niedługo Szkło. —
—Dobrze. — i z tymi słowami Delta zawrócił od drzwi. Jego ciało bolało,
zmęczone myśleniem i ciągłym napięciem w myślach. Krążenie w koło jaskini dnia wcześniejszego
nie pomagało ani odrobinę jego zmęczonemu umysłowi. Sen jeszcze gdzieś z tyłu Glowy
upominał się o swoje miejsce, jednak słabo słyszalny przez wrzaski z zewnątrz, nastające
iluzyjnie w uszach młodego wilka. Delta przysiadł sobie w ulubionym miejscu, na
starej, śmierdzącej już wilkiem i wiekiem skórze z jelenia, co by mu tyłek nie
odmarzł i jedną łapą znalazł kawałek papieru. Na nim, szlaczki i bazgraje
zdawały się tworzyć zdania i całe paragrafy planów i zamierzeń, które jednak teraz na nic się
zdawały.
—Wojna domowa. — Delta pokręcił głową, pustą acz myślącą na pełnych obrotach. —
Bzdura. Bzdura. Bzdura, a pomysłu żadnego. — warknięcie, jego własne, wyrwało
go z zamyślenia. Kto to widział, żeby samego siebie przestraszyć. Chociaż czy
to strach? Może po prostu samoświadomość. W końcu kim był Delta żeby bać się tłumu?
Był tylko wilkiem, nawet nie do końca dobrym politykiem, który jak każdy inny
wilk pracował i harował pod tym usranym napięciem, które wisiało nad watahą już
od tylu dni.
—Może trzeba do nich wyjść, jak obiecaliście. — Mundus rzucił mu tylko pobierze
spojrzenie, w którym odbiła się nuta znużenia i nadziei.
—Więcej czasu. Więcej czasu. Im więcej czasu mi kupicie tym lepsze będzie
rozwiązanie, którego… DO JASNEJ CHOLERY… — Delta parsknął do siebie, jakby zapominając o
ptaku stającym niedaleko. Jedna kartka papieru odbiła się od ściany lądując u
jego długich nóg. Jego szpony podniosły zawiniątko oddychając głośno.
—Wyjść do nich raz jeszcze? —
—Nie. Rozerwą cię na strzępy, jeśli to ty nie ja próg przekroczymy. Potrzebuję
jednak, żeby Szkło zjawił się zanim podejmę jakąkolwiek decyzję. — Delta
chwycił kawałek pisadła i zaczął skrobać coś na kolejnej kartce.
—Może jednak… —
—Nie Mundus. Sadzaj swój zad w tamtym kącie i siedź. Nie wychodzisz do nich.
Nie dzisiaj, nie w tej egzystencji. Chcą mnie, to i mnie dostaną, niechaj im
będzie. Ale dobry Delta przepadł z momentem kiedy zamiast rozmawiać to wywołują
mi wojny! — jego głos odbił się od ścian niczym grzmot i Mundus niewiele miał
do gadania. Delcie umknął jednak błysk w jego oku. Cóż to za błysk? Czyżby
zawiedzenie? Żal? A może strach? Kto wie. Tylko te szare pióra wiedziały co
chciały osiągnąć tym ruchem, a teraz siedząc w kącie jaskini niewiele mogły
zrobić bez bycia zauważonym, przez Deltę.
A na zewnątrz? A na zewnątrz panował zgiełk. Krzyki, warczenie
i niemożliwie głośne wyrażanie swoich opinii odbijało się od drzew i wracało
aby napełnić tą małą polanę jeszcze większą ilością dźwięku. Masa łap wzbijała
się w górę niczym fala na morzu, aby potem opaść jak jesienne liście. I tak w
kółko. Szkło spoglądał na to tylko spode łba, przedziwne zjawisko prezentując się
przed nim, jakby mara nikczemna, zaciskająca swoje szpony na jego oddechu. Coś
było nie tak, tylko ciężko było określić co dokładnie. Jakby czarna chmura
ukruszyła deszczu nad nimi, pomimo pięknego słońca wyglądającego zza horyzontu.
—Długo mamy czekać? — jakiś basior w pierwszej linii szczeknął ponad tłumem, a
zawtórowało mu wycie. Szkło tylko odetchnął i rzucił mu zimne spojrzenie.
—Czekać. — odpowiedział, niezbyt głośno i zdawać się mogło że jego głos
rozpłynął się gdzieś pomiędzy zgiełkiem i nie dotarł do nikogo. I może tak
było, a może nie. Bo zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, pewien mały cień
wyjrzał zza wejścia do jaskini. I nagle zapadła cisza. Delta tak powoli jak to
tylko możliwe wyszedł przed ten tłum i zajrzał na niego zmęczonym wzrokiem. Gdzieś w tle Admirał przeklął pod nosem, jego
brwi marszcząc się w złości tak czystej jak źródlane wody z gór.
—No i jestem. — Delta odetchnął, a tłum zawył z pretensjami, groźbami i
błaganiami. A Delta tylko opuścił uszy mając dość nieustającego zgiełku.
Działało mu to już na nerwy. Prawda, jakimś cudem popełnił błąd swojego życia,
ale kim jest wilk jeśli nie jednym wielkim błędem, cudem poskładanym do kupy
przez siłę i chęć do życia. Chęci która z Delty umykała coraz szybciej.
—CISZA. — wydarł się w końcu, a tłum zaskoczony zamilkł momentalnie. — Jak
wszyscy japią na raz to niewiele z tego wyjdzie, poza jedną wielką zamieszką i
większą ilością problemów. — odetchnął, przecierając łapą skronie. Chwilę
panowała cisza i tylko ktoś zakasłał w tłumie. — I poprawnie. —
Obok Delty w końcu stanął Mundus, jego szare pióra błyszczące w świetle
porannego słońca. Wilk rzucił mu tylko
pobieżne spojrzenie.
—Jak ryzykujemy życie, to obaj, nie? — szepnął tylko ptak i spojrzał na
wyczekujący tłum. Delta przytaknął w milczeniu i przymknął oczy.
—Spójrzcie. Zdrajca wyszedł przed nas. — Admirał wystąpił spośród tłumu, jego
słowa wypełnione jadem i niechęcią, oczy wbite w Deltę jak w kęsek mięsa. A
mimo to, dwa razy mniejszy wilk tylko znudzenie spoglądał w jego stronę.
—Spójrzcie. Wyszedł mój problem. — odpowiedział tylko.
—Ja problemem? Nie ja zerwałem tak istotny sojusz i potem wyparłem się
odpowiedzialności. —
—I nie ty próbujesz to naprawić. —
—Nie je chowam się za swoimi pionkami. —
—Tak. Doprawdy. Jestem niezwykle schowany, no. — Delta przytaknął jego pysk
marszcząc się w wyśmiewczym uśmiechu. — Więc mój problemie. Wyszczekaj w końcu,
czego chcesz? —
—Rozwiązania! —
—Rozwiązania. Pracuję nad nim, ale ciężko pracować nad rozwiązaniem, kiedy nie
da się wyjść i przejść do wilków, których to rozwiązanie może dotyczyć, nie sądzisz?
—
—Wymówka! — Admirał zawył, tłum zawtórował, na co Delta tylko przewrócił
oczyma.
—Stoicie na mojej drodze, a po wczoraj i właściwie po zawsze nie mam co ufać
Admirałowi, a teraz żadnemu z was. Jeśli zginę, rozwiązania nie będzie. Wejście
w tłum, jest moją śmiercią. Więc jak inaczej, mój drogi Admirale, mam przejść
do WWN i pomówić z tymi, których zawiodłem? Jak inaczej rozwiązać i naprawić
własny błąd kiedy każdy kto chce jego naprawy stoi mi na drodze i przeszkadza?
Jak mam pomówić z tłumem, jeśli tłum mnie nie słucha? —
Odpowiedziała mu cisza. Milczenie. Jakby nagła kolektywna komórka mózgowa
zaświeciła się jasno i wyraźnie w głowach wszystkich wokół.
—Zerwałeś sojusz… —
—Admirał. Używasz tego samego argumentu n-ty raz, a ja jak łebkowi, jak do
głazu, powtarzam, że próbuję mój własny błąd naprawić, ale nie bardzo mam jak!
— Delta odrzekł wskazując na tłum. —
Rzeki pod prąd nie przepłyniesz całej wpław. —
—Prawda… ale… możemy usłyszeć jakiś plan? — ktoś z tłumu w końcu przemówił,
głos cichy, niepewny, ale z nadzieją.
—A możecie. Plan jest prosty. Wy rozejdziecie się do domów, wrócicie do życia
codziennego, a ja. Ja wyślę z poselstwem do WWN, rozpiszę plan, przeprosiny,
nowy sojusz. Obmyślę najlepsze podejście i zbiorę polityków, co by być gotowym
na mediację i negocjację. Spotkam się z tymi których zawiodłem, i miejmy
nadzieję… z sukcesem rozwiążę sprawę bez rozlewu krwi. —
I z tymi słowami Delta chciał odejść.
Niestety, daleko nie zaszedł. Jego bok nagle rozdarł niemiłosierny ból i
nacisk. Jakby przyłożył gorący węgiel do jego skóry. Delta warknął i tracąc równowagę
przewalił się na bok, jego brzuch do góry. Gdzieś w tłumie ktoś zawył, ktoś
zapiał niczym przerażony kogut. Kasłania, warczenie, walka. Wszystkie te
dźwięki powstały ponad las tak szybko, tak znikąd, że Delta nie do końca
wiedział kto i co uderzyło. Pozbierać musiał się jednak szybko z szoku,
ponieważ w jego oczach błysnęły czyjeś kły. Łapą uderzając w ciemno, zdało się
że trafił w szczękę ,która była mu tak wroga. Wstając, jego bok parzył niczym
cztery słońca, bolał i płakał, a krew polewała się z rany niczym kaskady. Ale nie było czasu na płacz i zgrzytanie zębów. Nieco zaćmiony, Delta zjeżył
się w kierunku atakującego, plamy czerni
zasłaniając mu wygląd napastnika. Gdzieś u jego boku, hardy i jasny głos Szkła rzucał
komendy na prawo i lewo, walcząc jednocześnie z własnym demonem.
—Ostatni raz krzyżujesz nam plany. — jej
głos był cichy, słodki i dobrze Delcie znany. Lato. To Lato stała przed nim ,
kły obnażone, połyskujący nóż w łapie. Cóż za zdrada. Ale czy nie dało się tego
spodziewać. Wychodząc w tłum, czekała go śmierć. Wychodząc przed tłum,
najwidoczniej też. Zawsze, jego przeznaczeniem usłyszeć było ten słodki dźwięk
fletu grający tą znaną mu i łagodną melodię, która tak delikatnie przeprowadzić
miała go na drugą stronę. Ale jeszcze słyszał w uszach tylko piszczenie, a w
zębach chęć gryzienia. Niedługo na szczęście, bo ktoś pchnął go w kierunku
jaskini, a on jak ta owca przetoczył się do niej, kryjąc w cieniu własnego
domu, przed tym niechybnym losem.
Kiedyś cię ze sobą wezmę
Niema obietnica zawisła nad polaną, kiedy Delta skrył się w
złudnym bezpieczeństwie jaskini alf.
—Żyjesz, jeszcze. Całe szczęście. — Szkło odsapnął przykładając jakieś futro do
boku mniejszego samca.
—Żyję. Nieszczęśliwie, żyję. —
—Czemuś to nieszczęśliwie. —
—Abo jakbym… zdechł.. — tchu mu już brakowało. — To bym nie musiał własnym błędom
w oczy patrzy… patrzyć. — i potem osunął się na ziemię i w ciemność.
Kiedy przywitało go słońce był w jaskini medycznej. Jego
oczy ospałe, ciało obolałe, a u jego boku Agrest z niemym zmartwieniem na pysku. Florka gdzieś kręciła
się niedaleko doglądając Sali pełnej wilków.
—Dzień dobry, mój drogi polityku. — Delta uniósł głowę z posłania. Jego oczy
nadal nieco zamglone. — Jak sytuacja. —
—Dopiero żeście wstali i już pytacie. — Agrest parsknał nad nim.
—A co innego mam robić? Jak sytuacja. —
—No nienajlepsza. Rozeszli się wszyscy, ale wielu zdeptano po ataku albo w
trakcie i teraz leżą tutaj, z tobą. Ciebie za to dźgnęli i ugryźli, mało nie
zabili. —
—Niedobrze, niedobrze. —
—Złapać się ich nie udało i nie do końca wiadomo, kto zaatakował. —
Z tymi słowami Delta usiadł sobie, jego bok nadal bolesny.
Miał więcej niż jednego gościa. Po jego prawej Agrest siedział obok jednego ze
strażników, a po lewej chlipała Kawka, która ledwie się uczyła się fachu.
—Ktoś padł, mam rozumieć. — Delta zerknął po trzech wizytujących. Jego słowa
wprowadziły ,łodą waderę tylko w więcej łez.
—Mundus… Poległ. —
—A mówiłem mu żeby… Nie ważne… — Delta pokręcił łbem i pot lunął łapą przysunął
do siebie Kawkę. — Przykro mi Kawko. Tak mi przykro.
—Co teraz? Co teraz robimy? — Agrest odezwał się po chwili ciszy, bardzo
długiej i nieszczęśliwej.
—Wezwij Szkło… Wprowadzamy stan wojenny. Skoro tłum gotów jest rzucić się mi do
gardła, to nie ma co im ufać… Niech posmakują konsekwencji za głupie wyskoki. —
Nasze słowa znaczą to co znaczą,
Wasze także.
A każde słowo, ma swoje konsekwencje.
Prawda?
Jak martwe ciała i dawne dusze
Prześladuje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz